Licznik odwiedzin:
N/A

Stonce ziemniaczanej zawdzięczam

z cyklu Opowieści Sławoja

Rapsod dla stonki ziemniaczanej

Czytając wpis Bola, przypomniałem sobie, że ja również miałem takie zawiadomienie o przyjęciu do szkoły. Po wielu przeprowadzkach trudno było mi ten dokument znaleźć. Pogrzebałem, poszukałem i z pomocą Żony znaleźliśmy. Leżał w starych zapomnianych papierach. Sztampa. Niewiele się różni od tego, który pokazał Bolek. Zastanowił mnie fragment, dotyczący opłaty za internat. Dokładnie ta sama kwota, chociaż oba dokumenty dzieli rok czasu. Czyżby w PRL-u nie było inflacji? Czy ekonomia marksistowsko-leninowska nie dopuszczała do spadku wartości pieniądza, a inflacja jest tylko spuścizną amerykańskiego imperializmu i zgniłego zachodniego kapitalizmu? Może jednak ekonomia socjalistyczna była lepsza niż obecna? 2/.

Pamiętam również swoją rozmowę kwalifikacyjną. Po nocnej podróży pociągiem, dojechałem do Henrykowa. Było nas kilkanaście osób, nie było listy, sami ustalaliśmy kolejność, wchodziliśmy pojedynczo. Moja kolej. Formalności, sprawdzanie na liście. Część już była po rozmowie, część z negatywną decyzją, wszyscy nerwowi. Wchodziłem w końcówce. W Komisji Kwalifikacyjnej zasiadali: Jadwiga Polkowska, Amelia Gembarzewska, Jan Szadurski, Stefan Kościelniak i Czesław Trawiński. Pierwsze pytania dotyczyły mojej osoby; skąd jestem, jak się dowiedziałem o szkole itd. Chyba zrobiłem pozytywne wrażenie. Jeszcze tylko najstarszy członek Komisji zapytał, czy ziemniaki można rozmnażać wegetatywnie czy generatywnie? Ponieważ nie znałem ani tych słów, ani odpowiedzi na to pytanie, na wszelki wypadek, mając przed oczami przegrany powrót do domu, odpowiedziałem, że obydwoma metodami.

Tylko dlatego, że taka odpowiedź wydawała mi się bardziej poważna. Zawsze dwie metody lepiej niż jedna. Spotkało się to z pozytywną reakcją Komisji, ale pytający poprosił żebym powiedział co to za metody rozmnażania? Jako przyszły rolnik z przypadku zupełnie nie wiedziałem o co chodzi, ale na szczęście ktoś poprosił do telefonu najstarszego członka Komisji, a inny groźnie wyglądający, z rozwianym czochradłem i w okularach poinformował, że z powodu braku

pytającego nie muszę odpowiadać i powitał mnie w szeregach słuchaczy Szkoły w Henrykowie. Po czym rozeszli się po terenie Szkoły, chyba na obiad, bo w końcu ile na głodnego można słuchać niedouczonych, ogłupiałych ze strachu przyszłych rolników.

Po podjęciu nauki dowiedziałem się, że starszy to był Dyrektor Jan Szadurski, a w okularach mgr Czesław Trawiński. W czasie nauki w Henrykowie wspominałem kwalifikacje z Panem „Trawką” Trawińskim i dowiedziałem się, że spodobało im się, że mówiłem ziemniaki na kartofle, ja z kolei opowiedziałem, skąd była moja wiedza na temat kartofli. Poza tym, że jadałem ziemniaki, ze szkołą jeździliśmy do lokalnego PGR-u na zbieranie stonki ziemniaczanej. I nie była to stonka kartoflana zwana „żukiem z Colorado”, rozrzucana z samolotów amerykańskich i zachodnioniemieckich imperialistów na socjalistyczne pola uprawne, w celu zagłodzenia niepoprawnych komunistów zza „żelaznej bramy”. Uśmialiśmy się obaj.

Na powyższej grafice w długiej sukni, z torebką, parasolką i w kapeluszu to ona – samiczka. Reszta w melonikach to oni – oszalałe samce.

Tak to imperialistom, stonce i „Trawce” zawdzięczałem możliwość nauki w PSTNiL i późniejsze sukcesy w rolnictwie.

Sławoj Misiewicz