Kucharki w Henrykowie to ciche bohaterki. Działały na zapleczu, aby uczniowie i słuchacze byli w dobrej formie. Żadnej z nich nie znałem z nazwiska ale uśmiechałem się do wszystkich. Warto było!
Żeby precyzyjnie wycenić ich pracę należałoby ważyć uczniów przy przyjmowaniu do szkoły i na koniec nauki, ale tego pewnie nikt nie zrobił. Swoją drogą przybranie wagi, szczególnie u kobiet, było różnie odbierane. Wiem coś o tym, bo wielokrotnie korzystałem z dodatkowych porcji zostawianych przez koleżanki. Byłem wtedy chudy, więc moje koleżanki dzieląc się swoją porcją poprawiały sobie samopoczucie w przekonaniu, że robią dobry uczynek dla siebie i dla chudzielca.
Życzliwości henrykowskich kucharek zaznawaliśmy kiedy szykowały suchy prowiant na rajd. Obdzielały nas hojnie aby nikomu w górskiej trasie jedzenia i sił nie zabrakło.
W chwili szczerości wspomnę, że czasami, szczególnie kiedy w menu zapowiedziany był schabowy, koledzy nadużywali tego zaufania biorąc nadliczbowe porcje na podrabiane kartki. Nigdy nie słyszeliśmy jednak, aby w kuchni było manko i panie zostały pociągnięte do odpowiedzialności za wydanie większej ilości porcji niż osób zaprowiantowanych.
Trudne dni były kiedy na kolację panie dawały „białe szaleństwo”. Wtedy to wystarczyło szybkie porozumienie między naszymi stolikami, a już na wieczór mieliśmy uzupełnione kalorie poprzez zakup w sklepie na rogu. Trzeba było się szybko decydować, bo wkrótce po kolacji sklep był zamykany.
ASz.