Ukradzione z Facebooka

Buszując na Facebooku namierzyłem Henrykusa, kolegę z mojego rocznika, który udziela się w chórze męskim seniorów pod nazwą BAS CANTO. Kolega nie uczestniczy w naszych zjazdach, z wyjątkiem pierwszego, więc jego wizerunek może być nieco odmienny od znanego sprzed lat.

Ogłaszam konkurs. Kto prawidłowo rozpozna naszego kolegę będzie miał prawo do publikacji dwóch własnych tekstów na naszej stronie (oczywiście po zaakceptowaniu przez Redaktora). Odpowiedzi proszę zamieszczać w komentarzach.

ASz.

Na Teneryfie

1 kwietnia wspomniałem o pomyśle zorganizowania zjazdu naszego rocznika na Teneryfie. Był to oczywisty żart primaaprilisowy, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby pokazać jak tam jest na wypadek gdyby ktoś zechciał brać pomysł na poważnie lub po prostu tam się wybrać. Faktycznie byliśmy tam z Bruskimi w 2011 roku. Mamy piękne wspomnienia i zdjęcia, którymi tutaj się dzielimy.

Tekst i foto Andrzej Szczudło

Anieli grają…

Aniela była jedną z najweselszych koleżanek spotkanych w Henrykowie. Przekonałem się o tym wielokrotnie, również na licznych rajdach w pobliskie góry. Przy ognisku nieraz poświęcaliśmy jej osobny utwór z powszechnie znanym refrenem „Anieli grają…”. To cóż, że to kolęda! Nam to nie przeszkadzało.

Obserwując Anielę uznaliśmy w męskim internacie, że jest idealną kandydatką na żonę dla naszego ulubionego kolegi Tośka Ślipki. Swaty jednak nie wyszły. Nie wiemy czy zabrakło między nimi chemii czy nasza akcja była zbyt opieszała?

Po szkole Antoni szybko znalazł sobie żonę w ojczystych stronach, a Aniela również krótko pozostawała w stanie panieńskim.

Po odebraniu dyplomu PSNR Anielę spotkałem w grupie dziewcząt odrabiających praktykę wakacyjną w okolicach Wejherowa. Pisałem już o tym w osobnym poście.

Następne spotkanie zdarzyło się spontanicznie kiedy na Ziemi Leszczyńskiej odwiedził mnie Jurek Bruski, który do dziś przechwala się, że widział wszystkie moje lokalizacje po opuszczeniu szkoły i Sejn. Kiedy stanął w moim progu w Lesznie, uświadomił mi, że wcale niedaleko mieszka nasza ulubiona koleżanka Aniela. Bez zbędnej zwłoki wybraliśmy się do niej, do Wąsosza koło Góry Śląskiej. Pamiętam, że było już ciemno kiedy wspinaliśmy się po schodach ich starego domu. Kiedy na widok Anieli, jak przed laty, zaintonowaliśmy kolędę „Anieli grają…”, Aniela zbaraniała! Zaległa sekundowa cisza, a po niej wybuchy radości. Odezwała się dopiero po chwili wpadając nam w ramiona. W radosnym, sentymentalnym nastroju spędziliśmy wieczór.

Fotografie poniżej: Fot. 1 – Jurek Bruski, Aniela Kumaszka, Jola i Alinka Bruskie. Fot. 2- Andrzej Szczudło, J.Bruski z córką Alinką, Czesław Kumaszka. Fot. 3- Aniela, Jola, Jurek, Alina, Czesław).

Lata mijały, każdy z nas szedł własną drogą. Anielę zaprowadziła ona aż do Norwegii. Przez 11 lat mieszkała w jej stolicy, w Oslo. Wiedząc o tym, w obawie że nie zastanę na miejscu, nie próbowałem jej odwiedzać.

Specjalna okazja zdarzyła się w minionym miesiącu. Jako znany w okolicy genealog (sic!), zostałem poproszony do reprezentowania Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego we Wrocławiu na spotkaniu w Wąsoszu, inicjującym działalność Koła Genealogicznego KRESOWIAK. I chociaż spotkanie trwało dobre dwie godziny, znalazłem czas na odwiedziny Anieli.

Mieszka w tym samym domu, chociaż jest on radykalnie odnowiony. Widać tu fundusze norweskie. Anielę zastałem w trudnym momencie życia. W styczniu bieżącego roku po ciężkiej chorobie serca zmarł jej mąż Czesław. Niemniej na przywitanie był zapamiętany sprzed lat uśmiech i potem serdeczna rozmowa.

Aniela z Czesławem dochowała się dwóch synów, ale tylko jednej wnuczki. Bardzo ją rozumiałem, bo sam jestem w identycznej sytuacji.

Na najbliższy zjazd Henrykusów Aniela się nie wybiera, ale z optymizmem myśli o następnych. Chce nadrobić braki z przeszłości, bo ma za sobą udział tylko w jednym.

Andrzej Szczudło

Zjazd zagraniczny

Rozkręcamy się! Czujni czytelnicy naszej strony pewnie zauważyli, że kiedy nasze roczniki PSNR przeszły na emeryturę, wzrosła chęć do zjazdów i spotkań z kolegami. Zjazdy rocznika odbywają się prawie co roku. Na tym jednak apetyt liderów środowiska Henrykusów się nie kończy. Grono najaktywniejszych w tej grupie po naradzie telefonicznej uznało, że za rok, w roku kiedy większość z nas będzie świętować Jubileusz 70. lecia urodzin, zrobimy zjazd zagraniczny. Biorąc pod uwagę raczej skromne uposażenie emerytów, uznaliśmy, że odpowiednim miejscem spotkania nie będzie Kuba, co nota bene nam się należy, ale Teneryfa. Wstępne rozpoznanie miejsca zostało tam zrobione kilka lat temu.

Ekipa rozpoznawcza w trakcie badania organoleptycznego temperatury wody.

Deklaracji do udziału w tej wyjątkowej imprezie jeszcze nie zbieramy, ale zalecamy odkładanie zaskórniaków do wypranej pończochy no i rezygnację z sanatorium w roku przyszłym.

ASz.

Biuro Matrymonialne „Henrykus”

Nie raz zastanawiałem się jaką skuteczność mają standardowe biura matrymonialne, ile par skojarzonych przez nie trafia przed ołtarz? Odpowiedzi na to nie ma, pozostają jedynie domysły.  

Leszek i Basia, w naszej tabeli nr 12. Fotografia z lat szkolnych.

Więcej nieco informacji mamy na ten temat w kontekście relacji henrykowskich. Być może gdyby takie biuro np. o nazwie „Henrykus” powstało w Henrykowie, osiągi miałoby lepsze. Swoje przekonanie buduję na podstawie zgrubnej analizy środowiska, w którym przebywałem przez dwa lata.

Pierwsza od lewej poz. nr 9, pierwszy od prawej poz. nr 8.

Spośród ponad 40 absolwentów mojego rocznika aż ponad 37% poszło w związki z innymi Henrykusami. Szczegółowe, acz niekompletne i przybliżone dane, bo moja wiedza w tym zakresie jest graniczona, pokazuje poniższa tabela.  

L.p. Słuchacz / ka Partner z rocznika PSNR Partner  ze szkół Uwagi nt. partnera 
1. Jerzy B. 1976  rok niżej 
2. Jolanta H. 1974  rok wyżej 
3. Jan T. 1975  ten sam 
4. Lucyna H. 1975  ten sam 
5.  Mirosław B. 1976  rok niżej 
6. Urszula W. PST 1971  również wykładowca 
7.  Adam W.  technikum  
8.  Edward R. 1975  ten sam 
9. Ewa B. 1975  ten sam 
10. Krzysztof R.  technikum  
11. Piotr M.  technikum  
12. Leszek P. 1976  rok niżej 
13. Andrzej K.  zawodowa  
14. Krzysztof W. 1976  rok niżej 
 15.Józef P.  technikum 

Opracował: ASz.

Ksywka lepsza od nazwiska

Henrykowska Alma Mater- Policealne Studium Nasiennictwa Rolniczego, skupiała ludzi z całej Polski. Słuchacze reprezentowali nie tylko różne miejsca pochodzenia, ale często różny status, różne zainteresowania, odmienne rozumienie rzeczywistości. Liczne były, mówiąc nie bez kozery… oryginały! A oryginały zasługiwały na ksywkę. Zwykle wymyślali je zdolni koledzy, kiedy zauważali u delikwenta dziwne nawyki, niespotykane u innych zachowania, czasem odmienny wygląd. Wspomnę tu o kilku osobnikach obojga płci z czasów mojego pobytu w Henrykowie (1973- 75).

Dotychczas pisałem o Czarnym Wrześniu (fot. powyżej), wymieniałem Otta, ale pominąłem wielu innych. Wdzięczną ksywkę Bubu miał nasz kolega, miłośnik gry w piłkę nożną. Był i jest powszechnie lubiany przez społeczność henrykowską, bywa na zjazdach, ale teraz nikt już na niego Bubu nie woła. Gdyby się wnuki dowiedziały…

Podobnie koleżanka nazwana Dżimi, wciąż aktywna w naszym kręgu już chyba nie używa swojej ksywki. Swoją drogą nie bardzo wiadomo skąd się ona wzięła. Wiedziałby więcej o tym kolega nazywany Panienką, ale od dawna już na zjazdach nie bywa. Zagraniczną ksywkę liderowi na tych stronach Jerzemu B. nadał nasz chwacki kolega z Kalisza. Już pewnie się nie dowiemy dlaczego nazwał go Dżersejem (Jersey), bo autor ksywki na naszych salonach nie bywa. Były w PSNR również dwie Myszy, obie Danuty. Trzymały się razem jak na prawdziwe myszy przystało, ale trwale rozstały się po szkole. Tylko jedna utrzymuje kontakty z koleżeństwem.

Przez przejęzyczenie do naszego kolegi przylgnęła ksywka Agatek. Przyczyną był fakt, że kiedyś nazwał tak prawdziwego gagatka. Koledzy mu tego nie darowali.

W kręgu naszych przyjaciół z ksywką jest Badyl, ale wystarczy na niego spojrzeć (zadzierając głowę do góry), aby zrozumieć dlaczego został tak nazwany. Nie chcę też tłumaczyć dlaczego jeden z licznych na naszym roczniku Krzyśków został nazwany Przyjacielem.

Z pewną nieśmiałością wspomnę jeszcze o koledze, który nigdy się swoją ksywką nie chwalił. Miał ją przypisaną zaocznie i być może nie wiedział, że Furiat to on.

Ksywki się nie doczekali koledzy i koleżanki, którzy mieli rzadkie imiona, pojedynczo występujące w całej szkole. Jeden był Idzi, Rajmund, Zenek i jedna Brygida dla uproszczenia nazywana Brychą lub Brysią. Podobnie i Krystian, któremu dla fasonu, choć nie wiem czy zgodnie z prawdą, dodawano żeńskie imię Maria.

Pisząc o nazwiskach mógłbym wymienić i takie, które same w sobie mogłyby być ksywką lub przezwiskiem, ale z obawy przed konsekwencjami prawnymi wątek ten pominę. Hola, hola, w końcu i moje musiałoby tu zaistnieć! :).

Na marginesie wspomnę, że kiedyś profesor Czesław Trawiński stwierdził, że to ja jestem rekordzistą jeśli chodzi o ilość posiadanych ksywek. Bardzo się tym zdziwiłem, bo nie kojarzyłem żadnej z nich. Profesor kilka wymienił, ale ja ich nie znałem, a po przemyśleniu uznałem, że jeśli ktoś ma kilka to nie ma żadnej. I tego będę się trzymał. Jeśli ktoś kojarzy chociaż jedną z nich, proszę o sygnał w komentarzach.

A.Sz.

Wstąpił do piekieł…

Uczestniczyłem w prawie wszystkich zjazdach Henrykusów, organizowanych przez mój rocznik lub roczniki sąsiednie. Zwykle dojeżdżałem samochodem, jadąc ze Wschowy przez Wrocław lub przez Legnicę. Ale raz było inaczej. Przyjechał do nas Jurek Bruski z Jolą i po wstępnej kawie powiedział, jedziemy do Otta! Nie oponowałem, bo takich sytuacji było już kilka w poprzednich latach i zawsze dawały ze spotkań wiele radości. Startowaliśmy ze Wschowy do Tośka Ślipki i do Anieli Górak z Wąsosza, teraz padło na Andrzeja Kłaptocza mieszkającego w Czechowicach- Dziedzicach.

Przyjazd Bruskich faktycznie wiązał się z zamiarem wspólnego uczestniczenia w zjeździe Henrykusów, ale zanim to się miało zdarzyć, chcieliśmy odwiedzić kolegę. Ruszyliśmy na południe i już po stu kilometrach byliśmy głodni.

Wstąpiliśmy do restauracji w Trzebnicy, gdzie oprócz obiadu syciliśmy się widokiem pięknych wnętrz urokliwej restauracji. Po obiedzie ruszyliśmy w trasę, ale nie jak zwykle na Wrocław, tylko skrótem w kierunku Opola. Zmiana ta podyktowana była chęcią odwiedzenia w Opolu Alinki, córki Bruskich i zabrania w dalszą trasę wnuczka Igora. Jechało się dobrze, co raz mijając oznaki demonstracji mieszkańców pod opolskich miejscowości, którzy protestowali przeciwko włączeniu ich do aglomeracji.

Bez przygód dotarliśmy do Czechowic- Dziedzic. Po przywitaniu z gospodarzami był czas na posiłek i serdeczne rozmowy. Wieczorem Andrzej Kłaptocz zabrał naszą ekipę na zwiedzanie okolic. Wyłamałem się z tego, bo chciałem pierwszy raz w życiu odwiedzić kuzyna mieszkającego w Bielsku Białej. Po noclegu, już w trzy samochody wystartowaliśmy w stronę Henrykowa. Mijaliśmy Racibórz, gdzie mieszka Jola Żurek. Obiecaliśmy sobie wstąpić do niej na kawę przy następnej okazji.

Ponieważ do umówionej godziny spotkania w Henrykowie było jeszcze sporo czasu, odwiedziliśmy kuzynkę Basi Kłaptocz, mieszkającą w okolicach Paczkowa. Kolejne zatrzymanie było we wsi, gdzie po ślubie mieszkali Kłaptoczowie.

Tak to drogą bardzo okrężną dotarliśmy do Henrykowa, „…gdzie się wszystko zaczęło” jak parafrazując papieża JPII można opisać związki dwóch par, które z nami jechały.

A.Sz.

Dziewczyny z 209

Pamiętam atmosferę tamtych dni wiosennych 1975 roku, kiedy zbieraliśmy się do opuszczenia szkoły. Była radość i gotowość do nowych wyzwań w dorosłym życiu, ale także i lekki żal, że opuszczamy takie fajne miejsce, zostawiając za sobą tylu przyjaciół.

Z pokoju do pokoju krążyła wtedy kronika naszego rocznika, w której już bez poprzedniej staranności dotychczasowych kronikarzy, zostawialiśmy swoje „ślady” bytności w pocysterskim klasztorze. Nie było szablonu na wpisy, każdy pokój internacki robił to po swojemu.

Dziewczyny z pokoju 209 „… mówiły koleżankom i kolegom- do zobaczenia„, ale tylko trzy z pięciu dały na to szansę. Urszula Kalmuk była na zjeździe tylko jeden raz, ale stale jest aktywna w komunikatorach. Halinka Ograbek zapodziała się nam totalnie. Nikt ze znajomych nie ma z nią kontaktu i nie zna jej losów po szkole.

Danuta Fołtyn (Drożdżał) na Zjeździe w Złotym Stoku.

Danka Drożdżał wróciła do swoich Białobrzegów i raz przyjechała na zjazd, w 2010 roku do Złotego Stoku. Miała kontakt z Jolą i Urszulą. Zmarła 3 lata temu na sepsę.

Alina Grela mieszkała w Opolu i jako jedyna z mojego rocznika tak jak ja zatrudniła się w Inspekcji Ochrony Roślin i Nasiennictwa. Była kierowniczką Pracowni Oceny Nasion. Na naradach krajowych branży spotykała się z moim gorzowskim kierownikiem (kierownik Działu Nasiennego w WIORiN Gorzów Wlkp.) i przez niego przekazywała pozdrowienia. Kilka razy rozmawialiśmy telefonicznie, ale nie udało mi się jej namówić na udział w zjeździe.

Ostatnia z piątki lokatorek pokoju numer 209, Jola Hola uczestniczy w prawie wszystkich zjazdach. Niektórzy sądzą, że ma ku temu podwójną motywację, bo wywiozła z Henrykowa nie tylko dyplom i wspomnienia, ale i męża Krzysztofa Rudzkiego, który ukończył PSNR rok przed nami.

ASz.

Wpis w kronice prowadzonej m.in. przez Krzysztofa Reka. Jola Hola, przewodnicząca naszego rocznika miała swój długopis.

Kawka u Kasi

Kiedy obiekt cysterski w Henrykowie przestał pełnić funkcję centrum edukacyjnego branży rolniczej, głównie nasiennictwa, i wrócił w całości we władanie Kościoła, byliśmy tam już tylko gośćmi. Gośćmi rozżalonymi nieco, że nasi następcy nie doceniają wysiłku kadry, dziatwy szkolnej, słuchaczy szkół pomaturalnych włożonego w utrzymanie obiektu. Na filmie wyświetlanym turystom nasze dwudziestopięcioletnie funkcjonowanie w Henrykowie kwitowano jednym zdaniem.

Po Zjeździe Henrykusy 2008, największym po zamknięciu szkół, spotkania organizowaliśmy więc poza Henrykowem. W Henrykowie, na boisku było tylko preludium do wieczornej imprezy w innej miejscowości. Było jednak gastronomicznie dzięki zabiegom Stefana Jakubowskiego, który przywoził jedzenie i sprzęty aż znad morza.

W roku 2015 nieformalna grupa zjazdowiczów trafiła na kawę do Henrykuski i Henrykowianki zarazem, Kasi Przystaś (Borysionek). Oto fotki z tego spotkania, w którym wzięła udział również Pani Profesor Wanda Mazur, wychowawczyni klasy technikum kończącego naukę razem z moim rocznikiem tj. w roku 1975.

ASz.