Z cyklu (straszne) opowieści Sławoja
W Henrykowie, oprócz wielu innych, krążyła opowieść o duchu Weimara.
Nie znalazłem nigdy potwierdzenia na jego istnienie. Chociaż był
moment, że jego wizja postawiła mi włosy na głowie.
Jadąc po wiedzę do Henrykowa, jak wszyscy korzystałem z PKP.
Wsiadałem we Wrocławiu i wysiadałem na stacji Henryków.
Ze stacji do szkoły prowadziły dwie drogi, jedna dłuższa asfaltowa i
druga gruntowa, krótsza, przez park, obok grobu Weimarów.
Przeważnie wybieraliśmy tę drugą. Wśród słuchaczy krążyły
opowieści o pokutującym w nim duchu. Wraz z coraz z szybciej
zapadającym zmrokiem nasilały się jesienią. Ja również je znałem.
Teraz myślę, że rozpowszechniali je ci, którym zależało na
samotności w parkowej głuszy. Wiadomo, ukryte w parku
zakochane parki. Mam wrażenie, że chyba nawet czasami
specjalnie emitowały nieokreślone dźwięki.
Często korzystałem z pociągu. Jeździłem nim do rodziny, do
Wrocławia lub przez Wrocław. Wyjeżdżałem w piątek wieczorem,
wracałem w poniedziałek rano prosto z nocnej podróży, często
bardzo zmęczony. O ile powroty były we dnie, to wyjazdy ciemnym
wieczorem, zwłaszcza w okresie jesiennym i zimowym.
Droga przez park miała kilka odnóg, była bliższa, ale ten Weimar…
Trzeba było przejść koło niego. Za dnia nie robiło to wrażenia,
gorzej po zmroku. Odnogi były w różnych miejscach, czasem w
gęstwinie, czasem w wolnej przestrzeni.
Przypominam sobie taki kolejny piątkowy wyjazd, w listopadowy
wieczór. Kąpiel, kolacja, przebiórka i na stację. Ruszam
energicznie, ciemność parku, gwieździste niebo, księżycowa
poświata. Wszystko to wpływa na tempo marszu. Zachowane w
pamięci opowieści teraz uruchamiają wyobraźnię. Duchy
przybierają monstrualne wymiary. Ale idę! Ktoś/coś stoi kilkanaście metrów przede mną na drodze. Białe, wysokie, z wyraziście białą twarzą. Idę, ale i „to” rusza w moją stronę. Zatrzymuję się, „to” również, cofam się, a nieznane sunie prosto na mnie… Przez głowę przelatują mi wszystkie duchowe opowieści. Staję – stoi, ja do tyłu, czy do przodu – „to” też.
Nie pojechałem tego wieczoru. Zziajany, z włosami na
sztorc wróciłem do pokoju. Koledzy byli wielce zdziwieni i
zaskoczeni. Nie miałem odwagi powiedzieć im prawdę. Wykpiłem
się wykrętem, że spóźniłem się na pociąg, ale nie wiem czy
uwierzyli? Źle mi z tym było. Nocna przygoda nie dawała
mi spokoju, jednak nie na tyle by wracać tam po nocy. Poczekałem
do rana i po śniadaniu ruszyłem do parku. Znalazłem to miejsce,
odkryłem ducha. Na rozwidleniu drogi w zeszłym tygodniu
nadleśnictwo postawiło nowe znaki drogowe. Konkretnie, zakaz
ruchu; duże, białe koło w obwódce na białym drewnianym słupie.
Jeśli dodamy do tego księżycową poświatę i nagromadzone w
głowie pełne duchów opowieści, efekt murowany.
Na powyższym zdjęciu zachował się „duchowy słup”, chociaż
postarzały i ze zmienionymi oznaczeniami.
Większość duchów pojawiających się w starych nawiedzonych
budowlach czy innych miejscach da się w sensowny sposób
wytłumaczyć,… ale czy koniecznie trzeba?
Sławoj Misiewicz
Brak komentarzy on Duch Weimara