Licznik odwiedzin:
N/A

Prawdziwy kulig

Na początkowych stronach tzw. Kroniki Mirki znajdujemy wpis, najprawdopodobniej z 1973 roku, o klasowym kuligu. Po 50 latach coraz trudniej o śnieg i kuligi. Strach pomyśleć jak opisywaną tu eskapadę- kulig za ciągnikiem skomentowaliby dziś troszczący się o bezpieczeństwo swoich pociech rodzice i przełożeni. Poczytajmy o tym, przypomnijmy sobie jak to bywało. (ASz.)

6 grudnia rokrocznie obchodzimy Mikołajki. Postanowiliśmy podtrzymać prastare obyczaje. Każdy z nas, po uprzednim losowaniu, przygotował paczkę dla „kogoś”. Nie można było zdradzać tajemnicy, dla kogo. Gdy wszystko było już przygotowane, zaprosiliśmy dyrektora, profesor Polkowską oraz wychowawczynie internatu. W czasie przygotowania pomyślano także o Mikołaju. Postanowiliśmy żeby Mikołajem była Ela Walczak z klasy II a. Dwie dziewczynki przebrane były za aniołów, a jedna za diabła. Trzeba przyznać, że prezentowały się w tych strojach bardzo dobrze. Dziewczynki z naszej klasy, żeby było bardziej śmiesznie, przebrały się za dzieci z przedszkola. Ubrały sobie krótkie spódniczki, ogromne kokardy powpinały we włosy, a Danusia Pietrzak namalowała sobie piegi, z którymi wyglądała kapitalnie. Umówiliśmy się także, że przy odbiorze paczek trzeba będzie powiedzieć ładny wierszyk, zaśpiewać piosenkę lub powiedzieć coś ciekawego, a zarazem śmiesznego. Niektóre dziewczynki mówiły takie wierszyki z przedszkola naśladując głosy maluchów. Było bardzo wesoło, każdy śmiał się do rozpuku. Po uroczystym rozdaniu paczek była kolacja, gorąca herbata oraz słodycze z paczek. Na tej ceremonii obecni byli Wojtek i Jacek, którzy zadziwiali wszystkich swoimi zagadkami. Przed zakończeniem dyrektor Władysław Szklarz wpisał się do Kroniki Klasowej.

W poniedziałek ktoś rzucił; „moglibyśmy zorganizować kulig!” Tak, ale trzeba wpierw zamówić śnieg u Wicherka, bo choć zima w pełni, biały kobierzec wokół nie dominuje. Ale zdecydowaliśmy; w środę po lekcjach jedziemy z kuligiem do Wąwolnicy, bo właśnie tam mieszka jedna z naszych koleżanek- Ela Łucka.

fot; google.maps.pl

Załatwiłyśmy, że pojedzie z nami ciągnikiem pan Iwanowski. Tak też się stało. O godzinie 14.00 za męskim internatem czekał już na nas ciągnik, a za nim sznur sanek pożyczonych od życzliwych mieszkańców Henrykowa. Każdy ciepło ubrany. Sprawdzona obecność. Wszyscy zajmują miejsca, warkot silnika, ruszamy i … krach. Przerwał się łańcuch! Męska generacja szybko usunęła awarię. Jedziemy i znów… Łańcuch rwał się notorycznie, aż do chwili, gdy zaszyliśmy się w park. Wtedy pan Iwanowski postanowił wrócić po silniejszy łańcuch. Trwało to bardzo krótko. Po ponownym złączeniu sanek, nie mieliśmy już powodów do stresów. Wszystko było ok. Przed nami droga daleka i dość trudna. Często zdarzały się wywrotki. Helcia przypominała swym wyglądem pulchnego bałwana, a Wojtek takiegoż bałwanka. Na polnej drodze, ku naszej wielkiej radości, było śniegu moc. Na tyle, że zakopał nam się ciągnik. Przy akcji odśnieżania brała udział cała grupa. Po wielu próbach udało się ruszyć w dalszą drogę. Dzień miał się ku końcowi. Zapadał powoli zmrok. Na godzinę 18.00 zdołaliśmy dobrnąć do celu. Przywitano nas mile i serdecznie gorącą herbatą i bigosem. Były nawet pączki i faworki. Jedliśmy z wielkim apetytem, bo smaczne to było bardzo! U Eli zauważyliśmy, że większość dziewcząt ma mokre spodnie, a na Helci i Wojtku próżno próbowaliśmy znaleźć suchą nitkę. Stanowili wspaniały duet- do figlów, psot i konsumpcji-  ale słusznie należało im się więcej, przecież rozśmieszali wszystkich, a przy tym jak wiemy traci się dużo energii.

Kilka dziewcząt i chłopcy mieli na tyle werwy i siły, by potańczyć w takt rytmów płynących z adapteru. To było jeszcze jedno urozmaicenie tak cudownego popołudnia i wieczoru. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy, wspominaliśmy… I wtedy wiadomo już było, że powrót kuligiem jest niemożliwy. Wróciliśmy pociągiem taszcząc parami sanki, za pieniądze pożyczone od wspaniałego – jak zawsze- pana Iwanowskiego, który wyjechał po nas także na stację PKP w Henrykowie oszczędzając nam 3 km męczącej i trudnej drogi. Wracając jak zwykle śpiewaliśmy. W internacie była już cisza, więc najspokojniej jak tylko potrafiłyśmy dopełniłyśmy wieczornej toalety i zmorzył nas sen. Na drugi dzień, z kwiatkiem udaliśmy się do pana Iwanowskiego, dziękując za towarzystwo i pożyczkę. Słowa uznania należą się przede wszystkim naszej drogiej wychowawczyni Wandzie Mazur, która w doskonały sposób potrafiła utrzymać nadzór, towarzysząc nam w chwilach dobrych i złych.

Ślicznie dziękujemy, a za wybryki przepraszamy. (klasa THRiN 1972-75)

Najszybsza!

W „kronice Mirki” znajdujemy wpis o jednej z dziewcząt z klasy THRiN rocznik 1972- 75.

Najszybszą dziewczyną w klasie (i nie tylko), ba nawet w szkole jest Joasia Jurkowska. Biegła jest nie tylko w sporcie, ale i w nauce, ba- należy do grona najlepszych uczennic.

O sporcie i o sobie najszybsza pisze tak;

Niejeden Polak marzy o karierze sportowej. Mnie sport zaciekawił już w najmłodszych klasach szkoły podstawowej, kiedy to jako mała dziewczynka uczyłam się techniki chwytu piłki. Swoje zainteresowania sportowe rozpoczęłam rozwijać w piłce ręcznej, ale po skończeniu szkoły podstawowej kiedy to rozleciała się drużyna piłki ręcznej swoje zamiłowania skierowałam na bieżnię. W szkole zawodowej nie było warunków do rozwijania, choć skromnej, ale kariery sportowej. Z zadowoleniem przyjęłam wiadomość, że mogę przychodzić na treningi lekkoatletyczne w Technikum Hodowli Roślin i Nasiennictwa, do którego zaczęłam uczęszczać. W sporcie bywa różnie, były i porażki i trumfy, ale dzięki dobrej opiece pana profesora Marcinowa, pod którego okiem trenowałam, nie załamałam się. Sport dawał mi dużo rozrywki i satysfakcji. Teraz gdy jestem w ostatniej klasie i przede mną matura, zaniedbuję treningi na korzyść nauki. Pragnę dalej pogłębiać swoją wiedzę, a równocześnie szczerze zająć się sportem.

Od tego czasu minęło wiele lat. Niestety nie wiemy jak potoczyły się dalsze losy najszybszej Joasi, gdzie zamieszkała po maturze, gdzie pracowała i czy wykorzystała swoje sportowe zdolności? (ASz)

Niezastąpiona

Niezastąpiona, nie tylko w klasie, ale w szkole i poza nią jest Ala Krzemieniecka. Jej błyskotliwość, talent, gracja urzekły już wielu. Bez niej żadna impreza nie może się odbyć, traci smak bez dźwięcznego głosu i urzekającej aparycji! Alu, wiemy że jesteś skromna, ale napisz kilka słów o sobie.

Ala Krzemieniecka, rok 1975.

Wprawdzie nie bardzo wiem od czego mam zacząć, ale postaram się przedstawić siebie w kilku zdaniach. Już od klasy szóstej szkoły podstawowej tańczyłam w zespole baletowym w Lubinie. Śpiewałam również w dwóch zespołach big beatowych i zespole wokalnym „Witaminki”.

W szkole podstawowej i zawodowej recytowałam na wielu imprezach organizowanych z okazji obchodzonych rocznic. Najdłużej utrzymałam się w zespole baletowym- prawie do klasy drugiej THRiN. Mieszkając w internacie, w tutejszym technikum w niektóre niedziele dojeżdżałam do Wrocławia na zajęcia w zespole baletowym.

W klasie maturalnej niestety nie mam czasu na takie rozrywki (matura za pasem).

Mój pobyt w zespole był chyba najciekawszym momentem mojego życia. Dzięki niemu zwiedziłam kilka krajów socjalistycznych, między innymi Węgry, Rumunię, Czechosłowację, NRD i ZSRR. Zespół  nasz występował również w Polsce w wielu ciekawych miejscowościach. Zespół nasz brał też udział w Centralnych Dożynkach, które odbywały się w Warszawie, Bydgoszczy, Białymstoku i Poznaniu. Chciałabym wrócić do zespołu, ale nie wiem czy moje marzenie się spełni?

Pomimo dużego poświęcenia się sprawom artystycznym nie zapomniałam o nauce, którą stawiam na pierwszym miejscu przed wszystkimi przyjemnościami. Naukę chciałabym kontynuować dalej po skończeniu szkoły średniej, ale na razie nie mogę o tym mówić, bo przede mną jeszcze przełomowy okres, a mianowicie matura. Myślę, że te kilka słów wystarczy, aby scharakteryzować moją sylwetkę od strony artystycznej.

Poniższe zdjęcie przedstawia mój udział w Konkursie Piosenki Radzieckiej organizowanym w naszej szkole. (Alicja Krzemieniecka).

Tyle wiemy z kroniki szkolnej z lat 70. minionego wieku. Chciałoby się dowiedzieć czy spełniły się marzenia niezastąpionej Ali, czy udało jej się wrócić do artystycznych aktywności? Niby wiem coś niecoś o losach sympatycznej koleżanki, bo uczestniczyła w Zjeździe Absolwentów w 2006 roku, ale nie znam jej losów na tyle dobrze, aby o tym napisać. Kilka razy w rozmowach telefonicznych obiecywała zaspokoić ciekawość Czytelników strony www.henrykusy.pl ale, jak dotąd, skończyło się na obiecankach.

(Andrzej Szczudło)

Alicja Szamburska (Krzemieniecka) w Ziębicach, rok 2006.

Rajd na Gromnik

Nocny rajd na Gromnik był już tematem wpisu na naszych łamach tu: Nocne przygody na szczycie – Henryków sentymentalnie (henrykusy.pl)

Tym razem o pokonywaniu tej samej trasy przez dziewczyny z technikum, w dniu 5 kwietnia 1974 roku dowiadujemy się z „Kroniki Mirki”.

Wyruszyłyśmy powitać wiosnę na Gromniku, na kilka dni przed feriami wiosennymi. Pogoda była ładna, humory też nam dopisywały. Trasa choć krótka, ale atrakcji było wiele. Zaraz na początku strzelińskie kamieniołomy.

potem wapienniki…

… i już Gromnik!

Nie mogłyśmy doczekać się pachnącej kiełbaski…
Po męczącej wędrówce zasłużony odpoczynek w cieniu ogromnego drzewa.
Tak wygląda oryginalny wpis w kronice.

Wpis dyrektora

Już na początku „Kroniki Mirki”, na jej pierwszych stronach odnajdujemy wpis dyrektora Władysława Szklarza. Zastanawiające i dotąd niewyjaśnione jest czy kwiatek zamieszczony na tej samej stronie jest również autorstwa dyrektora? Może ktoś wie i podpowie?

Wpisując się do Waszej Kroniki Klasowej pragnę serdecznie podziękować za piękny start Waszej Klasy w naszej szkole. Sądzę, że dalej będziecie kontynuować piękną rozrywkę a ja razem z Gronem Nauczycielskim będę uczestnikiem Waszej radości. Będę się cieszył Waszym dobrym zdrowiem, dobrymi stopniami, zdobytymi wiadomościami i radością na Waszych buziach.

Życzy Wam, zawsze Wam oddany

Władysław Szklarz