Drugi rok w technikum

Witamy się w nowym roku szkolnym 1973/74

„Znów jesteśmy na starych, ale drogich śmieciach. Powitał nas pięknie odnowiony zamek, sale natomiast świeciły pustką i chłodem, ale wkrótce, gdy zjedzie się cała ferajna, będziemy szczęśliwi i weseli. Pocałunkom i wspomnieniom nie było końca. Jeszcze kilka dni będziemy opowiadały swoje historie wakacyjne, bo przecież każda oprócz bagażu przywiozła wałówkę. Bagaż wspomnień, ale najciekawsze są te intymne…

Jest 3 września, uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego. Pierwsze powitanie w Sali Marmurowej przez całe grono pedagogiczne. Serdecznie przyjęliśmy szczególnie pierwszą klasę Technikum Rolniczego, (bo my jesteśmy ostatnią klasą Technikum, Hodowli Roślin i Nasiennictwa) i pierwszy rok PSNR, potem poszczególne roczniki obległy swoje lokum, my salę matematyczną. Dopiero dzisiaj dostałyśmy świadectwo ukończenia pierwszej klasy z zaliczoną praktyką zawodową. Trochę powspominałyśmy, opowiadając przygody sprzed dwóch miesięcy i te sprzed kilku dni. I z nowym zapasem sił zabrałyśmy się do pracy. Jesteśmy teraz klasą żeńską (32 dziewczyny), bo chłopcy przenieśli się do innych szkół. (…)

Skład zarządu klasowego został ponownie przedyskutowany. Przewodniczącym nadal została (bardzo słusznie) Mirka Jarosiewicz, zastępcą Basia Andrzejczak, pieniędzmi rozporządza Ala Błaszczak, sekretarką jest Danusia Pietrzak. Pomaga całemu zarządowi jako wolny członek Maria Łucjan, pseudonim „Kot”.

Dziewczyny z klasy opisywanej w tekście.

Kalejdoskop wydarzeń

O kilku innowacjach już wspomniałam powyżej, a oto dalsze. Przede wszystkim mamy nowego dyrektora pedagogicznego. Został mianowany na to stanowisko, były kierownik internatu magister Zdzisław Wadowski. Po upływie tygodnia wyrósł jak spod ziemi nowy kierownik internatu, przystojny, szpakowaty pan, a jednocześnie bardzo energiczny i wybuchowy. Chciał zaprowadzić wokół i to w astronomicznym tempie swoje rządy. Szybko jednak musiał z różnych przyczyn emigrować. W internacie mamy nową wychowawczynię, panią Emilię Szczepańską, która pracuje na miejscu studiującej wychowawczyni Barbary Przybyszewskiej.

Od lewej: Marian Fiołek i Mieczysław Kolasa.

W męskim też jest nowy wychowawca, pan Marian Fijołek. Natomiast świetlicę i opiekę nad zajęciami świetlicowymi objął pan Mieczysław Kolasa. Czytelnia znajduje się teraz na miejscu byłego pokoju gospodarczego. Lokum gospodarcze też mamy. Radiowęzeł nadal przekazuje swoje wiadomości, tylko nasza klasa jest od niego odcięta z niezrozumiałych dotąd przyczyn, a szkoda. W szkole odpadło nam kilka przedmiotów, a na ich miejsce przyszły zawodowe. Często spotykamy się z panią profesor Jadwigą Polkowską, która ma bardzo ciekawe i dramatyczne przeżycia wojenne. W chwilach relaksu dzieli się nimi z klasą. Prowadzimy też gimnastykę śródlekcyjną. Tylko na mechanizacji mamy „ćwiczenia umysłu” jak powiedział pan inżynier Jan Tetlak. Lekcji mamy mnóstwo, nauki dużo, zawsze jednak każda wygospodaruje godzinkę na pracę społeczną, co się bardzo liczy. Wieczorki w klubie, ciekawe książki lub po prostu szczere rozmowy w gronie koleżanek; żyjemy jak wszystkie dziewczęta. Są małe i większe kłótnie lub dramaty. Zdarzają się chwile radości i szczęścia. Każda pilnie śledzi horoskop, potem go klnie lub błogosławi. Piszemy pamiętniki, listy do rodziców w łzach rozpaczy lub radości. Komuś, kto nie zna życia w internacie powiem, że coś się tu zyska i coś traci. Szczególnie trudno jest rozpieszczonym i lubiącym swobodny tryb życia. Tu trzeba dużo silnej woli, samozaparcia i wyrzeczeń. Powiadają „ambicja jest niczym innym jak szukaniem akceptacji u innych”. Jak trudno zdobyć tę akceptację ogółu, wiedzą dobrze mieszkanki internatu. Mamy w nim dobrą szkołę życia.(…).”

To już kolejny wpis z tzw. Kroniki Mirki, kroniki Technikum Hodowli Roślin i Nasiennictwa 1972- 75. Ciekawy jak wszystkie poprzednie. Autorkom, a przede wszystkim pomysłodawczyni dziękujemy!

Było Kaszubów dwóch…

Wspomnienie pamięci śp. Rajmunda Janka, autorstwa inżyniera Zenona Kowalczyka.

Obaj pochodzili z okolic Kartuz, powiatowego miasta w województwie pomorskim. Zawsze myślę o nich w przededniu spotkania absolwentów Policealnego Studium Nasiennictwa Rolniczego w Henrykowie, w którym uczyliśmy się w latach 1972- 74. Nazywali się Rajmund Jank i Władysław Czaja i byli słuchaczami tegoż studium we wspomnianym powyżej okresie. Nigdy bym nie przypuszczał, że jeden z nich utkwi w mojej pamięci na całe życie. Jest nim Rajmund.

Ro 1973, rajd na Śnieżnik. Rajmund Jank drugi od lewej. Czytaj więcej: https://henrykusy.pl/turystyka-w-henrykowie/

Los nas złączył po ukończeniu szkoły podstawowej, ja szkoły w Wyczułkach, dużej wsi, której nazwa związana jest z osobą malarza Leona Wyczółkowskiego (1852- 1936) ochrzczonego, podobnie jak ja, w kościele parafialnym w Mikołajewie- miejscowości niedalekiej od Wyczółki. Rajmund i  Władek ukończyli szkołę podstawową w niedalekim od Łączyńskiej Huty Borzestowie.  Po podstawówce obaj z Władkiem uczęszczali do Liceum Ogólnokształcącego w Kartuzach, a ja do LO w Sochaczewie. Po niepowodzeniu na egzaminie do Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie swoją edukację kontynuowałem w Henrykowie. To tam poznałem ich obu. Szczególnie zaprzyjaźniłem się z Rajmundem, bo szybko zauważyłem, że wiele nas łączy. Przyczyniła się do tego magister Barbara Czarnoleska, która była opiekunką szkolnej drużyny harcerskiej, a Rajmund już w podstawówce należał do harcerstwa.

RAJMUND JANK

On to zaszczepił we mnie bakcyla że i ja polubiłem harcerstwo, a to spowodowało, że zbliżyliśmy się do siebie. Wiele czasu spędziliśmy razem. Spodobały nam się niedzielne wypady do okolicznych miejscowości, takich jak Skalice, Brukalice, Muszkowice, które pozwoliły na bliższe poznanie się, bo pochodziliśmy z dwóch odrębnych regionów Polski; ja z Mazowsza, a on z Kaszub. Duże doświadczenie Rajmunda wynikające z przynależności do harcerstwa, którym mnie zafascynował, doprowadziło do tego, że i ja wstąpiłem w szeregi ZHP i aktywnie brałem udział we wszystkich wyjazdach w latach 1972- 74.

We dwójkę byliśmy uczestnikami wszystkich rajdów,  najczęściej trzydniowych, organizowanych przez Chorągiew Dolnośląską ZHP, a ukoronowaniem był udział w Ogólnopolskim Rajdzie w lipcu 1973 roku zwanym „Operacja 1001 Frombork, a związanym z rocznicą Mikołaja Kopernika. Jego początek miał miejsce na dworcu w Toruniu, z którego wyruszyliśmy pieszo przez Malbork, Elbląg, Gdańsk- Oliwę, w której uczestniczyliśmy w pracach społecznych parku przez trzy dni, dalej zmierzaliśmy przez Półwysep Helski, a w Krynicy Morskiej wsiedliśmy na statki, które zawiozły nas do Fromborka. Uczestniczyliśmy w wieczornym widowisku przed katedrą nazwanym „Światło i dźwięk”, po którym zmęczeni zasnęliśmy tam na murawie. Rano obudził nas dozorca kościelny słowami: „– Koperniczki wstawać, mamy już nowy dzień!”.

Rajmund okazał się wspaniałym, sympatycznym kumplem zarówno w Henrykowie, jak i na wyjazdach. Tego samego dnia po pożegnaniu się z uczestnikami rajdu do Fromborka wyruszyliśmy z Rajmundem do miejscowości Choczewo koło Lęborka. Była tam Stacja Hodowli Ziemniaka, w której mieliśmy odbyć sześciotygodniowe praktyki wakacyjne. Dotarliśmy tam następnego dnia. W czasie odbywania tych praktyk byliśmy zdani tylko na siebie, a opiekował się nami nowo upieczony magister po studiach na Wyższej Szkole Rolniczej w Poznaniu (nie pamiętam jego nazwiska), z którym spotkałem się jeszcze raz w życiu po kilku latach, kiedy pracując w Łódzkim Przedsiębiorstwie Nasiennym „Centrala Nasienna” Oddział w Łowiczu, wyjechałem na tygodniowy kurs z zakresu nowych odmian zbóż do niedalekiego od Sochaczewa Radzikowa koło Błonia. Mieści się tam do dziś Instytut Hodowli i Aklimatyzacji Roślin. Na tym samym kursie był Bartek Grochowski, znany nam już wcześniej i powszechnie lubiany pracownik Działu Hodowli Stacji Hodowli Roślin w Henrykowie. Bardzo cieszyliśmy się z tego spotkania.

Z Radzikowa wyjechaliśmy na trzydniowy objazd Województwa Poznańskiego, w czasie którego wylądowaliśmy w Słupi Wielkiej koło Poznania. I tam spotkałem naszego opiekuna praktyk, który tam pracował. Jaki zbieg okoliczności…

Po odbyciu praktyk w Choczewie we wrześniu 1973 roku wróciliśmy z Rajmundem do Henrykowa i rozpoczęliśmy drugi rok wspólnego pobytu w naszym studium. Rok szybko minął, ale udało nam się razem z Rajmundem i panią Czarnoleską zorganizować dwutygodniowy obóz wędrowny w Rumunii, który rozpoczynał się w górskiej miejscowości Sinaia koło Braszowa, a kończył po poznaniu delty Dunaju w Costinesti. Był tam olbrzymi międzynarodowy camping studencki. Costinesti to miejscowość letniskowa koło Eforie Nord i Sud. Ten obóz w Rumunii zaowocował moimi przyszłymi wyjazdami urlopowymi nad Morze Czarne do Rumunii i Bułgarii.

Po obozie w Rumunii od września 1974 roku podjęliśmy pracę, ja w Płocku w Centrali Nasiennej, a Rajmund u siebie w Kartuzach. Ale to nie był koniec naszej edukacji zawodowej. W 1975 roku Rajmund Jank zaczął studiować rolnictwo w Olsztynie na Wyższej Akademii Rolniczo- Technicznej. Byłem w Olsztynie na inauguracji jego pierwszego roku studiów. Byłem taki szczęśliwy, że mu się udało. Studia magisterskie ukończył na tej uczelni w 1980 roku.

Studniówka w Henrykowie, rok 1974.. Drugi od lewej Bartek Grochowski, piąty dyrektor Władysław Szklarz, szósty Rajmund Jank.

Ja natomiast zacząłem studiować rolnictwo w 1976 roku w Warszawie, w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego- Akademia Rolnicza na ulicy Rakowieckiej. Z tytułem inżyniera ukończyłem ją również w 1980 roku. Nadal pracowałem w Łódzkim Przedsiębiorstwie „Centrala Nasienna” Oddział w Łowiczu na stanowisku kierownika działu handlowego. Po ukończeniu studiów Rajmund wraz z żoną (imię?) podjęli staż w Stacji Hodowli Ziemniaka w Mielnie koło Grunwaldu. To wszystko pamiętam, bo byliśmy w stałym kontakcie korespondencyjnym. Nie było wtedy komórek, był tylko listonosz i telefon stacjonarny. Pracując w Mielnie Rajmund został wezwany do odbycia rocznej służby wojskowej w Szkole Oficerów Rezerwy w Kołobrzegu i to było przyczyną tragedii, która nam się przydarzyła.

W 1981 roku u mnie w domu zjawiła się żandarmeria wojskowa, która szukała Rajmunda Janka. Mnie nie było tego dnia w domu, gdyż byłem w pracy w Łowiczu. Po powrocie do domu o wizycie żandarmerii poinformowała mnie mama, co bardzo mnie zaniepokoiło. Nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć, ale to, czego się dowiedziałem, było rzeczą najgorszą, co przydarzyło mi się w życiu. Chyba w lipcu listonosz dostarczył mi telegram informujący pogrzebie Rajmunda, ale była to informacja dostarczona już po terminie pogrzebu. To był dla mnie szok! Przez całe popołudnie i wieczór rzewne łzy nie przestawały kapać z moich oczu. Nie mogłem uwierzyć! Następnego dnia rano wsiadłem do pociągu i pojechałem z Sochaczewa z przesiadką w Warszawie do Gdańska. Autobusem PKS dotarłem do Kartuz, a potem do Łączyńskiej Huty. Tak, zjawiłem się w domu rodzinnym Rajmunda. Po obiedzie, jego rodzony brat (imię) zawiózł mnie na parafialny cmentarz w Borzestowie. Tam pochyliliśmy się nad świeżym grobem Rajmunda i składając wiązankę kwiatów pożegnałem się z nim po raz ostatni. Cześć jego pamięci!

Zenon Kowalczyk

Słuchacze PSNR z dr Zbigniewem Urbaniakiem na wycieczce do Legnicy. Rok 1973. Rajmund Jank w środku, oznaczony X.