Licznik odwiedzin:
N/A

Praktyka w Borowie – wałowanie praktykanta

Z cyklu  „Opowieści Sławoja”

„Rewał” praktykanta – dekompresja 

Po sianokosach rozpoczęły się rzepakowe żniwa prowadzone kombajnem „Vistula” KZB-3B. 

Na kombajnie pozuje gł. mechanizator SHR-u, Wacław Gryglaszewski

Puszyłem się jeżdżąc bryczką z brygadzistą.  „Elita”. Około południa podjechaliśmy do stojącego kombajnu. „- Czemu stoicie?” – wyrywam się jak zwykle. „- Kompresji brakło, z magazynu przynieść trzeba” –  burknął kombajnista. Brygadzista gdzieś w bok uciekł z oczami i milczał. Co to ta kompresja? – myślę, podchodząc do kombajnu.  Brygadzista akurat czymś się zajął i koniecznie potrzebował bryczkę. Poszedłem pieszo, przez pola, kawałek drogi było. Lipcowe słońce pali, idę i zastanawiam się, co to ta kompresja? W Henrykowie na zajęciach z mechanizacji rolnictwa u mgr Jana Wysockiego zdawaliśmy egzamin na prawo jazdy, także na ciągnik i uprawnienia na kombajn. Z tego co pamiętałem z zajęć, to w silniku  jest kompresja/ciśnienie i jest taka mała wajcha – dekompresor. 

Dekompresor

Po jej przesunięciu silnik gasł. Jak mogło braknąć kompresji i jak przynieść ciśnienie do silnika? Mimo wszystko znalazłem magazyniera. Usłyszałem –  „śniadanie dla kombajnistów już pojechało” –  zrozumiałem –  kombajniści na polu na śniadanie czekali, jednak mówię magazynierowi po co przyszedłem. Ten jakoś dziwnie na mnie spojrzał, spytał kto mnie przysłał. Kiedy powiedziałem, że kombajnista, znalazł duże  wiadro, czegoś nawrzucał, przykrył i kazał zanieść na pole. Wiadro ciężkie, pewnie ponad 20 kilo. Wyszedłem z magazynu i zaglądam ciekawie, co to ta kompresja? A w wiadrze stare, pordzewiałe, zniszczone części, zębatki i inny złom. To taka „kompresja”! – pomyślałem. Nie wróciłem już na pole, wiadro z „kompresją” zostawiłem za magazynem. Skorpion ostrzył kolec do walki o godność. Pamiętałem z „Czterech pancernych”, że  Janek zapychając rurę wydechową unieruchomił wojskową ciężarówkę. Wieczorem odnalazłem kombajn. Jak „bez kompresji” zjechał z pola do gospodarstwa? Janek użył szmaty, 

/na fotce z prawej strony zarys mordy Szarika/,  ja kartofla. 

Nazajutrz rano długo nie mogli uruchomić kombajnu i wyjechać z podwórza. W środku małych żniw? Ogólna nerwówka. Mało silnika nie rozebrali, wszędzie zajrzeli, oprócz rury wydechowej. Z satysfakcją patrzyłem na ich bezsilność. Nie mogłem sobie darować, poszedłem popatrzeć i przymilnie zapytałem – „ A może kompresji brakło? Trzeba taką wajchę przesunąć, albo z magazynu przynieść”. Przesuwali, nie pomogło. Kartofel szczelnie zapchał wydech. Wreszcie przez częste próby uruchomienia, w silniku wytworzyło się na tyle duże ciśnienie, że za którąś próbą kartofel wystrzelił z rury. Mechanicy nawet widzieli jak daleko leciał. Później już silnik odpalił. W tamtych czasach dywersja i sabotaż to słowa, które na terenach odzyskanych miały przerażającą moc i groźbę, zwłaszcza w połączeniu z prokuratorem. Takie to gry i zabawy były. Na szczęście bez konsekwencji.  Magazynierowi też nie darowałem, z wykorzystaniem wiadra „z kompresją”, na ostro, boleśnie, ale to się nie bardzo nadaje do opowiadania. Efekt był, przestali mnie traktować jak głupka. Nawet poczęstowali mnie krzakówką. Łeb mnie po niej nap…., sorry, bolał, przez kilka godzin następnego dnia. Brygadzista źle się czuł, że pozwolił im na żart ze mnie. Nie żeby przepraszał, „napomknoł”  tylko, ja też „napomkłem”. Wiadomo – Skorpion miły dla miłych, a gdy…..  nie daruje. Po tych przejściach polubiliśmy się. Dalsza praktyka mijała szybko, chociaż nie zawsze we wzajemnym zrozumieniu. Pole i mechanizację miałem opanowane, została produkcja zwierzęca. Ale o tem potem.

Sławoj Misiewicz Harnaś

Brak komentarzy on Praktyka w Borowie – wałowanie praktykanta

    Zostaw komentarz