Kiedy w dniu pogrzebu pani profesor Wiesławy Trawińskiej zacząłem na telefonie czytać historie o Henrykowie, to na końcu tego tekstu zobaczyłem podpis „Trawińska”.
Oczywiście jest to szmat historii nie tylko rodziny Trawińskich, ale całej polskiej nacji. Kresy i wojna, Wołyń i tułaczka na zachód. Miała to być ziemia obiecana, mlekiem i miodem płynąca. Jednak przybyli z Kresów przesiedleńcy zobaczyli spalone wsie i sterczące kikuty kominów we Wrocławiu. Zastali zrabowane pałace i klasztory. Najpierw pozwolono szabrować budynki, a następnie z ruin odbudowywać i tworzyć szkoły jako podstawę nowego ładu. Dlatego historia „Cześka” opisana przez jego żonę (czytaj: https://henrykusy.pl/profesor-od-uprawy-czeslaw-trawinski/ ) wzruszyła mnie bardzo. Pomyślałem, że chyba jednak nie każdy, kto odchodzi z tego świata zbierać może tyle laurów przeżywszy prawie 90 lat.

Przed internatem żeńskim wiosną kwitły setki czerwonych tulipanów.
Wiele pisano o dyrektorze Janie Szadurskim. Cześć i chwała jemu za jego zasługi. Kiedy w roku 1975 przyjechałem do Henrykowa, stały jeszcze rusztowania, ale elewacja klasztoru lśniła w słońcu jak elewacja pięciogwiazdkowego hotelu. Zacząłem pojmować, że to raczej ja miałem więcej szczęścia. Mój rocznik powinien zacząć szkołę w 1972 roku. Wtedy klasztor był jeszcze smęty i w opłakanym stanie. Po odbyciu służby wojskowej w we wrześniu 1975 roku mogłem podjąć naukę w (nowym) budynku, który ma ponad 500 lat. Kiedy na początku września 1975 roku pani profesor Jadwiga Polkowska wysłała mnie do ogrodu botanicznego po maliny, myślałem, że chce mnie „wpuścić w maliny”. Dlaczego? Bo u mnie na Kujawach maliny były w lipcu, a nie we wrześniu. Wspominam to dlatego, że dzięki wcześniejszej mrówczej pracy nieprzebranej rzeszy rąk młodych ludzi ruiny te ożyły ponownie. Działy się rzeczy niezwykłe, nawet można było zbierać maliny we wrześniu. Gdyby wtedy wszyscy nasi profesorowie wybrali wygodne życie, mogli po skończeniu pracy wsiąść w pociąg i bujać się do Wrocławia, gdzie jest wspaniały ogród botaniczny. Ale pani profesor Polkowska wraz z młodzieżą wyczarowała prawie z niczego nasz własny ogród botaniczny, gdzie rosła nawet „Cebula”.

To wszystko nie był dar Centrali z Warszawy, ale serce włożone w nasz wspólny dom, jakim na dwa lata była NASZA szkoła. Czasem moi znajomi pytają się, „Znów jest jakiś tam zjazd w waszej szkole? Bo w naszej nie było żadnego. Czy macie tam w Henrykowie jakiś skarb zakopany w parku?”
Niestety skarby nasze to nie „Złoty pociąg” zakopany w parku, ale „złote rączki” i złote serca, które tymi rączkami sterowały, prostując ścieżki wydeptane po krowach, wywożąc setki ton gruzu i śmieci. Dziś kiedy słyszę, że dzieło tamtych pokoleń idzie ponownie w ruinę, a ze „złotych” ust obecnych administratorów o jego eminencji już śp. biskupie, że uratował klasztor od zagłady, myślę, że wszystkie nasze roczniki powinne otrzymywać dożywotnio status „VIP“. Należy się on tym, którzy rzeczywiście wskrzesili i uratowali ruinę od zagłady. Pobieranie opłaty od tych co przywrócili ruinę do blasku to chichot historii. Dlatego kiedy doczytałem do końca artykuł o panu Czesławie Trawińskim chciałem zawołać jak tłum w Rzymie po śmierci naszego papieża Jana Pawła II, Santo Subito Czesławie!
Stanisław Bednarski

























































