Licznik odwiedzin:
N/A

Kultura przez duże „K”- w Henrykowie, cz. 4

Spotkanie z historią
Miałem dla gości niespodziankę, za plecami „Cnotki” uzgodniłem z księdzem / przeorem Komasą, że przyprowadzę warszawskich gości na zwiedzanie Kościoła.
Późne śniadanie sprawiło, że zjawiliśmy się po południowej mszy. Ksiądz był bardzo gościnny, wzruszony, opowiedział historię Klasztoru, pokazał co było i co mógł pokazać. Wspaniały ołtarz, piękne ambony, bogato zdobione sklepienia. Kielichy mszalne, niestety nie pozwolił z nich konsumować.

Ołtarz w henrykowskim kościele (fot. ASz.)

Szczególne zainteresowanie wzbudziły organy. Trochę trwało namawianie księdza, aby pozwolił na nich zagrać. W końcu się zgodził– „ ale tylko jeden kawałek i w zamkniętym kościele”. No i się zaczęło, grali jeden kawałek cięgiem, nie robiąc przerw przy zmianie utworów i stylów. Powtórka z AVENY; blues, swing, jazz i country, jednak na organach to było co innego. Przeplatało się z chóralnym „Gdy mi ciebie zabraknie…” z „Jak dobrze nam zdobywać góry…”. Kościelnych nie było. Do dzisiaj, na to wspomnienie, dostaję „ciarów”. Ksiądz też w końcu się uaktywnił, dosiadł na „drugie ręce”, okazał się niezłym muzykiem. To był chyba najdłuższy „jeden kawałek” jaki słyszałem.

Organy, o których w tekście. (Fot. ASz.)

Nie wiadomo jak przez zamknięte drzwi kościoła przeniknęli słuchacze i to niemałą gromadą. Wyszliśmy po kilku godzinach wspólnej zabawy w Klasztorze, a ksiądz dostał zaproszenie do Warszawy. Nie wiem czy kiedykolwiek skorzystał. Wychodząc przez diakonikon / zakrystię/, poznaliśmy smak mszalnego wina. Na stoliku stał koszyczek, nie zostawiliśmy go pustym, pozostali też „cóś” dorzucali.
Jeszcze gromadne zwiedzanie parku, grobu Weimara i wyjazd o zmroku.
Na pożegnanie, oczywiście nie brakło – „tak szybko mija chwila, tak szybko mija czas, za dzień, za rok, za chwilę, razem nie będzie nas”, co zostało przez odjeżdżających i żegnających spontanicznie odśpiewane.
Sławoj Misiewicz