Z cyklu: Opowieści Sławoja
Po maturze chciałem rządzić. Ponieważ często słyszałem hasło- „nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”, to pomyślałem, że ja z maturą będę generałem. Ku zgrozie Taty, który powiedział; – „Jak to, mój syn do komunistycznego wojska? To za to ja krew przelewałem”? Na początku września, mimo wszystko, albo bardziej na złość Tatusiowi, pojechałem na egzaminy. Wybrałem się tam odpowiednio, „żebym wyglądał”, w pięknym garniturze z Kanady. Taty kolega z partyzantki był mądrzejszy, po wojnie tam uciekł i przysyłał nam paczki. Kanadyjski garnitur i koszula non iron! W takim wdzianku byłem gość – puszyłem się.
Kiedy pierwszy raz ten garnitur zakładałem, to w bocznej kieszeni znalazłem 50 dolarów kanadyjskich. Kupiłem za to całe ubranie z jeansu- kurtkę i spodnie.
Na zakupy specjalnie pojechaliśmy do Warszawy, do PEWEXU. Do tego miałem buty „cowboyki”, od znanego w Warszawie szewca Śliwki. Resztę gotówki od Kanadyjczyka siostry z Mamą zagospodarowały. Pamiętam, że Tacie jakiś alkohol kupiliśmy i Marlboro. Też w PEWEXIE. Alkohol Tacie myszami śmierdział, a papierosy, jakieś perfumowane, za słodkie były. Nasza „CCK” (Czysta Czerwona Kapslowana) i „Sporty” lepsze, tak mówił. Z tymi Wranglerami to też chryja była. Takie ładne i „amerykanske” miały być tylko na „lepsze” okazje. Na mieście nikt takich nie miał, więc często wbrew woli Rodziców wymykałem się w nich dla szpanu na miasto. Największy elegant w miasteczku byłem. Szał po prostu. Cała kawiarnia moja. Nie dawało się tych wyjść ukryć, bo kawiarnia była za ścianą naszego domu, co owocowało awanturami po powrocie. Miałem również unikatową metalową firmówkę Wranglera.
Razem ze mną do tej samej uczelni w Pile zgłosił się Krzysiek Krawczyk, kolega z klasy, który wiedział o moim wyroku w zawieszeniu. A w moim podaniu o tym cicho sza. Wyrok nie był jeszcze prawomocny.
Pojechałem do Oficerskiej Szkoły Samochodowej w Pile. Mieściła się w starych niemieckich koszarach i tam w wieloosobowej sali byliśmy zakwaterowani.
W tamtych czasach często bluzgałem. Nie podobało mi się to, więc chciałem się odchamić i po każdym przeklnięciu głośno wypowiadałem „…o ku… a miałem nie kląć”, co było przyjmowane z wesołym zrozumieniem, przez co zyskiwałem kolegów- równie oklętych. Z egzaminami szło mi dobrze. Gorzej z „falą” starszego rocznika. Stawiałem się! Z jednym sobie poradziłem, z dwoma też trochę, z kilkoma już nie. Nie żałowali mi razów, mieli ciężkie wojskowe buty. Parę dni musiałem się potem regenerować. Koledzy mnie doglądali. Mimo wszystko informacja o pobiciu jakoś doszła do dowództwa. Chcieli wiedzieć jak to było, przepytywali… Ja milczałem. Honor Skorpiona nie pozwalał zachować się inaczej. Nigdzie nie zgłosiłem. Po raz pierwszy zyskałem wtedy przezwisko – HARNAŚ. Ciekawe dlaczego?
W przerwach między docieraniem „sierściuchów” (młodych żołnierzy) i egzaminami było dogadywanie się ze starszym rocznikiem. Wóda i kartograjstwo.
Na zdjęciu siedzę w białej koszuli, pozostali to „repy” z drugiego rocznika.
Stopniowo entuzjazm do bycia generałem mi opadał. Takim wojskiem mam dowodzić? Szkoła na wojskowy sposób dbała o nas, zachęcała do pozostania. Mieli własny poligon w Pile, z torem i sprzętem motocrossowym. Pozwalali nam, mimo braku uprawnień, poszaleć na motocyklach.
Wozili chętnych skotami (obowiązywał zakaz fotografowania- tajemnica wojskowa) i czołgami. Garnitur ucierpiał w bójce ze starszym rocznikiem, po jazdach skotami, czołgami i na motocyklu po poligonie. Mimo używania jakichś ubrań ochronnych, był tylko do wyrzucenia. Ku zgrozie Rodziców, bo przecież taki ładny był – „amerykansky”! Koszula też do śmieci. Głos Mamy – „niczego nie uszanuje”. Tatuś, między prawym a lewym, że „darmozjad” jestem. Nie do końca rozumiałem co miałem darmo zjeść, ale się nie dopytywałem, bo i tak mi już gwiazdy w oczach bardzo migały.
Piła, jest 12 wrzesień. Został mi jeden egzamin, ze sprawności fizycznej. Akurat wtedy odwiedza mnie kuzyn z informacją, że są dodatkowe egzaminy na SGGW. W pierwszym odruchu chciałem zabrać z uczelni swoje papiery, ale nie wydali, już byłem prawie „ich”. I wtedy kuzyn radzi; „- Oblej egzamin ze sprawności fizycznej!” Ale jak to, przecież trenowałem w Lechii? 16 wrzesień. Zdaję egzamin ze sprawności. Na drążku udaję słabego. Pomagają mi, podsadzają, żebym dziesięć podciągów zaliczył. Robiąc pompki też udawałem wykonując niefachowo „małżeńskie”. Jednak dziesięć wystarczyło. Zostało pływanie. Nie chciałem wejść do odkrytego basenu, bo woda zimna.
Wrzucili, udawałem topielca, nie wychodziło, bo pływać umiałem. Przeciągnęli przez basen bosakiem, kierowali nim koledzy ze starszego rocznika. „Łap się haka”– wołali. Jak złapałem to celowo mnie pod wodę zanurzali. Po tym egzaminie odbyła się rozmowa z dowództwem. Wiedzieli o moim wyroku w zawieszeniu. Chyba kolega z klasy, Krzysiu, ozór rozpuścił, ale pewności nie mam. Mimo wszystko nie chcieli puścić. Chyba pasował im na oficera mój twardy charakter. Prośby, groźby, że czeka mnie zwrot kosztów za zakwaterowanie i utrzymanie za czas egzaminów, że wezmą w kamasze do karnej jednostki w Orzyszu, gdzie mnie rozumu nauczą… W tej karnej jednostce podobno sierżant „Antenka” tylko czekał na takich co im Ludowe Wojsko Polskie się nie podobało. „Antenka”, bo stale chodził z kijem w ręku i używał go na nieszczęsnych zesłańcach. Od innych, bardziej zorientowanych krążyły mrożące krew w żyłach opowieści o jego okrucieństwach. Podobno, bo nigdy tam nie trafiłem.
W końcu wyrwałem swoje papiery z sekretariatu uczelni. Jak już je miałem w ręku, to razem z kuzynem odpłaciliśmy temu co najbardziej mnie kopał.
Zysk z egzaminu w OSS w Pile? Zostały doświadczenia, znajomości i koledzy, którzy dostali się do szkoły. Mogłem Wranglery na co dzień nosić, bo garnitur się do noszenia nie nadawał. Strata? Obita facjata z lekkimi przebarwieniami na skórze i bolące żebra.
Po powrocie do domu Mama – przytuliła.
Komentarz Taty; – „na zbity pysk wyrzucili”. Nie wiedziałem, miał żal, czy satysfakcję?
Ja zaś żyłem już czymś innym. W planie miałem egzaminy na SGGW i bycie dyrektorem, czegokolwiek byle rządzić. Nigdy nie byłem wzięty w kamasze, ani żadnym kosztem mnie nie obciążyli. Od razu do WKU zaniosłem dokumenty z SGGW.
Sławoj Misiewicz