No i kolejne nasze spotkanie mamy za sobą, (17, 18, nawet 19 października w Starczówku).
Tyle emocji, wspomnień, wrażeń, że zawsze potrzebuję kilku dni, żeby dojść do siebie. Najprędzej mijają skutki wypitego alkoholu, to kwestia najwyżej kilkunastu godzin (póki co), ale psyche potrzebuje nieco więcej czasu na powrót do szarej codzienności i wchłonięcie tej całej energii, dobrej energii.
Odnaleźliśmy się w życiu w różnych dziedzinach, niektórzy z nas są już na zasłużonej emeryturze, inni nadal aktywnie działają w różnych sektorach gospodarki, w prywatnym biznesie, społecznie (Kaziu, szacun za działania w Henrykowie, good job), ale hasło: „spotkanie Henrykusów” zwabia wielu z nas w jakieś miejsce naszego kraju.
Zastanawiałem się już któryś raz, co takiego było w Henrykowie, że, jak powiedziała mi żona jednego z naszych nieżyjących kolegów, która przyjeżdża na nasze spotkania: „wy to zachowujecie się i rozmawiacie tak, jakbyście widzieli się wczoraj”?
Myślę (czasami mi się zdarza, chociaż być może nie wyglądam), że jest kilka tego powodów:
na pewno otoczenie i to zarówno pięknej niemal monumentalnej architektury (pałac, kościół) jak i wspaniałej przyrody (park, stawy, las muszkowicki),
na pewno to, że razem mieszkaliśmy, jedliśmy, pracowaliśmy, uprawialiśmy różne sporty (jeździectwo, łucznictwo, strzelectwo, siatkówka, oczywiście piłka nożna), kochaliśmy się (w sensie w sobie, niekoniecznie ze sobą),
na pewno również i to, że PSNR dał nam może nie unikatowe, nie chcę używać wielkich słów, ale z pewnością nie tak powszechne kwalifikacje.
Nie chcę wprowadzać tutaj żadnej hierarchii, ponieważ każdy z tych powodów jest równie ważny i można by wymienić ich jeszcze więcej.
Myślę jednak, że najważniejszy powód jest jeden, my się po prostu normalnie lubimy. Nawet jeśli różnimy się np. pod względem sympatii politycznych, i co z tego, przecież taka błahostka nas nie poróżni skoro razem, przez dwa lata, oprócz wymienionych wyżej powodów, to jeszcze, jak to mówią starzy garownicy, kimaliśmy pod jedną celą, czyli mieszkaliśmy w jednym pokoju i z niejednego pieca…, przepraszam, pola buraki i inne płody razem zbieraliśmy.
Każdy z nas jest inny, jeden wysoki, inny mniej wysoki, jeden szczupły inny mniej, ktoś ubiera się elegancko, inny ma to głęboko w …poważaniu, jednak hasło Henryków niweluje wszelkie różnice.
Lubmy się więc tak, jak do tej pory, tak, jak tylko „murzyni” z Henrykowa potrafią się lubić.
Pozdrawiam. Trzymajmy się zdrowo. I do kolejnego miłego…
Leszek Modrzejewski (Frenk)
Zdjęcia: Maria Janiak
2 komentarze on My się po prostu normalnie lubimy!
Świetne podsumowanie!@! Brawo FRENK
Chociaż nikogo z Was nie znam bo jesteście tacy młodzi to bardzo serdecznie pozdrawiam z przyjemnością czytam o Waszych spotkaniach i nie tylko spotkaniach. Najciekawsze są wspomnienia chociaż wiele nazwisk nic mi już nie mówi. Ja naukę rozpoczęłam w 1969 r. a ukończyłam w 1971 r. więc nietrudno się domyślić jaka jestem leciwa. Nie było wtedy dyrektora Szklarza. Dyrektorami byli oczywiście Jan Szadurski i Kościelniak. Byłam na roku laborantek a opiekunką naszą była słusznie z taką czułością wspominana Pani Jadwiga Polkowska. Pozdrawiam serdecznie