Ciekaw jestem ilu Henrykusów spotkało w Henrykowie kuzyna, kuzynkę? Mi to się udało, ale … nie od razu. Idąc ad rem, jak powiedziałby kolega Sławoj, naświetlam okoliczności.
Do Henrykowa trafiłem jako pojedynczy gość, nie znając wcześniej żadnych absolwentów ani kandydatów. Niemniej po kilku tygodniach przebywania we wsi Henryków zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu jakiejś bratniej duszy. Pierwsza myśl- może jest tu ktoś z moich stron?
Okazało się, że był, Zofia Bijata z Olecka (na zdjęciu powyżej) i Leszek Puchalski z Białegostoku. Jednak mimo świadomości wspólnoty regionalnego pochodzenia, „kleju” między nami nie było. Każdy miał swoją „bandę” czasem stworzoną przez wspólnotę pokoju w internacie, czasem pochodzenia lub podobne zainteresowania. W tej pierwszej był np. Samek i Ślipko, w tej drugiej Terefenko i Wiśniewski, Szczotka i Studziński. Ja nie mając wyboru zostałem przydzielony losowo do „Terefenków”, którzy mieszkali za „Pawlakami”. Z czasem te podziały regionalne zanikały, ludzie dobierali sobie towarzystwo według upodobań. Utrwalanie podziałów bardzo widoczne było na boisku. W meczach piłki nożnej wielokrotnie toczyliśmy boje w układzie „Północ” na „Południe”. Ja byłem w drużynie „Północy” i niestety przeważnie przegrywałem, bo tu chłopaków było mniej i grali słabiej niż rywale. W nogę „Południe” było mocne, że wspomnę takie „kopyta” jak Zbyszek Szczerbiński, Tadek Wolański, Zbyszek Szczotka czy Piotrek Mazur.
Na drugim roku było nowe zasiedlenie pokoi w internacie. Ja wybrałem towarzystwo Mirka Brandta z Gdańska i Piotra Ruszkowskiego z Puław. Mieszkało nam się nieźle, przy czym to chyba ja najczęściej zasiedlałem pokój. Mirek prawie codziennie spędzał popołudnia w gabinecie biologicznym, gdzie uczył się z myślą o dalszych studiach. Piotrek, po liceum u krakowskich Pijarów, obdarzony duszą artysty i genem towarzyskim często znikał ze swoją „dziewczyną”. Niewtajemniczonym uświadamiam, że tak nazywał swojego młodszego kolegę Leszka Modrzejewskiego. Stanowili niezły duet i chętnie przebywali w swoim towarzystwie. Po powrocie z wypadów opowieściom nie było końca.
Moi krajanie, Zosia i Leszek, już wcześniej trafili na swoich. Zosia przystała do dryblasów ze starszego rocznika, a Leszek zainteresował się końmi. Miał czas i dla henrykowskich dziewcząt, z których jedną- Basię Kalistę z młodszego rocznika wybrał sobie na żonę.
Wiele lat po szkole, gdzieś około roku 2010, robiąc genealogię swojej rodziny natknąłem się na nazwisko Bijata. Kuzyn ze strony mamy wyjaśnił mi, że chodzi o Zosię Bijatę z Olecka. Zaskoczony bardzo dociekałem dalej i okazało się, że rzeczywiście koleżanka z PSNR w Henrykowie jest moją daleką krewniaczką po Buchowskich. Nawiązałem kontakt telefoniczny z Zosią, która już wiele lat wcześniej zamieszkała w Austrii. Nie przyjeżdżała na nasze szkolne zjazdy, więc nie widzieliśmy się od 1975 roku. Przed rokiem poznałem jednak jej siostrę Danutę, która nadal mieszka w Olecku.
Jako zdeklarowany genealog podobnych niespodziewanych zbieżności miałem więcej i dlatego uważam się za szczęściarza, ale to już temat na inną opowieść.
Andrzej Szczudło
Brak komentarzy on Kuzynka z klasy