Licznik odwiedzin:
N/A

Gdzie są chłopcy z tamtych lat?

We wzmiankowanej już na naszych łamach kronice rocznika PSNR 1973- 75 jest wpis pamiątkowy zatytułowany „Nierozłączne dwa pokoje 148 + 149”.
Oto jego treść:

Życie nas łączy, potem rozdziela, wzbogaca nas w przeżycia. Spotykamy ludzi, którzy nas fascynują, później jesteśmy nimi rozczarowani lub bardziej zachwyceni. Przeżywamy chwile piękne, pełne wzruszeń i gorzkie jak gorzkie są łzy. Poznajemy czas doświadczenia i nauki. To wszystko mieliśmy tu, w przeuroczym Henrykowie.
W składzie z września 1973 przetrwaliśmy do czerwca 1975 roku związani zażyłością wspólnych przeżyć. Wyjeżdżając stąd zabieramy, oprócz walizek, serca pełne dobrych wspomnień i chęci do życia.
Opuszczając Henryków mamy nadzieję, że serca nasze na pewno gorąco zabiją na dźwięk znajomych nazwisk, imion, Henrykowa… a nieraz zakręci się w oku łza, wspominając to NASZE CAŁE MAŁE ŻYCIE.
Z.Szczerbiński, Piotr Mazur, Urban Jerzy, Marian Samek, Jerzy Bruski

Krótki, pozytywny wpis w kronice sugerował, że wszyscy lokatorzy połączonych pokoi w internacie doceniają wspólne lata spędzone w Henrykowie. Jednak różnie zachowują się po szkole.

Kobiety Zbyszka

Zbyszek Szczerbiński mieszkał w Dychowie, lubuskie i tam powrócił po szkole. Pracował w nieodległym Krośnie Odrzańskim, był kierownikiem Centrali Nasiennej, żona Wiesława pracownicą sanepidu. Potem przyszły nowe wyzwania czasu przemian. Wzięli się za handel na granicy polsko- niemieckiej. Doczekali się dwóch pięknych córek, Wiolety i Anety. Zbyszek i Wiesia mają tylko jedną wnuczkę, od Anety.

Nasz kolega jest oporny w kwestii kontaktów z Henrykusami. Był jedynie na pierwszym zjeździe na zakończenie szkół w 1990 roku. W następnych latach, mimo starań wielu osób, nikomu nie udało się go namówić na kolejny. Jakiś czas temu Szczerbińscy zmienili swój adres i przenieśli się parę kilometrów dalej do wsi Kosierz. Zbyszek spędza tam czas wśród 
swoich kobiet, żony, córek i wnuczki. Gra w gry komputerowe dystansując się od życia realnego. Dobra wiadomość; od niedawna już nie pali!

Piotrek Mazur zabrał z Henrykowa żonę, Marylę Łój, która tak jak my PSNR, kończyła swoje technikum w 1975 roku. Od początku mieszkają w Krośnie Odrzańskim, od dawna w swoim dużym domu. Mają dwoje dzieci dzieci. Piotr pracował w Centrali Nasiennej, a po likwidacji firmy trafił do miejscowej mleczarni, gdzie był kierownikiem. Teraz już na emeryturze, ale nadal bardzo zajęty, bo ma etat w ochronie i masę innych obowiązków, które sam sobie narzuca. Na szczęście znajduje czas, aby bywać na koleżeńskich zjazdach Henrykusów. Ostatnio widzieliśmy ich w Lubiatowie w 2021 roku.

Jurek Urban w czasie praktyki w SHR Woźnice w 1974 r.

Innym przypadkiem jest Jerzy Urban, który w czasach naszej szkoły źle kojarzył się z rzecznikiem rządu. Wtedy był z Wałbrzycha, ale po szkole przeniósł się na Warmię, w okolicę Nidzicy. Po wielu latach udało mi się go tam odwiedzić, ale nie zmieniło to jego nastawienia do szkolnych zjazdów. Nie był na żadnym z nich. Mieszka na wsi, gdzie z żoną i dwoma synami prowadzi specjalistyczne gospodarstwo rolne. Ma jeszcze córkę.

Marian Samek z Witkowa koło Jaworzyny Śląskiej po szkole wrócił do rodzinnej wsi, gdzie najpierw z ojcem, a potem już samodzielnie prowadził gospodarstwo rolne.

Urszula i Marian Samkowie w cieniu dobrego drzewa – sierpień 2022 r.

Jest prawdziwym mężczyzną; spłodził syna, wybudował duży dom i posadził drzewo (piłem kawę pod tym orzechem ledwie kilka tygodni temu). Faktycznie Marian z żoną Urszulą dorobili się trojga dzieci, ale aż dziesięciorga wnuków. Od niedawna nasz kolega jest na 
rolniczej emeryturze i cieszy się, że mógł ją otrzymać bez obowiązku zdania gospodarstwa na następcę. Swoją drogą następcy na razie nie widać, gdyż dzieci wybrały zawody pozarolnicze. Rodzina Samków imponuje mi wyjątkową w dzisiejszych czasach integracją, a Marian swoją pasją myśliwską.

Od lewej: Jola, Jurek Bruscy, Aldona Szczudło na wspólnym wyjeździe wakacyjnym Teneryfa 2012 r.


Jerzy Bruski wielokrotnie gościł na łamach naszego bloga. On także, jak Piotrek, wywiózł z Henrykowa żonę (Jolantę Jaroszewską), absolwentkę młodszego rocznika PSNR. Związek ten połączył północ z południem, bo on jest z Miastka k. Słupska, ona z Barda k. Kłodzka.
Jurek, chłopak z miasta Miastko dosyć szybko ustabilizował swoją sytuację rodzinno- gospodarczą docelowo, po kilku latach w pegeerze lokując się we wsi Wałdowo, która czasami nazywana jest Grądzieniem. Mimo wątpliwości co do nazwy, GPS niezmiennie tłumy Henrykusów prowadzi do ich domu w urokliwym miejscu wśród lasów, jezior i pól. W pierwszych latach gospodarowania na 60. hektarach Bruscy zajmowali się hodowlą gęsi (na jaja – nioski), potem owiec, ale chyba najdłużej prowadzili agroturystykę. Mają dwoje dzieci, córkę Alinę i syna Andrzeja, od których „dostało się” im troje wnucząt.

Andrzej Szczudło

Kolega Marian

Marian Samek to mój kolega z PSNR (1973- 75). Jak prawie wszyscy z naszego rocznika, mieszkał w internacie, w pokoju obok, razem z Tośkiem Ślipko, Zbyszkiem Szczerbińskim i Piotrkiem Mazurem. Byli dosyć zgrani ze sobą i na pewno się lubili. Mieli wiele czasu dla siebie, mniej dla innych kolegów, co zrozumiałe. Ale czas szkoły dla dorosłych szybko się skończył i wszyscy rozjechali się w swoich kierunkach. Do rodzinnej wsi pod Jaworzyną Śląską, do Witkowa wrócił Marian. Wtedy uznałem, że gdy wszyscy bliżsi koledzy go opuścili, wykorzystam „wakat” :). Zacząłem Mariana odwiedzać, dojeżdżając na weekendy z Leszna, gdzie znalazłem swoją pierwszą pracę. Dystans był spory, 150 km, ale nie czułem w tym problemu, bo i tak najbliższą rodzinę miałem wielokrotnie dalej.

W ciepłej atmosferze wiejskiego domu, przy wielopokoleniowej rodzinie czułem się bardzo dobrze. Stopniowo poznawałem całą rodzinę Samków, rodziców i rodzeństwo. Przyjeżdżając do Witkowa nieraz pokonywałem pieszo kilkukilometrową trasę z dworca PKP w Jaworzynie Śląskiej, zimą nawet na skróty po zamarzniętym polu. Czas mijał tam szybko i miło, często przy muzyce z niemodnych płyt (np. romanse Wertyńskiego), które obaj lubiliśmy. Nie pamiętam jak było z alkoholem, ale wydaje mi się, że bywał i niespiesznie z butelki ubywał.

Czasy kawalerskich spotkań skończyły się gdy zabrano mnie do wojska, najpierw do Leszna, a następnie na pół roku do Jeleniej Góry. Marian objął gospodarstwo po ojcu, więc służba wojskowa go ominęła. Jednak kiedy miałem przysięgę, stawił się „do apelu” kolegi w Jeleniej Górze. Wtedy pierwszy raz posmakował sejneńskiego sękacza, przywiezionego przez moich rodziców.

Po wojsku nadal bywałem u Samków w Witkowie. Poznałem tam Urszulę z Oleksowa, z którą Marian wziął ślub w 1978 roku. Byłem na ich weselu, widziałem jak się cieszą z bycia razem. Zrewanżowałem się w roku 1980, zapraszając ich na swoje wesele w Lesznie.

Wesele Mariana i Urszuli.

W burzliwych latach 80. tworzyliśmy podstawy swoich rodzin. Budowaliśmy domy, rodziły się dzieci. Marianowi klimat bardziej sprzyjał, urodziło się troje, mi dwoje. Dziś on ma dziesięcioro wnuków, ja dopiero jedną.

Kiedy zostałem szczęśliwym posiadaczem własnego samochodu (w 1983 roku kupiłem pierwszy okaz, 11.letnią Syrenę 105), znów zacząłem odwiedzać kolegów. Sytuacja poprawiła się w roku 1987, kiedy nabyłem pierwszą w życiu „nówkę”, Fiata 126p. Można już było pozwolić na dalsze trasy, w tym do Henrykowa i Witkowa. Jadąc w Bieszczady zatrzymaliśmy się u Samków na noc.

Słuchaliśmy opowieści mamy Mariana o jej rodzinnym Arłamowie i kilka dni później udało nam się tę wieś odwiedzić. Nie mieliśmy świadomości, że tego samego dnia był tam Lech Wałęsa, który będąc kandydatem na prezydenta odwiedzał miejsce swojego internowania w stanie wojennym.

W roku 1991 spotkaliśmy się z Samkami w Henrykowie na zjeździe kończącym historię naszych szkół. Potem widywaliśmy się już rzadziej, na kolejnych zjazdach rocznika i szkoły, raz u Bruskich w Wałdowie oraz na pogrzebie naszego kolegi Tośka Ślipki w Wężyskach.

Rok 1992. Samkowie, Bruscy i Szczudłowie nad morzem.

Któregoś razu odebrałem sms z widokiem tablicy miejscowości o nazwie „Gawieniance”. Byłem zaskoczony gdy rozszyfrowałem, że to Marian Samek niespodziewanie stawił się u progu mojej rodzinnej wsi na Suwalszczyźnie. Byłem wtedy we Wschowie, więc do spotkania nie doszło.

Od dwóch lat jestem na emeryturze i mam czas na kontakty, odwiedziny, spotkania. Ale mój kolega z Witkowa jest w innej sytuacji. Wciąż pracuje na swoim gospodarstwie, bo z pewnością nie ma opcji na codzienną labę.

Andrzej Szczudło

Spotkanie stęsknionych

Andrzej Olewicz i Jerzy Bruski

Rok 2020 miał być szczególny i to nie tylko dlatego, że dla mnie i kolegów z mojego rocznika, którzy poszli na emeryturę w regulaminowym wieku 65 lat, miał być pierwszym pełnym rokiem życia emeryta.

Na ten rok planowano kilka spotkań koleżeńskich, w tym co najmniej dwa dla Henrykusów.

W roku 2020 mija 50 lat matury pierwszego rocznika, Państwowej Szkoły Technicznej Laborantów Nasiennictwa w Henrykowie (1965- 1970).

Planowano hucznie to obchodzić, ale nie wyszło. Pandemia koronawirusa pokrzyżowała plany. Szczegółowo jeszcze o tym napiszemy w późniejszym terminie.

Na 6 czerwca bieżącego roku zjazd absolwentów planował także Krystian Maria Talaga, absolwent PSNR 1972-74. Jemu także to nie wyszło z tego samego powodu co poprzednikom. Co prawda, Krystian do końca się nie poddał i zjazd w Ośrodku Wypoczynkowym SABAT w Lubiatowie koło Sławy (u absolwenta PSNR Marka Sabata) chce zorganizować w terminie jesiennym 12 września.

Jednak nie wszyscy chcieli tak długo czekać. Najbardziej stęsknieni za sobą koledzy wykorzystali tegoroczny bardzo długi weekend i w gospodarstwie agroturystycznym w Grądzieniu (Wałdowie) koło Miastka, należącym do Joli i Jurka Bruskich stawili się już na Boże Ciało, 11 czerwca. Z Witkowa koło Jaworzyny Śląskiej przyjechał Marian Samek, zabierając ze sobą żonę, syna i troje wnucząt, oraz z Budzowa koło Srebrnej Góry Andrzej Olewicz z małżonką Ewą.

Od lewej: Urszula Samek, Andrzej Olewicz, Marian Samek, Jerzy Bruski, Jolanta Bruska

Jak zwykle w takich razach, goście zatopili się we wspomnieniach, przywołując co ciekawsze zdarzenia z Henrykowa. Sporo było spotkań z naturą i specjalne atrakcje jak znalezienie pierwszego w sezonie „brzozaka” (kozaka) czy urwanie chmury. Opad deszczu był tak obfity i gwałtowny, że konieczna była akcja ratunkowa na stawie. Mężczyźni wykazali się roztropnością i sprawnością, dzięki czemu nie doszło do przerwania tamy.

Marian Samek (je lody- gość), Jurek Bruski (skrobie ryby- gospodarz)

Wieczorem panie zadbały o atrakcje kulinarne, więc na stół trafiła jajecznica z kurkami i gąskami oraz wychwalane przez wszystkich- wyroby z dzika.

Komentując to wydarzenie trzeba przyznać po raz kolejny, że jest coś w magii Henrykowa, że ludzie, którzy tam trafili, po tylu latach wciąż mają ochotę się spotykać.

Andrzej Szczudło