Santo Subito!

Kiedy w dniu pogrzebu pani profesor Wiesławy Trawińskiej zacząłem na telefonie czytać historie o Henrykowie, to na końcu tego tekstu zobaczyłem podpis „Trawińska”.

Oczywiście jest to szmat historii nie tylko rodziny Trawińskich, ale całej polskiej nacji. Kresy i wojna, Wołyń i tułaczka na zachód. Miała to być ziemia obiecana, mlekiem i miodem płynąca. Jednak przybyli z Kresów przesiedleńcy zobaczyli spalone wsie i sterczące kikuty kominów we Wrocławiu. Zastali zrabowane pałace i klasztory. Najpierw pozwolono szabrować budynki, a następnie z ruin odbudowywać i tworzyć szkoły jako podstawę nowego ładu. Dlatego historia „Cześka” opisana przez jego żonę (czytaj: https://henrykusy.pl/profesor-od-uprawy-czeslaw-trawinski/ ) wzruszyła mnie bardzo. Pomyślałem, że chyba jednak nie każdy, kto odchodzi z tego świata zbierać może tyle laurów przeżywszy prawie 90 lat.

Czesław Trawiński

Przed internatem żeńskim wiosną kwitły setki czerwonych tulipanów.

Wiele pisano o dyrektorze Janie Szadurskim. Cześć i chwała jemu za jego zasługi. Kiedy w roku 1975 przyjechałem do Henrykowa, stały jeszcze rusztowania, ale elewacja klasztoru lśniła w słońcu jak elewacja pięciogwiazdkowego hotelu. Zacząłem pojmować, że to raczej ja miałem więcej szczęścia. Mój rocznik powinien zacząć szkołę w 1972 roku. Wtedy klasztor był jeszcze smęty i w opłakanym stanie. Po odbyciu służby wojskowej w we wrześniu 1975 roku mogłem podjąć naukę w (nowym) budynku, który ma ponad 500 lat. Kiedy na początku września 1975 roku pani profesor Jadwiga Polkowska wysłała mnie do ogrodu botanicznego po maliny, myślałem, że chce mnie „wpuścić w maliny”. Dlaczego? Bo u mnie na Kujawach maliny były w lipcu, a nie we wrześniu. Wspominam to dlatego, że dzięki wcześniejszej mrówczej pracy nieprzebranej rzeszy rąk młodych ludzi ruiny te ożyły ponownie. Działy się rzeczy niezwykłe, nawet można było zbierać maliny we wrześniu. Gdyby wtedy wszyscy nasi profesorowie wybrali wygodne życie, mogli po skończeniu pracy wsiąść w pociąg i bujać się do Wrocławia, gdzie jest wspaniały ogród botaniczny. Ale pani profesor Polkowska wraz z młodzieżą wyczarowała prawie z niczego nasz własny ogród botaniczny, gdzie rosła nawet „Cebula”.

Budynek w przyklasztornym ogrodzie zwany Cebulą.

To wszystko nie był dar Centrali z Warszawy, ale serce włożone w nasz wspólny dom, jakim na dwa lata była NASZA szkoła. Czasem moi znajomi pytają się, „Znów jest jakiś tam zjazd w waszej szkole? Bo w naszej nie było żadnego. Czy macie tam w Henrykowie jakiś skarb zakopany w parku?”

Niestety skarby nasze to nie „Złoty pociąg” zakopany w parku, ale „złote rączki” i złote serca, które tymi rączkami sterowały, prostując ścieżki wydeptane po krowach, wywożąc setki ton gruzu i śmieci. Dziś kiedy słyszę, że dzieło tamtych pokoleń idzie ponownie w ruinę, a ze „złotych” ust obecnych administratorów o jego eminencji już śp. biskupie, że uratował klasztor od zagłady, myślę, że wszystkie nasze roczniki powinne otrzymywać dożywotnio status „VIP“. Należy się on tym, którzy rzeczywiście wskrzesili i uratowali ruinę od zagłady. Pobieranie opłaty od tych co przywrócili ruinę do blasku to chichot historii. Dlatego kiedy doczytałem do końca artykuł o panu Czesławie Trawińskim chciałem zawołać jak tłum w Rzymie po śmierci naszego papieża Jana Pawła II, Santo Subito Czesławie!

Stanisław Bednarski

Zjazd, z dystansu

Z ponadmiesięcznego dystansu czasowego mam okazję odnieść się do Jubileuszowego Zjazdu Henrykusów, zorganizowanego w roku 60.lecia powstania szkół oraz 50.lecia ich ukończenia przez słuchaczy PSNR rocznik 1973- 75 oraz uczniów THRiN 1972- 75. Zgodnie z zapowiedzią, odbył się w dniach 2- 3 czerwca w Starczówku, z obowiązkową wizytą w Henrykowie. Uczestniczyły w nim 34 osoby, w tym 20 podwójnych Jubilatów, 11 osób z PSNR oraz 9 z technikum. Jedynym przedstawicielem kadry był Jan Tetlak, nauczyciel mechanizacji.  

Podobnie jak to działo się od kilku lat, emeryci pozwolili sobie wybrać inny termin niż weekendowy. W takim podejściu była nadzieja na unikanie tłoku w obiekcie i na niższą cenę pobytu :).

Spotkaliśmy się w poniedziałkowe południe, na obiedzie w sali hotelu „U George’a” w Starczówku, po którym był czas na sjestę. Dalszy ciąg czyli właściwa biesiada rozpoczęła się o godzinie 18.00. Ze względu na fakt, że w gronie uczestników byli tacy, którzy dotarli po raz pierwszy, zaproponowano opcję autoprezentacji. W jej trakcie wyszło, że jest w naszym gronie gość zza oceanu, Brygida Wojcieszczyk, która specjalnie swój babciny urlop w Polsce dopasowała do terminu zjazdu. Nowością na zjeździe był konkurs, którego pytania bazowały na tekstach publikowanych na stronie internetowej www.henrykusy.pl

Zgłosiło się do niego troje osób; Alicja Krzemieniecka z technikum, Andrzej Konarski i Andrzej Kłaptocz, obaj z PSNR. „Odpytywaczem” był niżej podpisany Andrzej Szczudło, który także pytania przygotował. Można więc skonstatować, że konkurs rozegrał się pomiędzy Andrzejami.

Andrzej Konarski (Badyl) i Krzysztof Rek.

Zwycięzcą został Andrzej Konarski, który zdobył nagrodę- obraz namalowany przez Krzysztofa Reka. Ten ostatni wystąpił na zjeździe w podwójnej roli, nie tylko jako autor obrazu- nagrody, ale i główny organizator zjazdu. Mając za sobą doświadczenie z pracy kierownika w firmie ochroniarskiej, precyzyjnie rozpisał program i udziały poszczególnych uczestników. Nie było to łatwe, bo w grupie 34 osób, które się przewinęły, nie wszyscy byli na noclegu „U George’a”, tylko część pojawiła się na obiedzie drugiego dnia. Jeszcze inna liczba osób zdecydowała się zwiedzać obiekt klasztorny. Temat został ogarnięty bezbłędnie, budżet się zamknął, a za skarbnikiem nikt nie gonił, za co Krzysztofowi należą się podziękowania.  

Jak bywało już poprzednio, przedłużona biesiada przy stole stopniowo przeszła w spotkanie na parkiecie. To tańca przygrywał znany i sprawdzony w naszym gronie didżej Grzegorz. Jedyna uwaga do jego pracy, zgłoszona nota bene przeze mnie, dotyczyła faktu, że zbyt rzadko ogłaszał przerwy i nie brał poprawki na pesele uczestników. Widząc energię niektórych koleżanek i kolegów kwitował moje uwagi uśmiechem. Kilka znanych i lubianych utworów wykonał z didżejem nasz kolega z technikum Zbyszek Szuberla.

Zbyszek Szuberla ujawnił na zjeździe swój talent do śpiewania.
Wystrój sali prowokował do sesji zdjęciowej, z czego skorzystały nasze panie.

Najbardziej jednak w śpiewie przy stole angażowały się dziewczyny z technikum, pod kierunkiem uznanej artystki Henrykusów Alicji Krzemienieckiej (Szamburskiej).  

Alicja w akcji

Biesiada „U George’a” skończyła się chwilę przed północą. Nazajutrz wyspani emeryci spotkali się na śniadaniu, po którym opuścili miejsce noclegowe, udając się do Henrykowa. Rytualne zwiedzanie obiektu klasztornego zaplanowano na godzinę 12.00, ale zanim do niego doszło, w kawiarence przy kościele odbyło się spotkanie z przybyłą z Warszawy rodziną Rajmunda Janka, o którym pisaliśmy wcześniej. Nasz kolega z PSNR 1972- 74 zginął tragicznie w 1981 roku, a jego córka Mariola i siostra, z małżonkami po raz pierwszy mieli okazję spotkać się z jego szkolnymi kolegami. Z rocznika Rajmunda uczestniczyła w tym Krystyna Wójcik (Wilk), Andrzej Konarski, Urszula Korycka (Grzegorzewska) oraz kilka osób młodszych, które widywały Rajmunda w szkole przez jeden rok.  

Z Mariolą Kurpiewską (Jank) w kawiarence.

Trasa zwiedzania obiektu cysterskiego w Henrykowie była standardowa, niestandardowi byli uczestnicy. W wielu miejscach zatrzymywali się i nie zważając na historyczne opowieści przewodnika, komentowali własne przeżycia podczas nauki w tych obiektach.  

Zwiedzanie klasztoru zakończyło się w korytarzu, gdzie umieszczone są tablice upamiętniające szkoły i ich założyciela Dyrektora Jan Szadurskiego. Zatrzymaliśmy się tam na dłuższą chwilę, a Barbara Przybyszewska wygłosiła wspomnienie o Dyrektorze.

Tablica upamiętniająca domyślnego patrona Zjazdu 60.lecia.

Delegacja złożyła kwiaty pod tablicą upamiętniającą Jego osobę i dokonania. Ostatnim punktem pobytu w klasztornych murach był obiad serwowany w Sali Marmurowej. 

W trakcie jubileuszowego zjazdu zrobiono zdjęcie zbiorowe przed wejściem do klasztoru. Wspominano o niestrudzonej strażniczce pamięci henrykowskiej, Pani Profesor Wiesławie Trawińskiej, która kilka tygodni wcześniej trafiła do szpitala. Jej stan zdrowia nie był zadawalający, ale nikt nie spodziewał się wtedy, że umrze dzień po zjeździe.  

Andrzej Szczudło  

Pogrzeb Pani Profesor

Dzień po Zjeździe absolwentów szkół henrykowskich, który odbywał się w dniach 2- 3 czerwca br. dotarła do nas smutna wiadomość: Wiesława Trawińska nie żyje. Wkrótce dostaliśmy informację o pogrzebie. Kiedy w piątkowe popołudnie w licznym gronie absolwentów szkół, sąsiadów, przyjaciół i znajomych zmarłej zebraliśmy się przy cmentarnej kaplicy w Henrykowie, ktoś z uczestników niedawnego zjazdu powiedział; „poczekała do środy, nie chciała psuć nam zjazdowego spotkania„. Padło jeszcze wiele ciepłych słów o zmarłej, wypowiedzianych w kazaniu przez miejscowego proboszcza oraz nad grobem. W imieniu braci szkolnej pożegnała zmarłą Barbara Przybyszewska, Jej uczennica i przyjaciółka. Tekst wspomnienia zamieszczamy poniżej.

Po pogrzebie, Henrykusów na kawę do swego mieszkania w Henrykowie zaprosiła Katarzyna Przystaś, która również w tym roku świętowała swój Jubileusz 50.lecia ukończenia THRiN. Na zdjęciu od lewej: Marian Przystaś, Leokadia Białecka- Solecka, Tadeusz Wolański, Brygida Wojcieszczyk, Alicja Błaszczak, Zofia Techmańska- Nowotko, Katarzyna Przystaś.

Odeszłaś cicho, bez słów pożegnania.

Tak jakbyś nie chciała swym odejściem smucić …

tak, jakbyś wierzyła w godzinę rozstania,

że masz niebawem z dobrą wieścią wrócić.

ks. J.Twardowski   

Szanowni zebrani,

pragniemy pożegnać i złożyć hołd kobiecie niezwykłej, która spełniła się we wszystkich rolach, jakie były Jej dane.

My, Jej uczniowie, którzy wraz z panią Profesor przybyliśmy 60 lat temu do Henrykowa, rozpoczynając naukę w Technikum Hodowli Roślin i Nasiennictwa, byliśmy pod Jej urokiem.

Była nauczycielem niezwykłym, a ta niezwykłość przejawiała się w drobnych gestach – zawsze pomogła tym, którzy wsparcia potrzebowali, zauważała nasze życiowe perypetie.

Nauczycielka pasjonatka – zakochana w całym świecie przyrody. Cierpliwie tłumaczyła, pokazywała! Nie podnosiła głosu, nie wybuchała. Swoją łagodnością – zawstydzała. Wykorzystywaliśmy to – czego się dzisiaj wstydzę … .

 Wielu z nas zainteresowała światem roślin, bo „nasza Trawka”, o przyrodzie mówiła z czułością.

 Dobroć, wielkoduszność i wiedza – stanowiły o Jej niezwykłości.

Kiedy w 1990 roku zlikwidowano nasze Szkoły- cierpliwie i skutecznie zabiegała o upamiętnienie istnienia tychże.

To pani Trawińskiej zawdzięczamy fakt, że w 2016 roku mogliśmy wmurować tablicę upamiętniającą dyrektora Jana Szadurskiego, który przywołał obiekt klasztorny do świetności – a my, trafiliśmy do Henrykowa.

 Pani Profesor jest autorką wielu artykułów na temat historii naszej szkoły i obiektu.

Na wszystkich spotkaniach henrykowskich była honorowym gościem, my często gościliśmy  w Jej domu.

Tak miało być 3 czerwca br. w Henrykowie – spotkanie w 60. rocznicę otwarcia szkoły… .

Khali Gibran powiedział:  Wspomnienie jest formą spotkania.

Już takie nam pozostały pani Profesor!

Powtórzę za św. Janem: Są chwile i ludzie, których się nie zapomina.

Spoczywaj w pokoju …

Barbara Przybyszewska   

Pani profesor odeszła

Ze smutkiem informujemy, że 4 czerwca br. odeszła do wieczności Wiesława Barbara Trawińska, nauczycielka życiem i aktywnością zawodową związana ze szkołami rolniczymi w Henrykowie.

Cześć Jej pamięci!

Pogrzeb Pani Basi odbędzie się w najbliższy piątek 6 czerwca o godzinie 14.00 w Henrykowie.

Szersze informacje o zmarłej już wkrótce.

Pan Tadeusz… w Henrykowie

Bywał tu przed laty, podziwiał pocysterski zabytek i jego wyjątkowe otoczenie. Z pewnością można powiedzieć, że zakochał się w tym miejscu. Zwykłe życiowe sprawy spowodowały, że przez ostatnie lata wracał tu tylko w sentymentalnych marzeniach.

Tadeusz Keslinka, bo o nim tu mowa, absolwent PSNR z 1979 roku, organizator największego Zjazdu Henrykusów w 2008 roku (Jubileusz 100.lecia urodzin Jana Szadurskiego) wybrał się do Henrykowa ponownie. Zanim się wybrał rzucił hasło, Henrykusy, stańcie do apelu! I tak się stało, na ofertę spotkania zareagowało grono przyjaciół skupionych wokół idei upamiętnienia ćwierćwiecza istnienia szkół rolniczych w tym miejscu. Dostosowując się do wymyślonego przez Tadeusza planu, pierwsza grupa licząca 8 osób dotarła do Henrykowa w piątek 6 września br.

Od lewej: Witold i Anna Oktawiec, Aldona i Andrzej Szczudłowie, Halina i Zbigniew Kruszewscy, Tadeusz Keslinka.

Spotkanie na stacji PKP przywołało wiele wspomnień i wzruszeń. Były pamiątkowe fotki i dyskusje. Kiedy wygasły, ruszyliśmy do szkółki drzew i krzewów prowadzonych nieopodal przez Jarosława Trawińskiego, syna profesorów szkół henrykowskich, Czesława i Barbary.

Umówiony wcześniej gospodarz oprowadził po posesji a następnie zaprosił gości na kawę. W serdecznej atmosferze, oglądając zdjęcia sprzed lat wspominaliśmy stare dobre czasy. Nastroje były jednak mieszane, bo szkółka chyli się ku upadkowi. Długotrwały remont drogi blokujący klientom dojazd do niej oraz ogólna dekoniunktura w branży sprawiły, że dziś trzeba poszukiwać innych rozwiązań.

Kolejnym punktem w programie Tadeusza była wizyta w Skalicach. Nie wszyscy z obecnych, ale na pewno on miał z tym miejscem wiele wspomnień. Teraz ożyły. W tym urokliwym miejscu, przypominającym krajobraz górski, spędziliśmy kilka kwadransów, wykonując wiele zdjęć.

Będąc po latach w Henrykowie trudno pominąć cmentarz, miejsce wiecznego spoczynku kilku znanych wcześniej osób. Na grobie profesora Czesława Trawińskiego zapaliliśmy znicze. Niestety nie udało się odszukać grobu Franciszka Bijosia, wychowawcy rocznika PSNR 1974- 76, którego reprezentantka Halina Kruszewska uczestniczyła w spotkaniu.

Ani się obejrzeliśmy kiedy zrobiła się pora obiadowa, wobec czego skierowaliśmy swoje kroki do „Karczmy Piastowskiej”. Przy obiedzie dyskutowaliśmy o przeżyciach dzisiejszego dnia i planach na jutro.

Drugi dzień spotkania na wezwanie Tadeusza Keslinki zaczął się od zbiórki przed henrykowskim kościołem. Prócz czterech par z poprzedniego dnia (Halina Kruszewska z mężem Zbigniewem, Anna Oktawiec z mężem Witoldem, Andrzej Szczudło z żoną Aldoną i Tadeusz Keslinka z żoną Elżbietą) przybyły trzy panie; pani profesor Barbara Trawińska oraz Lodzia Białecka- Solecka i Jadwiga Szaro.

Razem poszliśmy na zwiedzanie klasztoru. Zaraz za drzwiami wejściowymi jest teraz tzw. izba pamięci (niestety nie o naszych szkołach), w której zwiedzającym pokazuje się film o Henrykowie i opowiada jego historię. Dołączyliśmy do grupy osób już tam obecnych i po skończeniu wyświetlania filmu ruszyliśmy za przewodniczką, która wyegzekwowała od nas bilety, jak od wszystkich innych niż byli uczniowie tutejszych szkół turystów. Opowiadała ciekawie o „naszym” kiedyś obiekcie. W Sali Dębowej grupa rozproszyła się i kiedy usłyszeliśmy dociekania jak to było przed laty, zrozumieliśmy, że dołączyliśmy do grupy absolwentów naszej szkoły.

Szybko i z dumą przyznali się, że są absolwentami pierwszego rocznika THRiN, klasy pani profesor Wandy Mazur i że odwiedzają Henryków co roku. Od tego czasu poczuliśmy się mocniejsi, zintegrowani z nimi i razem stawaliśmy do zdjęć. Kiedy grupa za przewodnikiem dotarła do tablic upamiętniających dyrektora Jana Szadurskiego, wszyscy się ożywili i kolejno fotografowali się tam w różnych konfiguracjach.

Na dziedzińcu.

Dowiedziałem się od nich, że przed laty grali w piłkę siatkową na dziedzińcu klasztoru dziś w części zarośniętym drzewami. Odkryciem była dla nas nowo uruchomiona obok wejścia do kościoła kawiarenka, obsługiwana przez panią Basię, absolwentkę PST.

Po opuszczeniu głównego obiektu kompleksu cysterskiego poszliśmy do ogrodu, za naszych czasów zadbanego, a teraz zarośniętego chwastami. Smutne to dziś miejsce, nie widać tam ręki gospodarza. Obiekt zwany potocznie „Cebulą” kiedyś pretendował do roli kawiarenki, dziś zamknięty na zardzewiałe zamki zionie smutą. Podobnie żałosny obraz przedstawia stan bloku nauczycielskiego, który wyraźnie na niekorzyść odstaje od wyglądu pozostałych budynków.

Nie poddając się tym nastrojom cieszyliśmy się ze spotkania w gronie Henrykusów, razem z kolegą Tadeuszem, który  w 2008 roku to pojęcie „Henrykus” wymyślił. Na obiad wybraliśmy się gremialnie do „Karczmy Piastowskiej”, bo- jak wiadomo- jest to jedyny lokal gastronomiczny w tej miejscowości. Czekając godzinę na posiłek, bo przegraliśmy konkurencję ze stypą odprawianą za ścianą, kontynuowaliśmy ciekawe rozmowy. Nasz sobotni pobyt w Henrykowie, pełen wrażeń i miłych spotkań zakończył się około godziny 17.00, po której wszyscy rozjechali się do domów.  

Od lewej: A.Szczudło, B.Przybyszewska, W.Oktawiec, T.Keslinka, Elżbieta Keslinka, L.Białecka- Solecka, Z.Kruszewski, H.Kruszewska.

Naszym starszym kolegom szkolnym wspomniałem o stronie www.henrykusy.pl (wcześniej nie wiedzieli), zachęcając do czytania i wsparcia swoimi wspomnieniami. Rozdałem kilka wizytówek z namiarami na redakcję, ale pierwszy tydzień nie przyniósł żadnego odzewu. Nadziei jednak nie tracę, wszak jestem esperantystą (esperanto znaczy „mający nadzieję”).

Dodatkowe pożytki ze spotkania w Henrykowie to nowy artykuł autorstwa pani profesor Wiesławy Trawińskiej i bogata kolekcja dobrej jakości zdjęć otrzymanych do publikacji od Leokadii Białeckiej- Soleckiej.

Andrzej Szczudło

Pamięć

REFLEKSYJNIE … HENRYKÓW 07.09. 2024 r.

Wczorajszy dzień pozostanie na długo w mojej pamięci, niewykluczone, że na zawsze.

Tadeusz i Elżbieta Keslinkowie

Swoją wizytę zaanonsował kolega z rocznika 1977 – 1979 Tadeusz Keslinka, znany wszystkim interesującym się naszą byłą „uczelnią henrykowską w latach 1965-1990”  jako organizator największego zjazdu absolwentów w 2008 roku, w którym też uczestniczyłam.

Jako przykład przytoczę tylko jedną refleksję pozjazdową, która wyjaśni dlaczego absolwenci Henrykowskich Szkół, ich dzieci, a także dorosłe wnuki- pokonują nieraz setki kilometrów, żeby odwiedzić to miejsce…

Gdy myślę Henryków”…

… zostawiłam tam maleńką cząstkę swego życia, moich młodzieńczych lat. Poznałam wspaniałych ludzi, rówieśników, wychowawców, których dziś wspominam nie tylko z sentymentem, również ze łzą w oku. Tam właśnie pierwszy raz zobaczyłam kwiaty- rododendrony, a kilkunastohektarowy park był dla mnie ostoją i ukojeniem. Tych wspomnień nie da się wymazać z pamięci: gdy dzień się budzi, one budzą się z nim, a kiedy przychodzi noc są najpiękniejszym snem… Alicja Przybyła” (NK)

We wczorajszym spotkaniu z Tadeuszem uczestniczyło kilkanaście osób, gdzie gościem honorowym była Pani mgr Wiesława Barbara Trawińska – strażniczka naszej wirtualnej „Izby Pamięci”, ze względu na gromadzoną przez lata dokumentację fotograficzną, opracowania i zapiski w okresie 25 letniej działalności Szkoły. To Ona przez lata zabiegała żeby nasza  bytność i historia Szkoły nie została wyrzucona i zapomniana, a odwiedzający  absolwenci  traktowani życzliwie.

Zaproszeni przez T.Keslinkę uczestnicy spotkania; Halina Kruszewska, Aldona Szczudło, Witold Oktawiec, Barbara Trawińska, Anna Oktawiec, Tadeusz Keslinka, Andrzej Szczudło, Jadwiga Szaro, Leokadia Białecka- Solecka

Podczas zwiedzania obiektu nasza grupa powiększyła się o absolwentów pierwszego rocznika Technikum Hodowli Roślin i Nasiennictwa (1965) klasa A – wychowawczyni Pani mgr Wanda Mazur, którzy w ramach corocznego spotkania odwiedzili „swoją szkołę”.

Dużym zainteresowaniem cieszyły się nasze tablice pamiątkowe poświęcone Dyrektorowi Janowi Szadurskiemu i 25 letniej działalności Szkoły, o czym świadczą prezentowane fotografie.

PS. W kuluarach słychać było tęsknotę za dawnymi zjazdami- magia miejsca działa i żadne inne jej nie zastąpi…

W refleksyjnym nastroju- zdjęcia i tekst: Lodzia Białecka-Solecka

Ela Pokryszka Jargiło- globtroter niesłychany

Społeczność henrykowską wzbogaciła w początkach lat pięćdziesiątych. Rodzice; popularna w Henrykowie para, oboje wysocy (Ela odziedziczy tę cechę), stateczni, znaczący. Mama uczyła historii w miejscowej podstawówce, tata trudnił się doradztwem rolniczym, a po pracy z zamiłowaniem pszczółkami.

W 1965 roku Ela skończyła podstawową edukację. W tymże roku w obrębie miejscowego obiektu Cystersów powstał Zespół Szkół Rolniczych. Ela zasiliła szeregi uczennic 5.letniego Technikum Hodowli Roślin i Nasiennictwa. Mieszkała z rodzicami w centrum Henrykowa, do szkoły miała więc z górki i całkiem blisko…

Lata 1965- 1970- czas szczególny, pionierski. Przyjęty po poprzednikach, po PGR-ze obiekt- budynki, otoczenie przedstawiały się fatalnie. 20 lat dewastacji. Powojenny czas chaosu, destabilizacji sprzyjał temu szczególnie.

Wiosną 1965 roku rozpoczął się generalny remont (od piwnic po strych), który w mniejszym zakresie kontynuował się przez następne lata. Obok nauki młodzież wraz z nauczycielami uczestniczyła w porządkowaniu, urządzaniu, mozolnym przywracaniu form pierwotnych. Mimo to w perspektywie ćwierćwiecza istnienia szkół rolniczych w Henrykowie ten okres jawi się jako najświetniejszy. Panował entuzjazm rozwoju, twórczy zapał, nadzieja.

Kwitło życie kulturalne, społeczne, turystyka. Na szczególną uwagę zasługuje ożywiona działalność harcerska, prowadzona przez oddaną młodzieży nauczycielkę hodowli roślin- harcmistrz mgr Barbarę Czarnoleską. I to właśnie w harcerstwie, twierdzi Ela, zaszczepiono jej zamiłowanie do podróży, wędrówek, poznawania świata. Niebagatelną sprawą w tej mierze były nieprzeciętne warunki fizyczne i mentalność. Mały przykład. Często jeździło się z Henrykowa do Wrocławia, oczywiście pociągiem. Powrót różnie. Ostatni kurs był o północy. Wędrujące pojedynczo małolaty zamawiały wówczas obstawę na 2 km parku po ciemku?!! Eli to nie tyczyło. Zdecydowanym, pewnym krokiem sunęła w ciemnościach przez park, a rozliczne stwory czające się wśród drzew, uciekały w popłochu. Takim to pewnym, zdecydowanym krokiem wkroczyła w dorosłość. No i bakcyl podróżniczy mógł się rozwinąć i realizować w pełni. Liczne wojaże na przestrzeni czasu można z grubsza podzielić na dwie grupy; pielgrzymki, turystyczne. Te pierwsze rozpoczęły się pielgrzymkami na Jasną Górę w Częstochowie. Były wówczas (lata 70- 80.) popularne wśród młodzieży. Miały charakter nie tylko religijny ale i patriotyczny. Stwarzały przestrzeń wolności we wspólnocie, w romantycznej aurze pól i lasów. We Wrocławiu organizował je i prowadził niezapomniany duszpasterz studentów, późniejszy kapelan Solidarności ks. Stanisław Orzechowski. Ela uczestniczyła czterokrotnie. Najsłynniejszy europejski szlak pielgrzymkowy do Santiago de Compostella w Hiszpanii, do grobu św. Jakuba, Ela przemierzyła dwukrotnie. Pielgrzymką życia Ela nazywa tę do Rzymu na kanonizację papieża Jana Pawła II w kwietniu 2014 roku. Polonusy z całego świata waliły wówczas do Rzymu wszelkimi środkami lokomocji. Ela oryginalnie. Pieszo! Z podobnie myślącymi (i czującymi…) wyruszyła z Wrocławia w lutym. Pieszo w poprzek Europy. Spanie, jedzenie gdzie Bóg da… 1800 km w ciągu 63 dni. Dwa miesiące z okładem, ale na miejscu w terminie. Podobnie pielgrzymka śladem św. Ignacego Loyoli- Francja, Hiszpania, Włochy: 1300 km. W ubiegłym roku 2023 do Miedziugorie z zamiarem uczestniczenia w uroczystościach Wniebowzięcia NMP 15 sierpnia Ela w grupie wyruszyła w czerwcu. 59 dni w drodze, ale ciekawie, ciepło. Oprócz pieszych były też liczne pielgrzymki różnymi środkami lokomocji do znaczących zakątków w Europie, także na kontynent amerykański, sanktuaria na Kubie i w Meksyku- tam najsławniejsze Gwadelupa- chluba kontynentu.

Turystyczne, to w różnym czasie wyjazdy na Maltę, do Gruzji, Islandii, Algierii. Za najwspanialsze na świecie Ela uznała widoki w Islandii; zapierające dech w piersiach wodospady, przełomy rzek, lodowce, gejzery. Wulkany na wyciągnięcie ręki. Naturalne baseniki wśród skał gdzie woda jest ciepła i można się kąpać. Niezłe wrażenia dała wyprawa do Algierii. Zafundowano tam turystom czterodniowy pobyt pod namiotami na Saharze. Warunki ekstremalne.

No, ale gwóźdź programu, na 70. urodziny w 2022 roku Ela zafundowała sobie Kilimandżaro!!! Najwyższy szczyt Afryki jest największą atrakcją Tanzanii. Turystyka to główne źródło dochodu w tym biednym kraju. Wyprawy są świetnie zorganizowane, obsługiwane przez doświadczonych przewodników. Niemniej jest to przecie pod górkę i wśród skał, a tlenu coraz mniej, ciało coraz cięższe. Ela poszła w czteroosobowej, męskiej grupie, osiągnęła poziom 5756 metrów!!! Prawie 6 km w górę! Brakło jej 100 m do czubka góry, ale przecież żyć, przeżyć trzeba. W sumie wyprawa trwała 10 dni. Wrażenia?! To trzeba posłuchać. Były jeszcze Indie, ale to już „drobiazg”. Ela odwiedziła pracującą tam z mężem córkę. Zafundowano jej trzy tygodnie- przejażdżki po najpiękniejszych zakątkach egzotycznego kraju. To tak w skrócie. Może się w głowie zakręcić. Po prostu gigant.

Ela mieszka we Wrocławiu, aktualnie opiekuje się dwójką wnucząt. Ale oczywiście coś tam knuje i gdy zawieją wiatry wiosenne pewnie gdzieś pofrunie. Warto zaprosić ją na spotkanie, a opowie o swoich przeżyciach. A opowiada żywo, barwnie, pięknie. Z niektórych wypraw ma też filmy.

PS. Wrocław czasem też przemierza pieszo- bo tramwaje jeżdżą za wolno i nie tą stroną!

Wiesława Barbara Trawińska

Ogród włoski w Henrykowie

Założony przez poprzednich właścicieli był atrakcyjną ozdobą rezydencji. Po wojnie stał ugorem ponad 20 lat. Przez swą tarasową strukturę uniemożliwiał jakiekolwiek użytkowanie. Zabawne okoliczności zmieniły jego los.

Ogród włoski za czasów niemieckich.

W pierwszy dzień wiosny 21 marca 1973 roku cała szkoła, tradycyjnie zresztą, poszła na wagary. Od najmłodszych nastolatków do tych najstarszych ze studium policealnego, przed dyplomem. Takiej masówki dotąd nie było, toteż nazajutrz w szkole nastąpił sądny dzień.

Oczywiście sięgnięto po konsekwencje wobec wagarowiczów, stosując różnego rodzaju kary, nagany. Zawstydzili się ci najstarsi, że tak po sztubacku…

Uczestnicy wycieczki koła LOP do Kórnika, po bukszpany do nasadzeń w ogrodzie włoskim .

Rada w radę i postanowili, w ramach ekspiacji, odrestaurować ugorujący ogród włoski. Zdobyli jakieś stare zdjęcia i na ich podstawie miały wrócić pierwotne formy.

Codziennie rano, przed lekcjami i po południu „winowajcy” pracowali w pocie czoła. Trzeba było wykarczować to co tam przez blisko ćwierć wieku się nasiało i wyrosło. Wywieźć hałdy urobku, przekopać, oczyścić, wreszcie uprawić. Oczywiście na tym etapie uzyskali już wszelką pomoc ze strony szkoły i Stacji Hodowli Roślin.

LOP- owcy z Henrykowa w Kórniku.

Końcowym akcentem był zakup w Kórniku sadzonek bukszpanów, z których według wzoru na niemieckich zdjęciach powstała zielona ornamentyka.

I taki to związek nastąpił między wagarami i ogrodem włoskim. Sprawdziło się znane powiedzenie, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Na świadka tych zdarzeń przywołuję bardzo wówczas aktywnego Idziego Przybyłka. Byli oczywiście i inni, którzy powinni odezwać się w komentarzach. Chętnie przeczytamy jak to widzą po latach?

WBT