Licznik odwiedzin:
N/A

Władek pod moim oknem

Dyrektor naszej szkoły, Władysław Szklarz znany był z tego, że lubił pojawiać się niespodziewanie w różnych miejscach, również w naszym internacie w Henrykowie. Hasło „Władek idzie” działało na wyobraźnię i oznaczało, że trzeba mieć się na baczności, a przede wszystkim chować grzałki.

Myśl zatytułowana „Władek idzie” zakiełkowała w mojej głowie jakieś 20 lat temu, kiedy miałem już za sobą kilkanaście lat pomieszkiwania we Wschowie. Zadomowiłem się tam, co oznacza, że w miejscu wybranym na życie wybudowałem dom. Jego fasada wychodzi na ulicę prawie podmiejską, która łączy miasto Wschowa ze wsią Przyczyna Górna.

Któregoś razu zauważyłem starszego pana dziarsko maszerującego w stronę Przyczyny Górnej. Na pierwszy rzut oka; wypisz, wymaluj Władek Szklarz! Ale skąd się wziął, dlaczego miałby tu być? Wprawdzie pracując od lat w tzw. ochronie roślin obyty byłem z terenem i znałem wielu Szklarzów z okolicy; z Siedlnicy, Dryżyny i innych wsi, ale czy to ktoś spokrewniony z naszym, trudno powiedzieć. Co prawda ktoś wspominał, że są krewnymi naszego dyrektora. Jednak co innego wiedzieć, a co innego zobaczyć na własne oczy. Kiedy więc ujrzałem starszego pana za oknem, uznałem że to ktoś tylko do niego podobny. Jednak jakiś czas później los a właściwie obowiązki inspektora PIORiN skierowały mnie do Konradowa. W czasie kontroli rolnika Tadeusza Panicza niespodziewanie wszystko się wyjaśniło. Kontrolowany przez nas rolnik okazał się dalszym krewnym dyrektora Szklarza. Nie tylko potwierdził, że nasz dyrektor bywa we Wschowie u krewnych, ale wydobył ze swojej biblioteczki książkę, której on był autorem. Było to obszerne opracowanie zawierające biogramy tysięcy Kresowian z terenu Buczacza i okolic. Sfotografowałem interesujące mnie strony i dzięki temu po latach mogłem zamieścić na naszej stronie biogram Władysława Szklarza, syna Szymona i Marii.

Przechodząc od moim oknem Władek najprawdopodobniej zmierzał do swojej siostry zamieszkałej w Przyczynie Górnej. Być może wtedy też odwiedził również grób swoich rodziców na cmentarzu parafialnym we Wschowie (foto poniżej).

Analizując „szklarzowe” wątki z okolicy przypomniałem sobie, że do tej rodziny przyznawali się także Baczyńscy z Siedlnicy, których kuzyn Adam Wąsik przez lata był głównym specjalistą ds. nasiennictwa w Głównym Inspektoracie PIORiN, moim najwyższym przełożonym z nasiennictwa. Miałem okazję spotkać go w 2011 r. na szkoleniu w Łukęcinie. W luźnej rozmowie opowiadał o genealogii rodziny Szklarzów.

Tak więc nie mam już wątpliwości, że Władysław Szklarz, nasz dyrektor z Henrykowa był mocno związany ze Wschową i okolicą, co było dla mnie zaskoczeniem.

Andrzej Szczudło

Zbyszek w moich progach

Zbyszek Szczerbiński jest moim henrykowskim kolegą z grupy zielonogórskiej. W Henrykowie, z Piotrem i Tośkiem trzymali się razem, stanowiąc obsadę jednego z pokoi w internacie. Po szkole rozstaliśmy się, ale jakiś tam okazjonalny kontakt był. Kiedy dosyć przypadkowo, zamieszkując we Wschowie z „Białego Niedźwiedzia” stałem się Lubuszaninem, postanowiłem kontakt odnowić. Całą rodziną wybraliśmy się do Dychowa, gdzie Zbyszek mieszkał.

Zbyszek Szczerbiński przy płocie (jeszcze nie ukończonym) we Wschowie. 1993 r.

Było to zaraz po zmianie systemu politycznego w Polsce, początek lat 90., kiedy wiele zakładów pracy upadło, a przedsiębiorczy Polacy poszukiwali dla siebie nowych szans na pracę i życie. Bazując na różnicy cen w obu krajach, dosyć niespodziewanie w małej miejscowości Łęknica na granicy polsko- niemieckiej powstał potężny bazar, na którym sprzedawano wszystko czyli tzw. mydło, powidło. Krążyły legendy o tym, więc będąc blisko chcieliśmy to miejsce odwiedzić. Okazało się, że przewodnikiem może nam być żona Zbyszka, która ma tam swoje stanowisko handlowe. Wybraliśmy się tam i chociaż dziś już nie pamiętam co udało się kupić, wielkość bazaru i rozmaitość towarów robiły wrażenie.

Wrażeń z wyjazdu mieliśmy więcej, bo kolega zaprosił nas na grzyby, których w tym czasie i miejscu było multum. Lubię grzybobranie i co roku staram się zadość tej pasji uczynić, ale od tamtego czasu nie widziałem więcej niż wtedy.

W roku 1990 był w Henrykowie Zjazd Absolwentów na zakończenie działalności szkół henrykowskich. Zbyszka Szczerbińskiego też tam spotkałem. Była okazja do pogadania.

Zjazd w Henrykowie, 1990 r. Zbyszek Szczerbiński w swetrze z czerwonymi wzorami. Po jego prawej stronie nieżyjący już od lat Antoni Ślipko z Wężysk, po lewej Marian Samek z Witkowa. Z prawej strony zdjęcia Henryk Radomski, wychowanek dyrektora Szadurskiego.

W ramach rewizyty Zbyszek odwiedził nas we Wschowie w 1993 roku. Od dwóch lat z żoną i dwoma synami mieszkaliśmy już w nowym domu, chociaż wokół niego sporo było jeszcze do zrobienia. Zbyszek przyjechał z żoną Wiesią. Mile spędziliśmy czas na wspominkach i pogaduchach.

Potem było aż kilkanaście lat posuchy w kontaktach ze Zbyszkiem. Odwiedzałem kolegów i koleżanki z innych stron kraju. Ponownie go spotkałem, kiedy zdecydowałem się uczestniczyć w projekcie Polska Cyfrowa Równych Szans. Szkolenie dla grupy lubuskiej tzw. Latarników odbywało się w Dychowie w 2013 roku. W rozmowie telefonicznej okazało się, że mój kolega mieszka już w innym miejscu, we wsi Kosierz, 12 km od poprzedniego. Dotarłem tam bez problemu i… wysłuchałem serwisu informacyjnego. Byliśmy znowu na bieżąco.

Zbyszek z żoną Wiesią w czasie wizyty we Wschowie. 1993 rok.

Teraz na świecie króluje Facebook, źródło informacji i rozrywki. Zbyszek długo go unikał, aż w końcu uległ namowom córek (ma dwie) i zaistniał. Nic jednak z siebie tam nie daje, żadnych wpisów ani fotek. Musiałem ja 😊. Co niniejszym uczyniłem.

Andrzej Szczudło