Rok 2024 zmierza do końca, czas więc zacząć planowanie działań na rok następny. Będzie to rok ważny dla wszystkich Henrykusów, bo przypada w nim 60.lecie powstania szkół w Henrykowie, ale jeszcze ważniejszy dla tych, którzy kończyli szkoły w roku 1975. Świętowane będzie 50.lecie ukończenia nauki mojego rocznika PSNR (1973- 75) oraz rocznika THRiN (1972- 75). Zjazd jest koniecznością!
Dla potrzeb pierwszej kandydatki na Zjazd, Brygidy Wojcieszczyk (Prażuch), która od 1980 roku mieszka w Ameryce i nigdy dotąd nie uczestniczyła w zjeździe absolwentów, konieczne było wcześniejsze niż zwykle określenie terminu. W kręgu dotychczasowych organizatorów zjazdów, bazując na ich doświadczeniu uznaliśmy, że najlepszym terminem będzie 2- 3 czerwca (poniedziałek i wtorek) 2025 roku. Dalsze szczegóły będę uzgadniane a informacja o podjętych decyzjach w kwestii lokalizacji i warunków finansowych zjazdu będzie udostępniana na naszej stronie.
Liczymy na liczne uczestnictwo absolwentów i pracowników szkół henrykowskich. Wpiszcie na czerwono datę do nowego kalendarza na rok 2025, aby nie było kolizji z innymi, ważnymi wydarzeniami, bo przecież nasza impreza będzie najważniejsza.
Jednym z trofeów mojej wiosennej wizyty u pani profesor Trawińskiej, był biogram Bartka Grochowskiego. Pamiętam go ze szkoły, bo często widywałem Bartka w pobliżu budynku działu hodowli SHR Henryków (obok boiska). Wiedziałem, że tam pracował i że był postacią charyzmatyczną, budzącą zaciekawienie innych. Sam byłem raz w jego kwaterze, chociaż zupełnie nie pamiętam w jakich okolicznościach.
Wspominając to po latach mam wrażenie, że czułem tam klimat starej zielarki, coś czego doświadczyłem także w słynnym Klubie Muzyki i Literatury Stefana Piecyka we Wrocławiu.
Do tego klubu trafiłem w 1977 roku, pod koniec służby wojskowej, skierowany na kurs działaczy kulturalno- oświatowych Śląskiego Okręgu Wojskowego. Z przekąsem wspomnę, że niektóre z działań potępianego po latach w czambuł PRL były całkiem sensowne. KTOŚ pomyślał, aby osoby aktywne społecznie w wojsku zabrały bakcyla do cywila i udzielały się potem w swojej społeczności lokalnej. W trakcie dwutygodniowego kursu dla żołnierzy służby zasadniczej przedstawiono nam różne formy aktywności kulturalnej w mieście i na wsi. Jednym z bardzo pozytywnych i nowatorskich przykładów był właśnie Klub Muzyki i Literatury we Wrocławiu, przepełniony nie tylko muzyką i literaturą, ale również kwiatami, owocami z ogródków działkowych mieszkańców miasta. (ASz.)
Klub Muzyki i Literatury we Wrocławiu jest instytucją kultury miasta Wrocławia od 1991 roku. Został powołany przez Dolnośląskie Towarzystwo Muzyczne oraz Centralę Handlu Przemysłu Muzycznego w Warszawie. Uroczysta inauguracja działalności Klubu odbyła się w niedzielny wieczór 19 kwietnia 1959 roku, a jego założycielem jest Ewa Kofin i Bronisław Turoń. W początkowym okresie Klub MiL występował również pod szyldem Salon Muzyki i Literatury. W 1963 roku został przekazany Okręgowemu Zarządowi Kin (późniejszemu Przedsiębiorstwu Rozpowszechniania Filmu). W latach 1959-1961 instytucją zarządzała Halina Teodoryczyk, a w latach 1963-2010 Stefan Placek (1929-2015). Placówka znajduje się na pl. gen. Tadeusza Kościuszki 10 (dzielnica Stare Miasto, osiedle Przedmieście Świdnickie) w Kościuszkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej wzniesionej w latach 1954-1958. Klub MiL zajmuje się propagowaniem muzyki dawnej i współczesnej (nazywany małą filharmonią) oraz upowszechnianiem literatury. Jest to miejsce recitali instrumentalnych i wokalnych, koncertów i prób muzycznych (w sali koncertowej ‒ portretowej ‒ znajdują się dwa fortepiany: Steinway model B-211, Steinway model A oraz pianino Legnica M-110 ‒ w galerii wystawienniczej), mistrzowskich kursów interpretacji muzycznych, wykładów, spotkań, konkursów literackich oraz prezentacji publikacji książkowych.
Niezastąpiona, nie tylko w klasie, ale w szkole i poza nią jest Ala Krzemieniecka. Jej błyskotliwość, talent, gracja urzekły już wielu. Bez niej żadna impreza nie może się odbyć, traci smak bez dźwięcznego głosu i urzekającej aparycji!Alu, wiemy że jesteś skromna, ale napisz kilka słów o sobie.
Ala Krzemieniecka, rok 1975.
Wprawdzie nie bardzo wiem od czego mam zacząć, ale postaram się przedstawić siebie w kilku zdaniach. Już od klasy szóstej szkoły podstawowej tańczyłam w zespole baletowym w Lubinie. Śpiewałam również w dwóch zespołach big beatowych i zespole wokalnym „Witaminki”.
W szkole podstawowej i zawodowej recytowałam na wielu imprezach organizowanych z okazji obchodzonych rocznic. Najdłużej utrzymałam się w zespole baletowym- prawie do klasy drugiej THRiN. Mieszkając w internacie, w tutejszym technikum w niektóre niedziele dojeżdżałam do Wrocławia na zajęcia w zespole baletowym.
W klasie maturalnej niestety nie mam czasu na takie rozrywki (matura za pasem).
Mój pobyt w zespole był chyba najciekawszym momentem mojego życia. Dzięki niemu zwiedziłam kilka krajów socjalistycznych, między innymi Węgry, Rumunię, Czechosłowację, NRD i ZSRR. Zespół nasz występował również w Polsce w wielu ciekawych miejscowościach. Zespół nasz brał też udział w Centralnych Dożynkach, które odbywały się w Warszawie, Bydgoszczy, Białymstoku i Poznaniu. Chciałabym wrócić do zespołu, ale nie wiem czy moje marzenie się spełni?
Pomimo dużego poświęcenia się sprawom artystycznym nie zapomniałam o nauce, którą stawiam na pierwszym miejscu przed wszystkimi przyjemnościami. Naukę chciałabym kontynuować dalej po skończeniu szkoły średniej, ale na razie nie mogę o tym mówić, bo przede mną jeszcze przełomowy okres, a mianowicie matura. Myślę, że te kilka słów wystarczy, aby scharakteryzować moją sylwetkę od strony artystycznej.
Poniższe zdjęcie przedstawia mój udział w Konkursie Piosenki Radzieckiej organizowanym w naszej szkole. (Alicja Krzemieniecka).
Tyle wiemy z kroniki szkolnej z lat 70. minionego wieku. Chciałoby się dowiedzieć czy spełniły się marzenia niezastąpionej Ali, czy udało jej się wrócić do artystycznych aktywności? Niby wiem coś niecoś o losach sympatycznej koleżanki, bo uczestniczyła w Zjeździe Absolwentów w 2006 roku, ale nie znam jej losów na tyle dobrze, aby o tym napisać. Kilka razy w rozmowach telefonicznych obiecywała zaspokoić ciekawość Czytelników strony www.henrykusy.pl ale, jak dotąd, skończyło się na obiecankach.
(Andrzej Szczudło)
Alicja Szamburska (Krzemieniecka) w Ziębicach, rok 2006.
Trzeba sobie jasno powiedzieć, że Henrykowski Weimar jest miejscem szczególnym tylko dla nas, niewielkiej w sumie grupy henrykusów z lat 1965 – 1990, i tylko w nas budzi jakieś reminiscencje, aczkolwiek kompletnie oderwane od Ernsta Wilhelma von Sachsen-Weimar-Eisenach, jako konkretnej osoby ze swoim życiowym dorobkiem i znaczeniem.Dlaczego tak się stało, piszę w artykule poniżej, z dnia 23 września br.
Fot. 1 – zachodnia brama prowadząca do grobowca Wilhelma Ernsta, widoczne resztki drewnianego ogrodzenia wokół mauzoleum, ok. 1979.
Patrząc z szerszej perspektywy, to tylko kolejne, dawne pojedyncze miejsce ewangelickiego pogrzebu, z roku 1923. Z formalnego punktu widzenia, jako grób cywilny nie podlegało ono już od 1948 roku prawnie przewidzianej ochronie miejsc pochówku, nie podlega również regulacjom dotyczących grobów i cmentarzy wojennych. Możnowładca, Niemiec Ernst Wilhelm nie był związany w żaden sposób z Polską i sprawą polską na Śląsku (Schlesien), nie było i nie ma więc jakichkolwiek przesłanek do jego upamiętnienia.
Takich miejsc ewangelickich pojedynczych pochówków, cmentarzy i niewielkich kilku/kilkunasto-grobowych cmentarzyków na terenie tzw. ziem zachodnich i odzyskanych (Dolny Śląsk, Pomorze Zachodnie ze Szczecinem, Pomorze Gdańskie, Warmia i Mazury z Olsztynem) są setki, jeżeli nie tysiące. Wilhelm Ernst, ze względu na ówczesne uwarunkowania polityczne, jako praktycznie wygnaniec po wymuszonej w roku 1918 abdykacji, ze swojego byłego księstwa na Śląsk, nie mógł być pochowany w rodzinnym grobowcu w Weimarze.Istniejący grobowiec – tumba i krzyż są typowe dla tamtego czasu i rangi osoby pod nim pochowanej i nie kwalifikują się do szczególnej ochrony, również z powodów politycznych i moralnych praw zwycięzców wojny. Wystarczy, że miejsce to zostanie zachowane i nie zniszczone do końca.
Fot. 2 – zmiany terytorialne w roku 1945. Fot. 3 – mapa Dolnego Śląska w jego historycznych granicach.
Dostępne w internecie opracowania historyczne, urbanizacyjne, architektoniczne, przyrodnicze i inwentaryzacyjne dotyczące Henrykowa z lat 1951 – 1994 temat ten traktują bardzo marginalnie, zasadniczo wskazując tylko, że takie „coś” w parku jest.
Fot. 4 – fragment planu sytuacyjnego ośrodka hodowlanego Henryków z roku 1951. Późniejsze mapy grobu jako takiego już nie wyszczególniają.
Nie ma żadnych dokumentów, chyba, że są utajnione, świadczących o tym, aby Feodora von Sachsen-Meiningen (1890-1972, zmarła we Freiburgu, RFN), wdowa po Ernście Wilhelmie bądź jego dzieci (Sophie 1911-1988, Karl August 1912-1988, Bernard 1917-1986 i Georg Wilhelm 1921-2011), występowały do odnośnych polskich władz, z prośbą o wyrażenie zgody na ekshumację ciała bądź renowację mauzoleum na własny koszt. Nikt z nich też tego miejsca oficjalnie nie odwiedzał, kwiatów nie składał i świeczki nie zapalał. I tak teraz sobie myślę, że ten brak zainteresowania mógł być podstawą powstania legendy Weimara – bo istniało już inne miejsce, chociażby i sekretne, gdzie rodzina mogła jego pamięć czcić. Z drugiej strony jednak zachowały się informacje, że był nielubiany, wręcz znienawidzony w środowisku, w którym się obracał. Jego śmierć i pochówek w Henrykowie mogły więc być na rękę wielu osobom, w tym rodzinie, i pozwolić na odcięcie się od tego niechlubnego moralnie człowieka. I to jest wg mnie najbardziej prawdopodobne.
Przy okazji zadano mi pytanie, jakie stosunki łączyły von Weimarów z nazistami. Ernst Wilhelm, jeżeli włączył się do tego ruchu politycznego, to nie zdążył wiele w nim zdziałać, bo zmarł przed jego radykalizacją i dojściem Hitlera do władzy. Feodora, spokrewniona spowinowacona z holenderską rodziną królewską, oficjalnie polityką się nie zajmowała, aczkolwiek intensywnie współpracowała z Niemieckim Czerwonym Krzyżem, nie ma jednak informacji o jej jakiejś głębszej współpracy z III Rzeszą. Co robiły dorosłe już dzieci – objęte jest to niemiecką niepamięcią tamtego okresu. Po zakończeniu wojny rodzina uciekła z Henrykowa do zachodniej strefy okupacyjnej Niemiec. Dobra Henrykowskie znalazły się w nowej, pojałtańskiej Polsce i zostały znacjonalizowane, tereny zaś byłego księstwa Saksoni-Weimaru-Eisenach pozostały pod protektoratem Związku Radzieckiego w granicach NRD.