Praktyka w Borowie – Z cyklu „Opowieści Sławoja
Mam różne inne wspomnienia, ale chyba nie wszystkie nadają się do opisywania, wybrałem te bardziej odpowiednie. Mam w pamięci coś na temat wiary i zwątpienia w ludzi, którzy ją krzewią.
W Borowie jest kościół pw. św. Wawrzyńca, stary, nieduży, ale ładnie utrzymany, do którego w niedzielę chodziłem na mszę.
Księdza uwagi z ambony, że jego siano nie sprzątnięte i że zbierał zapisy chętnych do zbioru, pominę. Wchodziłem po schodach na chór przy organach. Z góry dobrze widziałem wiernych, cały kościół i ołtarz.
Jednej niedzieli, proboszcz, ks. Antoni Majcherek, gdzieś pojechał. Zastępował go ksiądz z sąsiedniej parafii. Odprawiał mszę, doszedł do momentu udzielania komunii. Do klęcznika przed ołtarzem podeszli wierni, ze 30 osób. Część stała. Pierwszy rząd klęczał w uniesieniu z wysuniętym językiem. Ksiądz próbował otworzyć tabernakulum, dzióbał i dzióbał kluczem w zamku, bez skutku, nie dawało się otworzyć.
Zdenerwowany zaciągnął zasłonkę, odwrócił się twarzą do wiernych i słowami „…widać nie jesteście godni przyjąć ciała Chrystusa…” – podsumował. Niedoszli „komuniści” musieli wstać z kolan, odwrócić się i przejść przez kościół, pod przygniatającym wzrokiem pozostałych wiernych, bo w końcu nie wiadomo, który to ten niegodzien.
Często mam w myślach tamtą sytuację i stale się zastanawiam, co ja wtedy bym czuł, gdybym był jednym z przygotowanych do komunii? Pewnie nic miłego na temat krzewicieli chrześcijańskiej wiary. Po powrocie do Henrykowa rozmawiałem o tym z ks. Komasą. Nie mógł uwierzyć.
Zaliczyłem praktykę, przez półtora miesiąca zdobyłem więcej doświadczenia zawodowego i życiowego, niż z książek przez cały rok.
Wszyscy miło mnie żegnali. Dyrektor SHR Henryk Łachowski zaproponował, żebym odezwał się po skończeniu nauki. – Może razem drzewka pomalujemy, z uśmiechem nawiązał do „wapienka”. Główny mechanizator SHR Wacław Gryglaszewski również odniósł się do mnie z pytaniem, czy już kręcą następne odcinki „Czterech pancernych”.
Cztery praktykantki z THRiN w Henrykowie miło mnie wyściskały i obiecały następne poprawki krawieckie. Brygadzista polowy przyniósł w prezencie wiadro od „kompresji” z napisem „superelita”, pan brygadzista produkcji zwierzęcej przyprowadził do obory Siwkę, zorganizował pożegnanie w kanciapie, które przeciągnęło się do późnej nocy. Rano z bolącą głową Roland odprowadził mnie do przystanku. Odjechałem autobusem, nie przeczuwając, że było to nasze ostatnie pożegnanie. Jakiś czas później Roland zginął w wypadku samochodowym.
W całym moim zawodowym życiu w rolnictwie, Borów był właściwie punktem odniesienia do tego co robiłem. Ta praktyka uzależniła mnie i podzieliła moje życie na dwie porównywane ze sobą fazy; przed i po Borowie. Patrząc teraz już z dystansu wiem, że wiele rzeczy robiłem z myślą o Borowie; zachowania, sposób podejścia do problemów zawodowych. Powielanie tamtych sytuacji, tworzenie wokół siebie rzeczywistości w oparciu o tamte doświadczenia, z Rolandem w tle.
W poprzedniej opowieści obiecałem opisać jak koń może zejść po stromych schodach. Zrobiła to Siwka „emerytka”, schodząc tak, że z nich nie spadła. Staliśmy i patrzyliśmy zaciekawieni. Siwka podeszła do schodów, odwróciła się i tyłem noga za nogą zaczęła schodzić, na półpiętrach obrót i dalej tyłem, szczęśliwie do samego dołu. Koń ma duży łeb to myśli.
Od września, już w Henrykowie, znowu zaczęła się walka o przyszłość. Ale o tem potem.
Sławoj Misiewicz „Harnaś”
Brak komentarzy on Niegodni „komuniści”