Zostawić po sobie ślad

Jestem absolwentką PSTTN /1967 – 1969/. Opiekunem naszego roku był dr Zbigniew Urbaniak. Jako absolwentka i mieszkanka Dolnego Śląska, miałam możliwość częstszego odwiedzania Henrykowa. Moje wizyty zaowocowały bliższą znajomością z Państwem Wiesławą i Czesławem Trawińskimi i z odwiedzającymi ich absolwentkami PTHRiN – zaprzyjaźnionymi z Panią Trawińską.

Organizatorki przedsięwzięcia; L.Białecka- Solecka, B.Przybyszewska, W.Trawińska, J.Spychała, E.Jargiło.

Pani Trawińska, oprócz swojej pracy pedagogicznej i wychowywania trójki „Budrysów”, jak się okazało po latach, znalazła jeszcze czas na dokumentowanie wydarzeń i „codzienności” z życia szkoły. Sporządzała notatki, fotografowała, kręciła filmiki.

Po przejęciu obiektu /naszej szkoły/ w 1990 roku przez Kurię Wrocławską, rozpoczynając prace elewacyjne, zdjęto, a raczej wykuto ze ściany przy wejściu głównym tablicę pamiątkową poświęconą dyrektorowi Janowi Szadurskiemu i szkole. Uczestniczyłam w uroczystości jej odsłonięcia i pamiętam treść napisu:

W TYM BUDYNKU, RATUJĄC GO OD ZNISZCZENIA, ZAŁOŻYŁ SZKOŁĘ ROLNICZĄ, DYR. JAN SZADURSKI. WYCHOWANKOWIE SZKOŁY I SPOŁECZEŃSTWO HENRYKOWA 1965 – 1990”

Tablica wylądowała w piwnicy, starania o jej przywrócenie na dawne miejsce okazały się bezskuteczne. Po latach usilnych starań „grupy” Pani Trawińskiej, została odnaleziona i wmurowana do przekazanego nam małego pomieszczenia na parterze, dawnej szatni – bez okien i drzwiami na dziedziniec. W pomieszczeniu tym funkcjonowała tzw.”IZBA PAMIĘCI”, która nie spełniła swojej funkcji, ponieważ pomieszczenie to było zamknięte i niedostępne.

Przez następne lata prowadzone były rozmowy i prośby o pozwolenie na umieszczenie w widocznym miejscu tablicy informującej o funkcjonowaniu przez ćwierćwiecze Zespołu Szkół Rolniczych i zasługach dyr. Jana Szadurskiego w odbudowie obiektu i rozwoju nasiennictwa rolniczego. Pozwolenia nie mogliśmy uzyskać. Zasłaniano się brakiem opinii konserwatora zabytków, na którą nie doczekaliśmy się, aż do… przełomu w 2016 roku.

Wtedy to Pani Trawińska poinformowała nas, że mamy przyzwolenie od nowego gospodarza obiektu na zagospodarowanie trzech filarów między oknami w dawnej naszej stołówce. Zaczęły się spotkania, konsultacje, uzgodnienia itp.

Montaż tablicy w wykonaniu firmy Pana Bogdana Skiby z Dzierżoniowa.

Wkrótce okazało się, że 18 czerwca 2016 r.- przypada 30. rocznica śmierci śp. Jana Szadurskiego i na ten dzień zaplanowałyśmy uroczystość. Czasu było mało, a zadań wiele. Do przedsięwzięcia, bez doświadczenia, finansów, za to z ogromnym zapałem zabrały się: nasza guru – Pani Wiesława Trawińska, Jadwiga Spychała /Szaro/- PTHRiN, Barbara Przybyszewska – PTHRiN, Elżbieta Jargiło /Pokryszka/- PTHRiN i ja Leokadia Białecka-Solecka /Diaków/ PSTTN.

Zbiórka do grupowej fotografii.

Do naszych Koleżanek i Kolegów- absolwentów /1965-1990/ rozproszonych po kraju i świecie, wysyłane były informacje o przedsięwzięciu z prośbą o wsparcie finansowe. Zaczęłyśmy od naszych roczników, o których miałyśmy informacje. Wykorzystana została „Nasza Klasa”- popularny w owym czasie portal „wspomnieniowy” absolwentów szkół. Na podane tam konto bankowe zaczęły powoli wpływać pieniądze, począwszy od drobnych wpłat, do większych kwot. Każda złotówka się liczyła, bo potrzeby stale rosły.

Zadecydowałyśmy przy pierwszym filarze umieścić gablotę metalową dwuczęściową poświęconą osobie Dyrektora Jana Szadurskiego, przy drugim- tablicę pamiątkową, natomiast przy trzecim- gablotę metalową dwuczęściową prezentująca migawki z życia szkoły.

Widok ogólny tablic umieszczonych na filarach. Zdjęcia tablic umieszczone są w galerii na stronie.

Realizowałyśmy różne zadania /sprawy techniczne i organizacyjne/. Tworzyłyśmy treść gablot i przez kilka dni, po kilka godzin dziennie ustalałyśmy szczegóły w pracowni grafika komputerowego. Wiele zdjęć z tamtego okresu nie nadawało się do wykorzystania ze względu na słabą jakość.

Ze znalezieniem wykonawcy tablicy pamiątkowej też nie było łatwo. Szukałyśmy artystów, a nie tylko kamieniarzy. Artyści podawali ceny nie do przyjęcia, do tego odległe terminy. A czas naglił. Miałyśmy szczęście, że nowym gospodarzem opactwa okazał się ks. dr Kacper Radzki – obecnie J.M. Rektor Metropolitarnego Wyższego Seminarium Duchownego we Wrocławiu. Niezwykła osoba, nie tylko kapłan, ale jeszcze pedagog, harcerz, sportowiec. Człowiek, o wyjątkowych pasjach i zainteresowaniach. Ze zrozumieniem i zaangażowaniem pomógł nam zrealizować naszą „misję dla potomnych”. Dzięki jego wsparciu nasze „3 filary” znalazły się na wyznaczonym dla zwiedzających opactwo szlaku.

Byłam świadkiem zatrzymywania się zwiedzających przy naszych gablotach i wczytywania w ich treść.

Pierwotnie założony termin 18 czerwca 2016 roku- został dotrzymany!

Ustalony przez nas program odsłonięcia tablicy pamiątkowej poświęconej pamięci DYREKTORA JANA SZADURSKIEGO w dniu 18 czerwca 2016 roku był następujący:

Wejście główne przez Furtę.

  • godz.11.15 msza św. w kaplicy na terenie obiektu,
  • godz.12.00 odsłonięcie i poświęcenie tablicy, wygłoszenie laudacji,
  • godz.12.30 obiad w refektarzu /dawna Sala Marmurowa/,
  • godz.13.15- 16.00 zwiedzanie obiektu, spotkanie przy kawie w sali nr 1 /dawna Sala Sądowa/.
Uroczystość poświęcenia tablicy.

Po części oficjalnej i obiedzie w naszej Sali Marmurowej, a obecnie refektarzu oddaliśmy się wspomnieniom oglądając po latach znane nam miejsca oraz nieznane zaadaptowane i udostępnione do zwiedzania.

Obiad w Sali Marmurowej.

Na parterze, w sali nr 1 /dawna Sala Sądowa/ mieliśmy spotkanie przy kawie i poczęstunku. Były wspomnienia i wiele wzruszeń… Nie wszystko udało się w 100 %.

W praktyce okazało się, że tablica oryginalnie wykonana w piaskowcu, przy niewłaściwym oświetleniu ma niezbyt czytelne napisy. Lokalizacji nie mogliśmy zmienić, a jedynie tablicę. Wymiana nastąpiła 16 listopada 2016 roku. Wykonawcą była Firma p. Bogdana Skiby, a obecne przy jej montażu: Pani Wiesława Trawińska, Jadwiga Spychała/Szaro/ i ja, która dokumentowała fotograficznie.

16.11.2016 r. po zakończeniu montażu. Od lewej: L.Białecka- Solecka, W.Trawińska, J.Spychała, B.Skiba.

Po wymianie tablicy, 17 listopada, otrzymałam e-maila od córki Dyrektora Szadurskiego, Pani Marii Szadurskiej – Buczkowskiej o następującej treści:

„… Wielkie dzięki za zdjęcia oraz informację, że kłopoty tablicowe się pomyślnie zakończyły. Jestem ogromnie wdzięczna za wszystko co nieugięte kobiety henrykowskie zrobiły i osiągnęły. Tablica jest śliczna. Kolor, wyrazistość wszystko tak jak to sobie wyobrażaliśmy. Raz jeszcze dziękuję w swoim i syna imieniu. Maja Szadurska”

To nie tylko nasza zasługa, ale Wszystkich, którzy przyczynili się do zrealizowania przedsięwzięcia.

Grupowe zdjęcie większości osób zaangażowanych w upamiętnienie szkół i dyrektora Jana Szadurskiego.

Fotografie wykonali: Idzi Przybyłek, Leokadia Białecka-Solecka/Diaków/

Legnica, 29.06.2020 r.

Opracowanie tekstu; Leokadia Białecka-Solecka /Diaków/

Miłość od pierwszego wejrzenia

Kiedy w drugim roku pobytu w PSNR Henryków pojechaliśmy z wycieczką do Kobierzyc, oglądać zakład nasienny kukurydzy tzw. „kukurydziankę”, zachwyciła mnie mało dotąd znana mi roślina jaką była w PRL kukurydza. Na PGR–owskich polach widać było czasem uprawy kukurydzy, ale to tylko na kiszonkę. Nasiona owej rośliny powszechnie nazywano „Koński ząb”, bo kształtem przypominały faktycznie końskie zęby. Nasiona do jej uprawy pochodziły przeważnie z importu z Węgier i Jugosławii. Dlatego wielkim zaskoczeniem dla mnie był fakt, że w Polsce można także uprawiać kukurydzę na nasiona. Kiedy zwiedzaliśmy zakład pomyślałem sobie, czy by nie tutaj szukać sobie pracy po skończeniu szkoły? Te żółte nasiona kukurydzy wyglądały w masie jak jakieś płynne złoto. Wahałem się czy zaraz zapytać o pracę, bo faktycznie jeszcze nie miałem dyplomu ukończenia szkoły.

Maisevent / Maize Event, September 2005 MTI, Maize Technologies International GmbH Bruck an der Leitha, Burgenland, Austria

Trochę szkoda mi był godzić się z myślą o ponownym porzuceniu moich rodzinnych Kujaw. Kiedy w domu rodzinnym zakończyliśmy żniwa, zbierając pszenicę, żyto, jęczmień i owies, jakoś zaczęło mi czegoś brakować. Sam nie wiedziałem czego bardziej; kolegów i koleżanek z Henrykowa, którzy rozjechali się do domów po całej Polsce, czy też może tej mojej miłości od pierwszego wejrzenia, jaką stała się ta właśnie kukurydza?
Drogę już znałem, bo to trasa z Kujaw prawie po drodze do Henrykowa. Wsiadłem do pociągu i pojechałem prosto do Kobierzyc. Było już późne lato, a więc inaczej jak w gospodarstwach uprawiających zboża, o tej porze roku prawie nikogo nie było w biurze. Trwała gorączka zbiorów- wszyscy biegali po polach obsianych kukurydzą. Poszedłem więc do biura WSHR Kobierzyce (taki wieloobiektowy PGR), ale tam uznano, że lepiej chyba powinienem iść do zakładu Hodowli Kukurydzy. Kiedy tam poszedłem, wszyscy ludzie byli w polu, więc wszystkie biura były puste. Obleciał mnie strach, że moja podróż zakończy się fiaskiem. Pomyślałem sobie, że oni tutaj nikogo nie potrzebują. Skoro jest tak pusto to i nie mają co robić. Kiedy szedłem korytarzem, na drzwiach widziałem karteczkę „dr od motyli Pan Stanisław Jascha”. Inny pan był od plantacji i nazywał się mgr Paweł Dańczuk. Zatrudniona tam była cała plejada uczonych. Pomyślałem więc sobie, co ja tu mogę robić? Jedynie parzyć kawę, bo umiem. W wojsku, kiedy mieliśmy służbę na kuchni to też miałem zaszczyt parzyć kawę, a w niedzielę nawet herbatę! Co prawda, rozmiar dzbanka na kawę był trochę inny, bo był to kocioł na 500 litrów. Tak więc tutaj kawusię czy herbatkę zapewne parzyła pani sekretarka. Nic tu po mnie!
Z nietęgą miną wyszedłem przed budynek i już widziałem siebie siedzącego w pociągu do domu. I wtedy niespodziewanie, jak spod ziemi, mimo tej pustki w biurach, pojawił się jeden pracownik. Gość w średnim wieku zaczepił mnie i zapytał „_ Kogo pan szuka?”. Ja, wie pan, byłem tutaj kiedyś ze szkołą z Henrykowa i oglądałem zakład nasienny. Chciałem się zapytać czy mógłbym tutaj odbyć staż pracy? I tu zaskoczenie. „Jak pan chce, może pan zaczynać od poniedziałku”, bez namysłu powiedział do mnie przypadkowo spotkany jedyny pracownik tego zakładu. Propozycja ta spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. No cóż, były to jeszcze ostatnie moje wakacje szkolne. Przyjechałem z zamiarem znalezienia pracy w zakładzie nasiennym kukurydzy, bo taki był nasz wyuczony zawód- technik nasiennictwa rolniczego. Jednak na hodowli kukurydzy znałem się jak wilk na gwiazdach czyli nic. Dlatego propozycja pracy i to od zaraz w zakładzie hodowli wybiła mnie trochę z równowagi. Zacząłem kombinować jak się wymigać, bo to chyba nie dla mnie ta robota. No, od zaraz to nie, muszę wrócić do domu, pomogę ojcu dokończyć żniwa i chętnie przyjadę jak najszybciej. Pan zaśmiał się pod nosem i powiedział, no dobra, niech pan dokończy te żniwa i może pan zaczynać pracę u nas od 1 września.
Cała rozmowa trwała tylko parę minut, więc z lekkim niedowierzaniem pytam ponownie, jakie dokumenty mam przysłać lub przywieźć ze sobą? Pan uśmiechnął się jeszcze bardziej i powiedział, „- Widzimy się pierwszego września”. A co z podaniem o przyjęcie do pracy, zapytałem. Pan kierownik objął mnie jak starego kumpla za szyję i powiedział; „– Panie, ja to znam bardzo dobrze Henryków”.

Stanisław Bednarski

Pierwszego września 1977 roku zostałem pracownikiem tzw. kukurydzianki. Kiedy byłem już pracownikiem pełną gębą i zanosiłem nasiona do analizy do laboratorium, pani która je odbierała była zawsze bardzo miła i uśmiechała się pod nosem wypytując mnie wiele razy o Henryków. Powodów tego zainteresowania nie znałem. Myślałem sobie, że to takie ciekawe miejsce, więc może i ona chce tam pojechać na wycieczkę. Kiedy już byłem bardziej obeznany z ludźmi, pani laborantka powiedziała mi, że zna Henryków jak własną kieszeń.
Dowiedziałem się, że ona także kończyła naszą szkołę. Tam właśnie kształcono pierwsze laborantki. Dziś ma pracę, dzieci i męża i jedynie brak czasu przez obowiązki rodzinne sprawia, że nie może się tam wybrać kiedy by chciała. Już podczas wakacji mąż wspominał jej, że właśnie przyjął do pracy absolwenta z Henrykowa.
Każdy kto przeczyta te moje wspomnienia, powie zapewne, co w tym nadzwyczajnego, że tam trafiłeś do pracy? Ale dla mnie to było nadzwyczajne. To był strzał w dziesiątkę, angaż na całe życie.
Moje początkowe myślenie o hodowli kukurydzy było takie dziecinnie naiwne. Dziś mogę być tylko wdzięczny losowi, że to tam skierował mnie do pracy w hodowli. Tak, hodowla to nie tylko zapylanie kolb kukurydzy, ale w dalszej części to zbiór tzw. elit nasiennych. Każdy pracownik dawnych central nasiennych wie doskonale co to znaczy. Ale w kukurydzy pojęcie to ma jeszcze większy sens, bo prace hodowlane nad jedną odmianą trwały nieraz od 7 do 12 lat. Często koszt wyprodukowania 1 kilograma nasion był wyższy od kilograma złota. Moje całe dalsze zawodowe życie, aż do emerytury, toczyło się tylko wokół kukurydzy. W ciągu wielu lat pracy przyszło mi nieraz używać różnych jej nazw; Seed Corn, Kukuruz, Carewica jak nazywają ją Bułgarzy czy Watz będąca potoczną nazwą kukurydzy w rejonie Austrii zwanym Styria. Kiedy było to nowością, gdy ktoś będąc w kinie jadł Pop Corn. Dziś zapewne nikt się temu nie dziwi. Każdy wie skąd ona (ta pękająca kukurydza) pochodzi i jak się ją produkuje, dlaczego pęka itd. Ja, mając za sobą długie życiowe doświadczenie, mogę wam nieco o tym powiedzieć. Przed laty jako pierwszy plantator w okolicach Wrocławia zacząłem uprawiać Pop Corn. Potem wyruszyłem w szeroki świat, gdzie rośnie ta wspaniała roślina; do Austrii, innych państw europejskich, USA, ZSRR a nawet do dalekiego Meksyku.
W Meksyku piłem piwo „Corona”, jadłem placki kukurydziane zwane „Tortilias” czasem nawet musiałem zakąsić je „Tekilą” z robakiem, który pływał w środku. Tak, siałem i zbierałem kukurydzę nad brzegami ‘’Pacifico”, a w wolnych chwilach oglądałem pluskające się w bezkresnym oceanie młode wieloryby, które akurat w tym czasie przyszły na świat.

S.Bednarski w oceanie arbuzów- Astrachański Kraj nad Morzem Kaspijskim

Kiedyś drogi moje jako agronoma zawiodły mnie do dalekiej Syberii w byłym ZSRR, do miasta Uvat. Trafiłem do miejsc, gdzie żyją białe niedźwiedzie, a także tam gdzie było sowieckie więzienie popularnie nazywane gułagiem. Wiezienie bez bram, murów i wieżyczek wartowników. Zamiast murów i bram miejsce to otaczały bezkresne bagna, woda i lasy. Dlatego ucieczka z takiego miejsca była niemożliwa. Latem miliony komarów, wilki i niedźwiedzie, zimą mrozy do – 40 stopni i bezkres tajgi skutej lodem. Nie przypadkiem takie wyspy pośród bagien wybrano jako miejsca zsyłki setek tysięcy ludzi, których władza komunistyczna uznała za wrogów socjalizmu. Te naturalne wyspy pośród bezkresnych bagien otoczone były polami, na których rosła tylko trawa. Ruskie chciały uprawiać tam naszą pionierską kukurydzę. „- Stanisław– powiedział do mnie kołchoźny agronom, – ty wsio umiejesz, wsio znajesz” co oznaczało, że przekorni rosyjscy agronomowie chcieli ośmieszyć mnie lub firmę, w której pracowałem. „- Takiś mądry, uczony agronom amerykańskiej firmy, który twierdzi, że mają najlepszą kukurydzę na świecie! To spróbuj ją posiać na Syberii! No i czto wy na to „tawariszcz” Stanisław? Tak jest, najlepsza na świecie – brzmiała moja odpowiedź. Stanęliśmy do zakładu i musiałem udowodnić, że to nie „kapitalistyczna propaganda”, mimo że oni wierzyli, że rosyjska kukurydza jest i tak najlepsza na świecie.

Kiedy obecnie jako emerytowany agronom od kukurydzy jadę z Austrii, gdzie mieszkam, do Polski, to w okolicach Kobierzyc muszę jechać wolniej. Pola wokół lokalnych dróg obsiane są kukurydzą. Dojrzałe już kolby wychylają się aż na drogę i aby nie uszkodzić bocznych lusterek jadę powoli. Rozpiera mnie duma, że wysiłki moje i moich kolegów nie poszły na marne. A może to tylko skrzywienie zawodowe i ogromna satysfakcja, że warto było dać się ponieść fantazji i zakochać się od pierwszego wejrzenia w pięknej „carewicy- królowej pól”? Tak myślę o kukurydzy. Jest to z pewnością caryca polowych upraw. Myślę, że raz podjęta decyzja o rozpoczęciu nauki w Henrykowie i w jej konsekwencji praca w Kobierzycach pozwoliły mi w dalszym czasie wybrać się w szeroki świat.
Każdy kto miał styczność z nasiennictwem w Polsce to zapewne spotkał na swojej drodze zawodowej kogoś z Henrykowa, ja nie byłem wyjątkiem. Ukończenie Policealnego Studium Nasiennictwa Rolniczego w Henrykowie było w tamtych czasach jak branżowy „żelazny glejt”. Mając go trafiłem do Kobierzyc, a tam już kukurydza stała się moją przepustką do szerokiego świata. Nie tylko w przenośni, ale i w realu przemierzałem świat. Drogi moje zawiodły mnie aż nad Pacyfik, do Meksyku i oczywiście także do USA- największego producenta kukurydzy na świecie, gdzie mieściła się siedziba firmy „Pioneer”, w której pracowałem.


Multi-kulti grupa hodowców kukurydzy z całej Europy. Moim zadaniem było zapanować nad tym ludzkim żywiołem- wieżą ’”Babel’„. Zdjęcie z tzw. Winter Nursery – hodowla kukurydzy zimą w cieplejszych stronach świata. Mexico. Puerto Vallarta.

W roku 1992 byłem na szkoleniu agronomów w USA. Farmer opowiadał nam, że obecnie mają już taką technikę, że on mógłby siedzieć na dachu od silosu i obserwować jak kombajny same zbierają kukurydzę. Nie wierzyłem mu, więc powiedziałem do kolegi (Laci Madziar ze Słowacji), że to ściema. Farmer myśli, że ma przed sobą ludzi ze Wschodniej Europy to może opowiadać nam bajki. A jednak to była prawda. NASA i armia USA szukały sposobów pozyskania pieniędzy, więc po raz pierwszy udostępniły system GPS dla rolnictwa. Umożliwiał on lokalizowanie plantacji i sprzętu mechanicznego na ogromnych farmerskich polach. My oczywiście słuchaliśmy tego jak „świnia grzmotu”. Przypomniały mi się wtedy opowiadania mojego dziadka, który w latach 1910- 1912 pracował w Chicago. Kiedy powrócił do domu, to zimą kiedy cepem młócił z chłopami w stodole żyto, opowiadał im, że w „Chameryce” zboże koszą kombajnami. Wtedy chłopy jemu na to – Michale, to co my będziem robić zimą jak kombajn zboże sam skosi? Chłopy zaczęły rechotać jak dzieciaki, myśląc że to zapewne jakieś bajki. Inny chłopski mędrek podłapał temat i powiedział do Michała; – Skoro kombajn wszystko umie to zapewne i włosy też będą kombajnami strzyc, a nawet i brody kombajny będą golić. Cha, cha, cha- rechotali. – Michał, maszyna sama kosi i może jeszcze sama młóci? No to „ziorka” zbierają płachtą po polu, a wróble im na pewno będą pomagać?
Nadmienię, że w Polsce dopiero w 1975 zakończono pełną elektryfikację wsi w całej Polsce. Mimo, że mieszkałem w samym sercu Kujaw, niedaleko Mysiej Wieży w Kruszwicy, to prąd elektryczny do naszej wsi dotarł dopiero w 1961 roku. Przez rok, w pierwszej klasie uczyłem się przy lampie naftowej. Nieraz żartuję sobie mówiąc, że to dlatego mam dziś takie braki w nauce. Dzieląc się z Henrykusami swoimi przeżyciami z lat minionych, chciałbym nadmienić, że mam jeszcze „za pazuchą” wiele innych tematów, którymi mógłbym się z Wami podzielić. Więc czekam na Wasze komentarze, uwagi czy zapytania, które będą dla mnie zachętą do dalszych wspomnień. Chętnie też przeczytam podobne opowieści innych osób z branży lub ze szkoły.

Wspominał; Stanisław Bednarski, absolwent PSNR 1975- 77.