Z cyklu: Opowieści Sławoja
Nie jest tajemnicą, że w społeczności uczniowskiej, szczególnie tych klas późniejszych, nauczyciele funkcjonują pod ksywkami. Biorą się one z różnych skojarzeń, często dotyczących nazwiska, wyglądu, powiedzeń itp. Dla przykładu, niektórzy nauczyciele z mojej szkoły nazywali się; Bycy, Globulka, Koń, Zając, Babcia, Dziadek…
Nie inaczej było i w Henrykowie. Nie znam wszystkich, ale zapamiętałem Ciotkę, Władka, Kostusię no i Kobrę. To o tym ostatnim opowiada dziś Sławoj.
Pan mgr Tadeusz Marcinów, nasz nauczyciel wychowania fizycznego, nosił okulary o mocnych szkłach i kiedy rozglądał się wielkimi oczami wyglądał jak taki wąż. Stąd wzięło się jego przezwisko – Kobra.
Ksywkę wymyślili uczniowie technikum, ale to zaraz poszło dalej. Dziewczyny z ostatnich klas technikum były już prawie dorosłe i wiedziały z kim mają się kolegować. Zerkały na starszych kolegów ze studium policealnego. Stąd to przenikanie Technikum – PSTN.
W czasie mojego pobytu w Henrykowie, w naszej szkole był już radiowęzeł, który działał zarówno w internacie męskim jak i żeńskim. W tamtym czasie z uwagi na to, że nauka w technikum trwała 5 lat, był opanowany przez uczniów technikum. Jednak po trudnych negocjacjach, w jakiś sposób udało mi się załapać do ekipy obsługującej, ale z zastrzeżeniem, że kierownikiem radiowęzła będzie ktoś z technikum. Tak zaczęła się nasza „współpraca”. Ja 21 lat i 17- 18. letni małolaty z dużym poparciem grona pedagogicznego.
Przychodziłem na dyżury, przeważnie z rana, włączałem muzykę itp. Zapowiadałem też inne programy retransmitowane z Polskiego Radia. Z tym wiąże się pewna anegdota. Kiedy retransmitowałem koncert fortepianowy, wykonywany był utwór naszego Fryderyka. Zapowiadając go ogłosiłem wszem i wobec, że teraz będzie utwór pod dyrekcją Fryderyka Chopina! Długi czas skutkowało to przezwiskiem „Frycek”.
Młodsi nie lubili moich propozycji muzycznych, bo ja np. na pobudkę włączałem „Walkirię”, na cały regulator. Jednak to działało, zaraz wszyscy wyskakiwali z łóżek.
Można powiedzieć, że młodsi przez zasiedzenie mieli poniekąd większą władzę, więc dlatego „Walkiria” zakończyła moją karierę DJ. Chociaż, szczerze mówiąc, nawet mi to było na rękę, bo ciągła walka i różnica zdań nie bardzo mi pasowały, a zdarzało się, że często się różniliśmy. Oddanie pola różnie było komentowane na moim roku, nie zawsze pozytywnie. Ktoś nawet przypomniał, że „Walkiria” Hitlera chciała wykończyć, chociaż w jego wypadku nieudanie. Ja jednak pamiętałem o swoim bagażu na plecach i unikałem spięć. Praca w radiowęźle, solowe popisy w AWENIE (kawiarenka, później nazwana „Pod Pająkiem”), pozwoliły jednak poznać moją elokwencję i szybkość reakcji na dziejące się wydarzenia.
W roku 1970, wbrew niechęci GRONA (kto to słyszał, czemu to ma służyć) używając autorytetu przewodniczącego samorządu szkolnego, przeforsowaliśmy organizację Zabawy Andrzejkowej. Takiej jak to „drzewiej” bywało; z wróżbami, woskiem, butami, muzyką, tańcami. Większa część muzyki była mechaniczna, ale na żywo swoje umiejętności pokazał Czarek Wojciechowski z Łowicza. Grał na pianinie, które na tę imprezę specjalnie wypożyczyliśmy z AWENY.
Na Andrzejki trzeba było wybrać konferansjera. Chętnych do lansu było kilku, „Konferansjer” – wiadomo przecież jakie to miało w rozmowach z dziewczynami znaczenie. W końcu ku niezadowoleniu konkurencji padło na mnie, między innymi dlatego, że młodsi mogli być na imprezie do 22.00, a my do 1.00 w nocy. Pomogły również zakulisowe działania.
Wszystko szło dobrze, muzyka, tańce, hulanki, swawole, młodzież bawiła się doskonale, pełne „hopsasa”. Jednak część „dansorów”, podobnie jak w tym dowcipie o ruskich dansorach i j……ch, zaczęła się gdzieś zawieruszać. Inni, po powrocie jakby trochę bardziej rozbujani, mniej stabilni na nogach, bardziej towarzyscy, czasem aroganccy i pewni siebie wracali, a i frekwencja trochę jakby mniejsza była. Wiadomo, w końcu w duetach z imprezy znikali.
Czujność i troska grona pedagogicznego o morale i zdrowie uczniów, kazała im skończyć zabawę wcześniej niż to było zaplanowane, co było źle odbierane przez imprezowiczów.
Ustami Pana Tadeusza Marcinowa GRONO (foto po lewej) ustaliło wcześniejszy koniec imprezy dla uczniów technikum. Kto, jak nie prowadzący, miał bawiącym się taką wiadomość przekazać? Jednak ponieważ impreza była rzekomo poza kontrolą GRONA, Pan Marcinów posłużył się jednym z uczniów technikum do przekazania mi tej informacji. Posłaniec nie był zadowolony z tego komunikatu i wyznaczonej mu roli, w duchu nazywał Pana Marcinowa według przezwiska i nie jest do końca jasne czy zrobił to celowo czy tak po prostu. Przekazał mi komunikat tej treści: „Kobra kazał technikum opuścić salę”.
Wtedy ja nie zastanawiając się długo, a też byłem lekko podparty procentami, wziąłem mikrofon i ogłosiłem; „Z polecenia pana KOBRY uczniowie technikum proszeni są o opuszczenie sali!” Przerwałem, bo nagle zrobiła się straszna cisza. Gwałtownie wszystko ucichło, muzyka też, wszyscy stanęli i patrzą. I nagle gruchnęło wielkie „Cha, cha, cha…”. I dopiero wtedy zorientowałem się, że coś źle powiedziałem. Zanim to do mnie dotarło, poczułem, że ktoś mi wyrywa mikrofon z ręki. Patrzę, a to profesor Marcinów. Oddałem mu mikrofon, a on ogłosił; „- Koniec imprezy! Wszyscy pijani, nawet konferansjer!”. Tym sposobem ku niezadowoleniu starszych słuchaczy impreza andrzejkowa zakończyła się wcześniej niż planowano. Na szczęście żadnych dalszych konsekwencji tego zdarzenia nie było.
Tak zakończyła się w Henrykowie moja kariera DJ i konferansjera, bo już nigdy do końca mojego tam pobytu nikt mi nic nie zaproponował, a przecież to był zwykły przypadek, a nie zaplanowana złośliwość/?/.
Sławoj Misiewicz / Andrzej Szczudło