Henrykusy to ludzie związani ze szkołami w Henrykowie. Henrykusów stale przybywało aż do roku 1990. Potem już tylko ubywali. Odeszła większość naszej kadry, odchodzą koleżanki i koledzy. Z mojego rocznika PSNR (1973- 75) ubyło conajmniej 7 osób; Agnieszka Graczyk, Antoni Ślipko, Krzysztof Wójcikowski, Elżbieta Kłębek, Antoni Brzenska, Danuta Drożdżał i Zbigniew Szczerbiński. Pisaliśmy już o nich, ale być może na tej liście brakuje jeszcze kogoś, kto po szkole nie utrzymywał kontaktu z grupą. Odszedł już także ich wychowawca Czesław Trawiński. Przywołajmy ich w myślach stojąc nad grobami swoich bliskich.
W komentarzu do jednego z ostatnich wpisów, Basia Zań – laborantka z lat 1969- 71 wspomniała, że w czasie nauki mieszkała u państwa Gaciów. Przypadkowo będąc na cmentarzu w Henrykowie wypatrzyłem grób doktora Józefa Gaci i dzięki temu wiemy, że zmarł w roku 1992, dwa lata po likwidacji naszych szkół.
Dobrym pomysłem Haliny Kruszewskiej było sporządzenie adresarza swojego rocznika. Wszyscy dostali go do ręki i teraz korzystają. Ja również i cieszę się, że dociera do mnie wiele zdjęć i filmów nagranych w Starczówku. Realizując wolę nadawców dzielę się nimi z Henrykusami.
Dziś zamieszczam filmy (pierwszy) Marii Janiak i (drugi i trzeci) Antoniego Matczuka.
No i kolejne nasze spotkanie mamy za sobą, (17, 18, nawet 19 października w Starczówku).
Tyle emocji, wspomnień, wrażeń, że zawsze potrzebuję kilku dni, żeby dojść do siebie. Najprędzej mijają skutki wypitego alkoholu, to kwestia najwyżej kilkunastu godzin (póki co), ale psyche potrzebuje nieco więcej czasu na powrót do szarej codzienności i wchłonięcie tej całej energii, dobrej energii.
Odnaleźliśmy się w życiu w różnych dziedzinach, niektórzy z nas są już na zasłużonej emeryturze, inni nadal aktywnie działają w różnych sektorach gospodarki, w prywatnym biznesie, społecznie (Kaziu, szacun za działania w Henrykowie, good job), ale hasło: „spotkanie Henrykusów” zwabia wielu z nas w jakieś miejsce naszego kraju.
Zastanawiałem się już któryś raz, co takiego było w Henrykowie, że, jak powiedziała mi żona jednego z naszych nieżyjących kolegów, która przyjeżdża na nasze spotkania: „wy to zachowujecie się i rozmawiacie tak, jakbyście widzieli się wczoraj”?
Myślę (czasami mi się zdarza, chociaż być może nie wyglądam), że jest kilka tego powodów:
na pewno otoczenie i to zarówno pięknej niemal monumentalnej architektury (pałac, kościół) jak i wspaniałej przyrody (park, stawy, las muszkowicki),
na pewno to, że razem mieszkaliśmy, jedliśmy, pracowaliśmy, uprawialiśmy różne sporty (jeździectwo, łucznictwo, strzelectwo, siatkówka, oczywiście piłka nożna), kochaliśmy się (w sensie w sobie, niekoniecznie ze sobą),
na pewno również i to, że PSNR dał nam może nie unikatowe, nie chcę używać wielkich słów, ale z pewnością nie tak powszechne kwalifikacje.
Nie chcę wprowadzać tutaj żadnej hierarchii, ponieważ każdy z tych powodów jest równie ważny i można by wymienić ich jeszcze więcej.
Myślę jednak, że najważniejszy powód jest jeden, my się po prostu normalnie lubimy. Nawet jeśli różnimy się np. pod względem sympatii politycznych, i co z tego, przecież taka błahostka nas nie poróżni skoro razem, przez dwa lata, oprócz wymienionych wyżej powodów, to jeszcze, jak to mówią starzy garownicy, kimaliśmy pod jedną celą, czyli mieszkaliśmy w jednym pokoju i z niejednego pieca…, przepraszam, pola buraki i inne płody razem zbieraliśmy.
Każdy z nas jest inny, jeden wysoki, inny mniej wysoki, jeden szczupły inny mniej, ktoś ubiera się elegancko, inny ma to głęboko w …poważaniu, jednak hasło Henryków niweluje wszelkie różnice.
Lubmy się więc tak, jak do tej pory, tak, jak tylko „murzyni” z Henrykowa potrafią się lubić.
Pozdrawiam. Trzymajmy się zdrowo. I do kolejnego miłego…
Zwykle zjazdy absolwentów odbywają się wiosną, a już jeśli później to we wrześniu. W tym roku absolwenci PSNR z rocznika 1974- 76 zdecydowali się spotkać w połowie października. Biorąc pod uwagę dostępność lokali wybrali termin w środku tygodnia, od wtorku do czwartku 17- 19.10.2023 r.
Zbiorowa fotka przed Zajazdem „U George’a”
Siłą napędową tego przedsięwzięcia była Halina Kruszewska, która dopasowała termin, wybrała miejsce i wielokrotnie obdzwaniała wszystkich, aby zadbać o frekwencję.
Halina z mężem.
I udało się! Frekwencja była rewelacyjna. Do hotelu „U George’a” w Starczówku koło Ziębic zjechało aż 27 osób, w tym 20 absolwentów jednego rocznika czyli 60% stanu osobowego. Co ciekawe, w gronie uczestników było kilka osób, które dotarły na zjazd po raz pierwszy od zakończenia nauki w Henrykowie. Trudno się było dziwić, że zaraz po przyjeździe przez chwilę byli „obwąchiwani” jak obcy. Po rozpoznaniu wpadali w ramiona i w niekończące się dialogi. Każdy chciał wiedzieć co się z nimi działo, jak potoczyły się ich losy?
Jurek spotkał Marzenkę
Największą chyba niespodzianką „dla oka” był Jurek Stelmaszczyk znany z gęstej, czarnej czupryny i takich bokobrodów. Teraz już ich nie miał; włos jakby skromniejszy i kolor zmierzający ku jasności. Wiadomo, wiek robi swoje. Nie dawał się także poznać drugi debiutant na zjeździe, przybyły spod ukraińskiej granicy Tosiek Matczuk.
To ten zmieniony Jurek na drugim planie.Tosiek i profil Kazika.
Pierwsi goście przybywali na zjazd we wtorek. Zdążyli się już wstępnie nacieszyć sobą, zanim usiedli do wspólnego stołu. Inaugurując oficjalnie spotkanie głos zabrała Halina Kruszewska, witając przybyłych i dzieląc się radością z tak solidnej frekwencji. Wspomniała również o tych, którzy od nas odeszli. Następnie odśpiewano hymn „My murzyni z Henrykowa”. Po jakimś czasie dotarł na salę dyskdżokej, a właściwie wodzirej, który najpierw z akordeonem, a potem na organach rozkręcał imprezę. Sprawdził się stokrotnie, bo umiał zachęcić do śpiewania i do tańca. W śpiewaniu więcej było chęci niż umiejętności, co rodziło uwagę, że na następny raz trzeba przygotować teksty piosenek.
Do hymnu!
W trakcie imprezy pamiętano również o tych, którzy chcieli, ale nie mogli przybyć. Łączono się z nimi telefonicznie. Dla wielu odkryciem było odszukanie kontaktu do Zosi Szymańskiej, która zaszyła się w okolicach Łukowa. Nigdy dotąd nie była na zjeździe, ale tym razem chociaż usłyszała kolegów przez telefon. Odebrał telefon również Stefan Jakubowski znad morza, który dotąd uczestniczył w prawie wszystkich zjazdach i wiele z nich sponsorował. Tym razem przyczyny zdrowotne powstrzymały go od przyjazdu.
Zabawa z muzyką, śpiewem i tańcem trwała do godziny drugiej w nocy, ale najwytrwalsi imprezowicze opuścili salę około czwartej nad ranem.
Zbiorowo po rozgrzaniu.
Drugi dzień zjazdu przeznaczony był na Henryków, gdzie gospodarzem był dla nas nasz Kazik Piątkowski. Ulokowany w lokalnych władzach miał swoje udziały w pozyskiwaniu funduszy na inwestycje i zabytki w Henrykowie, o czym opowiadał. Oglądając je słyszałem głosy, że w pocysterskich majętnościach brakuje upamiętnienia 25.letniego funkcjonowania tam szkół rolniczych. Może warto wrócić do dyskusji w jaki sposób zostawić tam ślad trwalszy i bardziej widoczny niż tablice na korytarzu obiektu, do którego za wejście trzeba niestety zapłacić?
Poza pocysterskim klasztorem, w którym spędziliśmy ważne dwa lata, miejscem godnym odwiedzenia była restauracja „Piastowska”. Nie ma tam już Józefa Barwiołka, który zmarł w 2016 roku, ale utrzymany jest klimat miejsca no i … wspomnienia.
Szukano ich i na Weimarze, dokąd udała się grupa romantyków. Ja i Jurek Bruski poszliśmy inną drogą, na cmentarz gdzie spoczywa nasz wychowawca (rocznik 1973- 75) Czesław Trawiński. Mimo zadumy pamiętaliśmy, że na ostatnich zjazdach, na których bywał życzył sobie, aby wspominając go bawić się i tańczyć a nie smucić.
Atmosfera na tym zjeździe była wyjątkowa i dlatego chcąc go wyróżnić wśród wielu innych szukaliśmy odpowiedniego przymiotnika; wyjątkowy, nadzwyczajny, budujący…? Może ktoś podpowie?
Faktycznie prawo nazwania trzeba dać zasłużonej tu organizatorce Halinie Kruszewskiej, która wielokrotnie powtarzała, że to fajna impreza „bo my się autentycznie bardzo lubimy”. Czekamy na propozycje.
Pozjazdowy komentarz Haliny oddaje sedno:
„To co mnie osobiście bardzo ujęło, to autentyczna radość uczestników zjazdu ze spotkania. Przez chwilę, kilkanaście godzin, poczuliśmy się młodzi, ważni i pełni energii. Zapomnieliśmy o „bożym świecie”, zmartwieniach, chorobach, zmęczeniu. I o to chodziło. Odwołanie się do silnych emocji, które łączyły nasz rocznik Henrykusów, ogromnej, wzajemnej sympatii.
Zosia Szymańska z Łukowa, Stefan Jakubowski, Franio Rudek, Sławek Habera, Bogdan Rozpara – ze względów zdrowotnych nie mogli przybyć na zjazd, ale od wszystkich otrzymaliśmy pozdrowienia.”
Od czasów ukończenia PSNR w Henrykowie obkolędowałem już wielu kolegów i koleżanek. Do niektórych z racji większej atencji lub dlatego, że mieszkali po drodze, docierałem wielokrotnie. Tylko raz, kilka lat temu byłem w Marszowicach koło Oławy z odwiedzinami u Tadeusza Wolańskiego. I chociaż w latach szkolnych Tadek grał w drużynie Południa, kiedy ja w Północy, a więc graliśmy przeciwko sobie, lubimy się i chętnie spotykamy. Przeważnie dzieje się to na naszych zjazdach (lub spotkaniach jak niektórzy wolą to nazywać) w Henrykowie lub innych miejscach. Na tegorocznym zjeździe w Trzemesznie Tadeusza nie było. Niby wiedziałem dlaczego, ale wolałem to sprawdzić. Okazja nadarzyła się w ostatni weekend września. Uczestniczyłem w Konferencji Genealogicznej GENEAMI w Brzegu, skąd tylko żabi skok do Marszowic. Po sobotnich wykładach ruszyliśmy do Tadeusza. Oboje z żoną zostaliśmy tam godnie przyjęci. Zastaliśmy małżonków w dobrym zdrowiu i świetnym nastroju. Kilka godzin spędziliśmy na interesujących rozmowach. Poznaliśmy jednego z dwóch synów Tadeusza i Teresy. Zostaliśmy też u nich na noc. Odjeżdżając w niedzielę z prezentem, torbą laskowych orzechów z dużego ogrodu Wolańskich, usłyszeliśmy, że jest szansa na rewizytę. Nasi przyjaciele wpadną do nas w drodze do syna, który mieszka w Poznaniu.
Andrzej Szczudło
Andrzej, Aldona i TadeuszTeresa, Tadeusz i AldonaAldona, Tadeusz i Teresa