Dezercja

Kilka tygodni temu pisaliśmy o drodze Jerzygo Tysa do Henrykowa. Jego pierwszym wyborem po liceum było wojsko, chciał być oficerem.

…Zdawał do Wojskowej Akademii Technicznej, ale mimo zdania egzaminu, na studia się nie dostał. Przyczyną odmowy była przeszłość jego ojca. Okazało się, że w końcowej fazie II wojny światowej, kiedy Lubelszczyzna była już wolna, trafił on do wojska. W jego polskim batalionie wszyscy dowódcy byli Rosjanami. W proteście przeciwko temu cały batalion zdezerterował. Masowa dezercja w czasie trwania wojny nie pozostała bez konsekwencji. Wszystkim żołnierzom wpisano adnotację do książeczek wojskowych. Fatalny wpis nie zniknął także z kartoteki ojca Jerzego. Tak więc wymarzona kariera wojskowa Jerzego Tysa już na starcie się załamała…

Szczegółowo masową dezercję opisano w artykule, do którego link zamieszczam poniżej.

Największa dezercja w dziejach Wojska Polskiego. Ten pułk został wymazany z kart historii – Historia w INTERIA.PL

Praktyka w Rogowie Opolskim

Sentyment do Henrykowa czujemy z wielu różnych powodów, o których piszą na niniejszej stronie absolwenci i absolwentki PSNR-u. Niewątpliwie wielkim atutem tego miejsca było jego piękno, kryjące się zarówno w dostojnej architekturze zespołu klasztornego jak i w malowniczym otoczeniu okalających zespół parków.

Mieliśmy okazję „dotknięcia” i historii i przyrody w całej jej okazałości, od botanicznych ogrodów i parków poprzez muszkowicki las bukowy stanowiący część rezerwatu przyrody, aż po rozległe SHR-owskie pola, poprzerywane śródpolnymi zadrzewieniami i laskami.

O położonym w pobliżu wsi Muszkowice rezerwacie przyrody należącym do Nadleśnictwa Henryków z pewnością przeczytacie w Internecie. (Można trochę i u nas: Karna kolonia Muszkowice – Henryków sentymentalnie (henrykusy.pl). O ile jeszcze istnieje i nie wycięto starych, niezwykle pięknych buków, olch, klonów. Nie byłam tam od ukończenia szkoły…, a w zasadzie od jesieni 1975 r. gdy z koleżanką Ewą Nieradką, zwiałyśmy z zajęć praktycznych przy ręcznym ogławianiu buraków do najbliższego lasu. Oczarował nas ten jesienny las.

Praktykę zawodową na przełomie lipca i sierpnia 1975 roku odbyłam w równie pięknym miejscu. Było to w Stacji Hodowli Roślin w Rogowie Opolskim, która to stacja słynęła z wyhodowanej tam rzepy ścierniskowej odmiany Rogowska. Lekko nie było, praca w upale, pełnym słońcu. Poletka z rzepą ciągnęły się szerokimi łukami wzdłuż brzegów Odry i przy ich plewieniu nie było widać końca rządka. Oprócz mnie były tam dwie dziewczyny z henrykowskiego technikum i dwie studentki z AR z Krakowa.

Dużym problemem było porozumienie się z miejscową ludnością angażowaną do prac polowych, bowiem mówiono tu wyłącznie po śląsku. Ja tego nie potrafiłam.

Większy kłopot miałyśmy ze stadem mysz, które gromadami biegały po wydzielonych dla nas pokojach w zabudowie gospodarczej stacji. Z początku napawało mnie to strachem i obrzydzeniem, ale kiedy nie było na nie sposobu, poddałyśmy się. Trzeba się było do ich towarzystwa przyzwyczaić i fobię przezwyciężyć.

W pobliżu rogowskiej Stacji, spomiędzy gęstego lasku widoczne były zabudowania starego pałacu. Niestety nie mogłyśmy się tam zbliżyć z powodu gęstego zakrzewienia i postawionych ogrodzeń.

Próbował pokonać te bariery kontrolujący naszą praktykę nauczyciel, Pan Czesław Trawiński. Niestety nieskutecznie. Starał się dostać się do pałacyku od strony Odry, gdzie na bagnistym terenie zetknął się z chmarą komarów i gryzących muszek. Od tej strony do pałacyku trzeba się było wspiąć po stromej skarpie, co było dość trudne nawet dla tak zdeterminowanego profesora.

Fot: autorstwa Arturek28 at pl.wikipedia, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=5762842

Po latach, gdy podjęłam pracę w bibliotece publicznej, dowiedziałam się, że pałacyk ten przejęła wówczas Wojewódzka Biblioteka Publiczna w Opolu. Został on gruntownie wyremontowany, a w jego wnętrzach urządzono bibliotekę cennych starodruków, pracownię konserwacji tychże, kilka sal muzealnych, a także niewielki hotel dla gości. Miałam nawet okazję nocować w tym hoteliku.

W Rogowie Opolskim bywałam kilkakrotnie, służbowo i prywatnie. Nadal chętnie tam wracam. Nie do Stacji Hodowli Roślin, której już nie ma. Pozostała po niej tylko część zabudowań gospodarczych. Lubię ten pałacyk ukryty w pięknym, wypięlęgnowanym parku, który zmienia się w każdej porze roku, a teraz jesienią mieni złotymi barwami.

Renesansowy pałacyk stanowi jedną z najciekawszych atrakcji turystycznych Opolszczyzny. Budowla ta, zwana pałacykiem lub dworkiem wybudowana została w XIV i funkcjonowała jako zamek obronny. Zamek ten gruntownie przebudowano w XV w. i przez kolejne lata należał do rodziny Rogoyskich, a następnie – von Wbrsky. W 1760 roku posiadłość nabył hrabia Karol Wilhelm von Haugwitz, który postanowił przekształcić zamek w dworek szlachecki. XIX wiek to czas, w którym decyzją ówczesnego premiera Prus dobudowano klasycystyczne skrzydło zachodnie oraz założono wokół zamku ogród w stylu angielskim. W 1932 roku po śmierci ostatniego przedstawiciela rodu von Haugwitz, zamek stał się własnością duńskiej linii rodu. W roku 1945 zniszczony działaniami wojennymi zamek w Rogowie Opolskim został znacjonalizowany, a następnie w latach siedemdziesiątych przejęty przez Wojewódzką Bibliotekę Publiczną w Opolu.

Na odwiedzających pałacyk czekają tu bogate zbiory biblioteczne w postaci wiekowych rękopisów, starodruków, aktów, pamiętników i kronik. Podziwiać można między innymi spisany na szarym pergaminie rękopis z 1324 roku, wykonaną z drzeworytu mapę Śląska datowaną na 1545 rok czy Kronikę Śląską z 1625 roku, autorstwa Jakuba Schickfusa. Miłośnicy literatury z pewnością docenią wystawę obrazującą historię książki – od papirusu, przez tabliczki gliniane, po XVIII-wieczne księgi. Na uwagę zasługują również wiekowe zbiory graficzne – miedzioryty, akwaforty i staloryty.

Polecam to miejsce wszystkim, którzy wybiorą się na Opolszczyznę.

Halina Kruszewska

Więzi

Nasze szkoły henrykowskie, związane z rolnictwem, istniały 25 lat. Przestrzał wiekowy od pierwszego rocznika do ostatniego sięgał równo ćwierćwiecza (1965- 1990). Ćwierćwiecze to jedno pokolenie. Nie mogło się zdarzyć tak, aby pierwsi absolwenci szkół henrykowskich posłali do tej samej szkoły swoje dzieci. Nie udało się to, bo szkoły zlikwidowano w 1990 roku. Pozostały nam wspomnienia i przyjaźnie.

Muszę pochwalić się, że udaje mi się przenieść przyjaźń henrykowską w następne pokolenia. Mam tu na myśli fakt, że z moimi synami utrzymuje relację córka mojej koleżanki z PSNR, Brygidy Prażuch z domu Wojcieszczyk. Brygida odwiedziła nas w zeszłym roku we Wschowie i potem razem, przy gościnnym wsparciu Sławoja Misiewicza zwiedzaliśmy Warszawę ( relacja tu; Henrykusy w trasie – Henryków sentymentalnie ).

W tym roku Brygida pozostała w Chicago na stanowisku strażniczki ogniska domowego, natomiast do Europy wysłała męża i córkę z rodziną. Wszyscy oni w Berlinie uczestniczyli w weselu kuzynki, natomiast na 3 dni wpadli do nas. Młodzi przyjechali z synami, 3 i 4 lata, rówieśnikami naszej wnuczki Kalinki. Zabawom nie było końca. Czasami ja tam byłem i… fotki robiłem. Oto kilka z nich. (Andrzej Szczudło)

Henrykowski wątek profesora

Już kilka lat temu słyszałem od starszych kolegów, że środowisko szkół henrykowskich dochowało się profesora. Poczytałem w Internecie, upewniłem się i starałem się do niego dotrzeć. Telefonicznie już to się udało. Porozmawialiśmy i mogę się podzielić informacjami z Czytelnikami naszego portalu.

Profesor Jerzy Tys.

Jerzy Tys, bo o nim tu mowa, pochodzi z okolic Tomaszowa Lubelskiego. Wychował się na wsi w rodzinie rolników. Chodząc do szkoły, najpierw do podstawówki, potem do LO w Tomaszowie Lubelskim, musiał jednocześnie pracować w gospodarstwie. Poznał rolnictwo od tej gorszej strony. Pewnie dlatego swoją przyszłość widział w innym miejscu. Jego priorytetem było wojsko. Kończąc naukę w LO zdecydował się złożyć dokumenty do Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie. Po badaniach lekarskich przyszedł czas na ankiety. Bardzo dokładnie trzeba było opisać genealogię rodzinną, bo ówczesna władza chciała mieć w swoich szeregach ludzi pewnych, sprawdzonych. Kiedy wydawało się, że wszystko poszło dobrze, przeszedł list z informacją, że „…z powodu dużej ilości kandydatów Pana wniosek został odrzucony”. W pierwszym momencie Jerzy przeżył szok, zdziwienie. Zaczął dociekać co tak naprawdę znaczy enigmatyczne zdanie z pisma, otrzymanego z rektoratu WAT? Ktoś znajomy, dobrze osadzony w wojsku dowiedział się, że faktyczną przyczyną odmowy przyjęcia na studia była przeszłość jego ojca. Okazało się, że w końcowej fazie II wojny światowej, kiedy Lubelszczyzna była już wolna, trafił on do wojska. W jego polskim batalionie wszyscy dowódcy byli Rosjanami. W proteście przeciwko temu cały batalion zdezerterował. Masowa dezercja w czasie trwania wojny nie pozostała bez konsekwencji. Wszystkim żołnierzom wpisano adnotację do książeczek wojskowych. Fatalny wpis nie zniknął także z kartoteki ojca Jerzego. Tak więc wymarzona kariera wojskowa Jerzego Tysa już na starcie się załamała. Proponowano mu, w ramach służby zasadniczej, szkołę radiotechniczną koło Zielonej Góry. Nie chciał tego. I wtedy ktoś z rodziny podpowiedział, że jest szkoła policealna w Henrykowie. Jak wielu innych, zdecydował się na nią z myślą o przeczekaniu i ponowieniu startu na studia w następnym roku.

Roczny pobyt w Henrykowie zweryfikował ten pogląd. Jerzy zauważył, że henrykowskie PST to szkoła wyjątkowa. Spotkał tam ludzi bardzo zaangażowanych; dyrektora Jana Szadurskiego, dyrektor Tyszkiewicz, Jadwigę Polkowską, Stanisława Dorucha i innych. Był tam olbrzymi magazyn, w którym raz w tygodniu odbywali praktyki. Czas spędzony w oczyszczalni, w polu albo na warsztacie nie poszedł na marne. Jerzy wie co mówi, bo po latach może to porównać do informacji uzyskiwanych na studiach. PST w Henrykowie dawało profesjonalne przygotowanie do pracy. Był to „matecznik bardzo przydatnej wiedzy”, który miał istotny wpływ na podejście do rolnictwa. Ważne było też uzyskanie tam prawa jazdy na ciągnik.

Jerzy Tys został w Henrykowie również na drugi rok i z dyplomem policealnej szkoły poszedł do pracy w Centrali Nasiennej. Po roku zdecydował się na studia w Akademii Rolniczej.

(dalsze losy w kolejnym odcinku).

Andrzej Szczudło

Pochowany w Dzierżoniowie

Zgodnie z zapowiedzią w środę 6 września br. na Cmentarzu Komunalnym w Dzierżoniowie pochowany został Marek Sabat. W ceremonii pożegnalnej uczestniczył kolega z jego rocznika PSNR 1972- 74, Andrzej Konarski. W kaplicy cmentarnej odegrane zostały dwie refleksyjne piosenki; „Pod niebem pełnym cudów” zespołu Raz Dwa Trzy oraz  ,,Jeszcze w zielone gramy” Wojciecha Młynarskiego i Jerzego „Dudusia” Matuszkiewicza. Nie było składania kondolencji, ale przed kaplicą można było się wpisać do księgi kondolencyjnej. Na grobie spoczął wieniec od Henrykusów. (ASz.)

Fot: A.Konarski x 3.

Marek Sabat nie żyje

We Wschowie mieszkam od 1986 roku. Już w pierwszych latach pracy w ochronie roślin, czyli od 1988 roku poznałem Henryka Radomskiego, absolwenta PST, który był uczniem charyzmatycznego dyrektora Jana Szadurskiego. To on swoim znajomym uświadamiał czym był Henryków. Nawiązywał do henrykowskich wątków kiedykolwiek tylko się spotykaliśmy.

Któregoś razu dał mi znać, że w naszych okolicach, w Lubiatowie, gmina Sława zagnieździł się pochodzący z Dzierżoniowa Henrykus Marek Sabat. Kojarzyłem go, bo był na roku przede mną, więc przez rok czasu chodziliśmy po tych samych korytarzach szkolnych. Niedługo po tym odwiedziłem go w drodze z Gorzowa Wlkp. Pogadaliśmy o starych Henrykusach, obejrzałem pięknie nad jeziorem Sławskim położony ośrodek turystyczny, którego Marek był właścicielem. Potem bywałem u niego jeszcze kilka razy. Kiedy nie bywał na zjazdach, w gronie koleżeńskim uznaliśmy że góra może przyjść do Mahometa i dwa razy zrobiliśmy zjazdy w jego ośrodku. Pierwszy z nich odbył się w 2017 roku, drugi w 2021. Potem spotkałem Marka we Wschowie. Z myślą o naszej stronie sugerowałem nagranie dłuższej rozmowy o jego pobycie w Henrykowie i dalszej drodze życiowej. Odwlekał spotkanie, był dosyć powściągliwy, chyba zbyt skromny. Nie udało się spotkać i nagrać rozmowy. W piątkowy wieczór dotarła do mnie smutna informacja.

Marek Sabat zmarł w piątek 1 września br. Z informacji podanej na Facebooku przez jego syna Marcina wynika, że pogrzeb odbędzie się w środę 6 września o godzinie 12.00 w Kaplicy przy Cmentarzu Komunalnym w Dzierżoniowie.

Andrzej Szczudło