Była też cebulnica

Jak wszyscy wiemy, wyżywienie w Henrykowie zapewniała nam stołówka. Było całkiem niezłe i było go pod dostatkiem, nikt nie chodził głodny (chyba że chciał). Chociaż w wieku, w którym wówczas byliśmy, każdy facet bardzo chętnie, w zasadzie o każdej porze, mógł coś przekąsić, szczególnie na ciepło. Dlatego co jakiś czas, gdy poniosła nas ułańska fantazja, urządzaliśmy sobie dodatkowe kolacyjki. Czasami przyrządzaliśmy tytułową cebulnicę, czyli danie składające się z jajek, cebuli i przypraw.

Dlaczego cebulnica? Już wyjaśniam. Jakiś tłuszcz i przyprawy (sól, pieprz) brało się ze stołówki. Cebula także była stosunkowo łatwo osiągalna, wystarczyło uśmiechnąć się do pań kucharek, ogródki też były w pobliżu,  poza tym Henryków to przecież wieś, no więc no problem. Najtrudniej było zdobyć jajka. Do kupowania nie byliśmy szczególnie skłonni (lepiej było kupić coś innego), no to „kombinowaliśmy” je na różne sposoby. Kiedy zgromadziliśmy wszystkie produkty, wszystkie trzy, zaczynało się gotowanie.

Cebulę w ilości 3-4, czasem więcej, KILOGRAMÓW obierało się i kroiło, raczej niezbyt drobno, bo nikomu się nie chciało i w jakimś garnku, na płytce elektrycznej cebula była duszona na przyniesionej ze stołówki margarynie. Gdy cebula była uduszona, dodawaliśmy przyprawy i jajka, dwa, trzy, czasami nawet cztery … SZTUKI, więcej w zasadzie nigdy nie mieliśmy.  Biorąc pod uwagę podane proporcje, trudno nazwać to danie jajecznicą, dlatego była to cebulnica, czyli duża ilość duszonej cebuli, z dodanymi do smaku kilkoma jajkami.

Chleb ze  stołówki, słodkawy smak duszonej cebuli, charakterystyczny aromat stołówkowej margaryny, wszystko lekko (a nawet bardzo lekko) „złamane” jajkiem i wyżerka była przednia… „palce lizać”. Jak do tego znalazł się odpowiedni trunek, a zawsze się znalazł, to choć chętnych do degustacji i cebulnicy, i trunku było wielu to biesiada często przeciągała się do późnych, a czasami wczesnych godzin.

Kiedyś przygotowałem to danie u siebie w domu, dla swojej rodziny. Ilość nie było jakaś imponująca (bo była to tylko próba), ale proporcje mniej więcej zachowałem. O dziwo, wszystkim domownikom smakowało, czyli henrykowski przepis sprawdził się wiele lat później wśród niehenrykusów. Do tej pory, od czasu do czasu, daję się namówić i przyrządzam cebulnicę. Czasy i warunki już nie te, nie brakuje żadnego z produktów i nie trzeba „nadrabiać” cebulą, ale nazwa pozostała.

Pozdrawiam i wszystkiego naj…smaczniejszego.

Frenk   

Zamieszczone tu zdjęcia potraw pochodzą ze spotkania w Wałdowie, u Joli i Jurka Bruskich. Działo się to w roku 2011. Jako uczestnik wielu podobnych mogę stwierdzić, że była to impreza najbardziej gastronomiczna. Robiła wrażenie wielkość naczynia, ilość osób zaangażowanych w przygotowanie i… ten smak rydzów! (A.Sz.)