Licznik odwiedzin:
N/A

Poświęcenie dla grupy

Jeśli na tapecie temat: prace dyplomowe, to wspomnę o swojej, pisanej pod okiem dyrektora Władysława Szklarza.  Dyrektor prowadził wówczas z nami zajęcia z ekonomii rolnictwa lecz te lekcje były bardzo rzadko, bo dyrektor miał inne, pilniejsze zajęcia. Spodziewałam się, że będę pisać na jakiś zwięzły temat, coś o kosztach produkcji, opłacalności czy czymś pokrewnym. Nikt też nie chciał pisać dyplomówki u dyrektora, a nacisk z jego strony był spory. Wybór pracy dyplomowej u dyrektora Szklarza był z mojej strony aktem poświęcenia się dla grupy.

Dyrektor zaskoczył mnie tematem. Przydzielił mi temat wpływu warunków atmosferycznych na plony zbóż i kukurydzy w SHR Kobierzyce na przestrzeni (o ile dobrze pamiętam) 10 ostatnich lat. Nie takiego tematu się spodziewałam, nie wiedziałam nawet gdzie są te Kobierzyce. Później dowiedziałam się, że dyrektor, przed objęciem pracy w Henrykowie, tam właśnie pracował.

www.targeo.pl

Przydzielono mi samochód, którym zawieziono mnie do biura SHR-u , w Cieszycach/ k. Kobierzyc. Zostawiono mnie tam na pastwę długich wypisów z całorocznymi pomiarami temperatury, wielkości opadów, siły wiatru. I sprawozdań z wysokościami plonów wszystkich roślin uprawianych w stacji. Nie było, jak dziś, łatwego dostępu do urządzeń kserograficznych, aparatów cyfrowych do sfotografowania danych. Trzeba było notować. Z początku pisanie tej pracy wydawało się lekkie, łatwe i przyjemne przyjmując zasadę, że im lepsze warunki atmosferyczne dla wymagań danej rośliny w określonej fazie wzrostu, tym lepsze plony. Rysowałam wykresy zależności, analizowałam i … niestety, nie wszystko się zgadzało. Zaczęłam więc dociekać przyczyn niezgodności przyjmując, że jest to ostatecznie Stacja Hodowli Roślin, a nie spółdzielnia produkcyjna nastawiona wyłącznie na zysk z plonów.  A skoro tak, więc w czymś innym tkwi przyczyna rozbieżności plonowania. Może testowano odmienne sposoby uprawy, np. różne poziomy nawożenia, płodozmiany, środki ochrony roślin, rodzaje gleby? I tu był „pies pogrzebany”, tylko nikt mnie nie poinformował o rodzajach prac badawczych prowadzonych w Stacji. Niestety, gdy inni kończyli już swoje, zwykle 30-40 stronnicowe prace dyplomowe, moja zbliżała się do setki stron i końca nie było widać. Zbierałam inne dane, jeździłam kilka razy do Cieszyc męcząc kadrę SHR-u pozyskiwaniem informacji. Śledcza harówka. Kiedy w końcu dałam pracę dyrektorowi do wglądu, ten powiedział, że pracę mam streścić, skrócić o połowę. Suche wnioski. Pracę dyplomową oczywiście zaliczyłam dobrze, ale z goryczą niedocenienia mojego wkładu. Na pocieszenie dyrektor powiedział mi tylko: studiuj rolnictwo, przyjmę cię do pracy. Ale wcale tym mnie nie ucieszył. Co za propozycja? Ja do pracy w rolnictwie? Słuchacz PSNR-u z przypadku.  Przecież Henryków miał być w moim życiu tylko epizodem. Nigdy! Los tak jednak sprawił, że wylądowałam na Akademii Rolniczej we Wrocławiu. Tam dopiero doceniłam wiedzę zdobytą w PSNR-ze, zwłaszcza przy pisaniu tej nieszczęsnej pracy dyplomowej, gdyż nie miałam żadnych problemów czy niezdanych egzaminów.

Halina Kruszewska, 2023 r.

W rolnictwie pracowałam krótko. W zasadzie był to tylko półroczny staż po studiach, który odbyłam w Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Wilamowej i czteromiesięczna praca w laboratorium przy elewatorze zbożowym PZZ w Goświnowicach. Przez pewien okres związana też byłam z Ośrodkiem Doradztwa Rolniczego w Łosiowe, prowadząc kursy i wykłady (na umowę- zlecenie).  Zawodowe „życie”, aż do emerytury,  związałam jednak z zupełnie inną dziedziną, z kulturą, ale o tym szerzej może napiszę później.

Halina Kruszewska

My się po prostu normalnie lubimy!

No i kolejne nasze spotkanie mamy za sobą, (17, 18, nawet 19 października w Starczówku).

            Tyle emocji, wspomnień, wrażeń, że zawsze potrzebuję kilku dni, żeby dojść do siebie. Najprędzej mijają skutki wypitego alkoholu, to kwestia najwyżej kilkunastu godzin (póki co), ale psyche potrzebuje nieco więcej czasu na powrót do szarej codzienności i wchłonięcie tej całej energii, dobrej energii.

            Odnaleźliśmy się w życiu  w różnych dziedzinach, niektórzy z nas są już na zasłużonej emeryturze, inni nadal aktywnie działają w różnych sektorach gospodarki, w prywatnym biznesie, społecznie (Kaziu, szacun za działania w Henrykowie, good job), ale hasło: „spotkanie Henrykusów” zwabia wielu z nas w jakieś miejsce naszego kraju. 

            Zastanawiałem się już któryś raz, co takiego było w Henrykowie, że, jak powiedziała mi żona jednego z naszych nieżyjących kolegów, która przyjeżdża na nasze spotkania: „wy to zachowujecie się i rozmawiacie tak, jakbyście widzieli się wczoraj”?

            Myślę (czasami mi się zdarza, chociaż być może nie wyglądam), że jest kilka tego powodów:

na pewno otoczenie i to zarówno pięknej niemal monumentalnej architektury (pałac, kościół) jak i wspaniałej przyrody (park, stawy, las muszkowicki),

na pewno to, że razem mieszkaliśmy, jedliśmy, pracowaliśmy, uprawialiśmy różne sporty (jeździectwo, łucznictwo, strzelectwo, siatkówka, oczywiście piłka nożna), kochaliśmy się (w sensie w sobie, niekoniecznie ze sobą),

na pewno również i to, że PSNR dał nam może nie unikatowe, nie chcę używać wielkich słów, ale z pewnością nie tak powszechne kwalifikacje.

Nie chcę wprowadzać tutaj żadnej hierarchii, ponieważ każdy z tych powodów jest równie ważny i można by wymienić ich jeszcze więcej.

Myślę jednak, że najważniejszy powód jest jeden, my się po prostu normalnie lubimy. Nawet jeśli różnimy się np. pod względem sympatii politycznych, i co z tego, przecież taka błahostka nas nie poróżni skoro razem, przez dwa lata, oprócz wymienionych wyżej powodów, to jeszcze, jak to mówią starzy garownicy, kimaliśmy pod jedną celą, czyli mieszkaliśmy w jednym pokoju i z niejednego pieca…, przepraszam, pola buraki i inne płody razem zbieraliśmy.

Każdy z nas jest inny, jeden wysoki, inny mniej wysoki, jeden szczupły inny mniej, ktoś ubiera się elegancko, inny ma to głęboko w …poważaniu, jednak hasło Henryków niweluje wszelkie różnice.

Lubmy się więc tak, jak do tej pory, tak, jak tylko „murzyni” z Henrykowa potrafią się lubić.

Pozdrawiam. Trzymajmy się zdrowo. I do kolejnego miłego…            

                                                                                               Leszek Modrzejewski (Frenk)    

Zdjęcia: Maria Janiak

Zjazd w Starczówku

Zwykle zjazdy absolwentów odbywają się wiosną, a już jeśli później to we wrześniu. W tym roku absolwenci PSNR z rocznika 1974- 76 zdecydowali się spotkać w połowie października. Biorąc pod uwagę dostępność lokali wybrali termin w środku tygodnia, od wtorku do czwartku 17- 19.10.2023 r.

Zbiorowa fotka przed Zajazdem „U George’a”

Siłą napędową tego przedsięwzięcia była Halina Kruszewska, która dopasowała termin, wybrała miejsce i wielokrotnie obdzwaniała wszystkich, aby zadbać o frekwencję.

Halina z mężem.

I udało się! Frekwencja była rewelacyjna. Do hotelu „U George’a” w Starczówku koło Ziębic zjechało aż 27 osób, w tym 20 absolwentów jednego rocznika czyli 60% stanu osobowego. Co ciekawe, w gronie uczestników było kilka osób, które dotarły na zjazd po raz pierwszy od zakończenia nauki w Henrykowie. Trudno się było dziwić, że zaraz po przyjeździe przez chwilę byli „obwąchiwani” jak obcy. Po rozpoznaniu wpadali w ramiona i w niekończące się dialogi. Każdy chciał wiedzieć co się z nimi działo, jak potoczyły się ich losy?

Jurek spotkał Marzenkę

Największą chyba niespodzianką „dla oka” był Jurek Stelmaszczyk znany z gęstej, czarnej czupryny i takich bokobrodów. Teraz już ich nie miał; włos jakby skromniejszy i kolor zmierzający ku jasności. Wiadomo, wiek robi swoje. Nie dawał się także poznać drugi debiutant na zjeździe, przybyły spod ukraińskiej granicy Tosiek Matczuk.

Pierwsi goście przybywali na zjazd we wtorek. Zdążyli się już wstępnie nacieszyć sobą, zanim usiedli do wspólnego stołu. Inaugurując oficjalnie spotkanie głos zabrała Halina Kruszewska, witając przybyłych i dzieląc się radością z tak solidnej frekwencji. Wspomniała również o tych, którzy od nas odeszli. Następnie odśpiewano hymn „My murzyni z Henrykowa”. Po jakimś czasie dotarł na salę dyskdżokej, a właściwie wodzirej, który najpierw z akordeonem, a potem na organach rozkręcał imprezę. Sprawdził się stokrotnie, bo umiał zachęcić do śpiewania i do tańca. W śpiewaniu więcej było chęci niż umiejętności, co rodziło uwagę, że na następny raz trzeba przygotować teksty piosenek.

Do hymnu!

W trakcie imprezy pamiętano również o tych, którzy chcieli, ale nie mogli przybyć. Łączono się z nimi telefonicznie. Dla wielu odkryciem było odszukanie kontaktu do Zosi Szymańskiej, która zaszyła się w okolicach Łukowa. Nigdy dotąd nie była na zjeździe, ale tym razem chociaż usłyszała kolegów przez telefon. Odebrał telefon również Stefan Jakubowski znad morza, który dotąd uczestniczył w prawie wszystkich zjazdach i wiele z nich sponsorował. Tym razem przyczyny zdrowotne powstrzymały go od przyjazdu.

Zabawa z muzyką, śpiewem i tańcem trwała do godziny drugiej w nocy, ale najwytrwalsi imprezowicze opuścili salę około czwartej nad ranem.

Zbiorowo po rozgrzaniu.

Drugi dzień zjazdu przeznaczony był na Henryków, gdzie gospodarzem był dla nas nasz Kazik Piątkowski. Ulokowany w lokalnych władzach miał swoje udziały w pozyskiwaniu funduszy na inwestycje i zabytki w Henrykowie, o czym opowiadał. Oglądając je słyszałem głosy, że w pocysterskich majętnościach brakuje upamiętnienia 25.letniego funkcjonowania tam szkół rolniczych. Może warto wrócić do dyskusji w jaki sposób zostawić tam ślad trwalszy i bardziej widoczny niż tablice na korytarzu obiektu, do którego za wejście trzeba niestety zapłacić?

Poza pocysterskim klasztorem, w którym spędziliśmy ważne dwa lata, miejscem godnym odwiedzenia była restauracja „Piastowska”. Nie ma tam już Józefa Barwiołka, który zmarł w 2016 roku, ale utrzymany jest klimat miejsca no i … wspomnienia.

Szukano ich i na Weimarze, dokąd udała się grupa romantyków. Ja i Jurek Bruski poszliśmy inną drogą, na cmentarz gdzie spoczywa nasz wychowawca (rocznik 1973- 75) Czesław Trawiński. Mimo zadumy pamiętaliśmy, że na ostatnich zjazdach, na których bywał życzył sobie, aby wspominając go bawić się i tańczyć a nie smucić.

Atmosfera na tym zjeździe była wyjątkowa i dlatego chcąc go wyróżnić wśród wielu innych szukaliśmy odpowiedniego przymiotnika; wyjątkowy, nadzwyczajny, budujący…? Może ktoś podpowie?

Faktycznie prawo nazwania trzeba dać zasłużonej tu organizatorce Halinie Kruszewskiej, która wielokrotnie powtarzała, że to fajna impreza „bo my się autentycznie bardzo lubimy”. Czekamy na propozycje.

Pozjazdowy komentarz Haliny oddaje sedno:

„To co mnie osobiście bardzo ujęło, to autentyczna radość uczestników zjazdu ze spotkania. Przez chwilę, kilkanaście godzin, poczuliśmy się młodzi, ważni i pełni energii. Zapomnieliśmy o „bożym świecie”, zmartwieniach, chorobach, zmęczeniu. I o to chodziło. Odwołanie się do silnych emocji, które łączyły nasz rocznik Henrykusów, ogromnej, wzajemnej sympatii.

Zosia Szymańska z Łukowa, Stefan Jakubowski, Franio Rudek, Sławek Habera, Bogdan Rozpara – ze względów zdrowotnych nie mogli przybyć na zjazd, ale od wszystkich otrzymaliśmy pozdrowienia.”

Tekst i foto: Andrzej Szczudło

Praktyka w Rogowie Opolskim

Sentyment do Henrykowa czujemy z wielu różnych powodów, o których piszą na niniejszej stronie absolwenci i absolwentki PSNR-u. Niewątpliwie wielkim atutem tego miejsca było jego piękno, kryjące się zarówno w dostojnej architekturze zespołu klasztornego jak i w malowniczym otoczeniu okalających zespół parków.

Mieliśmy okazję „dotknięcia” i historii i przyrody w całej jej okazałości, od botanicznych ogrodów i parków poprzez muszkowicki las bukowy stanowiący część rezerwatu przyrody, aż po rozległe SHR-owskie pola, poprzerywane śródpolnymi zadrzewieniami i laskami.

O położonym w pobliżu wsi Muszkowice rezerwacie przyrody należącym do Nadleśnictwa Henryków z pewnością przeczytacie w Internecie. (Można trochę i u nas: Karna kolonia Muszkowice – Henryków sentymentalnie (henrykusy.pl). O ile jeszcze istnieje i nie wycięto starych, niezwykle pięknych buków, olch, klonów. Nie byłam tam od ukończenia szkoły…, a w zasadzie od jesieni 1975 r. gdy z koleżanką Ewą Nieradką, zwiałyśmy z zajęć praktycznych przy ręcznym ogławianiu buraków do najbliższego lasu. Oczarował nas ten jesienny las.

Praktykę zawodową na przełomie lipca i sierpnia 1975 roku odbyłam w równie pięknym miejscu. Było to w Stacji Hodowli Roślin w Rogowie Opolskim, która to stacja słynęła z wyhodowanej tam rzepy ścierniskowej odmiany Rogowska. Lekko nie było, praca w upale, pełnym słońcu. Poletka z rzepą ciągnęły się szerokimi łukami wzdłuż brzegów Odry i przy ich plewieniu nie było widać końca rządka. Oprócz mnie były tam dwie dziewczyny z henrykowskiego technikum i dwie studentki z AR z Krakowa.

Dużym problemem było porozumienie się z miejscową ludnością angażowaną do prac polowych, bowiem mówiono tu wyłącznie po śląsku. Ja tego nie potrafiłam.

Większy kłopot miałyśmy ze stadem mysz, które gromadami biegały po wydzielonych dla nas pokojach w zabudowie gospodarczej stacji. Z początku napawało mnie to strachem i obrzydzeniem, ale kiedy nie było na nie sposobu, poddałyśmy się. Trzeba się było do ich towarzystwa przyzwyczaić i fobię przezwyciężyć.

W pobliżu rogowskiej Stacji, spomiędzy gęstego lasku widoczne były zabudowania starego pałacu. Niestety nie mogłyśmy się tam zbliżyć z powodu gęstego zakrzewienia i postawionych ogrodzeń.

Próbował pokonać te bariery kontrolujący naszą praktykę nauczyciel, Pan Czesław Trawiński. Niestety nieskutecznie. Starał się dostać się do pałacyku od strony Odry, gdzie na bagnistym terenie zetknął się z chmarą komarów i gryzących muszek. Od tej strony do pałacyku trzeba się było wspiąć po stromej skarpie, co było dość trudne nawet dla tak zdeterminowanego profesora.

Fot: autorstwa Arturek28 at pl.wikipedia, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=5762842

Po latach, gdy podjęłam pracę w bibliotece publicznej, dowiedziałam się, że pałacyk ten przejęła wówczas Wojewódzka Biblioteka Publiczna w Opolu. Został on gruntownie wyremontowany, a w jego wnętrzach urządzono bibliotekę cennych starodruków, pracownię konserwacji tychże, kilka sal muzealnych, a także niewielki hotel dla gości. Miałam nawet okazję nocować w tym hoteliku.

W Rogowie Opolskim bywałam kilkakrotnie, służbowo i prywatnie. Nadal chętnie tam wracam. Nie do Stacji Hodowli Roślin, której już nie ma. Pozostała po niej tylko część zabudowań gospodarczych. Lubię ten pałacyk ukryty w pięknym, wypięlęgnowanym parku, który zmienia się w każdej porze roku, a teraz jesienią mieni złotymi barwami.

Renesansowy pałacyk stanowi jedną z najciekawszych atrakcji turystycznych Opolszczyzny. Budowla ta, zwana pałacykiem lub dworkiem wybudowana została w XIV i funkcjonowała jako zamek obronny. Zamek ten gruntownie przebudowano w XV w. i przez kolejne lata należał do rodziny Rogoyskich, a następnie – von Wbrsky. W 1760 roku posiadłość nabył hrabia Karol Wilhelm von Haugwitz, który postanowił przekształcić zamek w dworek szlachecki. XIX wiek to czas, w którym decyzją ówczesnego premiera Prus dobudowano klasycystyczne skrzydło zachodnie oraz założono wokół zamku ogród w stylu angielskim. W 1932 roku po śmierci ostatniego przedstawiciela rodu von Haugwitz, zamek stał się własnością duńskiej linii rodu. W roku 1945 zniszczony działaniami wojennymi zamek w Rogowie Opolskim został znacjonalizowany, a następnie w latach siedemdziesiątych przejęty przez Wojewódzką Bibliotekę Publiczną w Opolu.

Na odwiedzających pałacyk czekają tu bogate zbiory biblioteczne w postaci wiekowych rękopisów, starodruków, aktów, pamiętników i kronik. Podziwiać można między innymi spisany na szarym pergaminie rękopis z 1324 roku, wykonaną z drzeworytu mapę Śląska datowaną na 1545 rok czy Kronikę Śląską z 1625 roku, autorstwa Jakuba Schickfusa. Miłośnicy literatury z pewnością docenią wystawę obrazującą historię książki – od papirusu, przez tabliczki gliniane, po XVIII-wieczne księgi. Na uwagę zasługują również wiekowe zbiory graficzne – miedzioryty, akwaforty i staloryty.

Polecam to miejsce wszystkim, którzy wybiorą się na Opolszczyznę.

Halina Kruszewska

Był taki zjazd…

Zjazd rocznika 1974- 1976 z 1996 roku, w 20 rocznicę zakończenia nauki w PSNR. Zjazd odbył się w Paczkowie. Frekwencja absolwentów – 70 procent. Kto pamięta ten zjazd? Czekamy na wpisy w komentarzach.

ASz.

Okiem Haliny

Sytuacje okiem Haliny wypatrzone, a utrwalone za pomocą smartfona znalazły się w albumie pod nazwą:

Zjazd w Ziębicach 2022 r.