Do PSNR w Henrykowie, przynajmniej na mój rocznik, trafiały osoby z całej Polski, te którym nie udało się dostać na inne, wymarzone studia. Tak też było ze mną. Trzeba więc było zagospodarować czas do kolejnej rekrutacji.
Rolnictwo, a tym bardziej nasiennictwo nie było moim wyborem. Raczej to była zsyłka, która miała mi pokazać, że nie można mieć wszystkiego co się lubi i lepiej mieć konkretny zawód. Skierowanie do PSNR (a takie było wówczas wymagane) nie stanowiło problemu, bo moja mama pracowała w wojewódzkim laboratorium Centrali Nasiennej. Ja nie potrafiłam odróżnić czterech podstawowych zbóż, a co dopiero po nasionach. I trafiłam na wioskę, wprawdzie z pięknym pałacem, ale z zakonnymi celkami i diablicą strzegącą wrót wejściowych.
Pierwsze dni były najtrudniejsze, zwłaszcza chwila gdy rozdali nam „mundurki” do praktyk. Były łzy i gdyby nie ludzie, którzy dzielili ten sam los uciekłabym stamtąd. Raz zresztą, w czwartym lub piątym dniu pobytu próbowałam uciec przez park na stację kolejową. Pogubiłam się o zmierzchu w tym parku i nie zdążyłam na pociąg. Wtedy poddałam się losowi.
Już po miesiącu zdałam sobie sprawę, że jestem wśród fantastycznych ludzi, że mam nowe koleżanki, a ta zamknięta społeczność potrafi się nieźle bawić. Równie ciekawe były przedmioty, które wykładano i do dziś uważam, że nasi nauczyciele robili to znakomicie. Więcej wiedzy w niektórych dziedzinach rolnictwa zdobyłam w Henrykowie niż kilka lat później na Akademii Rolniczej we Wrocławiu. Przyłożyłam się do nauki. Gdy inni szli spać, zakuwałam w pralni teorię aby się nie skompromitować przed Trawińskim, Bielską, czy Polkowską.
Wpadki i tak były: potrafiłam wyliczyć jedną przyczepę obornika na 100 ha gruntu i to nie dlatego, że miałam kłopoty z matematyką. Taki areał był niewyobrażalny dla laika, a wtedy o zwątpienie i naciąganie obliczeń nie trudno.
Trawiński potrafił za takie błędy wywalić z roku, ale do mnie miał jakąś słabość. Zażartował tylko, że z lupą będę w polu gówna szukać i pozwolił mi poprawić obliczenia. Spodobało mi się też uwalanie „mundurka” smarem na warsztatach mechanicznych, czy pyłem w czyszczalni nasion. Wszyscy byliśmy brudni i to było fascynujące.
Najważniejsze były jednak przyjaciółki z pokoju: Ewa Plaszczyk (obecnie Nieradka) i Iza Maćkowiak. Dbałyśmy o siebie wzajemnie, a internat dał mi dobrą lekcję uspołecznienia.
Z Ewą do dziś jesteśmy w zażyłości co najmniej rodzinnej. Jest przyjaciółką jaką każdy chciałby mieć. Tylko raz nie wzięłam sobie do serca jej uwag i zauroczyłam się Krzyśkiem Wójcikowskim. I jeszcze wzięłam z nim ślub. To była pomyłka od samego początku, cóż, zadziałały hormony. Nie mnie jednej zresztą. Nasze małżeństwo rozpadło się po roku. Wzajemne żale szybko minęły, bo nie było czego żałować ani naprawiać. Nie było mi łatwo wychowywać samej córkę z tego związku, ale miałam duże wsparcie w rodzinie, w Agnieszce Graczyk (Nowak) i w Ewie. Z Agnieszką poznałyśmy się w Henrykowie. Później okazało się, że mieszkamy bardzo blisko siebie (2 km). Ja mieszkałam w Paczkowie, Aga w Pomianowie Dolnym- rzut kamieniem. Byłyśmy w bliskiej przyjaźni, dopóki Bóg pozwolił.
Po latach poznałam obecnego męża i urodziłam drugą córkę. Jesteśmy już 30 lat ze sobą.
Zaraz po rozwodzie podjęłam studia zaoczne na Akademii Rolniczej we Wrocławiu, na wydziale ogólnorolnym, a także pracę i to od razu jako dyrektor Biblioteki Publicznej w Paczkowie. Taki fart. Na tym stanowisku przepracowałam 40 lat, bijąc rekord w moim miasteczku, gdyż w międzyczasie moi bezpośredni zwierzchnicy (burmistrzowie, etc.) zmieniali się aż 9 razy.
Cały czas się uczyłam. Ukończyłam studia podyplomowe na Uniwersytecie Wrocławskim na wydziale bibliotekoznawstwa i informacji naukowej, a potem podyplomówkę na Politechnice Wrocławskiej na wydziale zarządzania; kierunek: zarządzanie i marketing.
Teraz na emeryturze zajmuję się działalnością społeczną, dużo czytam, a w wolnych chwilach gram na pianinie.
Obie moje córki skończyły studia i założyły własne rodziny.
W moim wieku takie „życiorysy” brzmią jak „podsumowanie” ale wiem, że jeszcze czeka mnie wiele pięknych chwil, bo życie jest piękne.
Henryków pomógł nam wszystkim dorosnąć, poznać smak własnych decyzji, nawet tych nietrafionych, poznać prawdziwe przyjaźnie i nauczył odwagi.
Halina Kruszewska (Różycka), Paczków, PSNR 1974- 76.
3 komentarze on Moja historia
Dziękuję Pani za te wspomnienia i ,,podsumowanie", które jest wspomnieniem przeżytego życia, ale szczerze wierzę, że również początkiem następnych ciekawych dni. Ciekawe są Pani wspomnienia z ,,zsyłki" do Henrykowa, bo pododne decyzje podjęło wiele osób, które poznałam. Były również ucieczki przed wojskiem lub przeczekanie... Ja również znalazłam się w Henrykowie przypadkiem, bo plany miałam zupełnie inne. Cel - Henryków podjęłam w chwili, gdy tata mój powiedział: ,,Nie będę cię utrzymywał przez pięć lat studiów, bo mam jeszcze pięcioro młodszych dzieci do wykarmienia! Musisz iść do pracy! Załatwiłem ci pracę w szkole." i...porwał moje świadectwo maturalne. A ja nie chciałam jeszcze pracować! Tym bardziej w szkole! W konsekwencji innych poczynań, w tajemnicy przed groźnym rodzicielem, uciekłam z domu i rankiem 1 września 1978 roku trafiłam do gabinetu Dyrektora na drżących nogach po nieprzespanej nocy w pociągu... W popierach mam napisane ,,WARUNKOWO!" potwierdzające przyjęcie do PSNRiHR. Zostałam i nigdy nie próbowałam uciekać, bo i Henryków, młodzi radośni ludzie, atmosfera i wygląd pałacu, wreszcie odczuwana wolność to było to, co było mi bardzo potrzebne... Jeszcze jedno mnie zatrzymało: już pierwszego dnia ...zakochałam się :-)))
Może uda mi się niektóre wspomnienia z Henrykowa też opisać? Spróbuję... Może kogoś zainteresują...
Pozdrawiam Panią bardzo serdecznie i życzę dużo zdrowia! Dziękuję za inspirację!
Henrykuska ,,na zawsze" - Aldona zwana również Dośką
Na pewno nas zainteresują. Osoba tak "kochliwa' musi mieć interesujące wspomnienia. Tylko prosimy bez zbędnej autocenzury.
Halinko. Napisałaś - "bo życie jest piękne" - jakie jest zależy od nas i tych co wokół nas. Pozdrawiam, bardzo miły i ciepły tekst. Harnaś.