Licznik odwiedzin:
N/A

Hipodrom w Henrykowie

(w nawiązaniu do publikacji Idziego Przybyłka z lutego 2022 r.)

Wielkie dzięki dla Idziego Przybyłka za opowieść o powstaniu sekcji jeździeckiej w Henrykowie; była dużą atrakcją w środowisku.

Szczególne wrażenie wywarły na mnie trzy kwestie;

– upamiętnienie działań kolegi, nieodżałowanego Janka Świerzyńskiego,

– piękna postawa dyrektora Władysława Szklarza, który tak żywo zareagował na inicjatywę chłopaków, umożliwił im realizację marzenia i wspierał ją w całej rozciągłości,

– przykład niezwykłej oddolnej inicjatywy i bezinteresownej, ofiarnej pracy zapaleńców.

Pragnę dorzucić „a propos” garść wspomnień z tamtego okresu. Wspomnień z perspektywy rodzica tego najmłodszego. Zafascynowany przykładem dorosłych w pełni podzielał ich entuzjazm.

Mirek Trawiński bardzo przeżywał tę końską przygodę. Janek Świerzyński był jego największym autorytetem!!! Biegał systematycznie do stajni, nic tu nie stanowiło dostatecznej przeszkody.

Mirek Trawiński i Jan Świerzyński.

Nie byliśmy z tego powodu uszczęśliwieni, ten i ów się gorszył, że pozwalamy dzieciakowi, ten i ów widział jak leciał z tych koni… Ale Mirek prosił, rozpaczał, uciekał.

Kilka epizodów. Jest paskudny dzień, zimny, dżdżysty, ślisko… Ma kategoryczny zakaz! Zazwyczaj po obiedzie w stołówce biegał do stajni. Patrzę przez okno; Mirek wychodzi z zamku, ale zamiast do domu idzie do stajni. Tylko jakoś tak dziwnie, pod murami, jak złajany pies… – no będzie, bo będzie… Jednak wkrótce pojawia się w domu. Byłem w stajni- tłumaczy- trochę popatrzeć na konie…

Jeździł najpierw na poczciwej Baśce od bryczki, potem sprowadzono dla niego 1,5- letnią Szpaczkę, taki trochę osiołek. Dzielił ją z 13- letnim synem koniuszego, Nowackim. Którejś niedzieli siedzę nad klasówkami. Mirek coś długo nie wracał, patrzę przez okno; – jest z kimś dorosłym, ale nie na Szpaczce, tylko na kapryśnej Sarnie! Rzucam klasówki, idę tam. – Dlaczego Mirek nie na Szpaczce?!- pytam. – On jest za dobry na Szpaczkę- odpowiada trenujący i kontynuuje komendy; – cały czas kłusem, pół wolty Misiu!

Mirek Trawiński w gronie starszych kolegów.

Jakieś zimowe dni, stwierdzam, że Mirek coś konspiruje. Nastawia budzik na 5.30 rano, tłumaczy, że chce ćwiczyć dla kondycji. Po kilku dniach sprawdzam, bo świeci światło w swoim pokoju gdy jeszcze śpimy. – Co robisz?! – Czytam sobie- odpowiada z niewinną minką wtykając mi „Ferdynanda Wspaniałego”. Zauważyłam jednak, że w międzyczasie chował inną książkę. Sięgam po nią i czytam: „Skrypt dla studentów WSR <Jazda konna>”. Mirek tłumaczy, że książkę pożyczył mu Janek, a on musi ją szybko przeczytać. Opowiada jakie to ciekawe rzeczy tam znalazł. Rozbawiona przeglądam skrypt i szukam, co piszą dla juniorów. Owszem piszą, ale juniorzy tam są od 14 lat! Mirek ma ledwie 10!!

Pisze Idzi o adaptacji stodoły na krytą ujeżdżalnię. No właśnie. Jest niedziela, byliśmy rano całą rodziną w kościele. Po mszy rozmawiamy ze znajomymi, ale Mirek smyrgnął do koniarzy. Coś tam działa. Poszliśmy z mężem za nim. Właśnie opróżniano stodołę. W tumanach kurzu chłopcy ładowali zleżałe siano na przyczepy, które Idzi gdzieś wywoził. Mirek w świątecznym garniturku rzucił się pomagać. Trzeba było go zagonić do domu, żeby się choć przebrał.

Pamiętna niedziela 27 stycznia 1974 roku. Był zimowy, słoneczny, piękny dzień. Pojechali w czwórkę na spacer do parku. Mirek na źrebnej Banderze. Ale ich poniosło! Na pola, lasy, wioski, oparli się pod Gromnikiem. Mirek wrócił o 14.00. W niesamowitej euforii opowiadał o wrażeniach…

– był tak szczęśliwy…

W.B.Trawińska, kwiecień 2022 r.