Licznik odwiedzin:
N/A

Ewa przy mostku

Opowieść Sławoja o mostku na Oławce przywołała moje wspomnienia z czasów pobytu w Henrykowie. Pamiętam, że w drugim roku nauki (1974 r.), kiedy z grubsza byliśmy zapoznani z miejscem naszego „odosobnienia” i współtowarzyszami „niedoli”, zdarzyła się historia też z tym mostkiem związana.

Duch w parku (fot. pixabay.com)

Część koleżeństwa zdążyła już się połączyć w pary i między innymi taką parę tworzyli Ewa i Edek. Ewa była z Wrocławia, więc dosyć często jechała na weekend do rodziny. Mając na względzie jej niedzielny, późny powrót przez zadrzewiony park, Edek wychodził po nią na stację PKP. Któregoś razu wychodząc po nią powiedział o tym kolegom z pokoju, a oni zwani zbiorczo „Pawlakami” (od Janka z Łęczycy), postanowili zabawić się kosztem Edka. Zmontowali ekipę, która zaczaiła się w krzakach za mostkiem. Kiedy dało się słyszeć głosy powracających, zza drzewa wyszedł Piotrek, podświetlając od dołu swoją gęstą brodę i szczerząc krzywe zęby. Wyglądało to groźnie, a zrobiło się jeszcze groźniej kiedy z krzaków wyskoczyła banda wyrostków. Ewa zamilkła, a Edka zamurowało. Odezwał się dopiero po chwili, rozpoznając, że to dowcipni koledzy robią mu kawał. Po powrocie do internatu opowiadali oni, że Edek rzekomo nie był dzielny i zamiast bronić swojej białogłowy, chciał uciekać. Już wtedy zaprzeczał, że to nieprawda, a dziś po latach twierdzi, że wcale tej historii nie pamięta. Dodaje, że miał wtedy za sobą spore sukcesy w sportowym judo, czym się raczej nie chwalił, i taka sytuacja tchórzostwa nie mogła się zdarzyć. Niemniej sam fakt przeprowadzenia tej akcji potwierdza niżej podpisany, który proroczo wyczuwając w sobie reportera, był naocznym świadkiem zdarzeń przy mostku.

Andrzej Szczudło

Mostek na Oławce

Z cyklu: Opowieści Sławoja

W początkowych latach istnienia Państwowej Szkoły Technicznej Techników Nasiennictwa i Laborantów zwykle trafiali do niej ludzie dorośli, już pracujący, przeważnie kierowani przez Centrale Nasienne. Dorośli, czyli gotowi i chętni do podjęcia największych wyzwań jak np. poszukiwanie partnera na chwilę lub nawet na życie. Mimo, że studenci byli ulokowani w klasztornych celach, czy studentki w pokojach w pałacu, myśli mieli wcale nie klasztorne, a często wręcz przeciwnie, bezbożne. Rozglądali się wokół siebie i nierzadko brali na cel co ciekawsze „Pokusy”. W ten sposób zawiązywały się sympatie. Doskonałym „czyśćcem spacerowym” dla zadurzonych był park henrykowski, a w parku kilka romantycznych miejsc, między innymi drewniany mostek. Istotne, że drewniany, bo gdy się po nim szło, trzeszczał, sprawiał wrażenie niestabilnego, a i deski bywały trochę „uszkadzane”, co dodatkowo wpływało na wyobraźnię Pokusy a Jemu pozwalało bardziej się Nią „opiekować”.

On i One na mostku. fot. Archiwum

Lokalizacja mostku, chociaż przypadkowo wynikała z trasy przepływu rzeczki zwanej Oławką, miała nadany głębszy sens. Tuż za mostkiem był tzw. Weimar, czyli miejsce pochówku rodzin dawnych właścicieli. Zaciemniona dróżka przez park, stare grobowce ulokowane w gąszczu zieleni wśród wielkich, majestatycznych, przerażających w nocy drzew, które niejedno widziały, stwarzały atmosferę tajemniczości i strachu. Szumiały, trzeszczały, co bardzo potęgowało „grozę sytuacyjną”, pozwalającą wykazać się bohaterstwem męskiej części spaceru. Krążyły więc chętnie opowiadane, zmyślane i koloryzowane w jednym celu różne straszne opowieści o duchach i strachach, które jedni skwapliwie wymyślali a inne w nie wierzyły. I strasznie się ich bały! Przerażonym „ochom i achom” na takich spacerach nie było końca. Dziewczyny miały „powody” tam się bać. A jak się bały to ze strachu szukały „obrony” u akurat będącego pod ręką, przy nodze, czy ustach partnera, który przeważnie „pomocy i obrony nie odmawiał”. I dzielnie Pokusę bronił i wspierał. Dlatego mostek koło Weimaru chętnie był wybierany na wieczorne spacery. Mostek drewniany, szeroki, był bardzo pojemny i towarzyski. Pozwalał nieraz na spotkania nie tylko jednej pary, a szerokie poręcze były bardzo wygodne, miały różne zastosowania. Często służyły za stolik pod „akurat” będącą pod ręką butelkę czy kieliszki, do podparcia lub siedzenia, obrony przed duchami i namiętnych, bardzo skutecznych prób wzajemnego „oczyszczania” z bezbożnych myśli.

Tym razem tylko One. fot. Archiwum

Często były to młodzieńcze czy dziewczęce porywy namiętności.

Kilka takich spotkań jak u Mariana Fiołka, Andrzeja Kiszko vel Hossa z rocznika 1969-1971, Rolanda Białeckiego z rocznika 1968- 70 pozwoliło spełniać się zawodowo w rolnictwie, ale też na długie lata, zaowocowało małżeństwami do grobowej deski.

Sławoj Misiewicz