Licznik odwiedzin:
N/A

Bartnicy. Drugi rok w Henrykowie

z cyklu Opowieści Sławoja

Wrzesień, bardzo ciepła końcówka lata. W miarę wolny czas pozwalał na częste spacery i włóczęgi po parku, co dawało różne możliwości i sprzyjało różnym obserwacjom. Można było spotkać ciekawe ptaki i dzikie zwierzęta. Ptaszki, owady, komary, również pszczoły. 

Według mitologii egipskiej pszczoły to łzy boga Ra. Grecka królewna Melissa (co znaczy „pszczoła”) karmiła Zeusa miodem. Koran też określa pszczoły jako owady święte.

Któryś kolejny spacer z dziewczyną po odległych częściach parku naraził ją i towarzyszącego kolegę na ukąszenie przez tego boskiego miododajnego owada. Uciekli w popłochu. Kolega w duchu nucił piosenkę – „raz ugryzła misia  pszczoła, ach ty brzydka misiu woła, za te męki za te bóle porozwalam wszystkie ule” itd.- którego znam z imienia i nazwiska. Kolega nie dał za wygraną, poszedł sam popatrzeć. Patrzył. Kilka razy. Zafascynowała go ta pracowita owadzia rodzina. Znalazła sobie miejsce w starym drzewie, dziuplę, pewnie po kimś przejętą lub po wypędzeniu poprzednich właścicieli.  

Cóż robić, prawo dżungli – silniejszy górą. Czy silniejszy? Z pewnością bardzo kąśliwy. Dziupla była niezbyt wysoko, około trzech metrów nad ziemią. Tylko jak wybrać miód przez taką małą dziurkę? Nie zawsze mała jest piękna. Podziw i fascynacja przerodziły się w chęć posiadania. Miodu. Przyszły bartnik, wysoki, ale żeby do dziupli sięgnąć, dużo mu brakowało. Doszedł do wniosku, że sam rady nie da. W tajemnicy namówił dwóch zainteresowanych i razem zaczęli się przygotowywać do przejęcia efektów cudzej pracy. Określili cel i potrzebne wyposażenie, o którym właściwie nie mieli żadnego pojęcia. Cała trójka „bartników” jest na tym zdjęciu, w pierwszym i drugim rzędzie.    

Wiadomo, trzeba się ubrać ochronnie, bo gryzą, odymić to uciekną, zabrać miód i w nogi. Wiśta wio, łatwo wymyślić, trudniej o realizację. Podobno pszczoły w nocy śpią i nie gryzą. Podobno. Chyba inne, bo te akurat cięły równo i w dzień i w nocy. Za wyposażenie miały wystarczyć rękawiczki, grube bluzy i czapki naciągnięte jak kominiarki. Takie mocne zabezpieczenie, jeszcze dobrze nie doszli, a już pot spływał po plecach rozsiewając wkoło obcy dla pszczół i wzmagający agresję zapach. Żeby sięgnąć do plastrów trzeba było wejść na wysokość około trzech metrów. Drabiny nie mieli, ale od czego ramiona. Najpierw siad na ramiona kolegi, za nisko, rękami po pniu i stójka na ramionach, ale pszczoły nie śpią, niestety, mało tego pobudzone obcym zapachem atakują rabusiów. Koledzy nie misie, chroni ich tylko liche ubranie, w które pszczółki wczepiają się i plączą, co jeszcze bardziej je wk….a. Niestety cała ochrona na nic się nie zdała, noc za gorąca, pot na plecach, za luźne zabezpieczenia, zadymienie za małe. Cięły jak najęte. Zastanawialiśmy się czy pszczoła wie, że po użądleniu ginie, jeśli tak, to wielki szacun. Patriotka, życie poświęca dla roju.                                   

Nieszczęśni bartnicy wiali odymieni, opuchnięci, a jeden ze skręconą nogą, którą uszkodził usiłując zeskoczyć z ramion przystojniaka. Bez miodu. Jednak miłość do pszczół mu nie minęła. Wracał i obserwował ten rój, łącznie z obserwacją rójki z tej rodziny.

Aktualnie „bartnik” jest na emeryturze. Założył małą pasiekę, kilkanaście pni, ale już profesjonalnie. Niedawno go odwiedziłem. W jego pasiece teraz pełna profeska. Pośmialiśmy się, powspominaliśmy, jak to Henrykusy. Część wiedzy na temat tamtego miodobrania uzupełnił przy własnym miodzie pitnym. Miodu też mi nie żałował, dał go tyle, że sam sobie miodówkę robię. Cały balon, 40 litrów. Kto to wypije? 

Jak to drzewiej gadano – ja tam byłem, miód i trójniak piłem, a co zapamiętałem to Wam przekazałem.

Sławoj Kiersznicki-Misiewicz „Harnaś”