Zjazd odroczony

zjazd absolwentów

Z powszechnie znanych przyczyn- pandemia koronawirusa, planowany na 6- 7 czerwca br. Zjazd Henrykusów w Lubiatowie, powiat wschowski, został odroczony. Nowy termin spotkania to 12 września 2020 r. w tym samym miejscu. Szczegóły u organizatora;

Krystian Talaga tel. 538 100 614

Lubiatów, powiat Wschowa – Ośrodek Wypoczynkowy SABAT – miejsce spotkania 12.09.2020 r.

Turystyka w Henrykowie

Gdzieś w górach. Rok 1974. Słuchacze PSNR rocznik 1972- 74 oraz 1973- 75.

Zanim znalazłem się w Henrykowie, a było to w roku 1973, turystyką się nie zajmowałem. Zdarzały się sporadyczne, raz na kilka lat odbywane wycieczki z klasą, ale nic poza tym. Wydawało mi się, że turystyka jest nie dla mnie; za droga i zabiera zbyt wiele czasu.

Ten drugi aspekt był ważny ze względu na fakt, że będąc uczniem szkoły podstawowej i średniej mieszkałem na wsi, gdzie roboty nigdy nie brakowało.

Tu było inaczej. Główny obowiązek w ciągu dnia to nauka, a reszta dnia wolna. Wolne przede wszystkim weekendy. A człowiek był już w Henrykowie dorosły i chciał swój najlepszy czas w życiu dobrze zagospodarować.

Mój pierwszy rajd w góry. Od lewej: Grażyna, Rajmund, NN, Andrzej i Krysia.

Już w pierwszych tygodniach pobytu w Henrykowie otrzymałem ofertę udziału w rajdzie. Organizatorami byli koledzy ze starszego rocznika PSNR, między innymi Dorota Stępień, którzy po roku pobytu wiedzieli dobrze co i jak. Zabrałem się z nimi w niedalekie góry. Przekonałem się, że rajd to fajna sprawa i prawie nic nie kosztuje. Od tego czasu na większość ofert reagowałem pozytywnie. Organizatorami kolejnych były osoby z kręgu uczniów szkół rolniczych, a także organizacje; ZHP i PTTK. Harcerstwo firmowała Pani Profesor Barbara Czarnoleska, której za naszych czasów pomocą służyli druhowie Zenek Kowalczyk i Rajmund Jank.

PTTK miało w Henrykowie swoją komórkę, Koło „Chabazie” pod kierownictwem dr Zbigniewa Urbaniaka. Przystałem do nich jak i do harcerzy i od tego czasu ofert turystycznych nie brakowało. Podstawą była chęć, parę groszy na zbiorczy bilet kolejowy i kartki żywnościowe. Jeśli chodzi o mnie, to chęć była prawie zawsze. Przeżywałem tu przygodę życia. Był w tym też element rywalizacji polegający na zbieraniu punktów do odznaki turystycznej GOT. W dostępnym powszechnie regulaminie można było określić wartość punktową zaliczonej trasy i po potwierdzeniu pieczątką jej zaliczenia gromadzić punkty do odznaki. W tamtym czasie najważniejszymi w roku rajdami była Wiosna Sudecka i Rajd Bialski, które skupiały po parę tysięcy uczestników. Dziś już o tym nie słychać.

Wydawało mi się, że chodzenie po górach zostanie ze mną na zawsze. Po szkole próbowałem tego wewnętrznego postanowienia dotrzymywać. Parę razy wybrałem się w góry już z Leszna, gdzie osiadłem po szkole. Zabierałem ze sobą grupę przyjaciół i hulaliśmy po Sudetach, raz nawet w Górach Świętokrzyskich. Było tak aż do pojawienia się na świecie dzieci, które w pierwszych latach wychowywania ostudzały nieco zapędy turystyczne. Kiedy podrosły, zabieraliśmy je w trasy, ale już raczej rzadko górskie. Pamiętając o swoich korzeniach starałem się co roku odwiedzać wakacyjnie Sejneńszczyznę. Jeśli starczyło wolnego, ruszaliśmy i w inne kierunki kraju, odwiedzając po drodze Henryków i Henrykusów. Tych ostatnich namierzaliśmy np. w Wałdowie, Dychowie, Sztumie, Lublinie, Witkowie, Wąsoszu, Łęczycy, Wężyskach. Z czasem możliwości turystyczne poszerzyły się i zaczęliśmy wyjeżdżać również za granicę. Bakcyl był jednak z Henrykowa.

Andrzej Szczudło

Ze łzą w oku…

Droga łącząca zespół poklasztorny z „miastem Henryków”. Grafika Krzysztofa Reka

W tym roku minie 35 lat od mojego opuszczenia murów henrykowskiej uczelni. Wiele zdarzeń i ludzi z tamtych czasów wywietrzało już z pamięci, ale część została. Nie wiem jak inni, ale ja pamiętam osoby wyróżniające się. Jedni wyróżniali się tym, co i jak robili, inni sposobem mówienia, a inni nawet tylko tym, że mieli specyficzne ksywki lub nazwiska. Może i mnie ktoś dzięki nazwisku zapamiętał? Szperając w swoich nagromadzonych przez lata papierach, trafiłem na książkę, która przeszła ze mną cały ten 35.letni szlak, aż do Wschowy. Książka rekomendowana była w Henrykowie jako podstawowy podręcznik dla inspektora plantacyjnego i nosi tytuł „Kwalifikacja polowa plantacji nasiennych”. Nie pamiętam w jaki sposób trafiła do moich rąk, ale sądząc po dacie wydania – 1970 rok i ręcznym podpisie, kupiłem ją od Jurka Suchego, kolegi ze starszego roku. Dogłębna analiza tego cennego podręcznika przekonuje mnie, że może nawet byłem trzecim jej posiadaczem, bo na wewnętrznej stronie okładki znalazłem jeszcze podpis innego Jurka. Tym innym jest Jerzy Brzozowski z Lęborka. Może ktoś z czytelników bloga wie jak się potoczyły losy obu Jurków, dokąd trafili po szkole i czy pracowali w zawodzie? Chętnie zamieszczę tu wyjaśnienie.

Wspomniany wyżej podręcznik w owych czasach był rzeczywiście cenną dla inspektora lekturą, pod warunkiem, że tym inspektorem się zostało. Wiemy już, że wielu absolwentów PSNR nie pracowało w zawodzie. Ja trafiłem na stanowisko zbliżone do tego dopiero w 1983 roku, 8 lat po ukończeniu szkoły. Zostałem inspektorem surowcowym Cukrowni Wschowa. Radość z pracy w wyuczonym zawodzie nie trwała jednak długo, ledwie 3 lata, po których wyjechałem na rok do Stanów. Po powrocie zastałem innego inspektora na moim miejscu. Wtedy zatrudniłem się w Stacji Kwarantanny i Ochrony Roślin, gdzie w zasadzie miałem do czynienia z jednym przedmiotem nauczanym w Henrykowie. Chodzi tu o ochronę roślin, wykładaną w PSNR przez panią profesor Barbarę Czarnoleską, którą dobrze i pozytywnie zapamiętałem. Wspomniany wyżej podręcznik kwalifikatora plantacji nasiennych tu się nie przydawał, ale czekał na lepsze czasy. Nadeszły nieprędko, dopiero kiedy Stacje Kwarantanny i Ochrony Roślin przekształciły się Państwową Inspekcję Ochrony Roślin. Po kolejnych zmianach, w 2002 roku bodajże, dodano do niej Inspekcję Nasienną, z czego powstała istniejąca do dziś Państwowa Inspekcja Ochrony Roślin i Nasiennictwa. Przydzielono mi dział nasiennictwa w swoim oddziale terenowym, ale podręcznik sprzed lat już nie mógł się przydać. Do tego czasu przepisy szczegółowe zmieniły się wielokrotnie a książka po Jerzym Brzozowskim i po Jurku Suchym (tego drugiego pamiętam ze szkoły) trafiła na górną półkę. Dziś po latach stanowi dla mnie miłą pamiątkę z dwoma autografami i jedynym aktualnym wciąż wątkiem; wpisem ręcznym Jerzego Brzozowskiego o treści:

„1/2 czystej wyborowej, ¼ spirytusu, ¼ soku z pomarańczy. Przygotuj na Sylwestra 1972- 1973 r. Porządzimy sobie. Cześć! Duch Hoppkirka i Randal, Henryków 15.11.1972”.

Andrzej Szczudło