Licznik odwiedzin:
N/A

Kolega Marian

Marian Samek to mój kolega z PSNR (1973- 75). Jak prawie wszyscy z naszego rocznika, mieszkał w internacie, w pokoju obok, razem z Tośkiem Ślipko, Zbyszkiem Szczerbińskim i Piotrkiem Mazurem. Byli dosyć zgrani ze sobą i na pewno się lubili. Mieli wiele czasu dla siebie, mniej dla innych kolegów, co zrozumiałe. Ale czas szkoły dla dorosłych szybko się skończył i wszyscy rozjechali się w swoich kierunkach. Do rodzinnej wsi pod Jaworzyną Śląską, do Witkowa wrócił Marian. Wtedy uznałem, że gdy wszyscy bliżsi koledzy go opuścili, wykorzystam „wakat” :). Zacząłem Mariana odwiedzać, dojeżdżając na weekendy z Leszna, gdzie znalazłem swoją pierwszą pracę. Dystans był spory, 150 km, ale nie czułem w tym problemu, bo i tak najbliższą rodzinę miałem wielokrotnie dalej.

W ciepłej atmosferze wiejskiego domu, przy wielopokoleniowej rodzinie czułem się bardzo dobrze. Stopniowo poznawałem całą rodzinę Samków, rodziców i rodzeństwo. Przyjeżdżając do Witkowa nieraz pokonywałem pieszo kilkukilometrową trasę z dworca PKP w Jaworzynie Śląskiej, zimą nawet na skróty po zamarzniętym polu. Czas mijał tam szybko i miło, często przy muzyce z niemodnych płyt (np. romanse Wertyńskiego), które obaj lubiliśmy. Nie pamiętam jak było z alkoholem, ale wydaje mi się, że bywał i niespiesznie z butelki ubywał.

Czasy kawalerskich spotkań skończyły się gdy zabrano mnie do wojska, najpierw do Leszna, a następnie na pół roku do Jeleniej Góry. Marian objął gospodarstwo po ojcu, więc służba wojskowa go ominęła. Jednak kiedy miałem przysięgę, stawił się „do apelu” kolegi w Jeleniej Górze. Wtedy pierwszy raz posmakował sejneńskiego sękacza, przywiezionego przez moich rodziców.

Po wojsku nadal bywałem u Samków w Witkowie. Poznałem tam Urszulę z Oleksowa, z którą Marian wziął ślub w 1978 roku. Byłem na ich weselu, widziałem jak się cieszą z bycia razem. Zrewanżowałem się w roku 1980, zapraszając ich na swoje wesele w Lesznie.

Wesele Mariana i Urszuli.

W burzliwych latach 80. tworzyliśmy podstawy swoich rodzin. Budowaliśmy domy, rodziły się dzieci. Marianowi klimat bardziej sprzyjał, urodziło się troje, mi dwoje. Dziś on ma dziesięcioro wnuków, ja dopiero jedną.

Kiedy zostałem szczęśliwym posiadaczem własnego samochodu (w 1983 roku kupiłem pierwszy okaz, 11.letnią Syrenę 105), znów zacząłem odwiedzać kolegów. Sytuacja poprawiła się w roku 1987, kiedy nabyłem pierwszą w życiu „nówkę”, Fiata 126p. Można już było pozwolić na dalsze trasy, w tym do Henrykowa i Witkowa. Jadąc w Bieszczady zatrzymaliśmy się u Samków na noc.

Słuchaliśmy opowieści mamy Mariana o jej rodzinnym Arłamowie i kilka dni później udało nam się tę wieś odwiedzić. Nie mieliśmy świadomości, że tego samego dnia był tam Lech Wałęsa, który będąc kandydatem na prezydenta odwiedzał miejsce swojego internowania w stanie wojennym.

W roku 1991 spotkaliśmy się z Samkami w Henrykowie na zjeździe kończącym historię naszych szkół. Potem widywaliśmy się już rzadziej, na kolejnych zjazdach rocznika i szkoły, raz u Bruskich w Wałdowie oraz na pogrzebie naszego kolegi Tośka Ślipki w Wężyskach.

Rok 1992. Samkowie, Bruscy i Szczudłowie nad morzem.

Któregoś razu odebrałem sms z widokiem tablicy miejscowości o nazwie „Gawieniance”. Byłem zaskoczony gdy rozszyfrowałem, że to Marian Samek niespodziewanie stawił się u progu mojej rodzinnej wsi na Suwalszczyźnie. Byłem wtedy we Wschowie, więc do spotkania nie doszło.

Od dwóch lat jestem na emeryturze i mam czas na kontakty, odwiedziny, spotkania. Ale mój kolega z Witkowa jest w innej sytuacji. Wciąż pracuje na swoim gospodarstwie, bo z pewnością nie ma opcji na codzienną labę.

Andrzej Szczudło

Brak komentarzy on Kolega Marian

    Zostaw komentarz