Siłacz ze Stolca

Andrzej Olewicz, z prawej, i Jurek Bruski w Chorwacji

Andrzeja Olewicza znam ze szkoły w Henrykowie. Był kolegą z młodszego rocznika PSNR. Po szkole spotkaliśmy się na Rajdzie Bialskim w 1975 roku, on jeszcze jako student, ja już jako absolwent. Potem długo, długo nic, aż doszło do fazy zintensyfikowania zjazdów absolwentów, na których nie tylko się pojawiał, ale i zapraszał do siebie. W czasie kiedy absolwenci byli już w Henrykowie mniej mile widziani przez nowych gospodarzy, poszukiwane było przyjazne miejsce spotkań poza naszą szkołą. Wybór padł na Zajazd „U Koniuszego” w Srebrnej Górze. Miejsce to utrwaliło się na dłużej jak i zwyczaj, że w drugim dniu spotkania, po noclegu z soboty na niedzielę, Olewicze zapraszają do siebie na grilla. I tak było. Przed niedzielnym południem towarzystwo zbierało się i wędrowało do pobliskiej miejscowości Budzów Kolonia, gdzie swoją siedzibę urządzili Andrzej i Ewa Olewiczowie. Przy rożnie i dobrym jedzonku więzi się zacieśniały. Efektem tego były kolejne spotkania, już nie tylko w kraju ale i za granicą. W ten sposób i ja z żoną oraz henrykowską parą Jurkiem i Jolą Bruskimi dołączyliśmy do Olewiczów jadących do Chorwacji. W atrakcyjny sposób, w poszerzonym jeszcze gronie spędziliśmy tam dwa tygodnie, w czasie których mogliśmy się także lepiej poznać. Z rozmowy Andrzeja z Andrzejem najbardziej zapamiętałem jego opowieści o Stolcu i konkursach rowerowych. Ten pierwszy barwny wątek dotyczył miejsca pochodzenia Andrzeja, ze Stolca. Usłyszałem wtedy, że w nowych czasach w tej wsi uruchomiono zakład wędliniarski, który produkował świetne kiełbasy. Lokalny patriota poczuwał się wtedy do promowania rodzimych wyrobów. Wszem i wobec głosił więc prawdę o przewagach smakowych kiełbasy ze Stolca. Odbiór był różny, często pojawiały się kolejne pytania, ale prawie zawsze- uśmiech na twarzy.

Drugi wątek związany z Andrzejem Olewiczem, o którym chciałbym opowiedzieć, dotyczy roweru. Pasja rowerowa towarzyszy Andrzejowi od zawsze. Kiedy przestał być kawalerem, dzieli ją z żoną Ewą. Sporo lat temu wdrożył się do grona uczestników festynów organizowanych corocznie przez Powiat Ząbkowicki. Na początku, przez kilka lat były to rajdy rowerowe z Ząbkowic Śląskich do Srebrnej Góry, potem inicjatywa ewaluowała do nowej opcji; co roku inna gmina z powiatu była organizatorem festynu. Stały był schemat; rajd rowerowy do wyznaczonego miejsca kończył się festynem, na którym odbywały się przeróżne imprezy. Andrzeja najbardziej kręciły te związane z rowerem; jazda żółwiem, slalom, jazda na jednym kole i wyciskanie roweru na leżąco. W tej ostatniej konkurencji nasz kolega doszedł do perfekcji i przez kilkanaście lat zawsze ten konkurs wygrywał. Jego wyniki mieściły się w przedziale 150- 420 razy. Czym tłumaczyć tak duży rozrzut? Pytany o to zawodnik szczerze wyznał, że kiedy startował jako pierwszy ze zgłoszonych, dawał z siebie wszystko, aby nikt go nie pobił. Kiedy był ostatnim na liście startujących, wystarczało mu wycisnąć 10 razy więcej niż najlepszy dotąd. Zawsze nagrodą był rower, więc po latach w rowerowni Olewiczów zrobiło się ciasno. Już myśleli o dobudówce garażowej kiedy problem sam się rozwiązał. Zniechęceni monotonią na liście corocznych zdobywców roweru, stale tym samym zawodnikiem na czele, od trzech lat organizatorzy zrezygnowali z tej konkurencji.

Andrzej jednak tym się nie zraził i nadal uczestniczy w różnych inicjatywach społecznych w swoim regionie. Daje z siebie co może, a może np. przygotować wspaniałą grochówkę dla 800 – 1000 osób, uczestników Festiwalu Kół Gospodyń Wiejskich organizowanego w Stolcu. Do grochówki wrzucana jest kiełbasa i nikt poczęstowany nie wątpi już teraz, że najlepsza kiełbasa jest ze Stolca.

Andrzej Szczudło

Sport w Henrykowie

Sport był w Henrykowie czymś bardzo istotnym, mimo że nie zawsze odpowiednio uwzględniony w rozkładzie zajęć szkół. Tak pisał o tym we wspomnieniach założyciel szkół dyrektor Jan Szadurski.
„W Henrykowie obowiązkowy WF miały tylko pierwsze klasy technikum. Dla reszty zajęć nie przewidziano. Tym niemniej słuchacze, nadobowiązkowo, brali udział w sekcjach sportowych działających w Ludowym Zespole Sportowym. W efekcie reprezentacja uczelni w lekkoatletyce, w latach 1966- 67 znalazła się w czołówce na terenie powiatu ząbkowickiego. W następnym roku młodzież, w ramach czynów społecznych, przy dużym zaangażowaniu dyrekcji uczelni, kierownika internatu i części grona nauczycielskiego, zbudowała dwa boiska do siatkówki, zmniejszone boisko do piłki nożnej, pełnowymiarową płytę do gry w koszykówkę, pięciotorową bieżnię o długości 120 metrów, uniwersalną skocznię lekkoatletyczną i rzutnię do pchnięcia kulą. Wybudowanie w czynie społecznym, w tak krótkim czasie, tak wielu obiektów, zostało wyróżnione piątą lokatą w ogólnopolskim konkursie „Boisko w każdej wsi”. Zespół henrykowskich sportowców przez następne lata zbierał zasłużone laury w różnych dyscyplinach, a zwłaszcza w lekkoatletyce.”

Sekcja jeździecka z Henrykowa dodawała uroku wielu paradom i imprezom.

Było tam miejsce dla zawodowców i amatorów. W kierunku profesjonalnego uprawiania sportu szli miłośnicy sportów konnych, przez pewien okres łucznicy. Inne dyscypliny były raczej na poziomie amatorskim, między innymi dlatego, że okres kształcenia w PSNR był krótki. Za moich czasów bytowania w Henrykowie czyli w latach 1973- 75 funkcjonowała sekcja łucznicza, bazująca na zawodnikach z technikum. Niektórzy z uczniów szkoły pomaturalnej angażowali się do gry w piłkę nożną w składzie klubu „Henrykowianka”.

Śnieg nie był przeszkodą w grze w piłkę nożną.

Masowo grano w piłkę nożną na boisku przyszkolnym. Mając w klasie przedstawicieli prawie wszystkich 49 województw robiliśmy rozgrywki dzieląc Polskę na dwie części. Jak na amerykańskiej wojnie, „Północ” walczyła z „Południem”. Zwykle „Północ” nie była w stanie pokonać zbyt silną ekipę „Południa”. W moim roczniku wyróżniali się Hieronim Matczak, Zbigniew Szczerbiński, Piotr Mazur, Zbigniew Caputa, Jerzy Urban, Adam Wiśniewski, Tadeusz Wolański. Ten pierwszy przez dwa lata w Henrykowie nie zdążył się sportem nacieszyć i mając w kieszeni dyplom technika nasiennictwa został nauczycielem wychowania fizycznego w szkole na Kujawach, skąd pochodził.
Z opowiadań Henryka Radomskiego, absolwenta PST z pierwszych lat szkoły, oraz Andrzeja Konarskiego z PSNR 1972- 74, wiem o sporych sukcesach w koszykówce.
Jurek Bruski w spotkaniach przy kawie lubi wspominać swoje przewagi w lekkoatletyce. W roku 1974 startował w Ziębicach w sztafecie 4 x 100 m i razem z kolegami zapracował na I miejsce.
Moje związki ze sportem, poza rajdami pieszymi w góry, były raczej sporadyczne. Trochę jeździłem na nartach, broniłem honoru drużyny „Północy” kiedy graliśmy w piłkę nożną, czasem w siatkówkę. Pamiętam, że kiedyś zostałem wytypowany do udziału w spartakiadzie (chyba LOK) w Ząbkowicach Śląskich. Motocyklem pokonywałem tor przeszkód. Trofeum z pewnością nie zdobyłem, bo inaczej lepiej bym to pamiętał.

Biegi na orientację. Od lewej Andrzej Szczudło i Jerzy Bruski.

Innym wyzwaniem był start w biegach na orientację. W eliminacjach wojewódzkich Olimpiady Turystyczno- Krajoznawczej Dolnego Śląska w maju 1975 roku, które odbywały się w tzw. Worku Turoszowskim (Niedów k. Zgorzelca), wystartowaliśmy jako oddzielna ekipa. W jej składzie poza mną był Jurek Bruski, Marian Samek i Maria Janiak. Zdobyliśmy niezłe miejsce i przez kilka sekund mogliśmy potem zobaczyć siebie w lokalnym serwisie TV. Zawody wypadły akurat w czasie naszej wycieczki w Tatry, opłaconej z pieniędzy za zbieranie ziemniaków. Aby chociaż częściowo z niej skorzystać, po zawodach już na własną rękę goniliśmy nasz rocznik przez pół Polski. Dopiero w Zakopanem dołączyliśmy do naszej grupy.

Zimowisko na Śnieżniku

Bliskość gór zachęcała także do uprawiania narciarstwa. Ze strony kadry prym wiódł dr Zbigniew Urbaniak, który do sezonu narciarskiego przygotowywał się już wczesną jesienią. Dbał o sprawność fizyczną biegając po henrykowskim parku, w czym sekundowali mu niektórzy uczniowie. Patrzyłem na nich z podziwem za determinację, chociaż śmiałem się kiedy jeden z wyćwiczonych w parku kolegów nie sprawdzał się w jeździe na nartach gdy byliśmy na Śnieżniku. Byłem świadkiem jak narty go prowadziły w krzaki, zdecydowanie nie tam dokąd chciał zmierzać.
O sporcie więcej mogłyby opowiedzieć osoby, które bardziej aktywnie w nim uczestniczyły. Czekamy na ich wspomnienia. Warto przypomnieć te niepowtarzalne chwile w Henrykowie i opowiedzieć innym jak wpłynęły na nasze życie.
Andrzej Szczudło