Radosne święto, nie tylko ze względów religijnych, ale w odniesieniu do wiosny, budzącego się nowego życia- po raz kolejny przytłumione sanitarnymi obostrzeniami. Życzenia składane bliskim i dalszym, konkursy na najpiękniejszą palmę, na najzmyślniejsze, kolorowe pisanki, spotkania, śmigusy- dyngusy. Co z tego ocaleje i w jakiej formie? Na pewno życzenia, a na dziś najważniejsze, najpilniejsze to życzenia większych sukcesów w walce z mikroskopijnym wrogiem, który opanował świat. To życzenia powrotu do normalności, nawet w tej niedoskonałej formie, jaką mieliśmy przed wirusem.
A inne obyczaje? Pewnie w każdej rodzinie inaczej, a w niejednej zminimalizowane, jeśli nie zaprawione łzami. Przecież nie możemy tracić nadziei, musimy wzajemnie się wspierać, krzepić życzliwością, wspomnieniami najlepszych momentów. Każdy je ma.
Założyciel naszych szkół w Henrykowie, dyrektor Jan Szadurski spisał dla potomnych swe dzieje. Ku pamięci, ku przestrodze. A także dla pokrzepienia ducha!… Temu pokrzepieniu ducha służyły na pewno wspomnienia z dzieciństwa i młodości w Litwinkach na Polesiu (dziś Białoruś, okolice Kobrynia). Całe życie z nostalgią je przywoływał. Urodę tamtych stron, prace w polu, w gospodarstwie, częste polowania, bogate obyczaje świąteczne, a wśród nich z którejś Wielkanocy burzliwy śmigus- dyngus. Dużo jest o polowaniach, ale dziś je potępiamy, o dyngusie możemy wspomnieć?!
W sąsiednim dworze Andronowie, oddalonym o 8 km było osiem córek i czterech chłopców. Nastoletni Janek ze starszym bratem Jerzym postanowił urządzić sowity śmigus andronowskim panienkom. Umówili się z braćmi dziewcząt, aby ci przygotowali drabinę, bo młodzież zazwyczaj mieszkała na piętrze, zostawili niedomknięte okno. No i wiadra z wodą. O czwartej rano rozegrała się akcja. Po drabinie „szły” wiadra z wodą, a Janek oblewał nią po kolei wszystkie dziewczyny. Pisk i wrzask był niesamowity, ale żadna nie salwowała się ucieczką, bo nieprzyzwoitością byłoby pokazać się chłopakom w bieliźnie. Syci wrażeń Janek z Jerzym odjeżdżali wolno z Andronowa. Aliści gdzieś po dwóch kilometrach usłyszeli z tyłu tętent końskich kopyt! Kawalkada amazonek pędziła wprost na nich, liczebnie mocno przeważały. Szykowała się niezła wendetta!! Oczywiście chłopcy wówczas w cwał. Udało im się zmylić pościg i pierwsi wpadli do Litwinek, wprost na śniadanie do rodziców. Ci o nic nie pytali, choć za chwilę pojawiły się dziewczyny. No ale… signum temporis- przy rodzicach nic dziać się nie mogło, wszyscy grzecznie siedli do śniadania. Kiedy śniadanie się skończyło, na dziedzińcu rozegrała się regularna bitwa, a liczba jej uczestników się zwielokrotniła. Trwało to do samego południa. Takie to były zabawy młodzieży w poniedziałek wielkanocny.
Według źródeł, śmigus- dyngus to zwyczaj starosłowiański, praktykowany od XV wieku albo i wcześniej. Popularny głównie na wsi, tak u włościan jak i na dworkach szlacheckich. Często przybierał formę zalotów, oblewane były głównie dziewczyny.
WBT