Po 40. latach zachciało mi się odkurzyć szufladę i przejrzeć stare slajdy. Dziś jest to technologia przestarzała, bo mamy zdjęcia cyfrowe. Jest jednak możliwość przekształcenia slajdów w pliki jpg, które można pokazywać w Internecie. Wśród slajdów znalazłem dwa z pobytu u rodziny Henrykusa Mariana Samka w Witkowie k. Jaworzyny Śląskiej. Sądząc po fakcie, że przyjechałem tam żółtym maluchem nabytym jesienią 1987 roku oraz po wieku naszych dzieci, mogło to być w 1988 roku.
Działo się dnia 1 lipca 1988 r. Przed nasz dom we Wschowie zajeżdża samochód z obcą rejestracją. Kto to nas zaszczycił, zastanawiam się, ale już po chwili nie mam wątpliwości. Z auta wysuwa się dwoje uśmiechniętych ludzi. To nasi, to Jola i Jurek Bruscy, którzy przez kolejne lata po szkole odwiedzali nas na wszystkich adresach zamieszkania; w Lesznie, w Górczynie i w dwóch lokalizacjach we Wschowie. Jak zawsze jest radość ze spotkania, aktualizacja informacji o sobie. Dajemy wędrowcom przysłowiową szklankę wody, zapraszany do mieszkania i do stołu. Cieszymy się własną obecnością, wspominamy stare czasy, komentujemy i nowe. Ot, taki nasz henrykowski standarcik.
W pewnym momencie pada propozycja; jedziemy do Tośka Ślipki. Powszechnie lubiany kolega Tosiek mieszka w naszym województwie pod Krosnem Odrzańskim. Mamy do niego 140 km, ale to nas nie zniechęca. Antek wart jest takiego wysiłku. Ruszamy w trasę. Po dwóch godzinach docieramy do Wężysk. Przygotowani na zaskoczoną minę naszego sympatycznego kolegi pukamy do drzwi wiejskiego domu. Jednak zamiast kolegi w drzwiach pojawia się jego żona i informuje nas, że Antoni jest w polu. Nie chcemy czekać bezczynnie, postanawiamy z niego zażartować. Widząc z daleka masywną sylwetkę naszego kolesia bierzemy pod pachy teczki i pod osłoną parasola, mimo że nie pada, niespiesznie zmierzamy w stronę Antoniego. Udajemy inspektorów z banku względnie komorników. Przez chwilę chyba tak nas odbiera, ale kiedy już jesteśmy blisko, uśmiech na twarzy rolnika komunikuje nam, że zostaliśmy rozpoznani. Witamy się serdecznie i zabieramy się do domu Ślipków na kawę. Program tego typu spotkań jest standardem; wspominamy wspólny czas w Henrykowie, trochę opowiadamy o aktualnej sytuacji w naszych rodzinach. Po kilku godzinach zadowoleni wracamy do Wschowy.
Wielu kolegów z mojego rocznika i sąsiednich pewnie zastanawia się co się dzieje z henrykowską parą Ewą i Edkiem? Ja wiem, bo odwiedziłem ich w 2009 roku. Dowiedziałem się, że bycie ze sobą przez dwa lata szkoły im nie wystarczyło, chcieli czegoś więcej. Pobrali się i doczekali dwóch synów. Chociaż oboje pochodzili z miasta, Ewa z Wrocławia a Edek z Żar, zamieszkali na wsi pod Wrocławiem. Na ziemi po dziadku Edka do tej pory prowadzą specjalistyczne gospodarstwo rolne. Jak widać z powagą wykorzystują wiedzę branżową zdobytą w Henrykowie. Przez ponad 40 lat nie pojawiali się na żadnych zjazdach szkoły czy rocznika. Dlatego trudno się dziwić, że uczestnicy zjazdu w Lubiatowie, który odbył się w 2021 roku byli zaskoczeni niezapowiedzianym wcześniej przyjazdem Edka. Pobył z nami tylko kilka godzin.
Tym, którzy w Lubiatowie nie byli prezentuję kilka zdjęć Ewy i Edka z 2009 roku. Prawda, że od czasów szkolnych niewiele się zmienili?