Licznik odwiedzin:
N/A

Jerzy Tys i jego „Kropla Zdrowia”

O najbardziej utytułowanym Henrykusie, profesorze Jerzym Tysie pisaliśmy już wcześniej. Opisaliśmy jego drogę do Henrykowa. Od zawsze marzył, aby zostać żołnierzem. Kiedy ze względu na wojenną przeszłość ojca to mu się nie udało, trafił do Henrykowa. Po dwóch latach nauki, już przekonany do rolnictwa, podjął pracę w wyuczonym zawodzie inspektora plantacyjnego. Pracował przez rok w Centrali Nasiennej po czym zdecydował się podjąć studia na Akademii Rolniczej w Lublinie.

Na czwartym roku studiów dostał nakaz pracy (tak, wtedy tak było) i skierowanie do Instytutu Ziemniaka w Boninie. Było to logicznym następstwem uzyskanego wykształcenia na studiach, ale także i w Henrykowie. Mimo, że przydzielono mu stypendium naukowe w Boninie, zdecydował się na Agrofizykę. Przemówiła skłonność do przedmiotów ścisłych, fizyki i matematyki a także więzi z czasów studiów.

Wydarzenie z roku 2012 anonsowane w czasopiśmie PRESTIŻ- piśmie poświęconym reputacji polskiej gospodarki

Pracę magisterską Jerzy Tys pisał w Instytucie Agrofizyki pod kierunkiem profesora z Instytutu Hodowli Roślin, co było również nawiązaniem do kompetencji henrykowskich. Badania robił w tym samym Instytucie i tu dostał propozycję pracy po obronie pracy magisterskiej. Pod skrzydłami profesora Bogusława Szota zaczął pracować nad rzepakiem. Realizując duży projekt badawczy, robiąc mozolne obliczenia przekonywał się jak wielki wpływ na wielkość i jakość plonu rzepaku ma technika zbioru. W skrajnych przypadkach straty sięgały 15%. Biorąc pod uwagę areał rzepaku w naszym kraju wiadomo było, że nie możemy na nie pozwolić. Przekonani o ważności sprawy naukowcy z Instytutu Agrofizyki ruszyli w Polskę, aby pokazywać kombajnistom jak to zbierać rzepak, aby strat plonu nie było. Wiedzieli, że rozesłanie instrukcji do wszystkich producentów rzepaku nie będzie tak skuteczne jak ich osobiste zaangażowanie na polu, przy kombajnach. Zadanie dla dwóch specjalistów było nie lada wyzwaniem, trzeba było przeszkolić kilka tysięcy kombajnistów i adoptować ponad 2 700 kombajnów w PGR-ach i Kombinatach. Zmagając się z tym zastanawiali się nawet czy nie warto wynająć śmigłowca, aby sprawniej poruszać się po kraju. Realizując to zadanie tyrali od świtu do nocy, mając w zamian olbrzymią satysfakcję. Ich wysiłek został zauważony przez wiele placówek naukowych i instytucji. Odezwały się m.in. Zakłady Tłuszczowe w Kruszwicy prosząc o współpracę. Zlecały naukowcom  badania, finansowały je, licząc na to że oni potrafią rozwiązywać problemy dotyczące wartości technologicznej nasion decydujące o jakości końcowej oleju. I tak było. Pod kierunkiem Prof. dr hab. Jerzego Tysa powstał zespół naukowo-badawczy w składzie: Dr inż. Robert Rusinek; Dr inż. Grzegorz Paul; Dr Dariusz Wiącek; Dr Wacław Strobel; Mgr Grzegorz Chmielewski; Mgr Mariola Chmielewska. Realizowano projekty dotyczące właściwości agrofizycznych rzepaku oraz problemów związanych z jego zbiorem, suszeniem i przechowywaniem. Stwierdzono i przekazano (na wielu szkoleniach) służbom agrotechnicznym ZT jak bardzo ważny jest problem czystości mikrobiologicznej i chemicznej surowca, dotyczący obecności w nasionach WWA (wielopierścieniowych węglowodorów aromatycznych czyli substancji smołopochodnych rozpuszczalnych w cykloheksanie zawierających czynnik rakotwórczy dla ludzi) a szczególnie benzopirenu – silnie rakotwórczego związku. Ten ważny problem był i jest, niestety, ciągle lekceważony. Obecność WWA w nasionach wynika z niewłaściwego ich suszenia spalinami. Jak twierdzi prof. Tys: „Niestety nie dotyczy to tylko rzepaku. Wiem o tym dobrze, bo osobiście zajmuję się określaniem zawartości benzopirenu w materiałach roślinnych. Na przykład w roku 2011 badałem próbkę kukurydzy. Miała prawie 300 razy przekroczoną zawartość benzopirenu niż przewidują normy. I taka kukurydza trafia na rynek jako pasza dla zwierząt. Niewłaściwe suszenie i przechowywanie zboża, warzyw i innych nasion to również sprawa niesamowicie ważna, która ma wpływ na nasze zdrowie, a to za sprawą mykotoksyn wywołujących zatrucia, alergie itp. Mam więc co robić. Poza tym, różne firmy ubezpieczeniowe angażują mnie, jako eksperta. Oceniam dla nich straty, które powstają w wyniku spleśnienia ziarna – czy nadają się, czy nie do przerobu. Czasami wyniki takich analiz są porażające.”

Jurek z żoną na jesiennym spacerze

Pracując nad rzepakiem J.Tys stwierdził, że świadomość podstaw zdrowego żywienia jest w naszym społeczeństwie bardzo niska. Postanowił to zmienić. Opracował technologię uprawy, zbioru, suszenia i przechowywania specjalnej odmiany rzepaku, która uprawiana w ścisłym rygorze technologicznym z zachowaniem zasad ekologii, Dobrej Praktyki Rolniczej nadaje się do produkcji prozdrowotnego oleju. Pomysł opatentował w kraju i w Unii Europejskiej. Początkowo myślał o realizowaniu go we współpracy z Zakładami Tłuszczowymi w Kruszwicy, które tak dzielnie promowały swój „olej z pierwszego tłoczenia”. Jednak do współpracy nie doszło, gdyż zakłady nie były zainteresowane produktem niszowym i wymagającym. Specyfika zdrowego oleju wg Tysa zakładała bowiem aby olej z butelki był zużyty maksymalnie w ciągu 2 tygodni od otwarcia opakowania. Wolna przestrzeń w butelce jest bowiem wypełniona azotem (gazem zapobiegającym utlenianie związków bioaktywnych warunkujących jego właściwości prozdrowotne). Olej ten nie nadaje się do smażenia bo jest to typowy olej sałatkowy do spożywania na zimno.  

Zespół profesora Tysa się nie poddał. Przekonany o sensowności własnego pomysłu postarał się o dofinansowanie projektu pt.: Produkcja oleju rzepakowego o właściwościach prozdrowotnych.  Naukowcy otrzymali prawie 6 mln złotych dotacji do wykorzystania przez 5 lat. W ten sposób powstał olej Kropla Zdrowia®, który może śmiało konkurować z włoską oliwą. Charakteryzuje się dużą ilością kwasów Omega 3 i o odpowiednim stosunku tych kwasów do Omega 6, ponieważ kwasy Omega 6 mają właściwości kancerogenne i ich nadmierna ilość w oleju jest niepożądana. Tak więc olej Kropla Zdrowia (tylko do spożywania na zimno np. do sałatek) wpływa korzystnie na nasz układ krążeniowo-sercowy (to duża ilość kwasów Omega 3), na odporność przeciw chorobom nowotworowym (duża ilość antyoksydantów neutralizujących wolne rodniki) oraz obecność w oleju naturalnej luteiny i zeaksantyny poprawiającej procesy widzenia. Aby olej mógł charakteryzować się takim i cechami konieczna była odpowiednia odmiana rzepaku (wyhodowana w IHAR Poznań specjalnie do tego celu) oraz zachowanie założonych rygorów w czasie uprawy (bez pestycydów i desykantów), zbioru (bez uszkodzeń nasion i małej zawartości chlorofilu), suszenia (w temp. nie wyższej jak 40oC), przechowywania nasion (w temp. 7oC i w atmosferze azotu) oraz tłoczenia (płytkie tłoczenie w temp. do 40oC, bez dostępu światła i tlenu, w atmosferze azotu). Marzeniem twórców było aby ten olej zawitał na stoły konsumentów (podobnie jak to się dzieje w krajach śródziemnomorskich).

Ponad 10 lat temu projekt otrzymał rekomendację do Nagrody Prestiżu RENOMA ROKU 2012 w kategorii WYNALAZCA. Kapituła jednomyślnie wybrała i nominowała prof. dr hab. Jerzego Tysa z Zespołem, z Instytutu Agrofizyki PAN w Lublinie. Uznała bowiem, iż w swojej nowatorskiej pracy spełnia postawione tej kategorii warunki: opracował wynalazek, którego projekt zyskał w danym roku uznanie instytucji zajmujących się rejestrowaniem innowacyjnych projektów w dziedzinie produktu lub technologii; projekt wynalazku ze względu na swoje walory innowacyjne ma szanse zostać wdrożony do realizacji; wdrożenie projektu stwarza szanse by został produktem eksportowym; wdrożenie projektu może pozytywnie wpłynąć na budowanie pozycji firmy wdrażającej wynalazek wobec konkurencji na polskim i zagranicznych rynkach; wdrożenie projektu przyczyni się do ochrony środowiska; wdrożenie projektu przyczyni się do wykorzystania rodzimych odmian surowców (rzepaku), technologii i urządzeń.

Niestety próby aby „Kropla Zdrowia” trafiła na półki sklepów wykonana staraniami jego twórców się nie udała. Potrzebna była smykałka biznesowa. Licencję na patenty (a było ich w sumie 3 w tym jeden UE) na 10 lat wykupiło od Instytutu małe przedsiębiorstwo NESTORÓWKA k. Włodawy. Firma kupiła też komplet urządzeń ponieważ w ramach projektu powstała pilotażowa linia produkcyjna składająca się z 2 tłoczni, silosu na nasiona (utrzymującego temp 7oC i umożliwiającego przechowywanie nasion w atmosferze azotu), automatu do nalewania oleju (w dowolne butelki wypełnione azotem i zakręcane), agregatu produkującego azot, zbiorników na olej. Firma działa od 2 lat. Olej produkuje, ale w małych ilościach ponieważ ma problemy ze sprzedażą, co jest chyba typowe w obecnych czasach. Trzeba umieć nie tylko wyprodukować towar, ale przede wszystkim go sprzedać. Potrzebna jest reklama czyli duże pieniądze. Walczymy więc o projekt, ale czasy na pieniądze UE są jak wiadomo trudne.   

Jurek z żoną i wnuczką w czasie wypadu do Kazimierza

Prof. Tys uważa, że olej „Kropla Zdrowia” absolutnie zasługuje na to, aby być na każdym stole i twórcy tego oleju ciągle mają taką nadzieję.

Po latach można stwierdzić, że sprawdziło się stare porzekadło mówiące, że „nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło”. Jerzy Tys nie został żołnierzem. Nie trafił do pracy w wojsku i prochu tam nie wymyślał. Znalazł swoje miejsce w nauce i świetnie tam się sprawdził. Jako Henrykusy jesteśmy dumni, że mamy takiego kolegę w gronie absolwentów naszej szkoły. 

Jurek na motorze, o którym ciągle marzy

Swoją drogą, wojsko całkowicie Jerzego nie ominęło. Jako student musiał rok odsłużyć w Szkole Oficerów Rezerwy, a potem już jako porucznik wiele razy wzywany był na ćwiczenia. W sumie spędził w kamaszach 3 lata i doszedł do stopnia kapitana.

Andrzej Szczudło

Profesor od uprawy- Czesław Trawiński

Urodził się w 1931 roku na kresach wschodnich we wsi Hołotki powiat Zbaraż w regionie południowym Wołynia, na granicy z Tarnopolskiem.

Ojciec Mikołaj pracował jako rządca w tamtejszych majątkach ziemskich, co można porównać z pozycją dzisiejszego dyrektora PGR. Spośród sześciorga rodzeństwa Czesław był najmłodszy. Wzrastał wśród żywiołu ukraińskiego, także żydowskiego. Przesiąknięty tą atmosferą całe życie cytował ukraińskie i żydowskie przysłowia, maksymy, pamiętał przyśpiewki, piosenki. Można powiedzieć, że był wzbogacony tą różnorodnością i przykładem wielokulturowości.

Przedwojenne Kresy, czas omłotów.

Gdy wybuchła wojna w 1939 r., na mocy porozumień Stalina z Hitlerem (pakt Ribbentrop- Mołotow) tereny te zajęli sowieci. Zaczęły się masowe wywózki Polaków do katorżniczej pracy na wschodnich rubieżach imperium.

Trawińscy też mieli już termin na wyjazd, ale … zmienił się okupant! Zmienił się z Ruskiego na Niemca, który miał już inny priorytet.

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności rodzina przetrwała kolejne zagrożenia. Najgroźniejsze było w 1943 roku, kiedy to Wołyń spłynął krwią Polaków, a dziesiątki miejscowości zamieniły się w zgliszcza. Zaczęły się masowe bestialskie mordy z rąk banderowców, realizujących założenia czystki etnicznej. Urzeczywistniano ideę wolnej Ukrainy bez Polaków, Żydów i innych obcych. Trawińscy przebywali wówczas w centrum Wołynia, w radziewijowskim majątku Szpanów koło Równego. Szczęśliwie jako znaczący producenci żywności, tak deficytowej w wojennym czasie, dostali ochronę wojskową. A czasy były straszne. Tuż za płotem prawie, widoczne były łuny pożarów, słyszano odgłosy ludobójstwa.

Te obrazy pozostały z nimi do końca życia. Starszy brat Czesława, Mietek Trawiński był przypadkowo świadkiem mordu na krewnym i jego rodzinie. Sam cudem ocalał. Nigdy potem nie był w stanie o tym mówić, nie uwolnił się od traumy.

Po wojnie nastąpiły zmiany granic i tzw. repatriacje na zachód. Senior Trawiński, którego trzech synów, starszych braci Czesława, od 1944 roku walczyło z niemieckim okupantem, otrzymał przydział na gospodarstwo rolne w powiecie Milicz.

Janków, u rodziców Czesława.

Rodzeństwo rozproszyło się po Polsce, a Czesław, jedyna podpora rodziców, pozostał z nimi i zaczął kontynuować przerwaną edukację, już w szkole średniej w Miliczu. Transportu nie było. Codziennie musiał piechotą pokonywać trasę kilkunastu kilometrów. Wojenna i powojenna poniewierka nadszarpnęły zdrowie nastolatka. Wywiązała się gruźlica, dość powszechna choroba w owych czasach totalnych niedoborów. Medycyna nie dysponowała jeszcze dostatecznie skutecznymi środkami w walce z prątkami Kocha. Wiele ludzi umierało.

Czesław w latach licealnych, 1948- 49. Szczecin.

Czesław się wybronił, ale w edukacji nastąpiło duże opóźnienie. Zdał maturę w Kłodzku w 1951 roku. Studia rolnicze w systemie zaocznym ukończył w 1959 roku. Powtórne załamanie zdrowia przeszkodziło mu w kontynuacji nauki. Rok 1961 przyniósł nowe wyzwanie- małżeństwo! Zaistniała potrzeba zakotwiczenia się, stabilizacji. Zatrudniony w wydziale oświaty rolniczej we Wrocławiu dostał Czesław zlecenie zorganizowania i poprowadzenia rocznej szkoły rolniczej dla brygadzistów PGR. Delegowani z poszczególnych PGR pracownicy mieli przez rok pobierać nauki zawodowe i ogólne, aby po powrocie do swoich miejsc przyczynić się do podnoszenia kultury w PGR-ach. Szkołę zlokalizowano w dość zrujnowanym pałacu w Kwietnie, powiat Środa Śląska. Był to poniemiecki pałac łódzkiego fabrykanta Scheiblera, który mając już pałac w sąsiedniej Dębicy, upodobał sobie urokliwe miejsce w Kwietnie.

Kwietno, 1964 r.

Pierwszym zadaniem Czesława Trawińskiego był doraźny remont obiektu i przygotowanie bazy materialnej dla organizującej się szkoły. Kolejne, to zatrudnienie personelu i nabór uczniów. W kilka lat po wojnie było to niemałe wyzwanie. Młody, ambitny inżynier dał radę. Na początku 1962 roku wszystko już było na miejscu; sale wykładowe, mieszkania kierownictwa, internat, stołówka. Ulokowanie tego wszystkiego w jednym miejscu ułatwiało logistykę, sprzyjało integracji i przyjaznemu współżyciu. Wokół roztaczał się przepiękny park, stawy z wysepkami, fontanna, alejki… Oczywiście wszystko było zaniedbane i do pilnej pielęgnacji. Zapleczem tej placówki był pobliski PGR oraz stacje naukowe IHAR-u.

Czesław w gronie kursantów w Kwietnie. 1964 r.

Współpraca stała się oczywistością i sprzyjała wszystkim. Jednakże po pięciu latach, w 1965 roku władze oświatowe Wrocławia zrezygnowały z tej formy kształcenia, a także z Kwietna. Obojgu nas, Czesława i Wiesławę Trawińskich przeniesiono do Henrykowa, gdzie powstawała nowa placówka oświatowa.

Rok 1966. Czesław z żoną i synami.

W Kwietnie zostawiliśmy ucywilizowane otoczenie pałacu, częściowo również parku, wyremontowane kolejne pomieszczenia oraz… dobre wspomnienia. Po latach powiedziano nam, że był to najlepszy okres dla obiektu.

Kwietno, rok 1963. Urządzanie terenu przed pałacem (szkołą).

W Henrykowie fundatorem nowej jednostki oświatowej było prężnie rozwijające się przedsiębiorstwo – Centrala Nasienna. Pilnie potrzebowano kadr. Preferowano dwuletnie studium policealne dla techników i laborantek. Jednakże lokalne władze wymusiły na decydentach rozszerzenie asortymentu. Miały również równolegle powstać szkoły dla młodzieży po podstawówkach czyli technika. Organizatorem tych szkół mianowano sprawdzonego, rzutkiego fachowca, inspektora w Centrali Nasiennej we Wrocławiu Jana Szadurskiego. Lokalizację ustalono komisyjnie w Henrykowie, w kompleksie zabudowań byłego klasztoru Cystersów. Po kasacji zakonu w 1812 roku obiekt stał się siedzibą pruskiej arystokracji. Do 1945 roku, kiedy to wyrokiem historii przejęło go ludowe państwo polskie.

To państwo administrowanie wiekopomnym zabytkiem oddało miejscowemu PGR-owi. Działał więc na miarę swoich możliwości. W głównym budynku duże przestrzenie przydały się na magazyn zboża, nawozów i środków ochrony roślin. W oficynach zamieszkali pracownicy stali i sezonowi przyjmowani licznie latem. Ci zaś kiepsko wynagradzani wspomagali się hodowlą inwentarza w wolnych pomieszczeniach i zakładanymi ad hoc tuż obok byle gdzie ogródkami. Dziedziniec był jak jedno pobojowisko, codziennie tratowany przejeżdżającymi traktorami i przepędzanymi stadami bydła. Nie było żadnych trawników ani klombów. Wszędzie widoczne były wysypiska śmieci, bajora, ogródki, samosiejki drzew itp.

Inauguracja pierwszego roku nauki w Henrykowie. 1965 r.

Szkoły miały ruszyć we wrześniu 1965 roku. Już od stycznia rozpoczął się remont w głównym budynku, od piwnic po strych. Wymiana okien, zakładanie instalacji grzewczej, parkietów, remont instalacji elektrycznej, hydraulicznej, malowanie ścian itd. itp. Modernizacja, ale z całą troską o zachowanie pierwotnych założeń. Już wiosną 1965 roku dyrektor Szadurski przyjął do pracy grupę nauczycieli aby uczestniczyli w remoncie. Chodziło głownie o utworzenie poszczególnych gabinetów przedmiotowych. W tej grupie był i Czesław Trawiński. Odtąd musiał łączyć pracę w Henrykowie z obowiązkami w Kwietnie, gdzie placówka zamykała działalność z końcem roku.

W Henrykowie z małym poślizgiem udało się we wrześniu uruchomić cztery oddziały szkoły. Był to ogromny sukces zważywszy na stan wyjściowy i ówczesną sytuację niedoborów wszystkiego. Składał się na to wysiłek wielu, ale szczególne znaczenie miał charyzmat i działanie lidera tego przedsięwzięcia – dyrektora Jana Szadurskiego.

Charyzmatyczny dyrektor Jan Szadurski w gronie studentów.

Osobistość szczególna. Nie wstąpił do partii (PZPR), a przecież taka przynależność była w tych czasach warunkiem udziału w działalności publicznej. Miał złe, według partyjnych kryteriów, pochodzenie- ziemianin od pokoleń, oraz fatalną przeszłość- w konspiracji akowskiej w czasie wojny. Te elementy dyskwalifikowały obywatela, a nierzadko prowadziły do eksterminacji. Jednakże, co niebywałe, Szadurski cieszył się nieograniczonym zaufaniem zwierzchników, którzy docenili jego walory i dobrą wolę. Mało tego, zyskał parasol ochronny w „wierchuszce” partii rządzącej. Zapewnił mu go współwięzień z Oświęcimia, który pamiętał jego heroiczne zachowanie i koleżeńskość tamże.

Profesor Trawiński w Kwietnie.

Czesław też miał swoją przygodę z partią. Inspirowany młodzieńczym porywem chciał ulepszać świat i w czasie studiów zapisał się do PZPR. Nie miał jednak okazji się wykazać. Dopiero w Henrykowie organizowano nam często konferencje nauczycielskie poświęcone głównie indoktrynacji, wdrażaniu „jedynie słusznej” ideologii. Na jednej z nich mocno piętnowano religię i kościół. Czesław wystąpił krytycznie, tłumacząc, że kościół i religia propagują wartości humanitarne, tym samym są sprzymierzeńcami społeczeństwa, a więc i partii. O święta naiwności! Nastąpiło trzęsienie ziemi. Tym bardziej, że poparł go merytorycznie kierownik szkoły podstawowej pan Budz. Nauczyciele, wychowawcy i takie publiczne deklaracje! Do tego, wiadomo było, że praktykujący katolicy. Lokalne kręgi partyjne miały jednak frajdę. Mimo, że borykały się po trosze z trudnościami w naborze kandydatów, bo w społeczeństwie rosła świadomość (a trzeba się było przecież wykazać) miały okazję podkreślenia swojej ważności. Zorganizowano szumne wydalenie Trawińskiego z partii. Na tę komedię zaproszono tłum towarzyszy niższego i wyższego szczebla. W konsekwencji tego były i naciski na wydalenie z pracy i nawet z zawodu, ale ostatecznie braki kadrowe spowodowały zaniechanie spełnienia takich postulatów. Trwałym skutkiem przygody z partią pozostała w dokumentach fatalna opinia Czesława uniemożliwiająca jego awans i hamująca normalne gratyfikacje. Mówiąc językiem współczesnym Kaczyńskiego, staliśmy się oboje „gorszym sortem”.

Szkoły zaczęły swoją działalność, ale remonty ciągnęły się przez lata. Istniała konieczność odtworzenia pierwotnej infrastruktury całego otoczenia bardzo przecież rozległego. Z tą koniecznością zderzył się Czesław, który już wcześniej w Kwietnie odkrył w sobie bakcyla budowlańca. Z zapałem rzucił się w wir pracy. Inspirował innych i sam uczestniczył w porządkowaniu, karczowaniu, meliorowaniu terenu, zakładaniu zieleńców, klombów, w prostowaniu drogi dojazdowej, tworzeniu skalniaków a nawet i chodników. Zwierzchnicy byli na to obojętni, nie wtrącali się; ani ganili ani chwalili. Latami pracował społecznie, był w swoim żywiole i nawet o udokumentowanie tych działań nie zadbał. Po latach uznał tę pierwsza dekadę w Henrykowie za swój najlepszy czas. Pracował w szkole, która była zamożna, o nowoczesnym profilu, znana w Polsce. Był zapał i nadzieja. W Henrykowie kwitło życie kulturalne; imprezy, koncerty filharmonii, rajdy, wycieczki, różne formy sportu. Powstał ogródek botaniczny, a obok w budce meteorologicznej rozpoczęły się regularne obserwacje (dyżury słuchaczy) opracowywane następnie w eksponowanych tablicach.

W roku 1972 zgrzytem stało się nagłe odejście dyrektora Szadurskiego. Wymiotła go z Henrykowa ohydna intryga lokalnych kręgów partyjnych. Nie mogli znieść jego niezależności, niesamowitych efektów pracy, a przede wszystkim ignorowania partyjnej władzy. Już na początku zresztą, jego warszawski zwierzchnik Karol Gawłowski mówił mu; – Sukcesów ci nie wybaczą! I miał rację, nie wybaczyli. Objawiła się ciemna strona ludzkiej natury.

Bilans siedmioletniej pracy ekipy Szadurskiego był oszałamiający; kapitalny remont obiektu, uruchomienie zespołu szkół, przekształcenie PGR w SHR, budowa osiedla dla pracowników, stworzenie kompleksu stawów rybnych (tradycja Cystersów) i inne. Jedną personalną decyzją uniemożliwiono kontynuację tych dzieł oraz wdrożenie kolejnych projektów, które dyrektor Jan Szadurski planował.

Czesław Trawiński nie miał tak spektakularnych osiągnięć. Pracy społecznej nikt mu nie żałował. W szkole wyżywał się w meteorologii i gleboznawstwie. Malownicze pola i henrykowskie łąki zdradzały swe tajemnice analizowane na odkrywkach glebowych i w próbkach ze świdra, pobieranych w czasie ćwiczeń terenowych. Wycieczki naukowe i krajoznawcze to był też żywioł Czesława, dzielony z większością słuchaczy. Podopiecznych traktował jak studentów, oczekując samodzielności myślenia. Oczywiście, jak to w życiu, różnie wychodziło.

Henryków 1972 r. Pobieranie próbek gleby.

W latach 70. sytuacja w oświacie zaczęła się sukcesywnie pogarszać. Znany z anegdot minister Jerzy Kuberski forsował eksperymenty fatalnie odbijające się w resorcie. Zła sytuacja gospodarcza wymusiła szukanie oszczędności. Jak zwykle szukano ich w ogniwach najsłabszych, najsłabiej się broniących jak oświata i służba zdrowia. To się powtarza w każdym ustroju, przy chyba wszystkich ekipach. Borykający się z biedą i utratą prestiżu zawodowego nauczyciele odchodzili z pracy lub szukali środków zaradczych jak dodatkowe zarobkowanie.

Czesław pod koniec pracy zawodowej zaczął próbować szkółkarstwa, któremu też poświecił się całkowicie po przejściu na emeryturę w roku 1986. I to był ostatni etap jego życia.

Rok 2010. Czesław w swojej szkółce drzew i krzewów.

Początkowo wyniki produkcyjne szkółki były znakomite, bo był to czas wszelkich niedostatków. Każda produkcja się liczyła. Nie trwało to jednak długo. Transformacja ustrojowa lat dziewięćdziesiątych omal nie zniweczyła wcześniejszych wysiłków. Rodzina z trudem wygrzebała się z opresji. Wszyscy wtedy uczyliśmy się kapitalizmu, który nielicznym daje szansę, innych zaś wysiłki niweczy bezwzględnie. Niestety nie był to czas świetlanej, wymarzonej rzeczywistości. Tak radykalne przemiany ustrojowe pociągnęły za sobą niejedną ofiarę.

Nowe logo firmy założonej przez Czesława a teraz prowadzonej przez jego syna Jarosława.

Szkółka drzew i krzewów Czesława Trawińskiego, ulokowana przy ulicy Kolejowej 15 a w Henrykowie przetrwała i trwa w dziedzictwie syna Jarosława. Czesław nie odszedł z marszu, jak sobie życzył. Słabł coraz bardziej od 2018 roku, a w następnym płomyk jego życia był już nikły. Wola życia, troska rodziny, wysiłki medycyny podtrzymywały go z dnia na dzień. Słabe serce z trudem obsługiwało narządy wewnętrzne, aż stanęło… Zdarzyło się to w szpitalu w Ząbkowicach Śląskich, wczesnym, niedzielnym rankiem 9 lutego 2020 roku. Lekarz powiedział, że Czesław żył dłużej niż mógł. Faktycznie przeżył 88 i pół roku.

Rok 2011, Czesław w Norwegii.

I tak się kończy opowieść o życiu Czesława Trawińskiego. Żył, był, pracował, kochał, cierpiał z nami i wśród nas. Odszedł. Człowieczy los.

Wiesława Trawińska