Licznik odwiedzin:
N/A

Praktyka w Rogowie Opolskim

Sentyment do Henrykowa czujemy z wielu różnych powodów, o których piszą na niniejszej stronie absolwenci i absolwentki PSNR-u. Niewątpliwie wielkim atutem tego miejsca było jego piękno, kryjące się zarówno w dostojnej architekturze zespołu klasztornego jak i w malowniczym otoczeniu okalających zespół parków.

Mieliśmy okazję „dotknięcia” i historii i przyrody w całej jej okazałości, od botanicznych ogrodów i parków poprzez muszkowicki las bukowy stanowiący część rezerwatu przyrody, aż po rozległe SHR-owskie pola, poprzerywane śródpolnymi zadrzewieniami i laskami.

O położonym w pobliżu wsi Muszkowice rezerwacie przyrody należącym do Nadleśnictwa Henryków z pewnością przeczytacie w Internecie. (Można trochę i u nas: Karna kolonia Muszkowice – Henryków sentymentalnie (henrykusy.pl). O ile jeszcze istnieje i nie wycięto starych, niezwykle pięknych buków, olch, klonów. Nie byłam tam od ukończenia szkoły…, a w zasadzie od jesieni 1975 r. gdy z koleżanką Ewą Nieradką, zwiałyśmy z zajęć praktycznych przy ręcznym ogławianiu buraków do najbliższego lasu. Oczarował nas ten jesienny las.

Praktykę zawodową na przełomie lipca i sierpnia 1975 roku odbyłam w równie pięknym miejscu. Było to w Stacji Hodowli Roślin w Rogowie Opolskim, która to stacja słynęła z wyhodowanej tam rzepy ścierniskowej odmiany Rogowska. Lekko nie było, praca w upale, pełnym słońcu. Poletka z rzepą ciągnęły się szerokimi łukami wzdłuż brzegów Odry i przy ich plewieniu nie było widać końca rządka. Oprócz mnie były tam dwie dziewczyny z henrykowskiego technikum i dwie studentki z AR z Krakowa.

Dużym problemem było porozumienie się z miejscową ludnością angażowaną do prac polowych, bowiem mówiono tu wyłącznie po śląsku. Ja tego nie potrafiłam.

Większy kłopot miałyśmy ze stadem mysz, które gromadami biegały po wydzielonych dla nas pokojach w zabudowie gospodarczej stacji. Z początku napawało mnie to strachem i obrzydzeniem, ale kiedy nie było na nie sposobu, poddałyśmy się. Trzeba się było do ich towarzystwa przyzwyczaić i fobię przezwyciężyć.

W pobliżu rogowskiej Stacji, spomiędzy gęstego lasku widoczne były zabudowania starego pałacu. Niestety nie mogłyśmy się tam zbliżyć z powodu gęstego zakrzewienia i postawionych ogrodzeń.

Próbował pokonać te bariery kontrolujący naszą praktykę nauczyciel, Pan Czesław Trawiński. Niestety nieskutecznie. Starał się dostać się do pałacyku od strony Odry, gdzie na bagnistym terenie zetknął się z chmarą komarów i gryzących muszek. Od tej strony do pałacyku trzeba się było wspiąć po stromej skarpie, co było dość trudne nawet dla tak zdeterminowanego profesora.

Fot: autorstwa Arturek28 at pl.wikipedia, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=5762842

Po latach, gdy podjęłam pracę w bibliotece publicznej, dowiedziałam się, że pałacyk ten przejęła wówczas Wojewódzka Biblioteka Publiczna w Opolu. Został on gruntownie wyremontowany, a w jego wnętrzach urządzono bibliotekę cennych starodruków, pracownię konserwacji tychże, kilka sal muzealnych, a także niewielki hotel dla gości. Miałam nawet okazję nocować w tym hoteliku.

W Rogowie Opolskim bywałam kilkakrotnie, służbowo i prywatnie. Nadal chętnie tam wracam. Nie do Stacji Hodowli Roślin, której już nie ma. Pozostała po niej tylko część zabudowań gospodarczych. Lubię ten pałacyk ukryty w pięknym, wypięlęgnowanym parku, który zmienia się w każdej porze roku, a teraz jesienią mieni złotymi barwami.

Renesansowy pałacyk stanowi jedną z najciekawszych atrakcji turystycznych Opolszczyzny. Budowla ta, zwana pałacykiem lub dworkiem wybudowana została w XIV i funkcjonowała jako zamek obronny. Zamek ten gruntownie przebudowano w XV w. i przez kolejne lata należał do rodziny Rogoyskich, a następnie – von Wbrsky. W 1760 roku posiadłość nabył hrabia Karol Wilhelm von Haugwitz, który postanowił przekształcić zamek w dworek szlachecki. XIX wiek to czas, w którym decyzją ówczesnego premiera Prus dobudowano klasycystyczne skrzydło zachodnie oraz założono wokół zamku ogród w stylu angielskim. W 1932 roku po śmierci ostatniego przedstawiciela rodu von Haugwitz, zamek stał się własnością duńskiej linii rodu. W roku 1945 zniszczony działaniami wojennymi zamek w Rogowie Opolskim został znacjonalizowany, a następnie w latach siedemdziesiątych przejęty przez Wojewódzką Bibliotekę Publiczną w Opolu.

Na odwiedzających pałacyk czekają tu bogate zbiory biblioteczne w postaci wiekowych rękopisów, starodruków, aktów, pamiętników i kronik. Podziwiać można między innymi spisany na szarym pergaminie rękopis z 1324 roku, wykonaną z drzeworytu mapę Śląska datowaną na 1545 rok czy Kronikę Śląską z 1625 roku, autorstwa Jakuba Schickfusa. Miłośnicy literatury z pewnością docenią wystawę obrazującą historię książki – od papirusu, przez tabliczki gliniane, po XVIII-wieczne księgi. Na uwagę zasługują również wiekowe zbiory graficzne – miedzioryty, akwaforty i staloryty.

Polecam to miejsce wszystkim, którzy wybiorą się na Opolszczyznę.

Halina Kruszewska

Karna kolonia Muszkowice

Być może ktoś, kto przeczyta ten nagłówek pomyśli sobie, że to jakiś fake news. Jednak historia, którą chciałbym opisać wydarzyła się naprawdę. Był to chyba już drugi rok mojego pobytu w Henrykowie czyli rok szkolny 1976/77. Pewnego dnia, wczesną wiosną, gdzieś około godziny 21:20, a więc późnym wieczorem wracałem z parku do internatu. Byłem już prawie na miejscu czyli na wysokości wieżyczki klasztoru, w której urzędował dyrektor Władysław Szklarz.

Tylko tym razem „Władek”, jak go potocznie nazywano, wyrósł jak spod ziemi. -Stój chłopcze, czy ty nie wiesz która to już godzina?– zapytał. No oczywiście, że wiedziałem. – Ale co ty tu robisz mimo tak późnej pory?- dodał. Mimo, że byłem po wojsku, miałem już chyba 23 lata to jednak w Henrykowie nie miałem taryfy ulgowej. Znaczyło to, że o godzinie 21:00 trzeba było już spać a nie łazić do parku. Na nic zdałoby się przekonywać Władka, że lubię wąchać kwiatki i nocą wsłuchiwać się w pohukiwania sów. Moje towarzyszki sówki, a raczej dziewczyny jak szare myszki po cichu zdążyły już czmychnąć do żeńskiego internatu. Niestety nasz dyrektor był bardziej praktyczny niż romantyczny.

Ponieważ była to już pora spania w internacie, więc na miejscu zapadł na mnie wyrok, oczywiście – skazujący! Byłem winny złamania regulaminu ucznia. Wyrok jaki zapadł na miejscu był krótki i bardzo zwięzły; – Jutro rano o godz. 7:00 stawisz się na placu apelowym w gospodarstwie do pracy. Czyli na ten dzień jesteś zawieszony jako uczeń. Inaczej mówiąc, musisz ponieść karę za bumelowanie po nocy. Mimo, że był to już XX wiek, przebywanie po godzinie 21:00 poza internatem było srogim złamaniem regulaminu szkolnego. Oczywiście następnego dnia o 7:00 rano byłem już na apelu porannym w gospodarstwie. Stanąłem w szeregu jak gdybym był tam stałym pracownikiem. – Ta grupa jedzie do Muszkowic siać bobik– kierownik dał znak.  – A ty także. Muszkowice. Wszystko wskazuje na to, że kierownik gospodarstwa był już wcześniej poinformowany, że dziś do pracy przyjdzie jeden „skazany” za łamanie regulaminu. Tyle co mogłem się wtedy zorientować to Muszkowice były jednym z gospodarstw Stacji Hodowli Roślin w Henrykowie.

Oczywiście, że nie miałem pojęcia co będę tam robił, ale byłem przekonany, że ta praca jest karą i ma dać mi w kość. Czułem, że zamiarem dyrektora było dać mi do zrozumienia jakie mam opcje wyboru. Wybrać naukę lub też jeśli nie skończę tej szkoły to będę całe życie jedynie pomocnikiem traktorzysty, może nawet w Muszkowicach. Aż tak strachliwy to ja nie byłem, ale to co miało być dla mnie karą okazało się dla mnie całkiem miłym przeżyciem.

Kiedy dojechaliśmy na pole, zobaczyłem szmat ziemi, może 20- 30 ha w jednym kawałku, który trzeba obsiać w jeden dzień. Jako że strach ma zawsze wielkie oczy, pomyślałem, że spędzę tutaj chyba cały tydzień, bo dyrektor nie określił jak długo ma trwać moja kara. Moja praca miała polegać tylko na tym, abym jeździł z tyłu na siewniku i kontrolował czy w zbiorniku jest dosyć nasion i czy wszytko gra. Kiedy około południa pojawiła się ekipa z obiadem, byłem także zaprowiantowany jako pracownik. W czasie przerwy mogłem wejść do kabiny „Ursusa” co było dla mnie wydarzeniem. Czułem się jakbym siedział za sterami stacji kosmicznej ISS. Traktor, który znałem z pracy u mojego ojca, Ursus C-325 nie miał kabiny. Była tam tylko dźwignia zmiany biegów i kierownica. Tutaj siedząc w kabinie „Ursusa 9011” (tak się chyba nazywał ten prawdziwy kolos), wyobrażałem sobie w jakim to luksusie pławi się ten traktorzysta. Nagle nadjechał sam dyrektor Szklarz i zamienił parę słów z kierownikiem. Spojrzał w moim kierunku, zaśmiał się pod nosem i tylko tyle. Jedynie co przekazał mi kierownik, jutro idę znów do szkoły. Sama kabina, jak na tamte czasy, mocno wypasionego „Ursusa” zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Jakieś kosmiczne przełączniki; jeden żółw, drugi zajączek. – Po co to całe zoo? – zapytałem pękającego z dumy kierowcę. Tłumaczył mi, że są to różne możliwości przenoszenia odbioru mocy. – Jak jest ciężko to w ruch idzie „żółwik”, a jak mam podgonić to uruchamiam „zajączka” i uzyskuję duży skok mocy. Aha, powiedziałem ze zrozumieniem i wróciłem do zajęć. Pracowaliśmy do zmroku, roboty ubywało, a mnie jako przyszłemu agronomowi zaczęła się ta praca podobać. Ogromne, jak na moją wyobraźnię, lekko pofałdowane pole z małymi zagajnikami, falująca fatamorgana i te żółwiki i zajączki kicające w kabinie kierowcy. Trudno być na to obojętnym. Kończąc pracę pomyślałem, że ten zamiar dyrektora Szklarza, ukarania niesfornego ucznia nie bardzo się udał. Nie czułem straty, uważałem, że skorzystałem na tym pobycie w karnej kolonii. Przekonałem się, że ukończenie szkoły daje mi szansę pracować jako agronom.

Stanisław Bednarski w USA.

Kiedy w 1992 roku podczas szkolenia agronomów w USA pokazano nam traktory i kombajny, które mogły poruszać się po polach bez udziału kierowcy, a jedynie  przy pomocy GPS, uznałem, że to chyba jakiś „joke” czyli kawał. Jednak jak życie pokazało, nie był to żaden kawał. Innowacje wchodziły powoli. Aby nie straszyć ludzi, dla zmyłki, w kabinach siedzieli prawdziwi statyści udając kombajnistów. Dziś czyli już w XXI wieku i po polskich polach brykają traktory firmy „John Deere”, i nie jest żadną nowością, że w kabinie takiej maszyny jest więcej elektroniki jak niegdyś w kabinie statku kosmicznego „Apollo11”, który dotarł na Księżyc.

Gdybym dzisiaj ponownie stanął przed dylematem wyboru drogi życiowej, to na pewno wybrałbym ponownie profesję „agronoma – kosmonauty”. Dziś, jak wieść niesie, ich wehikuły czyli kombajny i traktory prowadzone są przez nawigację satelitarną. Mimo wszystko każdy kto pracował na roli wie, że bajką są opowieści o tym, że chłop śpi, a żyto mu samo rośnie. Zdarza się czasem, że nie żyto, ale jęczmień wyrasta chłopu pod okiem, ale to już sprawa dla KRUS, a nie dla agronoma.

Ps. Nie byłem ani pierwszy ani ostatni, którym przypadło bywać w tzw.  kolonii karnej Muszkowice. Wiem, że wielu chłopaków zaliczyło to miejsce.

Nasi koledzy, Andzia czy Faja lubili czasem robić Szklarzowi jakieś jaja. Dzięki temu muszkowickie barany dobrze się miały, bo ich nasze chłopaki czasem dokarmiały. Miejsce odbywania kary zależało od pory roku, a w gospodarstwie zawsze było coś do roboty. Mnie kara dopadła wiosną, więc trafiłem na siew bobiku, inni w innej porze roku kierowani byli do pracy w owczarni, do obsługi baranów. Jednak chłopaki nie byli tacy rozmowni, żeby opowiadać co tam musieli robić. Wspominali, że tylko musieli je karmić. Ale czy to cała prawda?

Najlepiej gdyby każdy z nich sam opisał swój epizod pobytu w kolonii karnej w Muszkowicach. Gdy powstanie z tego dokumentacja na papierze, może za te  prace przymusowe uda się uzyskać jakieś odszkodowania? Zachęcam do dzielenia się wspomnieniami!

Stanisław Bednarski, Wiedeń

Pstryk w muszkowickim lesie

Wiosenne kwiaty w muszkowickim lesie.

Kiedyś będąc jeszcze w PSNR w Henrykowie wybraliśmy się do leżącego nieopodal rezerwatu przyrody zwanego muszkowickim lasem bukowym. Sama nazwa niewiele może nam sugerować, bo każdy może powiedzieć, las jak las. Ale nic bardziej mylnego.

Szczególną cechą tego rezerwatu jest fakt, że jest on najbardziej spektakularny jedynie we wczesnowiosennej porze. Kiedy jeszcze wiekowe buki – podobno niektóre mają ponad 250 lat, dopiero co zaczynają rozwijać liście, dla roślin tam rosnących zaczyna się wyścig z czasem. Kiedy słońce mocno już operuje, roślinki tam rosnące zaczynają szaleńczą walkę z czasem – kto pierwszy i ładniejszy, pachnący i gładki, ale ja jestem najbardziej rzadki – mówi wilcze łyko. Kiedy liście już za kilka dni zacienią łąki, w dole będzie już prawie tylko łyse pole. Kwiatki tam rosnące idą spać i czekać będą znów wiosny, bo dla nich te kilka dni to czas (tak jak dla nas był najbardziej radosny) i aby  znów do wiosny.

Buk w muszkowickim lesie.

Będąc tam podziwialiśmy nie tylko piękne kwiatki, ale mieliśmy dużo zabawy robiąc dziewczynom zdjęcia w plenerze. Były wielkie śmichy i chichy. Kiedy wróciliśmy do Henrykowa, Krzysiek poszedł do ciemni wywołać zdjęcia, aby móc oczarować nimi dziewczyny. Ale zamiast oczarowania było wielkie rozczarowanie. Okazało się, że zapomniał włożyć kliszę do aparatu.

To zdjęcie współczesne, ale wykonane w opisywanym muszkowickim lesie. Tym razem aparat był cyfrowy, na którym od razu można było sprawdzić czy i jak wyszło. Zdjęcie przedstawia uczestników Zjazdu / Spotkania Henrykusów w 2019 r. Impreza organizowana przez Zenona Kowalczyka z Sochaczewa (PSNR 1972- 74) odbyła się w restauracji „Derkacz” w Ziębicach, z wypadem do Muszkowic.

Aparaty w tamtych czasach nie były aż tak inteligentne jak dziś, aby powiedzieć nam STOP chłopie a gdzie klisza? Pstyk- pstryk, a wyszedł wielki bzik. Dziewczyny oczywiście liczyły na fajne zdjęcia i długi czas myślały, że Krzysiek lada dzień wyłoży im kawę na ławę, czyli zdjęcia na stół. Kawa może jeszcze i nieraz była, ale zdjęcia wcięło na amen. Wiele razy obiecywaliśmy dziewczynom, że sesję powtórzymy i już tym razem na pewno w „ORWO” kolorze, ale pozyskanie tak cennej kliszy wymagało wtedy nie lada zachodu. Bo klisze te faktycznie były z zachodu, ale dla prawdziwego zachodu były raczej ze wschodu, bo z byłego DDR. Obiecywaliśmy sobie z Krzyśkiem, że może jednak kiedyś damy radę namówić ponownie dziewczyny na sesję w muszkowickim lesie. Ale jak wieść niesie „Starego wróbla na plewy już nie da się nabrać”. No, ale to już nic z tego, bo czas dawno upstrzył nam lica, więc nawet opcja -3 miesiące sanatorium w Ciechocinku, nie wróci nam tamtych lat. Swoją drogą, zastanawiam się, czy to warto wywoływać „wilcze łyko” z tego pięknego lasu? Jednak szkoda nam tamtych dni spędzonych w muszkowickim raju. O tak, już pamiętam, to było chyba jednak w maju.

Stanisław Bednarski