Licznik odwiedzin:
N/A

7 lat w Henrykowie

Szybki rozwój nasiennictwa, powstawanie nowych placówek terenowych, wzrost liczby zatrudnionych [od 7 osób w 1950 roku do 7000 pracowników w 1964 roku], precyzja czyszczalnictwa oraz analiz laboratoryjnych, wszystko to wymagało stałego doszkalania personelu, który w skali kraju liczył ok. 55 tys. osób różnych specjalności. Nabór nowych pracowników był niemal żywiołowy. Przykładowo, Wrocław powiększał swoją załogę w tempie 100 osób rocznie. O naborze fachowców nie mogło być mowy, bo ich nie było. Wyższe uczelnie rolnicze [Akademie Rolnicze] nie przygotowywały kadry nasiennej. Jedynie Akademia Rolnicza we Wrocławiu miała Katedrę Hodowli Roślin i Nasiennictwa, prowadzoną przez prof. Szymona Brey‘a, ale szkolenie rolników, w dużych miastach, bez codziennej styczności z bezpośrednią produkcją, to po prostu fikcja. Taki „rolnik z Marszałkowskiej” zaczynał swoją pracę od pytania; za ile, jakie mieszkanie, jaki samochód itp. Wyprowadzony na plantacje chodził jak „nagi w pokrzywach”.  Błoto, brak dyskoteki i rozrywek kulturalnych. Technikum rolnicze to jest kuźnia kadr rolnictwa liniowego, ale w żadnym przypadku specjalistycznego. Były dwa Technika Hodowli Roślin i Nasiennictwa; w Bojanowie i Sobieszowie. Niestety, ciało pedagogiczne nie miało pojęcia o nasiennictwie, a do tego, żadne z techników nie miało zaplecza produkcji nasiennej. Pokazy w sąsiednich PGR-ach i na gospodarstwach przyszkolnych były lichą namiastką. Rozpocząłem więc bombardować Zjednoczenie Hodowli Roślin i Nasiennictwa, o radykalne rozwiązanie problemu stacjonarnego, stałego szkolenia kadry nasiennej w oparciu o Stacje Hodowli Roślin i Zakłady Czyszczenia Nasion. Dyrektor Karol Gawłowski doceniał [na szczęście] wagę problemu i ryzyko pracy dyletanckiej. W dniu 8 grudnia 1964 roku zjawiła się u mnie, we Wrocławiu, komisja z Ministerstwa Rolnictwa i Zjednoczenia, prosząc abym wytypował obiekt i rozpoczął organizację uczelni. Wybór mój padł na Henryków, za którym przemawiały następujące elementy:

  •  poklasztorny obiekt o .o. Cystersów, o kubaturze 125 tys. m3, mający 300 pomieszczeń, nadających się na sale wykładowe oraz internat,
  • Zakład Czyszczenia Nasion prowadzony przez wrocławską Centralę Nasienną,
  • PGR wielkości ok. 400 ha, do przejęcia i przekształcenia w Stację Hodowli Roślin,
  • kilka przyległych PGR-ów, o łącznej powierzchni 4700 ha,
  • odległość od Wrocławia ok. 52 km, z dojazdem 7 pociągów/dobę; dodatkowo, w Ziębicach [6 km od Henrykowa] zatrzymywały się wszystkie pospieszne pociągi Warszawa – Kłodzko.

Obejrzeliśmy obiekt przy świetle elektrycznych latarek, bo było już ciemnawo. Stał on nieużywany od zakończenia wojny, czyli od 20 lat. Komisja zatwierdziła mój projekt bez zastrzeżeń i w dniu 8 stycznia 1965 roku Zjednoczenie zwróciło się do Ministerstwa Rolnictwa z wnioskiem o przejęcie całości i uruchomienie uczelni nasiennych. Dnia 12 stycznia 1965 r. Minister Stanisław Gucwa zatwierdził projekt, a ja otrzymałem nominację na przejęcie i zagospodarowanie całości, z tym, że otwarcie uczelni miało nastąpić 1 września 1965 roku! Miałem więc 7,5 miesiąca czasu, bez dokumentacji, programu, wykonawców i personelu. Powszechnie uważano to za niewykonalne i wiele osób cieszyło się, że wreszcie skręcę sobie kark. No, ale po kolei.

Wierzył we mnie tylko dyrektor Karol Gawłowski, który dał mi imienne pełnomocnictwo do działania w imieniu Zjednoczenia. Był to jedyny, znany mi przypadek udzielenia jednostce nieograniczonego pełnomocnictwa i zapewnienia nieograniczonych środków.

Mimo woli przypomniały mi się słowa J.Słowackiego: „tu poznam czylim wielki, czylim tylko dumny’’…  Pewny byłem tylko, że nikt mi nie pomoże i, że przystępując do działania, muszę mieć wszystko dokładnie przemyślane. Nie napisane, bo tego nigdy nie robiłem. Obraz rzeczy, które musi się wykonać, trzeba mieć stale w sobie i z nieubłaganą logiką i konsekwencją realizować. Byłem też pewien, że dyr. Gawłowski zawsze mnie poprze i da niezbędne środki.

Kto parał się inwestycjami w Polsce wie, że nie ma takiej niespodzianki, która by się nie mogła wydarzyć i to w najmniej odpowiedniej chwili. Dlatego nie wolno się sztywno uzależniać od kogoś lub czegoś. Nie wiem czy potrafię dokładnie odtworzyć drogę 300-tu pomieszczeniowego obiektu, sukcesywnie dewastowanego przez 20 lat, od ruin do utworzenia w nim uczelni, w wyznaczonym terminie. Myślę jednak, że nie tyle chodzi tu o technikę działania, ile o osobiste przeżycia i emocje towarzyszące tak gigantycznemu przedsięwzięciu. Po gruntownym przemyśleniu wszystkiego, doszedłem do wniosku, że nie mogę wykonywać szeregu czynności sukcesywnie, w miarę postępu prac, ale muszę wiele rzeczy zainicjować z taką myślą i wyliczeniem, aby potem pasowały do całości, którą na razie miałem tylko w myślach. Wiele osób z mojego otoczenia nie rozumiało całego szeregu moich posunięć, ale na szczęście nie musiałem nikomu składać sprawozdań, a dyr. Gawłowski nie dopytywał się i nie udzielał mi „zbawiennych” rad, co jest ulubioną rozrywką wielu głupawych zwierzchników.

Prace ułożyłem w następujący sposób:

  1. opracowanie dokumentacji inwestycyjnej powierzyłem Pracowni Konserwacji Zabytków we Wrocławiu [inż. J.Zachodny]
  2. renowację fresków i obrazów zleciłem pracowni p. Gietyńskiej, prof. Pękalskiemu i mgr. A. Włodarczykowi
  3. zestaw pomocy naukowych dałem do opracowania specjalistom z techników i laboratoriów
  4. program nauk opracowaliśmy w Zjednoczeniu
  5. do prac remontowo- budowlanych zaangażowałem 22 jednostki z różnych branż
  6. dostawy materiałów, umeblowania i wyposażenia zleciłem 76 firmom specjalistycznym
  7. prace rozpocząłem na wszystkich frontach, nie czekając na dokumentację; liczyłem, że jakoś wszystko się dopasuje w czasie i na nic nie będę czekał; sprawdziło się; nie wierzyłem w tzw. kooperację, jak nie wierzyłem w „zbiorowy mózg”
  8. egzamin wstępny na uczelnię i nabór młodzieży pomaturalnej przeprowadziłem w czerwcu 1965 roku, w lokalu szkoły w Ziębicach, bo Henryków był totalnie rozkopany
  9. egzamin przeprowadzali obcy nauczyciele, bo własnych jeszcze nie miałem
  10. o wszystkim musiałem pamiętać i decydować jednoosobowo
  11. przejęty PGR należało zagospodarować jako Stację Hodowli Roślin; opracowanie planu zleciłem pracowni projektowej [inż. Adamiak]
  12. równocześnie budowałem 5 domów ośmiorodzinnych dla personelu SHR, bo lokale PGR zastałem zajęte przez „dzikich” lokatorów, a nie miałem czasu na prowadzenie „jałowych” sporów sądowych.

Taki był start 12 stycznia 1965 roku, którego metą było otwarcie uczelni 1 września 1965

roku. Szlifowanie szczegółów trwało, nieprzerwanie, aż do mojego przejścia na emeryturę

w 1972 roku.

===================================================================

Henryków jest to temat- rzeka. Zwłaszcza, że była to jedyna tego typu uczelnia, nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Przynajmniej do 1972 roku czyli do mojego odejścia na emeryturę. Nic też dziwnego, że Henryków wzbudził olbrzymie zainteresowanie. Największe zainteresowanie okazywali przedstawiciele nauki ZSRR [Moskwa i Charków], Niemiec [Lipsk i Drezno] oraz Węgier. Najbardziej przypadało do gustu i przemawiało do przekonania usytuowanie uczelni w centrum produkcji nasiennej. Miałem tam poletka doświadczalne wszystkich odmian i gatunków roślin rolniczych z całego świata. Nawet z Japonii miałem niskopienną pszenicę o plonach około  110 q/ha. Gości miałem z całej Europy, a nawet z Kanady. Przyjechała stamtąd grupa ojców Cystersów, aby się naocznie przekonać, że w dzisiejszej Polsce odrestaurowano dawny klasztor Cystersów i kościół katedralny. Podobnie Niemcy z RFN, zaopatrzeni w zezwolenia i przewodnika z MSZ, przyjeżdżali, bo nie wierzyli, że dawna siedziba książąt Weimarskich jest odrestaurowana i służy jako uczelnia. Spróbuję scharakteryzować problemy związane z renowacją i funkcjonowaniem Henrykowa.

Henryków jako zabytek

Istnieje bardzo bogata literatura na temat Henrykowa jako „zabytku klasy 0”. Najstarszym źródłem jest Księga Henrykowska, napisana przez opata Piotra ok. 1270 roku. Oryginał księgi znajduje się w Archidiecezji Wrocławskiej. Miałem możność ją obejrzeć, dzięki uprzejmości, nieżyjącego już abp. Urbana i zrobić zdjęcie pierwszej strony, z pierwszym zdaniem w języku polskim „day ut ia pobrusa, a ti poziwai”.

Fundatorem klasztoru, powstałego około 1227 r. był król polski Henryk I Brodaty. Późniejszymi protektorami byli: jego żona- św. Jadwiga, syn- Henryk II Pobożny, Książę Ziębicki- Bolko II i jego żona Juta oraz opat Mikołaj. Podobizny tych sześciorga fundatorów i protektorów, pędzla holenderskiego malarza Wilmana, znajdują się do dziś w Sali Książęcej [Purpurowej], odświeżone przez Pracownię Konserwacji Zabytków w Toruniu, łącznie ze stallami w kościele katedralnym.

Z opisanymi wyżej portretami wiąże się dość oryginalna przygoda. Gdy objąłem Henryków, to portretów nie było. Pozostały tylko szczątki napisów kogo przedstawiały. Zwróciłem się do rektora Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu, prof. Pękalskiego, z prośbą o wykonanie nowych portretów. Profesor przyjął zamówienie, ale nigdzie nie można było odszukać jak wyglądały oryginały. Prof. Pękalski odtworzył więc podobizny w/g szkoły Matejki. Dosłownie, w dniu w którym przywieziono obrazy, dr Henryk Dziurla, opracowujący, na moje zlecenie, dokumentację historyczną Henrykowa, wpadł z nowiną, że znalazł oryginały w ciemnej nawie kościoła. W ten sposób oryginały wróciły na swoje dawne miejsce, a duplikaty prof. Pękalskiego powiesiłem w Sali Marmurowej, na parterze. Prof. Pękalski już nie żyje. Zginął w wypadku samochodowym na Rynku we Wrocławiu. Jego henrykowskie obrazy będą, dla następnych pokoleń, też już zabytkami.

Freski, na suficie w Sali Książęcej są pędzla malarza Liske [zięcia Wilmana]. Ich odnowienia podjął się mgr Włodarczyk [uczeń prof. Pękalskiego], ale zażądał specjalnych farb, które można było nabyć tylko w Indiach lub Chinach, a do tego za dolary w złocie. Gdy zjawiłem się z tym problemem [z duszą na ramieniu] u dyr. Gawłowskiego, usłyszałem tylko „dobra, ja to panu załatwię.” Do dziś [20 lat], kolory te są jak żywe, podczas, gdy inne, mniej wartościowe malowidła, trzeba poprawiać co kilka lat, bo się łuszczą.

Dr Dziurla opracował historyczną dokumentację Henrykowa z albumem wspaniałych zdjęć. Podaje 27 źródłowych opracowań, przeważnie kościelnych i niemieckich. Ciekawych odsyłam do tej pasjonującej lektury. Nie będę robił konkurencji.

Są to może wszystko rzeczy drobne, ale nabierają znaczenia, gdy problemem jest zdobycie papieru toaletowego.

Brakujące elementy zewnętrznego wystroju budynku [barok] musiałem dorabiać z granitu, podobnie jak otaczające go figury. Nie można było przecież uzupełnić braków betonem. Zabytek liczy przeszło 750 lat, a do fraka nie wkłada się postołów. Nie da się opisać wszystkiego, ale dla kontrastu podam kilka przykładów tego, co zastałem w Henrykowie;

  • w ogrodzie Cystersów rośnie cis, który liczy sobie 1250 lat [mam dokument]; w oparciu o jego pień, wymurowano pomieszczenie na smary dla motorów PGR, a doprowadzając do niego elektryczność wycięto 1/3 korony drzewa; jakież było powszechne oburzenie, gdy ja, zaraz po objęciu Henrykowa, kazałem zlikwidować magazyn paliw, usunąć linię elektryczną i odkopać maksimum przesiąkniętej ropą ziemi wokół korzeni

– w dawnej pomarańczarni PGR projektował zrobienie brojlerni, za dokumentację której zapłacili 123 tys. zł; jak inwestycja upadła, zażądali ode mnie zwrotu tej kwoty; nie tylko jej nie dostali, ale zrobiłem tam, w jednej połowie salę teatralną, a w drugiej gimnastyczną

  • w refektarzu PGR chciał zlokalizować jałownik; dziś jest tam uczelniana stołówka.

Znałem oczywiście personel kierowniczy tego PGR-u, który zresztą nie miał żadnych wyrzutów sumienia, związanych ze sposobem użytkowania obiektu. Wręcz przeciwnie, uważali, że to ja mam „wielkopańskie wybryki”. Ciekawsze i smutniejsze jest to, że wojewódzki konserwator zabytków dawał im lokalizację. Potem zaś, ten sam konserwator, popierał wszystkie moje posunięcia, mówiąc, że Henryków doczekał się wreszcie gospodarza i opiekuna. Pokrył również, zgodnie z przepisami 23% kosztów inwestycji.

Jak to nigdy [zgodnie z porzekadłem] nie wiadomo z czego człowiek tyje. Nie zdążyłem niestety uporządkować 134 ha parku, ale przynajmniej storpedowałem projekt przeprowadzenia przez park autostrady. Zaiste, głowy ludzkie są wylęgarnią przedziwnych pomysłów. Motyw zaś jest zawsze ten sam. Komuś się przypodobać i jak najwięcej samemu skorzystać. A po nas choćby potop.

Remont i wyposażenie

Dokumentację opracowywała Pracownia Konserwacji Zabytków. Umówiliśmy się, że na podstawie tzw. projektu wstępnego rozpocznę roboty, a projekt techniczny będzie dalej opracowywany. Z tego co wiem, to nigdy nie ujrzał światła dziennego i o dziwo, nikomu to nie szkodziło. Gdy wyprzedzałem projekt robotami, projektanci przyjeżdżali i odtwarzali stan faktyczny jako projekt.

Starałem się, aby wykonawcy wszystkich robót, w miarę możności, byli rekrutowani z powiatu ząbkowickiego, żeby pozostawali w gestii władz państwowych. W zamian zobowiązałem się do utworzenia, specjalnie dla powiatu Ząbkowice, jednej 50. osobowej klasy w Technikum Hodowli Roślin i Nasiennictwa. Uczniowie ci nie korzystali z internatu, tylko dojeżdżali, a po skończeniu nauki, mieli zostać zatrudnieni w nasiennictwie powiatu Ząbkowice. Dało mi to ogromne szanse na popieranie, a nie hamowanie, prac przez powiat. Tak więc powiat „współdziałał w renowacji Henrykowa”. Mała rzecz, a bawi.

Miałem bezwzględny priorytet, a ponieważ miałem też własne środki i nie potrzebowałem niczego, więc wszystko szło jak najlepiej. Byle mi nie przeszkadzano. Namiastka partnerstwa. Muszę oddać sprawiedliwość Prezydium Rady Narodowej, w osobach jej przewodniczącego, zastępcy i kierowników działów, którzy oddali mi wiele własnej energii i okazali maksimum dobrej woli, aby ułatwić mi zadanie.

Gospodarstwo objąłem bardzo obciążone „dzikimi” użytkownikami, a rolnictwo całkowicie zaniedbane. Lepsze budynki mieszkalne były zajęte przez obcych lokatorów [59 rodzin], a właściwy personel gnieździł się w walących się ruderach. Remont ich uznałem za nieopłacalny, a procesy z „dzikimi” za bezcelowe. Postawiłem 5 nowych budynków mieszkalnych o miejskim standardzie i stworzyłem odrębną dzielnicę mieszkaniową. Przy opracowywaniu nowego planu gospodarczego SHR, wyłączyłem budynki zajęte przez „dzikich” i oddałem je, z dobrodziejstwem inwentarza, władzom komunalnym. Stare rupiecie po pracownikach zrównałem z ziemią. Henryków nie miał wsi, tylko osadę i PGR. Mieszkańcy, poza PGR, nie mieli ani metra kwadratowego gruntu ogrodu. Gminna Rada Narodowa, „prawem kaduka”, zagospodarowała 16 ha gruntu PGR na działki dla mieszkańców osady i aby było śmieszniej, pobierała od nich czynsz. Ponieważ mój plan był znacząco obciążony produkcją, namawiano mnie na proces. Tylko tego mi brakowało. Wyłączyłem po prostu, z granic gospodarstwa, owe 16 ha i przejąłem dalszą część PGR w ilości 4700 ha. „Kto się nie naje, ten się nie naliże”. Pieniactwo jest wprawdzie naszą cechą narodową, ale ja, na szczęście, mam w tym miejscu inny gen.

Zatrudniłem w Henrykowie wszystkich, szukających pracy. Takimi posunięciami zmniejszyłem liczbę potencjalnych wrogów. Wyrośli wprawdzie na innym gruncie, ale jest to już zagadnienie wtórne. Poważnym problemem było zaopatrzenie materiałowe dla realizacji inwestycji. Maszyny, centralne ogrzewanie, instalacje itp. Henryków miał kiedyś centralne ogrzewanie, ale wyszabrowano wszystko co tylko wystawało ze ścian. Wykonawca wzbraniał się podłączyć c.o. do, ukrytych w ścianach, instalacji. Inwentaryzacji, oczywiście, żadnej nie było. Grubość ścian wynosiła 1,0- 1,7 metra. Kamień spajany białkiem jaj kurzych. Wykonawca zażądał ode mnie pisemnej decyzji na podłączenie c.o. do nieznanej sieci w trzystu pomieszczeniach. Dałem. Centralne ogrzewanie działa do dziś [20 lat].

Przez grunty gospodarstwa henrykowskiego przepływają dwie strugi. Jedna, poprzez 200 ha łąk, w kierunku Ziębic, a druga, przez 16 ha bagnistych nieużytków, w kierunku Keweli. Obie wpadają do rzeczki Oława, a z nią, we Wrocławiu, do Odry [kąpielisko Niskie Łąki]. Tak były kiedyś meliorowane. Odnowiłem rowy odwadniające i miałem wspaniałe łąki, podsiewane nasionami faco, nisko kiełkującymi, wycofanymi z obrotu handlowego centrali nasiennej [3 pokosy/rocznie]. Na drugiej strudze urządziłem 6 stawów rybnych [karpie]. Ziemia z wykopów na fundamenty 5 budynków mieszkalnych dała mi materiał na groble między stawami, a brzegi i dno wyrównałem spychaczami. Stawy rokrocznie były jesienią spuszczane, dno uprawiane i zasilane, a wiosną znów nawadniane i zarybiane własnym narybkiem z zimochowów. Koszt urządzenia znikomy, a wartość produkcji znaczna [kilka do kilkunastu ton karpia handlowego/rocznie]. Stawy miały swoje nazwy, każdy inną. Ponadto, przy każdym była tablica zakazująca kąpieli i połowu ryb.

Któregoś lata, w niedzielę, wiejscy chłopcy tam się kąpali i jeden się utopił. Oczywiście zaraz było dochodzenie, prokurator itp. Oświadczenie, że chłopak się utopił przy tablicy zakazującej kąpieli, spowodowało umorzenie śledztwa. Pomocną okolicznością był fakt, że tego samego dnia, o tej samej godzinie, w tym samym stawie kąpał się komendant posterunku milicji.

Po moim odejściu na emeryturę, nowy dyrektor „zacierał” ślady mojej gospodarki. Spuścił stawy i zamienił je na nieużytki, wyciął 7 ha sadu owocowego, w którym stało 5 budynków mieszkalnych personelu. Wyciął żywopłot, otaczający posesje domów mieszkalnych i sadów. Coś tak jak „na złość babci, uszy sobie odmrożę”.

Kto nie realizował w tamtych latach inwestycji w Polsce, ten nie ma żadnego wyobrażenia, co go może zaskoczyć. Przykładowo, do c.o. potrzebne są rury i kotły. Kotły można było dostać tylko z „opóźnionych” inwestycji, na których czekały na swoją kolej do instalowania. Henrykowskie kotły pochodziły ze Szczecina. No, ale trzeba było je znaleźć. Nikt się przecież nie przyzna, że je ma. Znalazłem. Rury, z kolei, dał mi dyrektor Stojowski z Centrostalu Wrocław. Początkowo myślał, że chodzi o jakiś drobiazg, a tu okazało się, że chodzi o kilometry. Podobnie było z podłogami. Gdy zjawiłem się u dyrektora firmy parkieciarskiej, od razu zaczął rozmowę od informacji, że właśnie musiał jakiemuś generałowi odmówić 30 m2 parkietu. Jak mu powiedziałem, że potrzebuję 10 tys. m2, tylko się uśmiechnął i obiecał, że za kilka dni dostarczy. Słowa dotrzymał. Dostałem parkiet dębowy, exportowy, bezsękowy. Cudo!

Obowiązywał wtedy zakaz sprzedaży mebli bez zezwolenia ministerstwa. Zwróciłem się do fabryki w Swarzędzu. Na wstępie oczywiście odmówili, ale jak się dowiedzieli, że potrzebne są meble do 300 pomieszczeń zamkowych, to następnego dnia zjawił się w Henrykowie przedstawiciel fabryki z katalogami i wkrótce zaczęła się dostawa. Dosłownie całe pociągi. Meble dobrałem tak, aby nie zrobić z Henrykowa koszar. Podobnie z pomocami naukowymi. Każdy przedmiot miał swoją salę wykładową i zaplecze. Wyposażenie bez ograniczeń, a do tego wszędzie telewizor, radio i punkt radiofoniczny. Każdy nauczyciel odpowiadał finansowo za posiadane wyposażenie. Wartości zaś były wielomilionowe. Wszystko sukcesywnie nadchodziło, a ja miałem dosłownie jedną salę na parterze jako tymczasowy magazyn. Nie tylko nic nie zginęło, ale nawet się nie pomieszało. Porządek musiał być. I był!

W porozumieniu między Ministerstwem i Zjednoczeniem ustalono, że całość remontu i wyposażenia pokrywa Zjednoczenie i to stanowi jego własność, natomiast wyposażenie internatu finansuje Departament Oświaty Ministerstwa Rolnictwa. Zjawiliśmy się z Karolem Gawłowskim u p. Marii Parasiak, dyrektorki tegoż departamentu, celem omówienia sprawy. Usłyszeliśmy, że łóżka mają być żelazne, zamiast sprężyn blacha „bednarka” [obręczowa], sienniki ze słomą, a pościel własna młodzieży. Ja się nie odezwałem ani słowem, a Karol Wielki [tak nazywaliśmy Gawłowskiego] się uśmiechnął i powiedział „ty Maryś tylko popatrz na inżyniera Szadurskiego, a będziesz miała odpowiedź”. Gdy wyszliśmy, powiedział tylko tyle „niech pan robi po swojemu; jak mam płacić za konia, mogę i za uzdę”. Na wyposażenie internatu przeznaczyłem 10 tys. zł na stanowisko. Karolowi Wielkiemu powiedziałem, że wyposażenie musi być nadal nowoczesne i eleganckie, nawet po upływie 10 lat. Jest takie do dzisiaj, czyli po 20 latach. Wiedziałem, że „tanie mięso psi jedzą”!

Zrobiłem natomiast niespodziankę pani Parasiak. Urządziłem w Henrykowie szwalnię dla dziewcząt oraz pracownię gospodarstwa domowego. Nie było tego w żadnej szkole rolniczej i przypuszczam, że nie ma do dziś. Pracownia miała własne wyposażenie, z kuchnią włącznie i tam uczyliśmy dziewczęta gotować, podawać do stołu i temu podobnych drobiazgów, o których dziewczyny ze wsi nie miały pojęcia. Na przyjazd pani Parasiak z pierwszą wizytacją do Henrykowa, dziewczęta zademonstrowały swoje umiejętności. Pani dyrektor, pracownią była uszczęśliwiona, a Henrykowem wręcz oszołomiona. Ja miałem z tego podwójną wygodę. Primo, „chody” w Ministerstwie, a secundo – „surowce” na przyjęcia, bo były to „pomoce naukowe”.

Zmieniam wątek, bo inaczej nigdy nie skończę, mimo, że minęło już 12 lat od mego odejścia.

Wizytacje i odprawy

Otwarciu Henrykowa towarzyszyło sporo często komicznych sytuacji. Wyposażenie uczelni oraz internatu było zmagazynowane i czekało na ukończenie prac remontowych. Postanowiłem, że każdy nauczyciel i wychowawca internatu osobiście odbierze urządzenia przeznaczone dla jego pracowni czy działu i sam urządzi swoje „locum.” Miało to być zrobione w sierpniu, żeby wszystko było gotowe na 1 września 1965 roku. Oczywiście, władze oświatowe nie dysponowały środkami finansowymi, aby zapłacić za tę pracę, personelowi, zatrudnionemu w czasie wakacji. Musiałem więc na okres jednego miesiąca wziąć tych kilkadziesiąt osób z resortu oświaty na swoje etaty we wrocławskiej Centrali Nasiennej. To jednak jeszcze nie był koniec. We wrześniu okazało się, że resort oświaty nie jest przygotowany do wypłacania normalnych poborów pracownikom oświaty w Henrykowie. Tłumaczyli się „głupawo”, że nikomu, łącznie z Ministerstwem, nie przyszło do głowy, że ja naprawdę uruchomię Henryków w ustalonym terminie. Terminowość zakończenia prac była dla nich całkowitym zaskoczeniem. „Signum temporis”! Znów musiałem sięgać do innych źródeł finansowych. Załatwiłem to przez Pracze.

Aby formalnie dopuścić budynek do użytkowania, potrzebny był protokół, stwierdzający jego stan. W dniu 20 sierpnia 1965 roku zjechała do Henrykowa 19. osobowa komisja „specjalistów”, którzy szukali „dziury w całym” we wszystkich 300. pomieszczeniach. Chodziło im o to, aby przesunąć oddanie obiektu do momentu, aż Ministerstwo przyzwyczai się do faktu, że Henryków jest gotów. Jakież było zdziwienie komisji, gdy po kilku godzinach prezentacji obiektu, z przepisami oraz instrukcjami w ręku, nie znaleziono żadnej usterki. Przepraszam, znaleziono jedną. Przepis mówi, że połączenie kuchni ze stołówką musi być tak zrobione, aby w jednym okienku nie spotykały się naczynia z potrawami oraz brudne po zjedzeniu. Wykucie okienka w henrykowskich murach jest problemem nie lada [kamień o grubości 170 cm]. Zausterkowano mi ten drobiazg, myśląc, że opóźni to otwarcie uczelni o co najmniej kilka tygodni. Po niecałej godzinie jeszcze raz przeprowadziłem całą komisję przez refektarz, w którym właśnie była stołówka. Pokazałem, że okienko zostało przedzielone przegrodą i odpowiada teraz przepisom. W ten sposób zlecone mi zadanie miałem wykonane na 10 dni przed terminem. Po kilku latach gdy zmieniałem zaplecze kuchni i magazynu, wykułem drugi otwór w ścianie.

Otwarcie było zaplanowane z rozmachem, „magna cum fragore”. Oprócz gospodarzy i młodzieży było 100 zaproszonych osób [„oficjeli”]. Widać to na zdjęciach w załączonych albumach. Zwiedzano dokładnie cały obiekt i, nie chwaląc się, słyszałem same zachwyty i to nie grzecznościowe. Kiedy przechodziłem z Gawłowskim jednym z korytarzy, zapytałem go czy się nie wstydzi tego co pokazujemy gościom? Usłyszałem odpowiedź „po raz pierwszy w życiu jestem z czegoś naprawdę dumny, ale uprzedzam lojalnie, że Henrykowa panu nie darują; takich wyczynów w Polsce, się nie toleruje.” Przekonywałem się o prawdzie jego słów niejednokrotnie i czasem dość dotkliwie, ale „audaces fortuna iurat”.

Opinia o Henrykowie rozeszła się błyskawicznie po całym kraju oraz zagranicą.

Najbardziej frapowało połączenie: zabytek – uczelnia – produkcja.

=========================================================================

Najważniejsze zjazdy, odprawy, szkolenia, sympozja, wystawy itp., organizowane przez resort oświaty czy Zjednoczenie, odbywały się w Henrykowie. Sprawiało to sporo dodatkowych kosztów i kłopotów, ale równocześnie znakomicie podnosiło rangę placówki. „Złota Księga Henrykowa” zapełniała się różnojęzycznymi wpisami i pęczniała od superlatywów. Nie sposób opisać setek spotkań, ale wspomnę o kilku, które się upamiętniły.

Setną rocznicę powstania hodowli roślin postanowiono zorganizować właśnie w Henrykowie, bo była tam stacja hodowli roślin i uczelnie rolniczo- nasienne. Miałem w Henrykowie poletka doświadczalne wszystkich gatunków i odmian rolniczych roślin uprawnych oraz zachowawczą kostrzewy łąkowej odmiany Leo. Samej pszenicy miałem 5 tys. poletek doświadczalnych. Było co pokazywać. Zjechali się hodowcy z całej Polski oraz zaprzyjaźnionych instytutów i katedr zagranicznych. Był to okres wakacyjny, a więc miałem wolny internat i tylko jeden rocznik był na praktyce. Wiedziałem, że w kraju nie ma podobnej placówki, ale nie przypuszczałem, że tak bardzo zaimponujemy zagranicy, a szczególnie Niemcom i Rosjanom. Przyznaję, że miałem pełną satysfakcję i nie musiałem się rumienić.

Drugim takim ewenementem była wystawa, zorganizowana z okazji 10. lecia Zjednoczenia. Był na niej pokazany cały dorobek Zjednoczenia w zakresie nasiennictwa. Wystawa ta, wspaniale wyeksponowana, po pokazie w Warszawie przyjechała do Henrykowa i była przedmiotem podziwu oraz, równocześnie, służyła moim wychowankom jako „pomoc naukowa” przez dwa lata. Zajmowała cały refektarz na drugim piętrze. Zwiedzały ją setki najrozmaitszych wycieczek z kraju i zagranicy.

Rozmach Henrykowa był ogromny i wszechstronny, zwłaszcza gdy powiększyliśmy areał do 4700 ha [5 obiektów]. Uruchomiłem też w Henrykowie Instytut Hodowli i Aklimatyzacji Roślin, będący placówką Zjednoczenia. Był to tzw. Zespół Problemowy. Chciałem, w oparciu o niego, założyć Instytut Hodowli Roślin, jako placówkę podległą Akademii Rolniczej we Wrocławiu. Aż wstyd pisać o co się cała rzecz rozbiła. Akademia Rolnicza, w osobie ówczesnego rektora, po obejrzeniu Henrykowa oświadczyła, że nie byłoby ich stać nawet na opłacenie sprzątaczek!

Po moim odejściu na emeryturę Zespół Problemowy rozleciał się z powodu zwykłego nieróbstwa. „Daj chłopu zegarek, chciałoby się powiedzieć…”. Makuszyński zapewne napisałby, aby „nie rzucać pereł przed wieprze…” Dzisiejszy Henryków, po 20 latach, nie wychyla się ponad szkoły podstawowe. Taka jest przewaga kolektywu nad jednostką.

Program i młodzież

Wspominałem już, że mając wyjątkowo krótki okres czasu na rozplanowanie i wykonanie wszystkich prac w Henrykowie, musiałem jednocześnie wszystkie czynności tak przygotowywać i realizować, aby w oznaczonym terminie uczelnia mogła ruszyć. A byłem przecież amatorem, zarówno w sprawach inwestycji, jak i organizowania nowoczesnej uczelni. Moje dotychczasowe kontakty ze szkolnictwem [Drohiczyn, Jagerslust] były zdecydowanie niewystarczające. Były problemy specjalistyczne, które należało rozwiązywać, prawidłowo, terminowo i równolegle;

Lokalizacja – Obiekt miał 300 pomieszczeń i zaplecze gospodarcze w postaci Stacji Hodowli Roślin. Trzeba było ustalić przeznaczenie i odpowiednie wyposażenie każdego z nich. Zwróciłem się z tym do Departamentu Oświaty Ministerstwa Rolnictwa, prosząc aby zrobili to ich fachowcy, w ramach prac zleconych. Ustalono mi sześciomiesięczny termin i 5 tys. zł. Termin był oczywiście za długi, ale tłumaczono mi, że jest to olbrzymia praca itp. Po jakimś czasie odpowiedziano mi, że nie mogą tego zrobić z braku fachowców i nawału pracy w resorcie. Wyczułem, że po prostu nie umieją tego wykonać i machnąłem ręką. Wziąłem plan obiektu [inwentaryzację], usiadłem i w ciągu 45 minut zrobiłem lokalizację. Jest aktualna do dziś.

  1. Program nauczania i sylwetka absolwenta – Ponieważ tego typu uczelnia była absolutnym novum w Polsce i w Europie, trzeba było opracować tzw. „sylwetkę inspektora nasiennictwa i laboranta”. Nie zwracałem się już z tym do Ministerstwa, aby im oszczędzić wstydu. Zrobiliśmy to sami, w Zjednoczeniu. Odnośnie programu nauczania, departament oświaty też odmówił nam swojej pomocy, ale zapewnił, że zatwierdzi plan opracowany przez nas. Plan opracowaliśmy, został zatwierdzony i obowiązuje do dziś. Nie ma to jak praca w zespole fachowców. Foto_42
  2. Wyposażenie – Tylko ten kto osobiście załatwiał wyposażenie tak ogromnego obiektu, wie co to znaczy. Załatwiłem to w następujący sposób.

Wyposażenie gabinetów naukowych zleciłem Ogniskom Metodycznym, dając im wolną rękę w kwestii kosztów i jakości. Prosiłem, aby zaprojektowali to według swoich marzeń. Opracowania były tak luksusowe, że wydział oświaty [na wszelki wypadek] zaakceptował je bez czytania, zgodnie z zasadą „czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”. Gabinety budziły potem ogólny podziw wszystkich, którzy je oglądali, nie wyłączając personelu Akademii Rolniczej z Wrocławia.

W sprawie umeblowania zaprosiłem do Henrykowa przedstawicieli Swarzędza oraz Spółdzielni Inwalidów i po kilku tygodniach miałem komplet umeblowania z telewizorami i radiofonizacją włącznie.

Gabinet lekarski zaprojektowała moja córka, która jest lekarzem, a wyposażenie było wspaniałe. Brakowało jednak „statystycznych, potencjalnych chorych” i decydenci ze służby zdrowia nie chcieli mi przydzielić lekarza. Odmówiono mi nawet wtedy, gdy chciałem zatrudnić lekarza na swoim etacie, Tak więc w efekcie gabinet był czynny tylko w czasie wakacji, gdy moja córka urzędowała w nim jako lekarz kolonijny. Kolonie były, oczywiście, liczebnie znacznie mniejsze od stanu osobowego uczelni, bo udostępniałem im tylko oficyny. Budynek główny to było „tabu”. W rezultacie, opłacałem „po cichu” lekarza i stomatologa z Ośrodka Zdrowia, bo przecież 2×2 = 4, a nie parasol. Temat ten był przedmiotem poważnych dyskusji „po linii i na bazie”.

4. Młodzież – Był to problem najważniejszy. Mieliśmy Technikum Hodowli Roślin i Nasiennictwa [pięcioletnie, podzielone na dwa równoległe oddziały. Jeden oddział składał się z młodzieży z całego kraju. Było to związane z konkursowym egzaminem wstępnym oraz internatem. Drugi oddział był wyłącznie dla młodzieży z powiatu ząbkowickiego, która dojeżdżała sama, a więc nie potrzebowała zakwaterowania.

Prawdziwym jednak problemem było e k s p e r y m e n t a l n e S t u d i u m Pomaturalne, mające dwa kierunki: nasiennictwo i laboratorium. Właśnie dla nich opracowywaliśmy, opisane poprzednio „sylwetki i programy”. Do Studium nie było egzaminów wstępnych. Nabór odbywał się następująco:

  • każde województwo [było ich 17], co roku, dostawało ze Zjednoczenia limit osobowy na oba kierunki
  • Wojewódzkie Centrale Nasienne, na podstawie tego limitu, dobierały sobie kandydatów z liceów ogólnokształcących i przyjmowały ich na roczny staż, celem oceny przydatności kandydatów, a także zapoznania ich z tematyką
  • po stażu, wybrani kandydaci byli kierowani do Henrykowa na dwuletnie Studium, po skończeniu którego, wracali do pracy, do macierzystych central.

Byłem i jestem przeciwnikiem produkcji fachowców, bez zagwarantowania im potem pracy. W Henrykowie każdy absolwent po otrzymaniu dyplomu równocześnie dostawał angaż do pracy. Potocznie nazywano to „giełdą”, bo zjeżdżali się pracownicy personalni ze wszystkich Central Nasiennych i „rozkupywali” absolwentów. Personalni spełniali też rolę opiekunów w czasie trwania studiów. Takie ustawienie znacznie ułatwiało mi pracę, bo młodzież, od chwili przekroczenia progów Henrykowa, była jak gdyby „glaebae ad scripti”. Nigdy nie stosowałem usuwania z uczelni, ale w zamian „urlopowałem” na rok do pracy fizycznej w Centrali Nasiennej. Nie zdarzyło się, aby ktoś, po takiej karze, nie wrócił do Henrykowa. „Noszenie worków” przez rok było dla nich jak „miecz Demoklesa”. Nie byłem i nie jestem pedagogiem i wszystkie moje posunięcia były dyktowane wyczuciem. Rezultaty tego miałem wręcz wspaniałe. Młodzież szanowała zabytek klasy „0” i była dumna, że uczy się w tak wspaniałych warunkach. Przez cały okres mojego pobytu w Henrykowie nie zdarzył się ani jeden przypadek wypisywania aforyzmów w ubikacjach, niszczenia stołów czy drzew w parku. Panowała wzorowa czystość i dbanie o ubiór oraz wygląd osobisty. Nie jest to kwestia rygorów. Po prostu trzeba młodzieży umożliwić uzewnętrznianie cech dodatnich, które każdy w zarodku posiada. Młodzież nie powinna się wstydzić odruchów pozytywnych. Trzeba się do niej obracać swoją najlepszą stroną. Ot i cała tajemnica.

W procesie dydaktyczno-wychowawczym gry ruchowe, gimnastyka, sport i turystyka spełniają doniosłą rolę w kształtowaniu prawidłowej budowy i postawy ciała, rozwijaniu sprawności ruchowej, podnoszeniu odporności i wyrabianiu nawyków rekreacyjnych. Wychowanie fizyczne wpływa na rozwój woli, oddziałuje na sferę emocjonalną, kształtuje postawy społeczno-moralne oraz przyczynia się do rozwoju intelektu. Współdziała w wychowaniu estetycznym. W Henrykowie obowiązkowy WF miały tylko pierwsze klasy technikum. Dla reszty tych zajęć nie przewidziano.

Tym niemniej słuchacze, nadobowiązkowo, brali udział w sekcjach sportowych działających w Ludowym Zespole Sportowym. W efekcie, reprezentacja uczelni w lekkoatletyce, w latach 1966-67 znalazła się w czołówce na terenie powiatu ząbkowickiego. W następnym roku młodzież, w ramach czynów społecznych, przy dużym zaangażowaniu dyrekcji uczelni, kierownika internatu i części grona nauczycielskiego, zbudowała dwa boiska do siatkówki, zmniejszone boisko do piłki nożnej, pełnowymiarową płytę do gry w koszykówkę, pięciotorową bieżnię o długości 120 metrów, uniwersalną skocznię lekkoatletyczną i rzutnię do pchnięcia kulą. Wybudowanie w czynie społecznym, w tak krótkim czasie, tak wielu obiektów, zostało wyróżnione piątą lokatą w ogólnopolskim konkursie „Boisko w każdej wsi”. Zespoły henrykowskich sportowców przez następne lata zbierały zasłużone laury w różnych dyscyplinach, a zwłaszcza w lekkoatletyce.

Henryków stwarza świetne warunki do rozwoju działalności turystyczno- krajoznawczej. Sama uczelnia, znajdująca się w pocysterskim zespole jest znakomitym obiektem turystycznym. Blisko leży też Kotlina Kłodzka znana z ciekawych szlaków. Bardzo szybko znaleźli się entuzjaści turystyki. Okres bujnego rozkwitu turystyki to lata 1969-1973.

Dr Zbigniew Urbaniak- nasz nauczyciel zorganizował koło PTTK „Chabazie”, które topieniem Marzanny 27 kwietnia 1969 r. rozpoczęło ożywioną działalność. Potem były różnorakie rajdy, wycieczki, obozy wędrowne po kraju i zagranicą [Bułgaria, NRD, Węgry, ZSRR]. Wspomnienia były zawsze bardzo miłe.

Dbając o fizyczną stronę wychowania, nie można było zapomnieć o drugiej, ogromnie ważnej dziedzinie, o kulturze. Młodzież miała w Henrykowie bardzo dobre warunki kształtowania swojej estetycznej wrażliwości, mimo pewnego oddalenia od centrum życia kulturalnego, jakim jest Wrocław. Sam fakt ciągłego przebywania w bezpośrednim kontakcie z barokowym pięknem henrykowskiego zespołu architektonicznego, znakomitymi rzeźbami i obrazami wybitnych mistrzów, mimo woli wzbudza ciekawość i pokorę,

W programach szkół zawodowych odczuwa się brak przedmiotów kształcących odczucia estetyczne młodzieży. Nauka języka polskiego i historii nie wystarczają. Natomiast szerokie możliwości stwarza zorganizowanie uczniom zajęć pozalekcyjnych, zgodnych z zainteresowaniami i uzdolnieniami poszczególnych grup. Zorganizowaliśmy w Henrykowie, w ramach tychże zajęć sekcje: recytatorską, małych form teatralnych, fotograficzną, imprez masowych oraz zespół muzyczno- wokalny. Zajęcia te dawały młodzieży możliwość ekspresji twórczej i pewnej aktywności artystycznej, tak ważnej w formowaniu osobowości. Aby udostępnić uczniom dzieła sztuki dramatycznej, muzykę czy filmy, organizowane były wyjazdy do teatrów, opery i kin we Wrocławiu. Nawiązaliśmy stały kontakt z Filharmonią Wrocławską, której muzycy dawali co miesiąc koncerty, w programie których były wybitne dzieła muzyki polskiej i światowej. Świetne warunki akustyczne, piękny, barokowy wystrój Sali Książęcej stanowiły znakomite tło dla artystów. Zostały po tych spotkaniach serdeczne wpisy w Księdze Henrykowskiej.

Na różnych imprezach szkolnych i środowiskowych ze swoimi programami występowały też inne sekcje. Wśród nich wyróżniał się satyryczny kabarecik „Toks”, który potem zmienił nazwę na „Skalpel”. Programowe tematy obu kabarecików czerpano z życia szkoły. Sekcja małych form teatralnych przygotowała między innymi inscenizację II części „Dziadów”. Przedstawienie odbyło się na zaimprowizowanej scenie w refektarzu, z pomysłowymi rekwizytami, w kostiumach wykonanych własnym przemysłem. Widowisko było przednie. Ta sama sekcja wystawiła etiudę poetycką pt. „Trubadurzy”. Dostała ona pierwszą nagrodę na powiatowym przeglądzie zespołów amatorskich i nagrodę publiczności na przeglądzie zespołów artystycznych szkół rolniczych.

Dużą atrakcją były wieczory poezji, początkowo odbywające się w Sali Marmurowej, a potem w „Klubie pod Pająkiem”. Nazwa pochodzi od dużego pająka, zawieszonego w sieci, pod stropem. Był on dziełem naszych laborantek. Potem uczestnicy spotkań zbudowali pod pająkiem kominek z miejscowego kamienia. Dekoracja istnieje i służy do dziś.

Dużą popularnością wśród młodzieży cieszyły się spotkania z ciekawymi postaciami kultury jak T.Lutogniewski, J.Przymanowski, L.Tomaszewski i inni. Z czasem powstała czytelnia i biblioteka, licząca 13 tys. tomów.

Barokowa architektura Henrykowa stwarzała odpowiednią oprawę dla muzyki dawnej. Została ona wykorzystana przez Polskie Radio i Telewizję, które nagrały koncert, w reżyserii Wojciecha Dzieduszyckiego.

Sceneria starych murów klasztornych i wnętrze bazyliki henrykowskiej posłużyły też jako tło przy kręceniu historycznego filmu „Diabeł”. Reżyser zaangażował naszą młodzież jako statystów co, w pewnym sensie, pozwoliło im zapoznać się z procesem tworzenia filmu.

Oprócz działalności kulturalnej, w ramach zajęć pozalekcyjnych, ważne miejsce zajmowały kółka przedmiotowe takie jak; hodowców roślin, uprawowców, mechanizatorów rolnictwa, przyrodnicze [Liga Ochrony Przyrody], przechowalnictwa nasion, meteorologów, matematyczno- fizyczne i inne. Ich celem było pogłębienie wybranych dziedzin wiedzy teoretycznej oraz umiejętności praktycznych. Kółka te miały spore osiągnięcia. Młodzież startowała w tematycznych olimpiadach, a kółko matematyczne z okazji 500. lecia urodzin M. Kopernika opracowało czterotomowy album pt. „Kopernik, jego dzieło i epoka”.

Jak widać z tego krótkiego zarysu, nasze wysiłki nie poszły na marne. W Zespole Henrykowskich Szkół Rolniczych wykształciliśmy setki dobrych fachowców, mających nie tylko dużą wiedzę zawodową, ale i odpowiednią kindersztubę. Wiadomo „czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci”.

Na zakończenie henrykowskiego okresu moich wspomnień zacytuję kilka pamiątkowych wpisów do Złotej Księgi Henrykowskiej.

Otwarcie uczelni w Henrykowie dyrektor Karol Gawłowski upamiętnił następującymi słowami: „W dniu otwarcia Technikum Hodowli Roślin i Nasiennictwa w Henrykowie wyrażam uznanie dla tych wszystkich, którzy swoim zapałem i wytrwałą pracą przyczynili się do uratowania cennego zabytku. Uczniom Technikum życzę wytrwałości i sukcesów w nauce, a gronu profesorskiemu zadowolenia z pracy nad kształtowaniem wiedzy i charakterów przyszłych pracowników nasiennictwa. Oby ta szkoła stała się sławną kuźnią kadr dla nowoczesnego rolnictwa Polski Ludowej” – 1 wrzesień 1965 r.

Dnia 12 grudnia 1966 r. rektor Wyższej Szkoły Rolniczej we Wrocławiu napisał: „Serdeczne gratulacje dyrekcji Technikum Hodowli Roślin i Nasiennictwa z tytułu imponującej odbudowy i zagospodarowania cennego, historycznego zabytku oraz życzenia wielu dalszych sukcesów, zarówno dydaktyczno-wychowawczych jak i organizacyjnych, składają przedstawiciele W.S.R we Wrocławiu, uczestniczący w spotkaniu nauki z praktyką rolniczą”.

W trakcie spotkania naukowego, w grudniu 1966 roku, p. J. Podlasiński – przedstawiciel KW PZPR, wpisał się: „Zwiedziliśmy jednocześnie pomieszczenia Technikum w Henrykowie; pragnę, tą drogą, życzyć wychowawcom i wykładowcom, a przede wszystkim uczącej się młodzieży, wielu sukcesów i poczucia dobrze spełnionych obowiązków”.

Dyrektor Departamentu Produkcji Roślinnej Ministerstwa Rolnictwa – mgr inż. Jan de Virion, dnia 12 czerwca 1967 roku, w imieniu całej delegacji, napisał:

Dyrektorowi Szadurskiemu… dziękuję najserdeczniej za to niezrównane przyjęcie, które zgotował dla delegatów OECD. Wyjeżdżamy stąd pod wrażeniem wielkich tradycji i perspektyw rozwojowych na prastarych ziemiach polskich Dolnego Śląska… szczerze wdzięczny i pełen podziwu oraz uznania”.

Przedstawiciel Rolimpexu w czasie tego samego spotkania dopisał „miałem okazję zapoznać się z Henrykowem nie tylko przygotowującym nowe kadry, ale produkującym również duże ilości dobrych nasion na export; jestem zachwycony wynikami pracy i ludźmi Henrykowa”.

Czerwiec 1967 rok, wręczanie dyplomów pierwszym absolwentom dwuletniego Studium. Notatka w Księdze o treści: „W dniu dzisiejszym mieliśmy sposobność podziwiać w Henrykowie, zarówno piękne zasiewy w polu, jak i pracę na odcinku pedagogicznym. Wielkie uznanie dla dyrektora Jana Szadurskiego i całego zespołu pracowników za doskonałe wyposażenie pracowni oraz piękne „grono” tegorocznych absolwentów. Najlepsze życzenia dalszej, owocnej pracy”.

Dnia 10 września 1969 roku. Minister Rolnictwa – prof. Józef Okuniewski zostawił w Księdze wpis: „Wyrazy uznania za stworzenie zespołu szkół kształcących specjalistów nasiennictwa składam dyrektorowi Szadurskiemu i całemu gronu pedagogicznemu, całemu zespołowi wraz z miłą, zdolną i pracowitą młodzieżą. Życzę dalszego rozwoju ich dzieła oraz wytrwałości w dążeniu do osiągnięcia waszych śmiałych planów i zamierzeń”.

Grupa pracowników, od wielu lat zatrudnionych w ocenie materiału siewnego wpisała: „Wyrazy szczerego uznania za intensywną pracę i niezmordowany entuzjazm w pionierskiej organizacji szkolenia średniej kadry technicznej w zakresie nasiennictwa” – wrzesień 1969 r.

Henryków, 7 kwietnia 1967 r. „Wystąpiliśmy dziś w godzinach wieczornych z koncertem muzyki operowej. Jesteśmy zachwyceni przyjęciem nas przez przemiłą publiczność. Na miłą i gorącą atmosferę koncertu wpłynęły i oklaski i bardzo dobry fortepian i piękna, o doskonałej akustyce, sala. Chętnie tu powrócimy w przyszłości. W koncercie wystąpili artyści opery wrocławskiej Danuta Paziukówna, Janusz Ziper oraz Piotr Łoboz i Marian Zarzycki”.

Wpis dnia 11 maja 1967 r. po koncercie muzyki operowej: „Jak zawsze atmosfera koncertu gorąca, słuchacze znakomici, pałac przepiękny i przepiękna wiosna w Henrykowie. Jeszcze tu wrócimy: Halina Słoniewska, Piotr Ikowski, Piotr Łoboz, Marian Zarzycki”.

Wrócili! Dnia 18 listopada 1967 r. wpisali: „Z okazji Dnia Nauczyciela wystąpiliśmy z uroczystym koncertem. Stwierdzamy, że umiłowanie sztuki, jaką propagujemy jest w Henrykowie tradycją. Z wielką przyjemnością w pięknej sali henrykowskiego technikum, w dzisiejszym, uroczystym Dniu Nauczyciela, nasz zespół składa serdeczne życzenia na ręce Pana Dyrektora i całego grona pedagogicznego: Halina Słoniewska, Halina Piechowska, Danuta Froniszyk, Janusz Wyląg, Piotr Łoboz, Marian Zarzycki”.

Dnia 27 listopada 1967 r. wpis: „I znowu w Henrykowie! Egzaminowałam pierwszych kandydatów na uczniów tej szkoły, w którą nie wierzyłam, że będzie. Dziś jestem tu w towarzystwie Janiny Siciarz- artystki Operetki Wrocławskiej, Bogusława Danielewskiego-aktora Teatru Polskiego i Kurta Mosznego- PWSM, na „Spotkaniu z Teatrem”. Było nam tu bardzo miło. Młodzież umie słuchać, a dyrektorzy zaciekawić Henrykowem. Nie chce mi się wierzyć, że to ten Henryków sprzed trzech lat. Jesteśmy pod urokiem wspaniałego zamku, jego atmosfery, którą zawdzięcza się jego „odnowicielom”. Wiele serdeczności na przyszłość! – Jadwiga Harasymowicz [kierowniczka ogniska humanistycznego] i podpisy w/w artystów”.

Państwowa Wyższa Szkoła Muzyczna we Wrocławiu, koncert w dniu 10 maja 1969 r. Artyści wpisali się tak: „Pragnę niniejszym serdecznie podziękować miłym, entuzjastycznym i dobrze wychowanym słuchaczom. Po skończonym koncercie… wszyscy czekali na dalszy ciąg koncertu. Niedosyt jest chyba najlepszym sprawdzianem zainteresowania. Jest to niewątpliwie zasługą dyrekcji oraz pedagogów- wychowawców. Gratulujemy takich osiągnięć, a przy okazji dziękujemy za gościnność i sprawną organizację”.

12 marca 1972 r. wojewódzkie eliminacje do XII Olimpiady Wiedzy o Polsce i Świecie Współczesnym. Przewodniczący ZW ZMW wpisał: „Wyrażamy szczere uznanie dyrektorowi i nauczycielom za wzorowe przygotowanie szkoły do eliminacji. Serdecznie dziękujemy za miłą i przyjemną atmosferę, jaka nam dziś towarzyszy. Życzymy jak najpomyślniejszych wyników w wychowaniu i nauczaniu młodzieży oraz pomyślności osobistej”.

Jan Szadurski

Brak komentarzy on 7 lat w Henrykowie

    Zostaw komentarz