Drugi rok w technikum

Witamy się w nowym roku szkolnym 1973/74

„Znów jesteśmy na starych, ale drogich śmieciach. Powitał nas pięknie odnowiony zamek, sale natomiast świeciły pustką i chłodem, ale wkrótce, gdy zjedzie się cała ferajna, będziemy szczęśliwi i weseli. Pocałunkom i wspomnieniom nie było końca. Jeszcze kilka dni będziemy opowiadały swoje historie wakacyjne, bo przecież każda oprócz bagażu przywiozła wałówkę. Bagaż wspomnień, ale najciekawsze są te intymne…

Jest 3 września, uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego. Pierwsze powitanie w Sali Marmurowej przez całe grono pedagogiczne. Serdecznie przyjęliśmy szczególnie pierwszą klasę Technikum Rolniczego, (bo my jesteśmy ostatnią klasą Technikum, Hodowli Roślin i Nasiennictwa) i pierwszy rok PSNR, potem poszczególne roczniki obległy swoje lokum, my salę matematyczną. Dopiero dzisiaj dostałyśmy świadectwo ukończenia pierwszej klasy z zaliczoną praktyką zawodową. Trochę powspominałyśmy, opowiadając przygody sprzed dwóch miesięcy i te sprzed kilku dni. I z nowym zapasem sił zabrałyśmy się do pracy. Jesteśmy teraz klasą żeńską (32 dziewczyny), bo chłopcy przenieśli się do innych szkół. (…)

Skład zarządu klasowego został ponownie przedyskutowany. Przewodniczącym nadal została (bardzo słusznie) Mirka Jarosiewicz, zastępcą Basia Andrzejczak, pieniędzmi rozporządza Ala Błaszczak, sekretarką jest Danusia Pietrzak. Pomaga całemu zarządowi jako wolny członek Maria Łucjan, pseudonim „Kot”.

Dziewczyny z klasy opisywanej w tekście.

Kalejdoskop wydarzeń

O kilku innowacjach już wspomniałam powyżej, a oto dalsze. Przede wszystkim mamy nowego dyrektora pedagogicznego. Został mianowany na to stanowisko, były kierownik internatu magister Zdzisław Wadowski. Po upływie tygodnia wyrósł jak spod ziemi nowy kierownik internatu, przystojny, szpakowaty pan, a jednocześnie bardzo energiczny i wybuchowy. Chciał zaprowadzić wokół i to w astronomicznym tempie swoje rządy. Szybko jednak musiał z różnych przyczyn emigrować. W internacie mamy nową wychowawczynię, panią Emilię Szczepańską, która pracuje na miejscu studiującej wychowawczyni Barbary Przybyszewskiej.

Od lewej: Marian Fiołek i Mieczysław Kolasa.

W męskim też jest nowy wychowawca, pan Marian Fijołek. Natomiast świetlicę i opiekę nad zajęciami świetlicowymi objął pan Mieczysław Kolasa. Czytelnia znajduje się teraz na miejscu byłego pokoju gospodarczego. Lokum gospodarcze też mamy. Radiowęzeł nadal przekazuje swoje wiadomości, tylko nasza klasa jest od niego odcięta z niezrozumiałych dotąd przyczyn, a szkoda. W szkole odpadło nam kilka przedmiotów, a na ich miejsce przyszły zawodowe. Często spotykamy się z panią profesor Jadwigą Polkowską, która ma bardzo ciekawe i dramatyczne przeżycia wojenne. W chwilach relaksu dzieli się nimi z klasą. Prowadzimy też gimnastykę śródlekcyjną. Tylko na mechanizacji mamy „ćwiczenia umysłu” jak powiedział pan inżynier Jan Tetlak. Lekcji mamy mnóstwo, nauki dużo, zawsze jednak każda wygospodaruje godzinkę na pracę społeczną, co się bardzo liczy. Wieczorki w klubie, ciekawe książki lub po prostu szczere rozmowy w gronie koleżanek; żyjemy jak wszystkie dziewczęta. Są małe i większe kłótnie lub dramaty. Zdarzają się chwile radości i szczęścia. Każda pilnie śledzi horoskop, potem go klnie lub błogosławi. Piszemy pamiętniki, listy do rodziców w łzach rozpaczy lub radości. Komuś, kto nie zna życia w internacie powiem, że coś się tu zyska i coś traci. Szczególnie trudno jest rozpieszczonym i lubiącym swobodny tryb życia. Tu trzeba dużo silnej woli, samozaparcia i wyrzeczeń. Powiadają „ambicja jest niczym innym jak szukaniem akceptacji u innych”. Jak trudno zdobyć tę akceptację ogółu, wiedzą dobrze mieszkanki internatu. Mamy w nim dobrą szkołę życia.(…).”

To już kolejny wpis z tzw. Kroniki Mirki, kroniki Technikum Hodowli Roślin i Nasiennictwa 1972- 75. Ciekawy jak wszystkie poprzednie. Autorkom, a przede wszystkim pomysłodawczyni dziękujemy!

Henrykuski już przeszkolone

W ostatnim czasie naszą krajową politykę zdominował nowy temat. Premier Donald Tusk zwrócił uwagę na potrzebę masowych szkoleń naszych obywateli w zakresie powszechnej samoobrony. Nawiązując do tego, chciałbym przypomnieć, że taki przedmiot wykładany był również w Henrykowie, zarówno w technikum jak i w szkołach pomaturalnych. Jest o tym adnotacja również w tzw. Kronice Mirki.

„Gdy na lekcjach PO rozpoczęłyśmy szkolenie sanitarne, dobrawszy się parami opatrywałyśmy sobie nawzajem różne części ciała. Było to na pierwszej lekcji tego cyklu. Poznałyśmy opatrunek żółwiowy, wężowy, śrubowy… Na przerwie między jedną a drugą lekcją Danka dla hecy zabandażowała Krystynie Z. głowę, ta włożyła tyłem na przód długi granatowy sweter, zarzuciła na głowę mundurek, no i wiecie… zgrywała zakonnicę. Rozpoczęła właśnie modły, gdy w drzwiach pojawił się wykładowca, major Rataj. Krystyna mało myśląc szust pod ławkę. Bystre oko profesora spostrzegło ogólne poruszenie. Major podchodzi do ławki i rozkazuje: „Wstań!” Krystyna leży. Zły już ponawia rozkaz. Wtedy powoli, niepewnie, dziewczyna podnosi białą głowę. Zawstydzona nie ma odwagi spojrzeć prosto w oczy profesora. Sytuację uratowała Danka, szybko zdejmując opatrunek. Zajściu temu towarzyszył gromki śmiech i Krystyny narzekanie: „Widzisz, całą godzinę człowiek solidnie pracował i wszystko było ok. Gdy tylko zażartuje, zaraz wpadnie…”.

Sanitariuszki morowe panny

Poprzedni wpis na temat lekcji z majorem Stanisławem Ratajem:

Słowa mają moc

Mam nadzieję, że już dotarło do społeczności Henrykusów, że w tym roku świętujemy 60.lecie powstania szkół rolniczych w Henrykowie. Jedyną jak dotąd ujawnioną okazją do świętowania będzie zjazd, który zaplanowany został w dniach 2- 3 czerwca br. Na liście zadeklarowanych uczestników jest już kilkanaście osób, które dokonały chociaż częściowej wpłaty za udział.

Chcąc zachęcić kolejne osoby (głównie z technikum) przywołuję ich dobre opinie o szkole i latach w niej spędzonych, zawarte na stronach tzw. Kroniki Mirki.

Pod tytułem „Tymi słowami żegnamy Was” (1971- 1974, klasy III a i b) dziewczęta zamieściły wiele wpisów, rymowanych i niekoniecznie. Halina Cieśla zadeklarowała wzniośle; „Będę pamiętać o Was zawsze”, czemu swoimi podpisami przyklasnęli, koleżanka Anna Chuda i kolega Roman Artemiuk.

Obóz harcerski był dobrą okazją do integracji technikum z PSNR.

Władysława Mikulec zapewnia, że „W mej pamięci zawsze pozostanie Henryków”. Harcerka Grażyna Gzik posługując się fragmentem znanej piosenki przekonuje, że „A w sercu pozostanie tęsknota smutek żal…”. Trzy osoby parafkami, a więc niezidentyfikowane z nazwisk podpisały się pod zapewnieniem: „Marmur się kruszy, róża więdnieje, a nasza pamięć zawsze istnieje”. Na stronach kroniki są też cytaty z osób znanych. Poetę Juliana Przybosia zacytowały trzy koleżanki ze szkolnej ławy; Teresa Łukaszewska, Jadwiga Czerniawska i Czesława Bernat. Oto mądre słowa poety: „Przeszłość nie wraca jak żywe zjawisko, w dawnej postaci jednak nie umiera”.

Bal maturalny był sygnałem, że już niedługo trzeba się będzie rozstać z Henrykowem.

„Wśród wspomnień najmilsze będą z lat szkolnych”. Pod tym zdaniem podpisało się aż pięć dziewcząt: Irena Warchoł, Teresa Lasota, Teresa Barczyńska, Grażyna Foltyniewicz i Lucyna Roś.

Dowcipnie do swoich wspomnień odniosły się dziewczyny, które miały ksywki; Maria Dudzik czyli „Ewelina Hańska” oraz Irena Cyper- „Józek”. Trudno dziś stwierdzić która z nich pociła się nad tekstem wierszyka następującej treści: „Henryków piękny, ale niecały, Henryków mały, ale uroczy, ileż tam razy serca pękały, ileż tam dziewcząt zepsuło oczy”.

Kolejna trójka koleżanek, być może z jednego pokoju w internacie, stwierdziła, że „słodkie są chwile powitania, gorzkie są słowa pożegnania”. W podpisie: E.Czwalińska, B.Sawko, M.Zisjadu.

Szczęśliwe posiadaczki kroniki klasowej na użytek tej strony nazywanej Kroniką Mirki.

Daje do myślenia ostatni wpis na wspomnianej stronie Kroniki Mirki; „Za jajko wielkanocne, za kwiatki, za uśmiech… dziękuję”. Podpis jest nieczytelny, więc niewiadomo kto i komu za to tajemnicze jajko dziękuje.

Wśród wielu wpisów udało mi się wypatrzyć jedyny chyba należący do kadry pedagogicznej. Pani profesor Barbara Czarnoleska posłużyła się cytatem z harcerskiej piosenki: „Niech smutki precz zginą, wspomnienia niechaj płyną… podajmy sobie ręce…”.

Wpis Pani profesor.

Wszystkie te słowa pisane w chwili opuszczania szkoły mają moc. Wpisy zapewniają o dobrych latach spędzonych w Henrykowie, o pamięci, która zawsze istnieje, o sentymencie do miejsca i osób tam poznanych. Prostą konsekwencją tego powinny być teraz … deklaracje uczestnictwa w Zjeździe Henrykusów na 60.lecie szkół. Zapraszamy! Szczegółowe informacje w poprzednich tekstach na stronie www.henrykusy.pl

Andrzej Szczudło

Zdjęcia z albumu Stanisławy Truszkiewicz (Budy)

Praktyka wakacyjna na Kaszubach

W kolejnym wpisie z tzw. kroniki Mirki prezentujemy opis praktyki wakacyjnej w krainie, kojarzonej dziś z jedną z pierwszych osób w naszym kraju, premierem Donaldem Tuskiem. Kaszubem nr 1 w Henrykowie, za czasów mojego tam pobytu, czyli w latach 1973- 75 był Rajmund Jank. Jego tragiczne losy obiecał Redakcji opisać Zenon Kowalczyk. Wciąż czekamy na ten tekst. (A.Sz.)

Po wyjeździe z wrocławskiego dworca PKP, rankiem w niedzielę 14 lipca 1974 roku, byłyśmy szczęśliwe. Jechałyśmy na sześć tygodni nad morze. Miałyśmy przed oczyma szumiące morze, złoty piasek no i olbrzymie słońce. Twarze nasze jednak pochmurniały, kiedy zajechałyśmy do maleńkiej, szarej wioseczki otoczonej ze wszystkich stron świata lasami, w której nie było ani słońca ani morza.

Na aktualnej mapie Polski nie można znaleźć miejscowości Polchówek. Być może nazwa została zmieniona na Polchowo, którego lokalizacja pasuje do opisu. fot. www.google/maps

Mieszkania na początku też nie miałyśmy. Byłyśmy smutne, a nawet cicho marzyłyśmy o powrocie do Henrykowa. Ale przecież jesteśmy już dorosłe, więc nie można lękać się byle niepowodzeniem.  Zaczęłyśmy pracę wprawdzie monotonną i nieciekawą, bo przy sianie. Ale po pewnym czasie przyzwyczaiłyśmy się i nawet pracowałyśmy dosyć sprawnie. Jednak zrozumieć tamtą ludność było trudno. Kraina Polski, do której zawitałyśmy to Kaszuby, a język jakim tam ludzie mówią znacznie różni się od języka polskiego. Złościło nas to niejednokrotnie, ale z biegiem czasu i my opanowałyśmy jako tako sztukę nie mówienia, ale już rozumienia tego co do nas mówiono. Pogoda przez trzy tygodnie była tak brzydka, że  po pracy nie wychodziłyśmy z domu. Czytałyśmy książki lub spałyśmy. W sobotę zaś odwiedzałyśmy Puck, bo tam zawsze były organizowane jakieś imprezy.

Po trzech tygodniach przyjechała do nas pani profesor Trawińska. Ucieszyłyśmy się bardzo, bo nareszcie mogłyśmy porozmawiać z kimś swobodnie, wyżalić się, że tak ciężko jest tam żyć. Pani profesor zrobiła co mogła. Życie nasze zmieniło się nie do poznania. Skończyły się wędrówki na łąki i w kapustę w dużych gumiakach i szarych roboczych ubraniach. Zaczęła się praca w hodowli ziemniaka i obserwacje organizacji pracy. Pogoda także zaczęła się poprawiać. Jakaż była radość, kiedy pewnego słonecznego ranka zobaczyłyśmy z balkonu rozpościerające się morze. Zaraz w najbliższą pogodną niedzielę byłyśmy w maleńkiej nadmorskiej wiosce Karwi. Piękna plaża i bialutki czysty piasek urzekły nas. Wróciłyśmy wieczorem opalone już, choć nieznacznie, ale opalone. To była jednak satysfakcja. Tak było w każdy pogodny dzień. Chciałyśmy wrócić choć nie bardzo zaznajomione z pracą w hodowli, ale chociaż opalone. Z tym drugim nam wyszło. Pod koniec sierpnia mogłyśmy przyznać bez skrupułów, że brązowe to już mamy ciało. Zbliżał się dzień 26 sierpnia, dzień wyjazdu. Całą niedzielę pakowałyśmy wszystkie swoje rzeczy i pisałyśmy sprawozdanie z praktyki. Wieczorem pożegnałyśmy wszystkich poznanych znajomych i powspominałyśmy minione dni spędzone w Połchówku. A także opowiadałyśmy sobie wrażenia z wycieczek na Hel, do Gdyni, Gdańska i innych nadmorskich miejscowości.

To my, Zosia i Ania. Wiesia robiła zdjęcie.

Wyjechałyśmy do domu zadowolone i już o rok starsze, bardziej doświadczone. Bo to była niejako szkoła życia- 6 tygodni samodzielności to jednak dużo.

Zofia Labrok, Wiesława Krasoń, Anna Górska (THRiN 1972- 75)

Prawdziwy kulig

Na początkowych stronach tzw. Kroniki Mirki znajdujemy wpis, najprawdopodobniej z 1973 roku, o klasowym kuligu. Po 50 latach coraz trudniej o śnieg i kuligi. Strach pomyśleć jak opisywaną tu eskapadę- kulig za ciągnikiem skomentowaliby dziś troszczący się o bezpieczeństwo swoich pociech rodzice i przełożeni. Poczytajmy o tym, przypomnijmy sobie jak to bywało. (ASz.)

6 grudnia rokrocznie obchodzimy Mikołajki. Postanowiliśmy podtrzymać prastare obyczaje. Każdy z nas, po uprzednim losowaniu, przygotował paczkę dla „kogoś”. Nie można było zdradzać tajemnicy, dla kogo. Gdy wszystko było już przygotowane, zaprosiliśmy dyrektora, profesor Polkowską oraz wychowawczynie internatu. W czasie przygotowania pomyślano także o Mikołaju. Postanowiliśmy żeby Mikołajem była Ela Walczak z klasy II a. Dwie dziewczynki przebrane były za aniołów, a jedna za diabła. Trzeba przyznać, że prezentowały się w tych strojach bardzo dobrze. Dziewczynki z naszej klasy, żeby było bardziej śmiesznie, przebrały się za dzieci z przedszkola. Ubrały sobie krótkie spódniczki, ogromne kokardy powpinały we włosy, a Danusia Pietrzak namalowała sobie piegi, z którymi wyglądała kapitalnie. Umówiliśmy się także, że przy odbiorze paczek trzeba będzie powiedzieć ładny wierszyk, zaśpiewać piosenkę lub powiedzieć coś ciekawego, a zarazem śmiesznego. Niektóre dziewczynki mówiły takie wierszyki z przedszkola naśladując głosy maluchów. Było bardzo wesoło, każdy śmiał się do rozpuku. Po uroczystym rozdaniu paczek była kolacja, gorąca herbata oraz słodycze z paczek. Na tej ceremonii obecni byli Wojtek i Jacek, którzy zadziwiali wszystkich swoimi zagadkami. Przed zakończeniem dyrektor Władysław Szklarz wpisał się do Kroniki Klasowej.

W poniedziałek ktoś rzucił; „moglibyśmy zorganizować kulig!” Tak, ale trzeba wpierw zamówić śnieg u Wicherka, bo choć zima w pełni, biały kobierzec wokół nie dominuje. Ale zdecydowaliśmy; w środę po lekcjach jedziemy z kuligiem do Wąwolnicy, bo właśnie tam mieszka jedna z naszych koleżanek- Ela Łucka.

fot; google.maps.pl

Załatwiłyśmy, że pojedzie z nami ciągnikiem pan Iwanowski. Tak też się stało. O godzinie 14.00 za męskim internatem czekał już na nas ciągnik, a za nim sznur sanek pożyczonych od życzliwych mieszkańców Henrykowa. Każdy ciepło ubrany. Sprawdzona obecność. Wszyscy zajmują miejsca, warkot silnika, ruszamy i … krach. Przerwał się łańcuch! Męska generacja szybko usunęła awarię. Jedziemy i znów… Łańcuch rwał się notorycznie, aż do chwili, gdy zaszyliśmy się w park. Wtedy pan Iwanowski postanowił wrócić po silniejszy łańcuch. Trwało to bardzo krótko. Po ponownym złączeniu sanek, nie mieliśmy już powodów do stresów. Wszystko było ok. Przed nami droga daleka i dość trudna. Często zdarzały się wywrotki. Helcia przypominała swym wyglądem pulchnego bałwana, a Wojtek takiegoż bałwanka. Na polnej drodze, ku naszej wielkiej radości, było śniegu moc. Na tyle, że zakopał nam się ciągnik. Przy akcji odśnieżania brała udział cała grupa. Po wielu próbach udało się ruszyć w dalszą drogę. Dzień miał się ku końcowi. Zapadał powoli zmrok. Na godzinę 18.00 zdołaliśmy dobrnąć do celu. Przywitano nas mile i serdecznie gorącą herbatą i bigosem. Były nawet pączki i faworki. Jedliśmy z wielkim apetytem, bo smaczne to było bardzo! U Eli zauważyliśmy, że większość dziewcząt ma mokre spodnie, a na Helci i Wojtku próżno próbowaliśmy znaleźć suchą nitkę. Stanowili wspaniały duet- do figlów, psot i konsumpcji-  ale słusznie należało im się więcej, przecież rozśmieszali wszystkich, a przy tym jak wiemy traci się dużo energii.

Kilka dziewcząt i chłopcy mieli na tyle werwy i siły, by potańczyć w takt rytmów płynących z adapteru. To było jeszcze jedno urozmaicenie tak cudownego popołudnia i wieczoru. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy, wspominaliśmy… I wtedy wiadomo już było, że powrót kuligiem jest niemożliwy. Wróciliśmy pociągiem taszcząc parami sanki, za pieniądze pożyczone od wspaniałego – jak zawsze- pana Iwanowskiego, który wyjechał po nas także na stację PKP w Henrykowie oszczędzając nam 3 km męczącej i trudnej drogi. Wracając jak zwykle śpiewaliśmy. W internacie była już cisza, więc najspokojniej jak tylko potrafiłyśmy dopełniłyśmy wieczornej toalety i zmorzył nas sen. Na drugi dzień, z kwiatkiem udaliśmy się do pana Iwanowskiego, dziękując za towarzystwo i pożyczkę. Słowa uznania należą się przede wszystkim naszej drogiej wychowawczyni Wandzie Mazur, która w doskonały sposób potrafiła utrzymać nadzór, towarzysząc nam w chwilach dobrych i złych.

Ślicznie dziękujemy, a za wybryki przepraszamy. (klasa THRiN 1972-75)

Najszybsza!

W „kronice Mirki” znajdujemy wpis o jednej z dziewcząt z klasy THRiN rocznik 1972- 75.

Najszybszą dziewczyną w klasie (i nie tylko), ba nawet w szkole jest Joasia Jurkowska. Biegła jest nie tylko w sporcie, ale i w nauce, ba- należy do grona najlepszych uczennic.

O sporcie i o sobie najszybsza pisze tak;

Niejeden Polak marzy o karierze sportowej. Mnie sport zaciekawił już w najmłodszych klasach szkoły podstawowej, kiedy to jako mała dziewczynka uczyłam się techniki chwytu piłki. Swoje zainteresowania sportowe rozpoczęłam rozwijać w piłce ręcznej, ale po skończeniu szkoły podstawowej kiedy to rozleciała się drużyna piłki ręcznej swoje zamiłowania skierowałam na bieżnię. W szkole zawodowej nie było warunków do rozwijania, choć skromnej, ale kariery sportowej. Z zadowoleniem przyjęłam wiadomość, że mogę przychodzić na treningi lekkoatletyczne w Technikum Hodowli Roślin i Nasiennictwa, do którego zaczęłam uczęszczać. W sporcie bywa różnie, były i porażki i trumfy, ale dzięki dobrej opiece pana profesora Marcinowa, pod którego okiem trenowałam, nie załamałam się. Sport dawał mi dużo rozrywki i satysfakcji. Teraz gdy jestem w ostatniej klasie i przede mną matura, zaniedbuję treningi na korzyść nauki. Pragnę dalej pogłębiać swoją wiedzę, a równocześnie szczerze zająć się sportem.

Od tego czasu minęło wiele lat. Niestety nie wiemy jak potoczyły się dalsze losy najszybszej Joasi, gdzie zamieszkała po maturze, gdzie pracowała i czy wykorzystała swoje sportowe zdolności? (ASz)

Niezastąpiona

Niezastąpiona, nie tylko w klasie, ale w szkole i poza nią jest Ala Krzemieniecka. Jej błyskotliwość, talent, gracja urzekły już wielu. Bez niej żadna impreza nie może się odbyć, traci smak bez dźwięcznego głosu i urzekającej aparycji! Alu, wiemy że jesteś skromna, ale napisz kilka słów o sobie.

Ala Krzemieniecka, rok 1975.

Wprawdzie nie bardzo wiem od czego mam zacząć, ale postaram się przedstawić siebie w kilku zdaniach. Już od klasy szóstej szkoły podstawowej tańczyłam w zespole baletowym w Lubinie. Śpiewałam również w dwóch zespołach big beatowych i zespole wokalnym „Witaminki”.

W szkole podstawowej i zawodowej recytowałam na wielu imprezach organizowanych z okazji obchodzonych rocznic. Najdłużej utrzymałam się w zespole baletowym- prawie do klasy drugiej THRiN. Mieszkając w internacie, w tutejszym technikum w niektóre niedziele dojeżdżałam do Wrocławia na zajęcia w zespole baletowym.

W klasie maturalnej niestety nie mam czasu na takie rozrywki (matura za pasem).

Mój pobyt w zespole był chyba najciekawszym momentem mojego życia. Dzięki niemu zwiedziłam kilka krajów socjalistycznych, między innymi Węgry, Rumunię, Czechosłowację, NRD i ZSRR. Zespół  nasz występował również w Polsce w wielu ciekawych miejscowościach. Zespół nasz brał też udział w Centralnych Dożynkach, które odbywały się w Warszawie, Bydgoszczy, Białymstoku i Poznaniu. Chciałabym wrócić do zespołu, ale nie wiem czy moje marzenie się spełni?

Pomimo dużego poświęcenia się sprawom artystycznym nie zapomniałam o nauce, którą stawiam na pierwszym miejscu przed wszystkimi przyjemnościami. Naukę chciałabym kontynuować dalej po skończeniu szkoły średniej, ale na razie nie mogę o tym mówić, bo przede mną jeszcze przełomowy okres, a mianowicie matura. Myślę, że te kilka słów wystarczy, aby scharakteryzować moją sylwetkę od strony artystycznej.

Poniższe zdjęcie przedstawia mój udział w Konkursie Piosenki Radzieckiej organizowanym w naszej szkole. (Alicja Krzemieniecka).

Tyle wiemy z kroniki szkolnej z lat 70. minionego wieku. Chciałoby się dowiedzieć czy spełniły się marzenia niezastąpionej Ali, czy udało jej się wrócić do artystycznych aktywności? Niby wiem coś niecoś o losach sympatycznej koleżanki, bo uczestniczyła w Zjeździe Absolwentów w 2006 roku, ale nie znam jej losów na tyle dobrze, aby o tym napisać. Kilka razy w rozmowach telefonicznych obiecywała zaspokoić ciekawość Czytelników strony www.henrykusy.pl ale, jak dotąd, skończyło się na obiecankach.

(Andrzej Szczudło)

Alicja Szamburska (Krzemieniecka) w Ziębicach, rok 2006.

Rajd na Gromnik

Nocny rajd na Gromnik był już tematem wpisu na naszych łamach tu: Nocne przygody na szczycie – Henryków sentymentalnie (henrykusy.pl)

Tym razem o pokonywaniu tej samej trasy przez dziewczyny z technikum, w dniu 5 kwietnia 1974 roku dowiadujemy się z „Kroniki Mirki”.

Wyruszyłyśmy powitać wiosnę na Gromniku, na kilka dni przed feriami wiosennymi. Pogoda była ładna, humory też nam dopisywały. Trasa choć krótka, ale atrakcji było wiele. Zaraz na początku strzelińskie kamieniołomy.

potem wapienniki…

… i już Gromnik!

Nie mogłyśmy doczekać się pachnącej kiełbaski…
Po męczącej wędrówce zasłużony odpoczynek w cieniu ogromnego drzewa.
Tak wygląda oryginalny wpis w kronice.

Wpis dyrektora

Już na początku „Kroniki Mirki”, na jej pierwszych stronach odnajdujemy wpis dyrektora Władysława Szklarza. Zastanawiające i dotąd niewyjaśnione jest czy kwiatek zamieszczony na tej samej stronie jest również autorstwa dyrektora? Może ktoś wie i podpowie?

Wpisując się do Waszej Kroniki Klasowej pragnę serdecznie podziękować za piękny start Waszej Klasy w naszej szkole. Sądzę, że dalej będziecie kontynuować piękną rozrywkę a ja razem z Gronem Nauczycielskim będę uczestnikiem Waszej radości. Będę się cieszył Waszym dobrym zdrowiem, dobrymi stopniami, zdobytymi wiadomościami i radością na Waszych buziach.

Życzy Wam, zawsze Wam oddany

Władysław Szklarz