Licznik odwiedzin:
N/A

Zjazdy absolwentów organizowane były stale, najczęściej dla poszczególnych roczników. Największym z nich, skupiającym wszystkie roczniki był zjazd na 25.lecie utworzenia szkół rolniczych w Henrykowie. Odbył się w dniach 9- 10 maja 1990 r. i uświadomił jego uczestnikom, że historia szkół rolniczych w Henrykowie zostaje w tym roku zamknięta. W latach następnych odbywały się kolejne zjazdy, organizowane w innych miejscowościach, m.in. w Białym Kościele, Ziębicach, Srebrnej Górze i Złotym Stoku. Zwykle jednak nieodłącznym elementem programu był wyjazd do „Mekki”- do naszego Henrykowa.

W roku 2008 Zjazdu Absolwentów Szkół Rolniczych w Henrykowie podjął się Tadeusz Keslinka z Tczewa, absolwent PSNR z lat 1977- 79. Regulamin głosił, że jego uczestnikami mogą być „absolwenci wszystkich kierunków i klas Szkół Rolniczych w Henrykowie z lat 1965- 1990, nauczyciele, wychowawcy, pracownicy administracji i inne osoby z henrykowskimi szkołami emocjonalnie związane”. W programie była m.in. uroczysta msza św. w intencji twórcy Szkół Rolniczych w Henrykowie dyrektora Jana Szadurskiego w setną rocznicę urodzin oraz w intencji nauczycieli, wychowawców i absolwentów tych szkół oraz biesiada w restauracji „Piastowska”.

(znaczą tu praktykowaną przez wielu tradycję odwiedzania Henrykusów w ich miejscu pracy lub zamieszkania). Będziemy tu opisywać takie spotkania poza Henrykowem.

Moje wątki henrykowskie

Bez przesady mogę stwierdzić, że Henryków zdominował moje życie, chociaż spędziłem w nim ledwie dwa lata, od 1973 do 1975 r. Te dwa lata to „nasza młodość” – piękny czas. Pod koniec drugiego roku nauki przeżyłem coś, o czym w swoich pamiętnikach wspomina dyrektor Jan Szadurski. W trakcie zajęć z dyrektorem Zdzisławem Wadowskim do klasy zapukał „kupiec” zainteresowany absolwentami naszej szkoły. Prowadzący zajęcia zezwolił, aby zainteresowani tym wątkiem wyszli na korytarz porozmawiać, a on powrócił do tematu lekcji. Na korytarz wyszło nas kilkanaścioro, może dlatego, że ani temat ani lekcja nie były ważne i porywające. Pan z korytarza okazał się dyrektorem Hodowli Buraka Cukrowego  w Poznaniu (Kazimierz Klabiński) i oferował pracę w Lesznie i Poznaniu. Nie mając żadnych konkretnych zamiarów, bo przecież moje strony ojczyste były na Suwalszczyźnie, zapisałem adres oferenta. Parę miesięcy później kiedy odpadła opcja „B”, o której innym razem, pomyślałem o pracy. W notesie miałem dwa adresy; ten leszczyński i drugi- spisany wcześniej z tablicy ogłoszeń, z Giżycka. Jednak do Centrali Nasiennej w Giżycku ktoś się zgłosił przede mną. Pozostało Leszno. Pojechałem tam jak do Ziemi Obiecanej, nie mając alternatywy. Wstępna rozmowa przekonała mnie, że warto tu się zadomowić. Uposażenie nie było  rewelacyjne, ale kusiły; szansa na mieszkanie i ciekawa perspektywa. Kierownik zakładu szykował się na emeryturę, ale zanim odejdzie, chciał przygotować następcę. Chciałem i miałem nim zostać. W rozmowie padło jakieś stwierdzenie o „załatwieniu wojska”, co mnie dodatkowo zachęcało do tej pracy. Tak więc, nie znając tam nikogo, zatrudniłem się w Zakładzie Czyszczenia Nasion HBC w Lesznie.

Kilka tygodni później od młodszych kolegów z PSNR w Henrykowie otrzymałem zaproszenie na doroczny Rajd w Górach Bialskich. Jako zarażony do takich „rzeczy” przez dr Zbigniewa Urbaniaka w Henrykowie, nie mogłem odmówić. Okazało się, że z zaproszenia skorzystało więcej absolwentów. Większość z nich z bólem przeżywało otrzymanie karty powołania do wojska.

Kiedy pytano mnie, odpowiadałem prześmiewnie, że „generałów nie biorą”. Tkwiło we mnie przekonanie, że wykonując w ostatnich 2 latach ruchy skoczka po mapie; Sejny – Henryków – Leszno, oraz mając obiecane „załatwienie”, do wojska nie trafię. Przekonanie zdecydowanie mnie opuściło, kiedy wróciłem z rajdu. W drzwiach zastałem zawiadomienie o liście poleconym, a w nim „zaproszenie” na komisję poborową już następnego dnia. W efekcie uprzejmy major powiadomił mnie, że za dwa tygodnie mam się stawić do odbycia zasadniczej służby wojskowej w Lesznie.

W „ope-lot” spędziłem „kupe lot” a konkretnie dwa lata. W tym czasie weszły w życie wcześniejsze emerytury, z czego skorzystał mój kierownik, którego miałem zastąpić. Zakład na mnie nie czekał, zastąpił go ktoś inny. Musiałem szukać nowej pracy. Ale jeszcze wcześniej dowiedziałem się, że w mojej firmie, tyle że w Poznaniu zatrudniła się Brygida, moja koleżanka z PSNR. Po dwóch latach, kiedy byłem w wojsku, ona trafiła z Poznania do Leszna i pracowała tuż za płotem mojej dotychczasowej firmy, w Stacji Hodowli Roślin Antoniny. Kiedy nie chciano już mnie w HBC, ona znalazła mi miejsce w SHR. Pracowaliśmy tam razem przez 2,5 roku, zanim nie wyjechała do USA. Kontakt utrzymałem, a w 1986 roku pojechałem zobaczyć jak tam się żyje. Przyglądałem się ponad rok, w czym moja henrykowska koleżanka była bardzo pomocna. Przyjaźń przetrwała do dziś i już nawet przeniosła się na młodsze pokolenie.

Andrzej Szczudło, Sejny- Leszno- Wschowa