Licznik odwiedzin:
N/A

Była też… praca dyplomowa

Również pamiętam te łąki i studzienki, o których pisał Andrzej. Pracę dyplomową
pisaliśmy w kilkuosobowej grupie. Nie pamiętam jej składu ani liczebności, coś mi się tam
kołacze w pamięci, ale żadnych konkretów.
Nasza ekipa nie badała poziomu wód, ale określaliśmy profile glebowe. Używaliśmy
czegoś w rodzaju sondy – świdra. Chyba był to patent samego Pana Trawińskiego. Sonda ta
miała na końcu ostro zakończony, kilkudziesięciocentymetrowy cylinder – pojemnik. Wbijało się „toto” w studzienkę, nawet do głębokości kilku metrów (były specjalne przedłużki) i gdy obracało się w odpowiednią stronę, pojemnik „wykrawał” na poziomie, na którym go umieszczono, próbkę. Po przekręceniu w przeciwnym kierunku, pojemnik zamykał się. Po wydobyciu go ze studzienki i otwarciu, w pojemniku mieliśmy piękny przekrój wszystkich warstw na badanym poziomie.

Grafika autorstwa Krzysztofa Reka (PSNR 1973-75).


Pan Trawiński wszystko to ewidencjonował. Określał i opisywał te wszystkie poziomy
i warstwy: eluwialne, iluwialne, glejowe. Te wszystkie iły, gliny, piaski, warstwy organiczne
i nieorganiczne, i wszystko inne, co jeszcze tam wyciągnęliśmy.
Nie pamiętam, czego konkretnie dotyczyła nasza praca (minęło już prawie pół wieku),
ale z pewnością była związana z opisanymi działaniami. Zresztą stroną merytoryczną
zajmowały się głównie dziewczyny. My, chłopcy byliśmy przede wszystkim siłą fizyczną. Ktoś musiał to całe żelastwo po „błoniach” (jak to ładnie określił Andrzej) taszczyć. Oprócz tego „wbicie” sondy na kilkumetrową głębokość i wyciągnięcie jej… lekko nie było. Ja
przydawałem się jeszcze z jednego powodu. Może nie jako jedyny, ale dosyć biegle w
tamtym czasie pisałem na maszynie. Tylko w taki sposób wówczas pisało się
między innymi prace dyplomowe. Myślę, że większość dzisiejszej, nieco młodszej od nas
młodzieży, nie wiedziałaby, jak się do tego zabrać. Dla pełnej jasności, maszyna do pisania
niczego nie „ustawiała” sama, nie zmieniała stron, nie poprawiała również błędów. Ale jak
już wspomniałem, od tamtej pory minęło prawie pół wieku… i jak to mawiają Czesi
nevrati se to, no i bardzo dobrze.
Pozdrawiam

Frenk

Po dyplom na błonia

Temat pracy dyplomowej w PSNR to nowy wątek. Nikt dotąd o tym nie pisał, nie mówił na spotkaniach, mimo że napisanie pracy dyplomowej było obowiązkiem każdego słuchacza.

Fot. www.stockphoto.com

W moim przypadku wyglądało to tak. Razem z kilkoma kolegami (Marian Samek, Jurek Urban…) zostałem włączony do kilkuosobowego zespołu, który realizował wycinkowe zadania dla pracy magisterskiej inżyniera Czesława Trawińskiego. Kilku kolegów w wyznaczonych przez promotora miejscach na łąkach nawiercili w glebie otwory- studzienki. Co jakiś czas odwiedzali je, mierząc poziom wody. Następnie dane te przenoszono na linię czasu. Obrazowało to sytuację wilgotnościową podglebia w poszczególnych dniach, tygodniach, miesiącach.

Moje zadanie polegało na nanoszeniu danych na duży arkusz bristolu. Zajmowało to sporo czasu i było dosyć męczące. Profesor Trawiński wybrał mnie do tej pracy sugerując się moim wysokim wzrostem. Przy Zenku Kowalczyku czy Andrzeju Konarskim nie czułem się wysoki, ale nie śmiałem protestować. Swoje zadanie wykonałem i miałem zaliczoną pracę dyplomową. Wspominając to po latach uśmiecham się mając świadomość, że dzisiaj takie wykresy robi się migiem w programie komputerowym Excel.

Szczegóły tej akcji ledwie pamiętam, ale ożywił wspomnienia wgląd do kroniki. Grafika powyższa wykonana przez Krzysia Reka i zachowana w kronice rocznika przypomina właśnie o pracach dyplomowych grupy „specjalnej”.

ASz.