Licznik odwiedzin:
N/A

Anieli grają…

Aniela była jedną z najweselszych koleżanek spotkanych w Henrykowie. Przekonałem się o tym wielokrotnie, również na licznych rajdach w pobliskie góry. Przy ognisku nieraz poświęcaliśmy jej osobny utwór z powszechnie znanym refrenem „Anieli grają…”. To cóż, że to kolęda! Nam to nie przeszkadzało.

Obserwując Anielę uznaliśmy w męskim internacie, że jest idealną kandydatką na żonę dla naszego ulubionego kolegi Tośka Ślipki. Swaty jednak nie wyszły. Nie wiemy czy zabrakło między nimi chemii czy nasza akcja była zbyt opieszała?

Po szkole Antoni szybko znalazł sobie żonę w ojczystych stronach, a Aniela również krótko pozostawała w stanie panieńskim.

Po odebraniu dyplomu PSNR Anielę spotkałem w grupie dziewcząt odrabiających praktykę wakacyjną w okolicach Wejherowa. Pisałem już o tym w osobnym poście.

Następne spotkanie zdarzyło się spontanicznie kiedy na Ziemi Leszczyńskiej odwiedził mnie Jurek Bruski, który do dziś przechwala się, że widział wszystkie moje lokalizacje po opuszczeniu szkoły i Sejn. Kiedy stanął w moim progu w Lesznie, uświadomił mi, że wcale niedaleko mieszka nasza ulubiona koleżanka Aniela. Bez zbędnej zwłoki wybraliśmy się do niej, do Wąsosza koło Góry Śląskiej. Pamiętam, że było już ciemno kiedy wspinaliśmy się po schodach ich starego domu. Kiedy na widok Anieli, jak przed laty, zaintonowaliśmy kolędę „Anieli grają…”, Aniela zbaraniała! Zaległa sekundowa cisza, a po niej wybuchy radości. Odezwała się dopiero po chwili wpadając nam w ramiona. W radosnym, sentymentalnym nastroju spędziliśmy wieczór.

Fotografie poniżej: Fot. 1 – Jurek Bruski, Aniela Kumaszka, Jola i Alinka Bruskie. Fot. 2- Andrzej Szczudło, J.Bruski z córką Alinką, Czesław Kumaszka. Fot. 3- Aniela, Jola, Jurek, Alina, Czesław).

Lata mijały, każdy z nas szedł własną drogą. Anielę zaprowadziła ona aż do Norwegii. Przez 11 lat mieszkała w jej stolicy, w Oslo. Wiedząc o tym, w obawie że nie zastanę na miejscu, nie próbowałem jej odwiedzać.

Specjalna okazja zdarzyła się w minionym miesiącu. Jako znany w okolicy genealog (sic!), zostałem poproszony do reprezentowania Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego we Wrocławiu na spotkaniu w Wąsoszu, inicjującym działalność Koła Genealogicznego KRESOWIAK. I chociaż spotkanie trwało dobre dwie godziny, znalazłem czas na odwiedziny Anieli.

Mieszka w tym samym domu, chociaż jest on radykalnie odnowiony. Widać tu fundusze norweskie. Anielę zastałem w trudnym momencie życia. W styczniu bieżącego roku po ciężkiej chorobie serca zmarł jej mąż Czesław. Niemniej na przywitanie był zapamiętany sprzed lat uśmiech i potem serdeczna rozmowa.

Aniela z Czesławem dochowała się dwóch synów, ale tylko jednej wnuczki. Bardzo ją rozumiałem, bo sam jestem w identycznej sytuacji.

Na najbliższy zjazd Henrykusów Aniela się nie wybiera, ale z optymizmem myśli o następnych. Chce nadrobić braki z przeszłości, bo ma za sobą udział tylko w jednym.

Andrzej Szczudło

Jurek Bruski- ojciec chrzestny mojego kajakarstwa

Jurek Bruski to mój kolega z Henrykowa. Lata życiowych doświadczeń udowodniły, że jeden z najlepszych. W czasie szkoły nie kumplowaliśmy się jakoś szczególnie, ale w internacie bywaliśmy blisko siebie. W drugim roku nauki Jurek już nie miał wiele czasu dla kolegów, bo poznał Jolę. I chociaż Jola była z południa (Bardo), a on z północy (Miastko) trwali przy sobie przez czas nauki Jurka i Joli, która była przecież z młodszego rocznika PSNR. W roku 1975 r. stanęli przed ołtarzem, a w roku 1976 przyszła na świat ich córka Alinka.

Z Jurkiem łączyło mnie wiele, bo podobne poczucie humoru, zamiłowanie do turystyki, ale przede wszystkim to, że mój rodzimy powiat Sejny w liście rankingowej najrzadziej zaludnionych powiatów był tuż obok jego powiatu Miastko. Żadnemu z nas nie przeszkadzało, że nasze małe Ojczyzny były na końcu kolejki. Nie przeszkadzało mi również, że Jurek nie lubił grać w piłkę, chociaż kiedy toczono futbolową wojnę Północ- Południe (na chwilę zapominał o pochodzeniu żony), dzielnie stawał do apelu i był w tej samej drużynie co ja, w Północy.

Wizyta w Wąsoszu; od lewej Aniela Kumaszka, Jola i Jurek Bruscy z Alinką, Czesław Kumaszka.

Adres domowy Jurka wpisałem na stałe do swojego notatnika, ale kilka razy musiałem go potem zmieniać. On podobnie, kilka razy na nowo wpisywał adres do mnie. Zanim wybrałem się pierwszy raz do Miastka, miastkowego lub miasteckiego (nie wiem jak jest bardziej poprawnie) kumpla spotkałem nad morzem, w SHR Żelazna, gdzie dziewczyny z rocznika Joli miały praktykę wakacyjną. Nie spotkaliśmy się tam przypadkowo, bo faktycznie mając już dyplomy techników nasiennictwa rolniczego w kieszeni umówiliśmy się poważnie potraktować ostatnie w życiu wakacje. Byliśmy przekonani, że praca może poczekać; zanim ją podejmiemy, należą nam się jakieś wywczasy na łonie natury. Odpoczywaliśmy pod namiotem, tuż obok budynku, w którym zakwaterowane były nasze koleżanki. Wkrótce okazało się, że koleżanki zrobiły się jakby mniej nasze, bo bardziej pociągali je klerycy zgrupowani w obozie letnim nad jeziorem. Nie zważając, że to czasy tzw. komuny, dziewczyny zrobiły się bardzo religijne. Jeszcze przed zajęciami w polu rano zrywały się z łóżek, aby gorliwie uczestniczyć w polowej mszy świętej nad jeziorem. Ile było w tym głębi, nie wiem, wiem jednak że po tamtych wakacjach połowa z kleryków zrezygnowała z pierwotnych zamiarów i wróciła do cywila.

Jurek, Aniela, Jola i Alinka.

Jeden z nich ożenił się z naszą koleżanką Anielą, z którą stworzył przykładną rodzinę. Po latach przekonaliśmy się o tym osobiście, kiedy Jurek z Jolą odwiedzili nas we Wschowie. Dosyć spontanicznie zdecydowaliśmy się wtedy odwiedzić Anielę i Czesława, którzy mieszkali w Wąsoszu, jakieś 50 km od nas. Wizyta była dla nich zaskoczeniem, radosnym jak było widać. Potem okazało się, że i owocnym, bo zapatrzona w synka Anieli Andrzejka córka Bruskich, Alinka wymusiła na rodzicach, że chce mieć braciszka o takim samym imieniu. I stało się! Bruscy doczekali drugiego dziecka i dali mu na imię Andrzej, co przy okazji zaspakajało i moją próżność.

Służba wojskowa, do której zostałem wezwany na dwa lata jesienią 1975 roku, ograniczyła moje kontakty towarzyskie, ale nie z Bruskimi. Widzieli mnie w mundurze. Odwiedzili mnie w Dretyniu, gdzie doraźnie przebywałem na manewrach. Mieszkali wtedy w Miastku, gdzie Jurek pracował w miejscowej Centrali Nasiennej.

Po wojsku zamieszkałem ponownie w Lesznie, a do Miastka wybrałem się na spływ kajakowy. Jurek zachęcał do tego już wcześniej, ale nie było sposobności. Tym razem oferta była konkretna; przyjeżdżaj w takim terminie i popłyniemy Brdą. Przyjechałem i popłynęliśmy.

Życie obozowe na spływie Brdą.

Dla mnie był to pierwszy w życiu spływ kajakowy. Lekko nie było, ale dałem radę. Płynąłem z Adamem, bratem Jurka. Razem zaliczyliśmy wywrotkę kiedy na zakręcie rzeki obaj nacisnęliśmy mocno wiosłami po jednej stronie. Przy okazji na jednym z postojów wyrobiłem sobie kartę pływacką, która nigdy mi się nie przydała, nie była nikomu okazywana, ale przydała mi pewności siebie na wodzie. Od tego czasu przekonałem się do kajakarstwa i to ten sport mogę wskazać jako jedyny, poza kolarstwem, jako w miarę regularnie uprawiany przeze mnie.

Andrzej Szczudło