Znowu o Bruskich

O Bruskich już pisałem, ale będę pisał jeszcze nie raz, bo są tego istotne powody. Pierwszy, że to para z Henrykowa. Tam się poznali, pokochali i pobrali, łącząc północ z południem. Jurek jest z Miastka (północ) a Jola z Barda (południe). Jurek kończył swoją dwuletnią edukację w PSNR w roku 1975, Jola rok później.

Dom Joli i Jurka Bruskich w Wałdowie (Grądzieniu)

Kolejny powód to ich niezwykła chęć do integrowania społeczności henrykowskiej. Mimo, że oboje byli z miasta (Jurek z miasta Miastka 😊 ) , zdecydowali się zamieszkać na wsi. Najpierw mieli do dyspozycji 25 ha, a po roku, kiedy brat zrezygnował z ryzykownego gospodarowania na słabej ziemi, wzięli kolejne 25 ha po nim. Kiedy odwiedziłem ich już na swoim, w Wałdowie Jurek wziął mnie na spacer i na jednym ze wzgórków powiedział; – Jędrek, wszystko co widzisz wokół to moje.

I tak było. Odtąd dysponował tym według własnego pomysłu i woli. Odwiedzaliśmy Bruskich niepoliczoną ilość razy i wielokrotnie mieliśmy ich u siebie za gości.

Bruscy, Samkowie i Szczudłowie.

Jedno ze spotkań, które można by nazwać małym zjazdem Henrykusów odbyło się w dniach 29 czerwca- 7 lipca 1991 roku. Nie pamiętam czy rzeczywiście spędziliśmy u Bruskich aż tyle dni, ale tak mam zapisane w kalendarzu. W moim przypadku wyczynem był wyjazd na wczasy w końcowej fazie budowy domu i owocowania kilkuarowej plantacji truskawek. Jednak daliśmy radę. Logistyka nie zawiodła. Przyglądając się starym zdjęciom przypominam, że oprócz mnie z żoną Aldoną i dwoma synami, na to spotkanie dotarli m.in. Ewa i Leszek Modrzejewscy z Przerzeczyna oraz Urszula i Marian Samkowie z Witkowa, także z dziećmi. Mając już po kilkoro dzieci, korzystaliśmy z dobrodziejstw gospodarstwa Joli i Jurka, które parę lat później przekształciło się w zarejestrowane gospodarstwo agroturystyczne. Pojawiły się foldery z ofertą, wizytówki i strona internetowa.

Będąc w Wałdowie mogliśmy łowić ryby, pływać łódką, spacerować po lesie. Z racji niedalekiej odległości od morza skorzystaliśmy z okazji do wyjazdu do Ustki.

Oto kilka fotek z tego spotkania.

Tekst; Andrzej Szczudło

Wielkanoc Anno Domini 2021 w trzeciej fali pandemii

Obrazek z Henrykowa. Tato Czesław Trawiński czyta instrukcję postępowania na wypadek śmigusa- dyngusa, a synowie to wdrażają.

Radosne święto, nie tylko ze względów religijnych, ale w odniesieniu do wiosny, budzącego się nowego życia- po raz kolejny przytłumione sanitarnymi obostrzeniami. Życzenia składane bliskim i dalszym, konkursy na najpiękniejszą palmę, na najzmyślniejsze, kolorowe pisanki, spotkania, śmigusy- dyngusy. Co z tego ocaleje i w jakiej formie? Na pewno życzenia, a na dziś najważniejsze, najpilniejsze to życzenia większych sukcesów w walce z mikroskopijnym wrogiem, który opanował świat. To życzenia powrotu do normalności, nawet w tej niedoskonałej formie, jaką mieliśmy przed wirusem.

A inne obyczaje? Pewnie w każdej rodzinie inaczej, a w niejednej zminimalizowane, jeśli nie zaprawione łzami. Przecież nie możemy tracić nadziei, musimy wzajemnie się wspierać, krzepić życzliwością, wspomnieniami najlepszych momentów. Każdy je ma.

I po strachu. Zadanie wykonane!

Założyciel naszych szkół w Henrykowie, dyrektor Jan Szadurski spisał dla potomnych swe dzieje. Ku pamięci, ku przestrodze. A także dla pokrzepienia ducha!… Temu pokrzepieniu ducha służyły na pewno wspomnienia z dzieciństwa i młodości w Litwinkach na Polesiu (dziś Białoruś, okolice Kobrynia). Całe życie z nostalgią je przywoływał. Urodę tamtych stron, prace w polu, w gospodarstwie, częste polowania, bogate obyczaje świąteczne, a wśród nich z którejś Wielkanocy burzliwy śmigus- dyngus. Dużo jest o polowaniach, ale dziś je potępiamy, o dyngusie możemy wspomnieć?!

W sąsiednim dworze Andronowie, oddalonym o 8 km było osiem córek i czterech chłopców. Nastoletni Janek ze starszym bratem Jerzym postanowił urządzić sowity śmigus andronowskim panienkom. Umówili się z braćmi dziewcząt, aby ci przygotowali drabinę, bo młodzież zazwyczaj mieszkała na piętrze, zostawili niedomknięte okno. No i wiadra z wodą. O czwartej rano rozegrała się akcja. Po drabinie „szły”  wiadra z wodą, a Janek oblewał nią po kolei wszystkie dziewczyny. Pisk i wrzask był niesamowity, ale żadna nie salwowała się ucieczką, bo nieprzyzwoitością byłoby pokazać się chłopakom w bieliźnie. Syci wrażeń Janek z Jerzym odjeżdżali wolno z Andronowa. Aliści gdzieś po dwóch kilometrach usłyszeli z tyłu tętent końskich kopyt! Kawalkada amazonek pędziła wprost na nich, liczebnie mocno przeważały. Szykowała się niezła wendetta!! Oczywiście chłopcy wówczas w cwał. Udało im się zmylić pościg i pierwsi wpadli do Litwinek, wprost na śniadanie do rodziców. Ci o nic nie pytali, choć za chwilę pojawiły się dziewczyny. No ale… signum temporis- przy rodzicach nic dziać się nie mogło, wszyscy grzecznie siedli do śniadania. Kiedy śniadanie się skończyło, na dziedzińcu rozegrała się regularna bitwa, a liczba jej uczestników się zwielokrotniła. Trwało to do samego południa. Takie to były zabawy młodzieży w poniedziałek wielkanocny.

Według źródeł, śmigus- dyngus to zwyczaj starosłowiański, praktykowany od XV wieku albo i wcześniej. Popularny głównie na wsi, tak u włościan jak i na dworkach szlacheckich. Często przybierał formę zalotów, oblewane były głównie dziewczyny.

WBT

Z drugiej strony lustra

Kilka dni temu opublikowałem tekst o pamiętnym witaniu wiosny w 1973 roku w Henrykowie. Autorem było „ciało pedagogiczne”, które miało odgórny ogląd sprawy. Dla komplementarnego pokazania zagadnienia wypowiada się również ktoś od środka. Idzi Przybyłek, wspomniany w artykule pani profesor Trawińskiej był blisko tych działań.

Było podobnie jak jest opisane ale postaram się to uszczegółowić na tyle na ile pamiętam.

Na wagary nie poszło całe studium tylko pierwszy rok (1972 – 1974) co do technikum to nie pamiętam, dyrektor pedagogiczny którego nazwiska nie pamiętam, bo pracował tylko jeden rok, zagroził sankcjami wagarowiczom (relegowanie ze szkoły, zabranie stypendium, powiadomienie zakładu pracy). Pomimo takiego zagrożenia poszliśmy do lasu w Skalicach, a Pan Dyrektor ze wzgórza róż przez lornetkę obserwował co robimy. Konsekwencją tego wybryku było częściowe wstrzymanie stypendiów. Rozważano także wylanie prowodyrów, ale na szczęście nie udało się złamać zmowy milczenia.

Dziewczyny z naszego roku rzuciły pomysł, aby w ramach odkupienia win poddać rewitalizacji tarasy. Główną inicjatorką najprawdopodobniej była Ula Korycka. Z początku część z nas podeszła do tego pomysłu sceptycznie. Opiekun roku nawet określił to mniej więcej tak, „poszła banda za stodołę pogrzebała w ziemi i myślą, że kara ich minie”. Te słowa zmobilizowały nas do działania. Zakres prac był spory, od robót ziemnych po murarkę. Prace rozpoczęły się od zerwania darni na pierwszym tarasie i wycinki drzew, krzaków i wszelakich chabazi na pozostałych poziomach. Na najniższym tarasie wyłoniła się fontanna i częściowo zawalony mostek, a także   poprzewracane słupy pergoli.

Na odbudowę potrzebny był materiał, którego nie mieliśmy i wtedy nieżyjący już Jasiu Świeżyński poszedł do dyrektora Władysława Szklarza (miał do niego podejście, wiedział jak go przekonać, bo między innymi załatwił też konie w Henrykowie). Dostaliśmy przydział desek na szalunek, cementu, wapna i piasku. Cegłę musieliśmy odzyskać ze starej stodoły w Starym Henrykowie. Jeszcze należało uzyskać pozwolenie na wycinkę drzew rosnących w parku, a pochylonych nad murem i tu znowu Jasiu skorzystał ze znajomości z leśniczym, u którego podpadliśmy za jazdę konną po parku. Jak widać znajomość była owocna. Od tego momentu prace ruszyły pełną parą. Najmniej prac było na tarasie środkowym. Przed wakacjami był gotowy taras górny czyli zerwana darń i ziemia wyrównana no i co dalej; posiać trawę a może posadzić kwiaty? I tu z pomocą przyszedł dyrektor Szklarz udostępniając fotografię tarasów z okresu ich świetności. Na tej podstawie odtworzono wzór rabatek. Wśród wykonawców wzoru był Krystian Talaga, pozostałych nie jestem pewien więc nie wymienię aby kogoś nie pominąć. Przygotowane rabatki obsadziliśmy żeniszkiem, a w trakcie wakacji w to miejsce wsadzono bukszpan. Z informacji pani Trawińskiej wynika, że zrobili to praktykanci pod nadzorem pana Czesława Trawińskiego.

Przed rozpoczęciem prac budowlanych hydraulikowi udał się uruchomić zasilanie dolnego tarasu w wodę, na szczęście instalacja była sprawna.

Przy wybrukowanej części tarasu jest balustrada, która była uszkodzona. Należało ją uzupełnić i tę pracę wykonał sztukator, pracujący przy remoncie klasztoru. Oczywiście użyliśmy „taniego, ale skutecznego argumentu” z hurtowni pana Barwiołka. W miarę jak zaczęło się coś wyłaniać z tego chaosu padł pomysł, aby porozumieć się z proboszczem i zlikwidować ogrodzenie chociaż części tarasu przynależnej kościołowi. Byliśmy u niego kilka razy, za każdą wizytą „przyjmował” nas w bibliotece i uciekał od tematu, z którym przychodziliśmy, a zaangażowani byliśmy w prace archiwistyczne. W konsekwencji nic z tego nie wyszło. Jesienią trwały prace na dolnym tarasie, ale pogorszenie pogody i skrócenie dnia przerwało pracę do wiosny.

Postęp prac i konsekwencja w działaniu budowały w nas optymizm. Zimą zastanawialiśmy się co pierwotnie było w kanale na dolnym tarasie? Okazało się, że była tam woda. Kanał był zasilany wodą z Oławki dostarczaną podziemnym kanałem i jak się okazało doprowadzenie było drożne. Odprowadzenia nie udało się zbadać. W 1974 r. z okazji Święta 1 Maja dyrektor Władysław Szklarz zaproponował wywiezienie ziemi z kanału w ramach czynu społecznego. Do tych prac zaangażował pracowników SHR. My ciągnikami wywoziliśmy ziemię na groblę pomiędzy pierwszym a drugim stawem rybnym. Niestety, ale jeden z kolegów wpadł ciągnikiem do stawu i prace te zostały przerwane. Na szczęście poważnych strat nie było, kolega doznał tylko urazu psychicznego.

Na tym nasz udział w zagospodarowaniu ogrodu włoskiego się zakończył. Do końca roku szkolnego już nie było nowych pomysłów, gdyż należało przygotowywać się do egzaminów końcowych.

Idzi Przybyłek, Nysa, PSNR 1972- 74

Pamięci Antoniego Ślipki

Uczył się w PSNR w Henrykowie w latach 1973-1974. Nie wyróżniał się, był jednym z wielu. Po ukończeniu szkoły wrócił do swoich rodzinnych Wężysk koło Krosna Odrzańskiego, gdzie spędził całe życie. Na zjeździe swego rocznika w czerwcu 2005 r., jak wszyscy opowiadał swoje dzieje. Okazały się tak zwyczajne, że aż niesamowite w swej naturalności, a przede wszystkim w kontraście do brutalnej rzeczywistości, która zdaje się dominować dzisiaj. Ojciec pięciu córek, nauczyciel historii (skończył studia humanistyczne), wieloletni sołtys i społecznik w swojej wsi. O rodzinie, społeczności, młodzieży, mówił jak ktoś, kto dużo rozumie i umie kochać.

Antoni Ślipko na zjeździe w Białym Kościele w 2005 roku.

6. listopada 2006 dowiedzieliśmy się, że Antek nie żyje… Straszna choroba przecięła przedwcześnie to pracowite i tak bardzo owocne życie. W słoneczny listopadowy dzień, na pogrzebie w Wężyskach zgromadziły się tłumy. O prawym, dobrym człowieku dali świadectwo: miejscowa społeczność, władze z Krosna Odrzańskiego, ksiądz proboszcz, dzieci, młodzież szkolna i liczni przyjaciele.
WBT, maj 2007

Oto tekst pożegnania, które łamiącym się głosem wygłosił w imieniu własnym i kolegów jeden z wychowanków:
My, absolwenci gimnazjum w Wężyskach, dzisiejszego dnia zawróciliśmy z obranych dróg, by po raz drugi i ostatni pożegnać naszego najbardziej lubianego wychowawcę Pana Antoniego Ślipko. Nikt nas nie wzywał, byśmy stanęli przy trumnie. Wezwał nas ból, bo straciliśmy nie tylko wychowawcę, ale również przyjaciela. Byli uczniowie gimnazjum klasy 3a dobrze pamiętają dobroć i wyrozumiałość Pana Antka, który z własnej kieszeni fundował lody, dokładał się dzieciom do paczek na Mikołaja. To nasz Pan Antek w wieczór wigilijny przyjmował ubogich w swoim domu na kolacji. To wszystko czynił z potrzeby płynącej z jego szlachetnego serca, ponieważ był dobrocią w czystej, niepowtarzalnej postaci. Zatem nisko chylmy czoła nad tym skromnym, lecz bogatym duchowo człowiekiem. Bierzmy przykład z jego życia, ponieważ był dla nas wzorem ojca, wzorem pedagoga, wzorem przyjaciela, chrześcijanina i wzorem prawego Polaka. On prawdziwie niósł krzyż człowieczeństwa. Przepraszamy za nasze wybryki młodości, którymi często raniliśmy Pańskie uczucia, jednak nigdy nam Pan tego nie okazywał. Jesteśmy dumni, że byliśmy Pana wychowankami, dlatego przyrzekamy pamiętać o wspólnych, bardzo pouczających rozmowach prowadzonych na korytarzach, o tym jak zawsze bronił Pan słabszych, młodszych i o tym jak mówił Pan często: „Nauka jest ważna, jednak najważniejsze jest to, na jakiego człowieka wyrośniesz.” Dlatego w naszych sercach zapamiętamy Pana jako naszego Pana Antka.
Żegnaj przyjacielu dzieci!
Absolwenci klasy 3a wychowawstwa Pana Antoniego Ślipko

Rok 2008, Zjazd Henrykusów. Antoni Ślipko, pierwszy z prawej, podczas mszy świętej w intencji absolwentów i pracowników szkół henrykowskich.

Ogród włoski w Henrykowie

Założony przez poprzednich właścicieli był atrakcyjną ozdobą rezydencji. Po wojnie stał ugorem ponad 20 lat. Przez swą tarasową strukturę uniemożliwiał jakiekolwiek użytkowanie. Zabawne okoliczności zmieniły jego los.

Ogród włoski za czasów niemieckich.

W pierwszy dzień wiosny 21 marca 1973 roku cała szkoła, tradycyjnie zresztą, poszła na wagary. Od najmłodszych nastolatków do tych najstarszych ze studium policealnego, przed dyplomem. Takiej masówki dotąd nie było, toteż nazajutrz w szkole nastąpił sądny dzień.

Oczywiście sięgnięto po konsekwencje wobec wagarowiczów, stosując różnego rodzaju kary, nagany. Zawstydzili się ci najstarsi, że tak po sztubacku…

Uczestnicy wycieczki koła LOP do Kórnika, po bukszpany do nasadzeń w ogrodzie włoskim .

Rada w radę i postanowili, w ramach ekspiacji, odrestaurować ugorujący ogród włoski. Zdobyli jakieś stare zdjęcia i na ich podstawie miały wrócić pierwotne formy.

Codziennie rano, przed lekcjami i po południu „winowajcy” pracowali w pocie czoła. Trzeba było wykarczować to co tam przez blisko ćwierć wieku się nasiało i wyrosło. Wywieźć hałdy urobku, przekopać, oczyścić, wreszcie uprawić. Oczywiście na tym etapie uzyskali już wszelką pomoc ze strony szkoły i Stacji Hodowli Roślin.

LOP- owcy z Henrykowa w Kórniku.

Końcowym akcentem był zakup w Kórniku sadzonek bukszpanów, z których według wzoru na niemieckich zdjęciach powstała zielona ornamentyka.

I taki to związek nastąpił między wagarami i ogrodem włoskim. Sprawdziło się znane powiedzenie, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Na świadka tych zdarzeń przywołuję bardzo wówczas aktywnego Idziego Przybyłka. Byli oczywiście i inni, którzy powinni odezwać się w komentarzach. Chętnie przeczytamy jak to widzą po latach?

WBT

W Srebrnej Górze

Okazjonalny wgląd na konto w portalu nasza-klasa uświadomił mi, że wciąż jest tu sporo ciekawostek dla Henrykusów. Na pierwszy ogień poszedł blok zdjęć ze spotkania absolwentów klasy ogólnorolnej technikum, której wychowawczynią była pani profesor Bogumiła Wadowska. Spotkanie absolwentów tej klasy odbyło się w Srebrnej Górze w dniach 22- 23.06.2012 r. Zdjęcia umieścił Krzysztof Leśniak, ale bez opisu. Wrzucam je również na naszą stronę w nadziei, że odezwie się ktoś z uczestników i dopowie coś więcej na ten temat.

Chrońmy skarby z naszej-klasy!

Wielce zasłużony dla relacji uczniowskich portal nasza-klasa informuje, że za 2 miesiące tj. 17 maja 2021 roku zostanie zmieniony Regulamin Serwisu NK.pl. Zapowiadane zmiany polegają na:

  1. wprowadzeniu automatycznego usuwania nieaktywnych Kont, do których Użytkownik nie logował się powyżej 24 miesięcy – art. 7.5. i art. 8.9. Regulaminu Serwisu NK.pl;
  2. ujednoliceniu czasu trwania Usług płatnych GościeGoście PlusPrezentSuper Zdjęcie na okres 30 dni (usunięcie z katalogu ww. usług okresów świadczenia 60, 90 lub 180-dniowych, co nie skraca usług nabytych przed zmianą) – art.4.1 Regulaminu Usług Płatnych – Załącznik nr 7 Regulaminu Nk.pl

Możesz jeszcze odzyskać Twoje Konto, mimo że nie logowałeś się do NK.pl przez ponad 2 lata – zaloguj się lub skorzystaj z narzędzia przywracania hasła https://nk.pl/recover. Jeżeli tego nie zrobisz, po upływie 2 miesięcy od dziś Twoje Konto zostanie usunięte z Serwisu NK.pl w całości (z całą zawartością Konta, m.in.: ze skrzynką, wizytówką, zapisem aktywności w Serwisie).

Zmiany Regulaminu NK.pl są uzasadnione bezpieczeństwem danych i prywatności. Z wprowadzanymi zmianami możesz zapoznać się tutaj: Projekt zmienionego regulaminu
Użytkownik, który nie akceptuje zmian ma prawo wypowiedzenia usługi Serwisu NK.pl do 17.05.2021 r. w sposób opisany w art. 8 pkt 5 i 6 Regulaminu.
Administrator Twoich danych osobowych – Ringier Axel Springer Polska sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie zapewnia realizację praw podmiotów danych osobowych przez cały okres świadczenia usług Serwisu NK.pl. Szczegółowe informacje znajdziesz w Polityce Prywatności.

Zespół nk.pl

Warto zadbać o umieszczone tam kontakty, zdjęcia i posty i od czasu do czasu zalogować się na portalu lub zachować „skarby” na swoim komputerze. Zachęcam!

Andrzej Szczudło

Forsowanie Oławki

Był rok 1975. Jako uczniowie PSNR zaczęliśmy akurat nasz pierwszy rok szkolny. Oczywiście wokół same nowe twarze, osoby zebrane z całej Polski były nie lada atrakcją. Wszyscy chcieli się bliżej poznać. Zapewne intencją naszej pani profesor Jadwigi Polkowskiej powszechnie zwanej „Ciotką”, jej nadrzędnym celem była integracja nowego rocznika. Był koniec upalnego lata więc mieliśmy wiele zajęć w tzw. plenerze. Oczywiście przy każdym wyjściu było wiele „śmichów- chichów”, bo gros koleżanek i kolegów miało zaledwie po 18-19 lat i mnóstwo wolności z dala od rodzinnych domów. Ale pani profesor miała swoje widzenie świata. Próbowała nas pełną parą zachęcić do nauki tak nowych dla nas przedmiotów. Więc pięknego słonecznego dnia udaliśmy się daleko w głąb wiekowego parku. Usiedliśmy na polance, jak dzieci w przedszkolu, otaczając panią profesor wianuszkiem. Mieliśmy akurat poznawać trawy, zioła i inne chwasty. Ale pani profesor jak zawsze weszła na jakieś inne tematy, choćby sprawa „wielikowo gołoda na Ukrainie”, które ją bardzo jakoś mocno nurtowały. Celem naszej wyprawy do parku było poznawanie roślin, ale pani profesor zawsze starała się zrobić coś więcej. Próbowała przekazać opisy tamtych okrutnych dziejów, które tak bardzo głęboko zaryły się w jej pamięci.

Jadwiga Polkowska w towarzystwie dyrektora Jana Szadurskiego.

Jej opowieść trwałaby znacznie dłużej, gdyby nagle nie zorientowała się, że my, czyli cała nasza klasa, mamy jeszcze inne zajęcia i trzeba szybko wracać do szkoły. Aby nie narazić się innym nauczycielom, odwrót z parku trzeba było przeprowadzić w iście bojowy sposób, jak na wojnie. Obejście strumyka, rzeczki zwanej Oławką, aż do mostu, nie wchodziło w grę. Było zbyt daleko. Zapadła szybka decyzja; pokonujemy Oławkę wpław. Ruszyliśmy, ale tak jak podczas wojny są zwycięscy, są i ofiary. Ku zaskoczeniu wszystkich uczniów, a szczególnie naszych nowo poznanych koleżanek, padła komenda jak pod Stalingradem, „Szagom marsz!” czyli forsujemy strumyk. Jak to zrobić? Pani profesor nie miała z tym żadnego problemu. Po prostu zadarła kiecę i „sru” przez strumyk! Wody było jej do kolan. Stanęła już suchą nogą na drugim brzegu i zaczęła nas nawoływać; „`– no, dawajcie dawajcie do przodu!”. Nie wszystkim poszło tak sprawnie. Oczywiście zaczął się mały dramat niektórych dziewcząt. Najbardziej lamentowała koleżanka akurat pochodząca z gór. Zapewne wiedziała, że woda w strumyku może być całkiem zimna.

„- Ależ pani profesor, woda w rzeczce jest całkiem taka zimna, a ja jestem z miasta Rabki, całkiem taka inna”. Odpowiedź pani profesor była jedyną z możliwych; „- Hartuj więc, Danciu, hartuj swoje młode ciało, aby Ci twej urody na długo starczało”. Dla nas chłopaków taka tam struga to żadna przeszkoda. Można było ją chyba nawet przeskoczyć. Dziewczyny jednak musiały mocno się przemóc, aby tak od razu, jeszcze dobrze nie poznanym kolegom pokazywać swoje wdzięki. Czas naglił, więc na drugiej stronie zostały chyba tylko dwie panienki, dla których zanurzenie nogi w chłodnej wodzie wydawało się niemożliwe. Ale od czego byli młodzi rycerze! Nasz kolega „Andzia” skoczył ponownie na drugi brzeg, capnął Dancię w pół i zanim się zorientowała, była z nim już na środku Oławki. Oczywiście „Andzia” wykorzystał zaskoczenie i stojąc po kolana w wodzie chciał Dancię postawić pośrodku strumyka. Zszokowana dziewczyna ratując się objęła swego wybawcę za szyję tak mocno, że o mały włos nie skąpali się w wodzie.

A to nasz dzielny „Andzia” (Zbigniew Traczuk) w trakcie wykładu o szkodliwości alkoholu.

Kiedy lata minęły, jak na ironię losu, nasza Dancia ukończyła studia wyższe i sama została panią profesor. Ciekaw jestem czy pamięta ten barwny epizod z tamtych beztroskich dni?

Wspominając to, ten wesoły, pełen zabawy epizod na świeżym powietrzu miałem na myśli upamiętnienie postaci naszej Pani Profesor. Była nie tylko naszą nauczycielką, panią profesor, ale chyba jednak po trochu jak prawdziwa ciotka. Bo kim jest prawdziwa ciotka? No właśnie, ciotka to siostra rodzonej matki, która nie raz w życiu musi lub chce ją zastępować.

Jadwidze Polkowskiej przydomek „Ciotka”nadano chyba jednak z wdzięczności za opiekę, jaką przez długie lata starała się otaczać liczną gromadką swoich henrykowskich wychowanków. Może gdzieś tam u góry słyszy teraz jak głośno i gremialnie mówimy jej; Dziękujemy!

Bardzo ucieszyłbym się, aby ktoś z naszych kolegów napisał choćby parę zdań o naszych czasach. Jeśli macie jakieś ciekawe epizody to dajce znać, może wspólnie utrwalimy jakieś historyjki z naszych szkolnych lat. Czasu nam zostało niewiele. Jak sami wiecie, zaczynają się już nam wykruszać dawni koledzy. Zadbajmy o to, aby trud jaki zadał sobie nasz kolega Andrzej Szczudło, zakładając i utrzymując tego bloga, nie był tylko jego monologiem. Heniek, piszę do Ciebie, daj znać! Może być nawet po kujawsku z twoim „jo i che”. Andrzej to wszystko wygładzi, „bydzie po polskiemu”. Krzysiek, podobno teraz kombajny same młócą, więc daj znać co u Ciebie. Może masz jeszcze zapas starej śliwowicy? A co u naszej Romci, która teraz oczywiście już babcią Romaną? Napisz jakiego to miałaś pana profesora.

Stanisław Bednarski, Wiedeń

Czarny Wrzesień

Po tylu latach od zakończenia szkoły w Henrykowie trudno przypomnieć a może w ogóle uświadomić komu przyszło do głowy, żeby sympatycznemu, inteligentnemu a nawet błyskotliwemu koledze nadać taki pseudonim? Faktem jednak jest, że Krzysiek Wójcikowski miał taką ksywkę i wcale się za nią nie obrażał. A przecież „Czarny Wrzesień” to nazwa palestyńskiej organizacji terrorystycznej, która na początku lat 70. siała postrach wśród państw arabskich.

Krzysiek na spotkaniu w Złotym Stoku. Z lewej Aldona Szczudło, z prawej Bożena Wójcikowska.

Krzyśkowy „terror” nie był groźny, bo to raczej przymus do śmiechu i uczestniczenia w jego żartach. A było ich sporo. Nasz „Czarny Wrzesień” był człowiekiem charyzmatycznym, bardzo dowcipnym, który nie powstrzymywał się przed obśmianiem każdego, kto wpadł mu do głowy. Niżej podpisany też bywał na jego liście celów do „szydery”. Pamiętam jeden przykład. Kiedy na lekcji mechanizacji rolnictwa omawialiśmy kolumnę parnikową, zgodnie z prawdą powiedziałem, że nigdy takiej nie widziałem. Krzyśkowi wydało się to tak niespotykane, że śmiał się jak z dobrego żartu. Wiele razy potem powtarzał, że „kolumna parnikowa zasuwa do Sejn”. Mnie to nie ruszało, bo to nic wstydliwego jeśli było prawdą. W czasie kiedy mieszkałem na wsi pod Sejnami, kolumny parnikowej nie używano. Jednak pamięć mam dobrą i po latach postanowiłem sprawdzić jak takie urządzenia pracują w Ćmielowie, skąd Krzysztof pochodził? W roku 1996, realizując wypracowany plan na wakacje, w dwie pary z dziećmi jechaliśmy zwiedzać Polskę wschodnią. W takich razach nigdy nie zapominałem o notesie z adresami. Ćmielów był po trasie. Zajechaliśmy tam po południu i od razu zaczęliśmy szukać ulicy, gdzie mieszkał nasz kolega. Niestety już tam go nie było. Wyprowadził się, usłyszeliśmy od sąsiadów. A dokąd, zapytałem. Dokładnego adresu nie znali, ale wskazano nam Osiedle Stawki w Ostrowcu Świętokrzyskim. Daleko nie było, ale zbyt daleko, żeby jechać tam nie mając zagwarantowanego noclegu dla dwóch rodzin z dziećmi. Poza miastem znaleźliśmy kotlinę przy drodze, nadającą się do rozstawienia dwóch namiotów i tam przenocowaliśmy. Spało się średnio, bo przeszkadzał silny wiatr (jak w Kieleckiem 😊) i usłyszane w radiu komunikaty o napadach na turystów. Kolega Tadeusz był najbardziej zaspany, bo całą noc uwierał mu toporek zapobiegliwie schowany pod materacem.

Nazajutrz po śniadaniu ruszyliśmy do Ostrowca Świętokrzyskiego. Okazało się, że Osiedle Stawki ma sporo bloków, a w każdym bloku sporo klatek schodowych. Na szczęście nie było jeszcze RODO i spis lokatorów umieszczano przy każdym wejściu. Zostawiłem towarzyszy podróży w samochodach, a sam ruszyłem na poszukiwania kolegi. Byłem bliski zniechęcenia, ale w końcu, jest! Krzysztof Wójcikowski jako właściciel mieszkania. Podekscytowany perspektywą spotkania kolegi po tylu latach i to w jego ojczystych stronach, wszedłem na któreś z pięter. Drzwi otworzył Krzysiek i zdziwiony, ale nie aż tak jak się spodziewałem, zaprosił mnie do środka. A w środku przy stole szwagier i jeszcze jakieś osoby, dokładnie nie pamiętam. Popijali wódeczkę. Nie mogłem skorzystać z zaproszenia do biesiady, bo byłem kierowcą i musiałem zaraz jechać dalej. Pogadaliśmy o starych Henrykusach i w drogę. Dopiero jadąc dalej skojarzyłem datę i okoliczność, dla jakiej zastawiono stół u Wójcikowskich. Było to 25 lipca czyli w dniu imienin Krzysztofa, nie tylko mojego najmłodszego brata, ale i „Czarnego Września”. A ja gapa odjechałem bez złożenia życzeń koledze! Zrobiło mi się przykro. Podwójnie przykro, bo… nie spytałem Krzyśka o kolumny parnikowe z Ćmielowa.

Następnym razem spotkałem tego kolegę w Henrykowie na Zjeździe Henrykusy 2008. Był już nieco inny, schorowany i wyciszony. Rok później przyjechał na Zjazd w Złotym Stoku i to było ostatnie z nim spotkanie.  

Henryków, 2008 r. Od lewej: A.Szczudło, A.Kłaptocz, T.Wolański, B.Wójcikowska, K.Wójcikowski.

Po pewnym czasie od jego żony Bożeny, która sama nie będąc absolwentką szkół henrykowskich kontakty z Henrykusami utrzymuje do dziś, dowiedzieliśmy się, że Krzysztof Wójcikowski zmarł w Ostrowcu Świętokrzyskim 7.10.2010 roku. Jego barwna osobowość, ale i sylwetka kojarząca mi się z Honoriuszem Balzakiem na zawsze zostanie w pamięci.

Z pewnością lepiej zapamiętał „Czarnego Września” jego kolega z pokoju Andrzej Kłaptocz. Był świadkiem wielu „aktywności” charyzmatycznego kolegi, razem też prowadzili internacki radiowęzeł. Może kiedyś da się skusić na wywiad lub sam to opisze?

Andrzej Szczudło

Na Śnieżniku

Turystyka górska wpisana była w żywot prawie każdego Henrykusa. Dlaczego? Głównie dlatego, że miejscowa oferta rozrywek była ograniczona. Wiadomo, Henryków był tylko wsią, nawet nie siedzibą gminy. Alternatywą był niedaleki Wrocław lub pobliskie góry. Kierunek na Wrocław wiązał się z wydatkiem pieniędzy, o które u henrykowskich żaków było raczej trudno. Pozostawała oferta turystyczna, gdzie wystarczyło mieć parę groszy na bardzo tani zbiorczy bilet kolejowy i suchy prowiant zamiast jedzenia na stołówce. Korzystano więc z tego powszechnie, szczególnie zamiejscowi, którzy wiedzieli, że ich pobyt w pobliżu Sudetów jest ograniczony czasem nauki.

Śnieżnik w czasach niemieckich.

Częstym celem rajdów był Śnieżnik, najwyższy szczyt Sudetów Wschodnich liczący 1425 m n.p.m. Pierwszy raz wybrałem się tam z harcerzami, wczesną jesienią 1973 roku. Pisałem już o tym (Turystyka w Henrykowie – Henryków sentymentalnie (henrykusy.pl ) w osobnym tekście. Prowadziła nas pani profesor Barbara Czarnoleska, co przypomniałem sobie po analizie zdjęcia. Pierwsze z mojej kolekcji jest zrobione przy wieży na Śnieżniku.

Jak widać, stroje mamy raczej letnie. Po latach rozpoznaję tu siebie (najbardziej ubrany :), panią profesor Barbarę Czarnoleską (pierwsza od lewej), Zenka Kowalczyka (pierwszy od prawej z niepowtarzalną fryzurą) i Krysię Wójcik (siedzi). Zdjęcie zrobione na tle wieży, która wg Wikipedii miała 33,5 metrów i została zbudowana w latach 1895- 1899 według projektu wrocławskiego architekta Felixa Henry’ego. Oddano ją do użytku 9 lipca 1899 roku dając imię cesarza Fryderyka Wilhelma II.

Więcej na ten temat tu: Śnieżnik – Budowle Śnieżnika – Wieża widokowa na Śnieżniku – najwyższy szczyt Sudetów Wschodnich, Masywu Śnieżnika (snieznik.com)

Kolejne zdjęcia z tego samego roku pokazują stertę gruzów na szczycie góry. Musiało to być po 11 października 1973 roku, bo właśnie tego dnia wieża została zburzona. Przyczyną podjęcia decyzji o wyburzenia były względy bezpieczeństwa.

Nasze zdjęcia pokazują osoby grubo ubrane, więc o dobrej pogodzie trzeba było zapomnieć. W miejscu wieży widokowej zastaliśmy tylko stertę gruzów.

Kolejny raz byłem na Śnieżniku w roku 1974, z całą klasą na zimowisku. Oprócz typowej dla tej sytuacji integracji grupy, zażywaliśmy wtedy sportu, o czym już wspominałem w innym artykule.

Andrzej Szczudło