Moi koledzy to przeważnie emeryci. W sentymentalnych rozmowach z nimi dominują smutne wątki, mniej więcej takie, że dobre i piękne czasy już za nami. Ale są też tacy, którzy na poboczu swojej aktywności zawodowej zarazili się pasją i teraz ona na emeryturze wspiera ich psychikę, daje podstawy do optymizmu. Znam takich co najmniej kilku; turystę, historyka, pszczelarza, wreszcie… genealoga (to ja 😊). Ludzie ci stale czują się potrzebni innym, mają swoje życiowe misje do spełnienia. Jednym z takich pasjonatów jest Józef Kotłowski, absolwent PSNR z lat 1972- 74, kolega Krzysztofa Rudzkiego, Krystiana Talagi, Idziego Przybyłka czy Zenona Kowalczyka.
Pochodzi z Bełżyc na Lubelszczyźnie. Stamtąd dotarł do Henrykowa i tam trafił po szkole. Życie zawodowe zgodnie z wyuczonym zawodem technika nasiennictwa rolniczego spędził w branży nasiennej. Był próbobiorcą, magazynierem, pracownikiem Centrali Nasiennej do końca jej istnienia. Teraz spędza czas na emeryturze, ciesząc się z dorobku rodzinnego; żona, jedno dziecko, troje wnucząt. Doraźne kłopoty ze zdrowiem nie przeszkadzają mu prowadzić prywatnego muzeum.
Jeszcze przed emeryturą Józef Kotłowski (fot. obok) zainteresował się muzealnictwem. Pretekstem do tego była historia rodzinna. W trakcie pożaru, w którym spaliły się aż 64 budynki, miejscowy ksiądz uratował kuferek ze starymi dokumentami. Sam się nimi nie zainteresował, ale przekazał go zaprzyjaźnionej rodzinie, teściowej Józefa. Józek zajrzał do środka kuferka i ocenił, że ma w ręku coś ważnego. Najstarszy dokument pochodził z roku 1864, a więc był za stary, aby go zignorować, podobnie jak i inne. W głowie naszego kolegi powstał pomysł, aby znaleziskiem podzielić się z innymi.
Do tego celu została wybrana i przygotowana stara obora. Pod jej dachem zostały wyeksponowane dokumenty, do których z czasem dochodziły inne eksponaty, pozyskiwane od rodziny i znajomych. Ludzie przynosili pojedyncze pamiątki, których sami nie umieli wyeksponować, białą broń, narzędzia, naczynia, zdjęcia, obrazy… Jest np. w zbiorach gryps z więzienia zapisany na paczce papierosów.
Tak powstało Prywatne Muzeum Historii Bełżyc, które teraz odwiedzają okoliczne szkoły. Pan Józek czuje się tam kustoszem. Pokazuje, objaśnia, opowiada. Tak pisze o nim Beata Mirosław, organizatorka zwiedzania muzeum przez uczniów Szkoły Podstawowej w Krzu;
„…Pan Józef zbierając przedmioty doszedł do wniosku, że w jakiś sposób jest z nimi związany i mają dla niego wyjątkową wartość. Tym bardziej, że każdy z nich ma swój kawałek historii i jest szczególnie bliski dla kolekcjonera. Zbierał wszelkie stare przedmioty wszędzie tam gdzie to było możliwe, wyszukiwał u rodziny, znajomych i okolicznych mieszkańców. Były to przedmioty kultury materialnej i inne rekwizyty o wartości historycznej. Pan Józef zapoznał nas z wydarzeniami, które miały wpływ na losy i wygląd miasta. W muzeum, które znajduje się w garażu są setki eksponatów. Najpierw obejrzeliśmy fragment samolotu z 1939 roku, który zestrzelony nad łąkami za Kościołem wylądował na lotnisku w Krzu. Kolejno mogliśmy zobaczyć jak dawniej wyglądały sztućce z Majdanka, but robiony w więzieniu po II wojnie światowej, strój łączniczki z Łopiennika, skrzynię drewnianą z amunicją. Z wielkim zainteresowaniem oglądaliśmy eksponaty związane z I i II wojną światową. Były to menażki, manierki, maski, taśmy z karabinu przeciwlotniczego, karabin ułanów, bagnety, krzyże, klamerki, numizmaty, pieniążki, odznaczenia, dokumenty, butelki, legitymacje, zdjęcia. Nie lada atrakcją była możliwość założenia na głowę hełmu oraz masek. Przedmioty te stanowią unikatowy zbiór i zostały ocalone od całkowitej zagłady. Bezużyteczne stały się dokumentami życia ludzi minionej epoki…”
http://www.spkierz.edu.pl/157-w-prywatnym-muzeum-historii-belzyc
Cóż dodać? Cieszymy się, że mamy takiego kolegę, Henrykusa, który w swoim środowisku prowadzi tak pożyteczną działalność. Wypada tylko pogratulować Józkowi, a innych Henrykusów zachęcić do odwiedzenia muzeum w Bełżycach, siedzibie gminy miejsko- wiejskiej w województwie lubelskim.
ASz.