Opowieść Sławoja o mostku na Oławce przywołała moje wspomnienia z czasów pobytu w Henrykowie. Pamiętam, że w drugim roku nauki (1974 r.), kiedy z grubsza byliśmy zapoznani z miejscem naszego „odosobnienia” i współtowarzyszami „niedoli”, zdarzyła się historia też z tym mostkiem związana.
Część koleżeństwa zdążyła już się połączyć w pary i między innymi taką parę tworzyli Ewa i Edek. Ewa była z Wrocławia, więc dosyć często jechała na weekend do rodziny. Mając na względzie jej niedzielny, późny powrót przez zadrzewiony park, Edek wychodził po nią na stację PKP. Któregoś razu wychodząc po nią powiedział o tym kolegom z pokoju, a oni zwani zbiorczo „Pawlakami” (od Janka z Łęczycy), postanowili zabawić się kosztem Edka. Zmontowali ekipę, która zaczaiła się w krzakach za mostkiem. Kiedy dało się słyszeć głosy powracających, zza drzewa wyszedł Piotrek, podświetlając od dołu swoją gęstą brodę i szczerząc krzywe zęby. Wyglądało to groźnie, a zrobiło się jeszcze groźniej kiedy z krzaków wyskoczyła banda wyrostków. Ewa zamilkła, a Edka zamurowało. Odezwał się dopiero po chwili, rozpoznając, że to dowcipni koledzy robią mu kawał. Po powrocie do internatu opowiadali oni, że Edek rzekomo nie był dzielny i zamiast bronić swojej białogłowy, chciał uciekać. Już wtedy zaprzeczał, że to nieprawda, a dziś po latach twierdzi, że wcale tej historii nie pamięta. Dodaje, że miał wtedy za sobą spore sukcesy w sportowym judo, czym się raczej nie chwalił, i taka sytuacja tchórzostwa nie mogła się zdarzyć. Niemniej sam fakt przeprowadzenia tej akcji potwierdza niżej podpisany, który proroczo wyczuwając w sobie reportera, był naocznym świadkiem zdarzeń przy mostku.
Andrzej Szczudło