Licznik odwiedzin:
N/A

Nocne przygody na szczycie

Za moich lat w Henrykowie coś podobnego zdarzyło się tylko raz. Nocny rajd w górach to spore wyzwanie, bardziej niebezpieczna eskapada niż za dnia.

Kronika PSNR z lat 1973- 75 wspomina, że październik 1973 roku był miesiącem, w którym odbywały się wieczornice, organizowane z różnych okazji. Na pierwszej z nich naszymi gośćmi byli mgr Jadwiga Polkowska oraz mjr Stanisław Rataj. Spotkanie odbyło się przy kominku w gabinecie biologicznym. Nasi goście, uczestnicy walk o wyzwolenie Ojczyzny w okresie II wojny światowej opowiadali o swoich przeżyciach w tych ciężkich i tragicznych czasach. Niektóre opowiadania były zabawne, lecz były i takie, które budziły w nas grozę i oburzenie.

Druga wieczornica zorganizowana była z okazji dnia Ludowego Wojska Polskiego. Wiadomo, że dzień 12 października jest obchodzony w Polsce jako Święto Wojska. Na wieczorku z tej okazji śpiewaliśmy piosenki frontowe, partyzanckie i powstańcze. Śpiewając te pieśni zagrzewaliśmy nasze serca do ciężkiej przeprawy, która miała odbyć się nazajutrz, a która to miała być pierwszym sprawdzianem naszego roku z turystyki. Ta przeprawa to…

Nocny rajd na Gromnik

Rajd odbył się w nocy z 13 na 14 października. Przygotowania trwały kilka dni. Gromadziliśmy suchy prowiant, zabezpieczaliśmy się w ciepłe kurtki, swetry, skarpety i co naważniejsze- dobre buty. Jak na złość pogoda była fatalna. W Henrykowie i okolicach leżał śnieg, wiał mroźny północny wiatr, było bardzo zimno, chociaż była to dopiero pierwsza połowa października. Wyglądało to na początek prawdziwej zimy. Momo to nie zlękliśmy się tej pogody i ruszyliśmy na trasę, która przebiegała z Henrykowa przez Strzelin, Biały Kościół na Gromnik, a stamtąd do Henrykowa.

Pierwszy odcinek z Henrykowa do Strzelina pokonaliśmy pociągiem. Potem zwiedziliśmy strzelińskie kamieniołomy drogowe, w których wydobywa się granit. Nasz opiekun inż. Czesław Trawiński zwracał szczególną uwagę, aby na wycieczce przyjemne było łączone z pożytecznym i dlatego przy okazji „maglował” nas ze znajomości skał. Ten temat akurat przerabialiśmy z ogólnej uprawy roślin.

W strzelińskich kamieniołomach.
Przewodnik przybliża nam kamieniołomy strzelińskie.
Przy taśmociągu w kamieniołomach.

Po wizycie w kamieniołomach kolumną czwórkową, ze śpiewem na ustach pomaszerowaliśmy w kierunku miejscowości Biały Kościół. Dotarliśmy tam około godziny 19.00. Było już ciemno. Na jaśniejszym tle nieba majaczył nasz cel- ciemny i tajemniczy Gromnik. Podzieliliśmy się na trzy grupy, które w odstępach trzydziestominutowych wychodziły na czerwony szlak. Czerń nocy przeszywały tylko, od czasu do czasu wyłaniający się zza chmur księżyc i blask naszych latarek. W ich świetle ukazywały się tajemnicze drzewa i krzewy pokryte śniegiem. Fantastycznie wyglądały polany zalane srebrnym blaskiem księżyca.

Od lewej: D.Dolińska, A.Szczudło, U.Wiecha.

Na Gromnik dotarliśmy w komplecie. Jedna z grup przeżyła małą przygodę kiedy w ciemności pomyliła szlak i dlugo nie mogła dotrzeć na szczyt. Ogromnie wycieńczona, mając za sobą wiele kilometrów marszu ponad plan zjawiła się na szczycie dopiero około północy. Jednak ognisko poprawiło nastroje. Część z nas suszyła skarpety i buty, inni grzali zziębnięte ręce i nogi albo piekli w ognisku kiełbaski.

Przy ognisku.

Wszyscy śpiewali piosenki, brali udział w quizach. Było bardzo wesoło.

Opisując ten rajd nie możemy pominąć tego, że przytrafił nam się wypadek. W czasie marszu nasz kolega Zbyszek pośliznął się i złamał rękę. Mimo tego dzielnie towarzyszył nam aż do końca.

W powrotną drogę z Gromnika ruszyliśmy gdy już szarzało. Starannie ugasiliśmy ognisko, posprzątaliśmy miejsce biesiadowania i w drogę. Dopiero wtedy poczuliśmy zmęczenie, Każdy marzył o ciepłej kąpieli i łóżku. Na dziedziniec szkolny przybyliśmy ze śpiewem. Po odespaniu zarwanej nocy długo opowiadaliśmy innym nasze przygody z tej niezapomnianej wyprawy.

Na podstawie kroniki rocznika PSNR 1973- 75 prowadzonej przez Krzysztofa Reka oraz zespół w składzie: Danuta Dolińska, Ewa Brzana, Edward Rozpleszcz i Zbigniew Szczerbiński opracował Andrzej Szczudło

Od lewej: Piotr Ruszkowski, Andrzej Szczudło, Urszula Kalmuk.

Niektóre lustra mają trzy strony

  • o ogrodzie włoskim z innej perspektywy

Z wielkim zainteresowaniem przeczytałam wspomnienia Pani Profesor Trawińskiej oraz Idziego Przybyłka dotyczące prac w ogrodzie włoskim. Osoby, które nie były świadkami tamtych zdarzeń mogą zastanawiać się dlaczego Pani Profesor Trawińska twierdzi, że na wagary poszła cała szkoła, a Idzi, że z PSNR tylko ich rocznik. Można też odnieść wrażenie, że uczniowie/słuchacze pracowali sami w ogrodzie włoskim i sami podejmowali wszystkie decyzje.

Profesor Anna Bielska.

Sytuacja była dużo bardziej skomplikowana, ale żeby ją w pełni zrozumieć musimy cofnąć się kilka lat.

W 1965 roku dyrektor Jan Szadurski otrzymał pozwolenie na utworzenie szkoły rolniczej w zdewastowanym pałacu w Henrykowie. Dzięki wspaniałym umiejętnościom organizatorskim oraz poparciu Rady Państwa, zdołał doprowadzić cały obiekt do stanu używalności w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Był to wielki wyczyn na tamte lata.

Studniówka 1976.  Klasa Pani Profesor Wadowskiej, która również uczestniczyła w renowacji ogrodu włoskiego.  Profesor Anna Bielska obok Profesor Wadowskiej.

Szczegóły są dostępne we wspomnieniach Dyrektora, więc nie będę ich tu powtarzać. Dodam tylko, że poparcie Rady Państwa było dzięki znajomości z Józefem Cyrankiewiczem zawartej w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Warto wiedzieć, że Dyrektor Szadurski był uczciwym, szczerym i skromnym człowiekiem. Na kwaterę wybrał dla siebie mały pokoik w wieżyczce, a wszystkie mieszkania oddał pracownikom.

Dyrektor nie krył się ze swoimi poglądami. Przyjaźnił się z henrykowskim proboszczem, księdzem Komasą, który oficjalnie go odwiedzał, maszerując przez pałacowe korytarze w sutannie. Co więcej, Dyrektor nigdy nie należał do Partii i kiedy miał odwiedziny władz partyjnych, na powitanie pytał: „Do mnie czy po mnie?” Było to oczywiście dla nich irytujące, ale nie mogli nic zrobić dopóki istniał „parasol ochronny” w osobie Cyrankiewicza. Sytuacja zmieniła się w marcu 1972 roku, kiedy funkcję przewodniczącego Rady Państwa przejął Henryk Jabłoński. Dyrektor pisze w swoich wspomnieniach, że wrogów wyhodował sobie sam. Jest już za późno na analizy kim byli owi wrogowie, ale pewne jest, że przystąpili do działania właśnie w tym czasie.

21 marca 1972 cała szkoła poszła na wagary. Przypuszczam, że właśnie ten dzień miała na myśli Pani Profesor Trawińska. Nie byłoby nic dziwnego w tych wagarach, gdyby nie fakt, że właśnie w tym dniu odbyła się wizytacja z Wrocławia.

Według wspomnień jednej z uczennic sytuacja wyglądała następująco:

Dyrektora wszyscy szanowali, tylko to była wiosna i ktoś rzucił pocztą pantoflową żeby wziąć więcej chleba ze stołówki i każdy w garści miał kilka kromek i pójdziemy na wagary, gdzieś na jakieś górki.”

Zwykłe wagary z okazji Pierwszego Dnia Wiosny zostały wykorzystane do pokazania, że Dyrektor sobie nie radzi z dyscypliną i że uczniowie strajkują z powodu złego wyżywienia, ponieważ zabrali chleb ze stołówki. Były nawet sugestie, że był to strajk polityczny.

Dyrektor Szadurski został zmuszony do odejścia, a dyrektor pedagogiczny musiał zrezygnować ze swojej funkcji. Na ich stanowiska powołano osoby zasłużone dla Partii- Władysława Szklarza jako dyrektora naczelnego i Mariana Patelę jako dyrektora pedagogicznego.

Ich zadaniem było, między innymi, pokazanie, że Partia lepiej sobie radzi na kierowniczych stanowiskach. Szklarz miał wykształcenie rolnicze, nawet doktorat, ale wzbudzał strach wśród uczniów i pracowników. Pamiętam, że jedną z pierwszych rzeczy, które zrobił, było umiejscowienie w biurze księgowej olbrzymiego prywatnego księgozbioru rosyjskich i radzieckich pisarzy w oryginalnym języku. Tak jakby chciał dać jasno do zrozumienia gdzie leży jego lojalność. Natychmiast przejął dla siebie jedno z mieszkań, chociaż najczęściej przebywał w pokoju w wieżyczce, a mieszkanie było przeważnie puste.

Jak pisze uczennica technikum z tamtych lat: „Zaczął się horror ze Szklarzem. Jak ktoś wybierał się do Henrykowa to on stał we wieżyczce i kazał nam wracać i pytał po co, kto i dlaczego wychodzimy z internatu.”

Nie jestem pewna czy Patela miał jakiekolwiek wykształcenie, ale według wspomnień mojej mamy, Profesor Anny Bielskiej, Patela brak odpowiedniego wykształcenia nadrabiał gorliwością. Idzi wspomina jak Patela śledził uczniów i obserwował ich przez lornetkę. Nauczycielom też utrudniał życie.

Dla obu dyrektorów dzień 21 marca 1973 był swoistego rodzaju testem. Dzięki klasie Idziego, która dzielnie wyruszyła na wagary, prawdopodobnie nie mając pojęcia o zdarzeniach sprzed roku, test ten nie został zaliczony i Patela musiał odejść. Nie wiem czy ktoś im za to podziękował. Jeżeli nie, to ja to teraz czynię.

Skutkiem ubocznym zaistniałej sytuacji były prace w ogrodzie włoskim zainicjowane przez wagarowiczów. Jednak nie pracowali oni tam sami. Patela spodziewał się, że akcja ta nie zakończy się sukcesem i będzie miał okazję ich ukarać. Dodatkowo wyznaczył dwie nauczycielki do pomocy: moją mamę, Profesor Annę Bielską oraz Profesor Jadwigę Polkowską. Wybór nie był przypadkowy. Panie te nie należały do Partii i nie było najmniejszych szans, żeby kiedykolwiek przyjęły zaproszenie dołączenia w jej szeregi. Moja mama straciła ojca w Katyniu, a Profesor Polkowska była łączniczką w Powstaniu Warszawskim i działała w AK. Przypuszczam, że Patela planował pozbyć się w ten sposób „niewygodnych” nauczycielek.

Brak przynależności do Partii nie był przeszkodą w traktowaniu całej akcji jako „prac społecznych”, więc ani moja mama ani Profesor Polkowska nie otrzymały żadnego wynagrodzenia ani nawet podziękowania. Nikogo nie obchodziło też, że Profesor Anna Bielska miała małe dziecko, które było bez opieki, kiedy ona pracowała w ogrodzie włoskim. Na szczęście moja babcia uratowała sytuację.

Pamiętam jak moja mama chodziła do ogrodu włoskiego po lekcjach i pracowała razem z młodzieżą. Przychodziła do domu bardzo zmęczona, ale też dumna z osiągnięć. Mówiła jak bardzo podziwiała uczniów, którzy podjęli się tego, gigantycznego wręcz, wyzwania. W niedziele zabierała mnie, małą wtedy, kilkuletnią dziewczynkę, na obchód. Obserwowałam zmiany i osiągnięcia. Pamiętam jak moja mama dyskutowała z Panem Bartkiem Grochowskim na temat środkowego tarasu i jego sugestię, żeby zrobić trójkątne rabatki różane. I taki właśnie wzór został zaakceptowany i wprowadzony w życie. Pamiętam też wizytę u proboszcza, który udostępnił nam wielki olejny obraz przedstawiający ogród włoski z czasów Weimarów. Na jego podstawie moja mama wybrała wzór żywopłotu z bukszpanu na górny taras.

Akcja w ogrodzie włoskim zakończyła się wielkim sukcesem i Profesor Anna Bielska zawsze wspominała ją jako jedno z najważniejszych osiągnięć, w których brała udział.

MBW

Forsowanie Oławki

Był rok 1975. Jako uczniowie PSNR zaczęliśmy akurat nasz pierwszy rok szkolny. Oczywiście wokół same nowe twarze, osoby zebrane z całej Polski były nie lada atrakcją. Wszyscy chcieli się bliżej poznać. Zapewne intencją naszej pani profesor Jadwigi Polkowskiej powszechnie zwanej „Ciotką”, jej nadrzędnym celem była integracja nowego rocznika. Był koniec upalnego lata więc mieliśmy wiele zajęć w tzw. plenerze. Oczywiście przy każdym wyjściu było wiele „śmichów- chichów”, bo gros koleżanek i kolegów miało zaledwie po 18-19 lat i mnóstwo wolności z dala od rodzinnych domów. Ale pani profesor miała swoje widzenie świata. Próbowała nas pełną parą zachęcić do nauki tak nowych dla nas przedmiotów. Więc pięknego słonecznego dnia udaliśmy się daleko w głąb wiekowego parku. Usiedliśmy na polance, jak dzieci w przedszkolu, otaczając panią profesor wianuszkiem. Mieliśmy akurat poznawać trawy, zioła i inne chwasty. Ale pani profesor jak zawsze weszła na jakieś inne tematy, choćby sprawa „wielikowo gołoda na Ukrainie”, które ją bardzo jakoś mocno nurtowały. Celem naszej wyprawy do parku było poznawanie roślin, ale pani profesor zawsze starała się zrobić coś więcej. Próbowała przekazać opisy tamtych okrutnych dziejów, które tak bardzo głęboko zaryły się w jej pamięci.

Jadwiga Polkowska w towarzystwie dyrektora Jana Szadurskiego.

Jej opowieść trwałaby znacznie dłużej, gdyby nagle nie zorientowała się, że my, czyli cała nasza klasa, mamy jeszcze inne zajęcia i trzeba szybko wracać do szkoły. Aby nie narazić się innym nauczycielom, odwrót z parku trzeba było przeprowadzić w iście bojowy sposób, jak na wojnie. Obejście strumyka, rzeczki zwanej Oławką, aż do mostu, nie wchodziło w grę. Było zbyt daleko. Zapadła szybka decyzja; pokonujemy Oławkę wpław. Ruszyliśmy, ale tak jak podczas wojny są zwycięscy, są i ofiary. Ku zaskoczeniu wszystkich uczniów, a szczególnie naszych nowo poznanych koleżanek, padła komenda jak pod Stalingradem, „Szagom marsz!” czyli forsujemy strumyk. Jak to zrobić? Pani profesor nie miała z tym żadnego problemu. Po prostu zadarła kiecę i „sru” przez strumyk! Wody było jej do kolan. Stanęła już suchą nogą na drugim brzegu i zaczęła nas nawoływać; „`– no, dawajcie dawajcie do przodu!”. Nie wszystkim poszło tak sprawnie. Oczywiście zaczął się mały dramat niektórych dziewcząt. Najbardziej lamentowała koleżanka akurat pochodząca z gór. Zapewne wiedziała, że woda w strumyku może być całkiem zimna.

„- Ależ pani profesor, woda w rzeczce jest całkiem taka zimna, a ja jestem z miasta Rabki, całkiem taka inna”. Odpowiedź pani profesor była jedyną z możliwych; „- Hartuj więc, Danciu, hartuj swoje młode ciało, aby Ci twej urody na długo starczało”. Dla nas chłopaków taka tam struga to żadna przeszkoda. Można było ją chyba nawet przeskoczyć. Dziewczyny jednak musiały mocno się przemóc, aby tak od razu, jeszcze dobrze nie poznanym kolegom pokazywać swoje wdzięki. Czas naglił, więc na drugiej stronie zostały chyba tylko dwie panienki, dla których zanurzenie nogi w chłodnej wodzie wydawało się niemożliwe. Ale od czego byli młodzi rycerze! Nasz kolega „Andzia” skoczył ponownie na drugi brzeg, capnął Dancię w pół i zanim się zorientowała, była z nim już na środku Oławki. Oczywiście „Andzia” wykorzystał zaskoczenie i stojąc po kolana w wodzie chciał Dancię postawić pośrodku strumyka. Zszokowana dziewczyna ratując się objęła swego wybawcę za szyję tak mocno, że o mały włos nie skąpali się w wodzie.

A to nasz dzielny „Andzia” (Zbigniew Traczuk) w trakcie wykładu o szkodliwości alkoholu.

Kiedy lata minęły, jak na ironię losu, nasza Dancia ukończyła studia wyższe i sama została panią profesor. Ciekaw jestem czy pamięta ten barwny epizod z tamtych beztroskich dni?

Wspominając to, ten wesoły, pełen zabawy epizod na świeżym powietrzu miałem na myśli upamiętnienie postaci naszej Pani Profesor. Była nie tylko naszą nauczycielką, panią profesor, ale chyba jednak po trochu jak prawdziwa ciotka. Bo kim jest prawdziwa ciotka? No właśnie, ciotka to siostra rodzonej matki, która nie raz w życiu musi lub chce ją zastępować.

Jadwidze Polkowskiej przydomek „Ciotka”nadano chyba jednak z wdzięczności za opiekę, jaką przez długie lata starała się otaczać liczną gromadką swoich henrykowskich wychowanków. Może gdzieś tam u góry słyszy teraz jak głośno i gremialnie mówimy jej; Dziękujemy!

Bardzo ucieszyłbym się, aby ktoś z naszych kolegów napisał choćby parę zdań o naszych czasach. Jeśli macie jakieś ciekawe epizody to dajce znać, może wspólnie utrwalimy jakieś historyjki z naszych szkolnych lat. Czasu nam zostało niewiele. Jak sami wiecie, zaczynają się już nam wykruszać dawni koledzy. Zadbajmy o to, aby trud jaki zadał sobie nasz kolega Andrzej Szczudło, zakładając i utrzymując tego bloga, nie był tylko jego monologiem. Heniek, piszę do Ciebie, daj znać! Może być nawet po kujawsku z twoim „jo i che”. Andrzej to wszystko wygładzi, „bydzie po polskiemu”. Krzysiek, podobno teraz kombajny same młócą, więc daj znać co u Ciebie. Może masz jeszcze zapas starej śliwowicy? A co u naszej Romci, która teraz oczywiście już babcią Romaną? Napisz jakiego to miałaś pana profesora.

Stanisław Bednarski, Wiedeń