Już kilka lat temu słyszałem od starszych kolegów, że środowisko szkół henrykowskich dochowało się profesora. Poczytałem w Internecie, upewniłem się i starałem się do niego dotrzeć. Telefonicznie już to się udało. Porozmawialiśmy i mogę się podzielić informacjami z Czytelnikami naszego portalu.
Jerzy Tys, bo o nim tu mowa, pochodzi z okolic Tomaszowa Lubelskiego. Wychował się na wsi w rodzinie rolników. Chodząc do szkoły, najpierw do podstawówki, potem do LO w Tomaszowie Lubelskim, musiał jednocześnie pracować w gospodarstwie. Poznał rolnictwo od tej gorszej strony. Pewnie dlatego swoją przyszłość widział w innym miejscu. Jego priorytetem było wojsko. Kończąc naukę w LO zdecydował się złożyć dokumenty do Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie. Po badaniach lekarskich przyszedł czas na ankiety. Bardzo dokładnie trzeba było opisać genealogię rodzinną, bo ówczesna władza chciała mieć w swoich szeregach ludzi pewnych, sprawdzonych. Kiedy wydawało się, że wszystko poszło dobrze, przeszedł list z informacją, że „…z powodu dużej ilości kandydatów Pana wniosek został odrzucony”. W pierwszym momencie Jerzy przeżył szok, zdziwienie. Zaczął dociekać co tak naprawdę znaczy enigmatyczne zdanie z pisma, otrzymanego z rektoratu WAT? Ktoś znajomy, dobrze osadzony w wojsku dowiedział się, że faktyczną przyczyną odmowy przyjęcia na studia była przeszłość jego ojca. Okazało się, że w końcowej fazie II wojny światowej, kiedy Lubelszczyzna była już wolna, trafił on do wojska. W jego polskim batalionie wszyscy dowódcy byli Rosjanami. W proteście przeciwko temu cały batalion zdezerterował. Masowa dezercja w czasie trwania wojny nie pozostała bez konsekwencji. Wszystkim żołnierzom wpisano adnotację do książeczek wojskowych. Fatalny wpis nie zniknął także z kartoteki ojca Jerzego. Tak więc wymarzona kariera wojskowa Jerzego Tysa już na starcie się załamała. Proponowano mu, w ramach służby zasadniczej, szkołę radiotechniczną koło Zielonej Góry. Nie chciał tego. I wtedy ktoś z rodziny podpowiedział, że jest szkoła policealna w Henrykowie. Jak wielu innych, zdecydował się na nią z myślą o przeczekaniu i ponowieniu startu na studia w następnym roku.
Roczny pobyt w Henrykowie zweryfikował ten pogląd. Jerzy zauważył, że henrykowskie PST to szkoła wyjątkowa. Spotkał tam ludzi bardzo zaangażowanych; dyrektora Jana Szadurskiego, dyrektor Tyszkiewicz, Jadwigę Polkowską, Stanisława Dorucha i innych. Był tam olbrzymi magazyn, w którym raz w tygodniu odbywali praktyki. Czas spędzony w oczyszczalni, w polu albo na warsztacie nie poszedł na marne. Jerzy wie co mówi, bo po latach może to porównać do informacji uzyskiwanych na studiach. PST w Henrykowie dawało profesjonalne przygotowanie do pracy. Był to „matecznik bardzo przydatnej wiedzy”, który miał istotny wpływ na podejście do rolnictwa. Ważne było też uzyskanie tam prawa jazdy na ciągnik.
Jerzy Tys został w Henrykowie również na drugi rok i z dyplomem policealnej szkoły poszedł do pracy w Centrali Nasiennej. Po roku zdecydował się na studia w Akademii Rolniczej.
(dalsze losy w kolejnym odcinku).
Andrzej Szczudło