Alicja o Henrykowie- sentymentalnie

W życiu człowieka zachodzi wiele okoliczności, których wcale się nie planuje, ani nawet sobie ich nie wyobraża. Tak było właśnie z Technikum Hodowli Roślin i Nasiennictwa w Henrykowie.

Upłynęło już 50 lat od zakończenia nauki w THRiN (lata 1972–1975), ale niektóre wydarzenia pozostały w pamięci do dnia dzisiejszego.

Mój pierwszy kontakt z Henrykowem zaczął się egzaminem do THRiN, nie była to szkoła moich marzeń, raczej przypadek.

Ale gdy już przyjechałam w to miejsce, byłam zauroczona – park, cały budynek szkoły (dawnego klasztoru) oraz otoczenie był owiany aurą tajemniczości. Sala, w której był egzamin, zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Wiedziałam, że muszę tu spędzić kawałek swojego życia.

Zajęcia szkolne rozpoczęły się na początku września, ja przyjechałam do szkoły z 10-dniowym opóźnieniem (brałam udział – oczywiście artystyczny – w uroczystościach Centralnych Dożynek w Bydgoszczy w 1972 r., na trybunach był gość honorowy Edward Gierek – tak na marginesie).

Pamiętam pierwszy dzień lekcji w Henrykowie; była to genetyka z panią prof. Bielską. Oczywiście zajęcia odbyły się już w pierwszym tygodniu szkoły, kiedy jeszcze mnie nie było, więc jakież było moje zdziwienie, kiedy pani profesor zaczęła mnie odpytywać z lekcji, w której nie uczestniczyłam. Nie było żadnych tłumaczeń, dostałam ocenę niedostateczną ponieważ byłam nieprzygotowana. Dla mnie świat wtedy zawalił się pierwszego dnia rozpoczęcia szkoły.

Trochę oczywiście rozpaczałam i narzekałam na niesprawiedliwość. Natomiast stanowczość i nieugiętość pani prof. Bielskiej była powodem mojej niesamowitej mobilizacji do systematycznej pracy na początku szkoły i bardzo jej za to dziękuję. W konsekwencji moja końcowa ocena z genetyki była bardzo dobra.

Miałam duszę artystyczną, angażowałam się w różne wydarzenia kulturalne organizowane przez szkołę. Wydarzeń tych, jak na rolniczy charakter szkoły, było bardzo wiele.

Już w październiku 1972 r. nasza I klasa THRiN zorganizowała „Wieczornicę kopernikowską” – zdjęcie poniżej:

Od lewej: Alicja Krzemieniecka, Mirosława Jarosiewicz, Joanna Jurkowska, Wiesława Andruszkiewicz (19.10.1972)

Jak sięgam pamięcią organizowane były również różnego rodzaju akademie np. z okazji Dnia Nauczyciela.

Dzień Nauczyciela zorganizowany przez I klasę THRiN, październik 1972 r. Na dole od lewej: pani prof. B. Wadowska, dalej chyba córka pani Wadowskiej – Agnieszka, ????; od góry pierwszy plan: pani prof. Bielska, Alicja Krzemieniecka (sala marmurowa).
Od prawej pani prof. Barbara Czarnoleska, Franciszek Bijoś,, Alicja Krzemieniecka, ???? (sala marmurowa)

Pamiętam słowa piosenki (oczywiście tylko jedną zwrotkę), która była dedykowana nauczycielom:

„W Henrykowie przy ulicy cysteriańskiej,

gdzie technikum nasiennictwa i rolnictwa,

dziś przy święcie profesorów baloniki,

sprzedajemy kolorowe, za piosenki

Ref.:

Baloniki, baloniki

Baloniki bardzo tanie,

Baloniki, baloniki,

Proszę brać panowie, panie

itd.”

Szkoła w Henrykowie, zgłaszana była również do różnego rodzaju konkursów nie związanych z charakterem szkoły, np. Konkurs piosenki radzieckiej, w którym brałam udział i zajęłam I miejsce na poziomie powiatowym za piosenkę „Kocham cię, życie”.

Od lewej: Zosia Chyła, Alicja Krzemieniecka, nasz pan od akompaniamentu (nazwiska nie pamiętam) oraz koleżanka, której nazwiska i imienia też niestety nie pamiętam ponieważ była z II klasy THRiN (24.02.1974 r.)

Do rozwijania działalności artystycznej bardzo przyczyniła się również pani Maria Blicharczyk, która pełniła funkcję naszej wychowawczyni w internacie. Była to niezwykle ciepła, przemiła osoba. Jej uroda i gracja wzbudzały mój podziw.

Pani Maria była założycielką małych form scenicznych w szkole. W skład zespołu wchodzili uczniowie z THRiN oraz słuchacze PSNR. Zespół pod patronatem pani Marii Blicharczyk przygotowywał różnego rodzaju przedstawienia np. spektakl pt. „Narodziny”, brał również czynny udział w konkursach organizowanych na terenie Polski.

Poniżej zdjęcie: konkurs zorganizowany w Chojnicach (28.04.1973 r.).

Małe formy sceniczne 28.04.1973 r., od prawej: Alicja Krzemieniecka, Krystyna ???, Maria Zisjadu, ??? Wierzbicki, Maria Blicharczyk, Teresa Lasota, Zenon Kowalczyk, Dorota Stępień, Bogda Sawko, Grzegorz Bober.

Następna fotografia przedstawia otwarcie Izby Pamięci Henrykowskiej 17.03.1974 r.

Recytacja wiersza L. Staffa pt. „Deszcz jesienny” Alicja Krzemieniecka

Oprócz imprez kulturalnych, organizowane były również imprezy sportowe np. mecz piłki nożnej dziewcząt (między I a II klasą THRiN). Sędziował wówczas pan prof. Jan Tetlak.

Od prawej: Zosia Chyła, prof. J. Tetlak, Maryla Łój

Często organizowane były również biegi przełajowe, w których chętnie brałyśmy udział.

Od prawej: Zuzanna Bilińska, Kasia Borysionek, Grażyna Kawalerska, Barbara Andrzejczak, Mirosława Jarosiewicz, Danuta Pietrzak, Kalina Kubiak, Sanisława Zapała, Maryla Tłusta

Ekipa udzielająca pierwszej pomocy na meczu dziewcząt. Od prawej: Barbara Andrzejczak, Ewa Nowak, Maria Łucjan, Zofia Labrok

Jak sięgam pamięcią, na terenie szkoły, bardzo prężnie działało harcerstwo. Hufiec „Henrysie” był pod patronatem pani prof. Barbary Czanoleskiej. Były organizowane rajdy, w których chętnie uczestniczyłam razem z Alą Błaszczak, czułyśmy się w swoim żywiole.

Rajd „Świętokrzyski”. Michałów – Starachowice 01.06. 1973 r., przerwa na trasie.

Rajd „Świętokrzyski”. Adamów – rzeka Pokrzywianka 02.06.1973 r.

Można by wymieniać jeszcze wiele wydarzeń kulturalnych, sportowych i nie tylko, które odbywały się w Zespole Szkół Rolniczych w Henrykowie. Wszystkie w jakiś sposób kształtowały lub też odkrywały nasze osobowości i ewentualne twórcze działania. W moim przypadku, bardzo polubiłam przedmioty zawodowe takie jak nasiennictwo, uprawa roślin, genetyka itd., o których wcześniej nie miałam zielonego pojęcia.

Składam podziękowania wszystkim wykładowcom, tym co jeszcze żyją i tym co odeszli, za ich trud i zaangażowanie. Wyrażam również wdzięczność za przekazaną wiedzę, wsparcie i cierpliwość. Wszyscy pozostaną w mojej pamięci na zawsze.

Szkoła w Henrykowie dała początek nowej drogi w moim życiu. Działania artystyczne stały się moim hobby, (wcześniej marzyłam żeby pójść zawodowo w tym kierunku, z perspektywy czasu jestem zadowolona, że tak się nie stało).

Pracowałam w Hodowli Buraka Cukrowego we Wrocławiu, w tamtym czasie zawodowo byłam spełniona, a co za tym idzie zadowolona.

Następnym miejscem związanym pośrednio z rolnictwem, była Spółdzielnia Ogrodnicza w Warszawie, która również spełniała moje oczekiwania.

Na dzień dzisiejszy jestem pracownikiem dużej Grupy Medialnej Warszawie, i chcę być aktywna jak najdłużej. Można by przytoczyć fragment wypowiedzi Ireny Kwiatkowskiej z filmu „Czterdziestolatek” „jestem kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję”.

Alicja Szamburska (Krzemieniecka) 23.06.2025 r.

Zjazd dwóch jubileuszy! Dzień pierwszy (fotoreportaż)

JUBILACI

POWITANIA

BIESIADA

Zjazd odbył się w Starczówku w dniach 2- 3 czerwca 2025 r. Szersza relacja opisowa już wkrótce. (ASz)

Koszmarna noc

Praktyki wakacyjne mieli słuchacze henrykowskich szkół pomaturalnych oraz uczniowie techników. Co nieco wiemy o nich z wpisów na naszej stronie. Dziś publikujemy znalezione w tzw. Kronice Mirki (THRiN 1973- 75) kolejne wspomnienia z praktyki wakacyjnej w roku 1974. Ich autorką jest Helena Moszyńska w gronie koleżanek nazywana Kubusiem.

Zbliżał się dzień 15 lipca 1974 roku, czas wyjazdu na praktykę wakacyjną do Ulhówka w województwie lubelskim. Ale jak to bywa na wakacjach, nikomu nie chce się wyjeżdżać z domu. Tym bardziej, że tak rzadko przez cały rok byłam w rodzinnych stronach. Postanowiłam pojechać na praktykę kilka dni później. W końcu jednak trzeba było zdecydować się na wyjazd. Spakowałam rzeczy i 16 lipca o godzinie 16:45 wyjechałam ze Słotwin. Od tej chwili zaczynają się moje kłopoty. Może trochę wesołe, może trochę smutne, ale na pewno ciekawe i pouczające.

Ze Słotwin dojechałam do Puław o godzinie 17:30. Z Puław do Lublina dojechałam jeszcze bardzo spokojnie. A więc jestem już w Lublinie, jest godzina 20:10. I tu znów mam szczęście, czekam tylko pół godziny na autobus do Tomaszowa Lubelskiego. Jadę pięknym, nocnym „luxem” i o godzinie za pięć dwunasta w nocy jestem w Tomaszowie. Okazuje się, że autobus do Ulhówka odjechał o godzinie 20:00. A więc spóźniłam się całe 4 godziny. Następny autobus mam dopiero rano o godzinie 6:30.

Miejsce praktyki było daleko oddalone od Henrykowa.

Może coś o przystanku w Tomaszowie. Wysiadłam i cóż tam jest? Nic, dosłownie nic. Ani poczekalni, ani porządnych peronów, na tu północ. Wszędzie ciemno i na dodatek zimno. Okropnie. Mam ze sobą ciężką torbę podróżną i torebkę. Cóż robić? Rozglądam się i myślę, może kogoś zapytać, co ze sobą dalej począć? Widzę, kręci się jakiś mężczyzna. Podchodzę więc do niego i pytam o poczekalnię, czy coś w tym rodzaju. Mężczyzna bardzo grzecznie odpowiada, że niestety, ale nic takiego tutaj nie ma. Płakać mi się już chce, bo raz, że się boję, a dwa, że zimno i w ogóle to całkiem kiepsko. Siadam więc na ławeczce i czekam. Myślę sobie, że przeczekam jakoś te sześć nieszczęsnych godzin.

Chwilę siedziałem spokojnie, aż tu nagle podchodzi ów mężczyzna i pyta grzecznie, czy może usiąść? Coś miałem robić, wzruszyłam ramionami z rezygnacją, a facet pomyślał, że jest to wyrazem mojej zgody. A więc siedzimy razem. Mężczyzna okazał się bardzo rozmowny, prowadził bardzo długi monolog, kim on to nie był i czego nie robił. A więc podobno był kelnerem i obsługiwał nawet samego Gierka i Breżniewa, ale na tym nie koniec. Powiedział mi prawie cały życiorys, z którego można byłoby napisać bardzo długą i ciekawą powieść (szkoda, że facet nie był poetą, bo dobrze bujał). Siedzimy tak i siedzimy, a facet gada i gada, a mi w końcu gadanie to się znudziło. Zresztą spać się chciało strasznie i na dodatek to potworne zimno. Mężczyzna ten miał autobus o godzinie 3:00, więc co chwilę zerkałam na zegarek, aby w końcu pojechał sobie i przestał opowiadać swoje nudne bajki.

Siedzimy, a tu nagle jak grom z jasnego nieba zjawia się przed nami obywatel milicjant. W pierwszej chwili zamurowało mnie. Obywatel milicjant poprosił o mój dowód. Z wrażenia zapomniałam, gdzie go mam. Zaczyna się poszukiwanie; grzebię, wywracam wszystko w torbie, aż w końcu wyciągam i podaję mu. Boję się strasznie, co dalej będzie. A obywatel milicjant zaczyna mini przesłuchanie, gdzie jadę, po co jadę i tak dalej. Mówię mu, tłumaczę, a obywatel tylko podejrzanie patrzy i milczy. Jest mi bardzo przykro, bo nie chce wierzyć. Pyta o mężczyznę, co ze mną siedzi, czy wiem, kto to jest? Tłumaczę mu więc, że nie wiem, że się przysiadł i tak dalej. Niestety, obywatel znów nie wierzy. Patrzy i patrzy, i mówi; „no to obywatelko, proszę na komisariat”. Zdębiałam, ja na komisariat? Ale cóż było sobie? Robić, wzięłam torbę i idziemy. Milicjant wyrwał się pierwszy i goni przez miasto, a ja z tyłu, za nim. Możecie sobie wyobrazić mnie, wykończoną, w butach na wysokim obcasie, w długiej spódnicy i z ciężką torbą w ręku. Gonię więc za obywatelem milicjantem, aż mi tchu brak. Zasapałam się, zmęczyłam, a on goni. Już miałam mu powiedzieć, aby na mnie zaczekał. Byłam bliska płaczu, gdy nareszcie facet opamiętał się i wziął ode mnie torbę. Aż mi kamień z serca spadł. I tak doszliśmy do komisariatu. Godzina była wtedy około 3.00 nad ranem. Weszliśmy do środka, milicja zaprowadził mnie do pokoju, gdzie był stolik i dwa krzesła, sam wyszedł. Usiadłam przy stoliku i w płacz. Byłam zrezygnowana do reszty. Siedziałam tak do godziny wpół do piątej. Przez pomyłkę powiedziałam wcześniej milicjantowi, że autobus mam o godzinie 5:15, ale miałam dopiero o 6:30. O wpół do piątej przyszedł milicjant i wypuścił mnie. Przychodzę na dworzec autobusowy i okazuje się, że mam czekać jeszcze półtorej godziny do autobusu. Dzięki bogu tym razem było już więcej ludzi, którzy mieli jechać tym samym autobusem. Nareszcie przyjechał autobus i już bez przygód dojechałam do Ulhówka. Szczęśliwie dobrnęłam do SHR-u. Tam pokazano mi, gdzie są dziewczęta z mojej paczki, Zosia Chyła, Wiesia Bartos, Grażyna Kawalerska i Joasia Jurkowska. Tego dnia nie byłam w stanie pracować, więc poszłam do mieszkania przespać się i zapomnieć o koszmarnej nocy. Dalszego przebiegu praktyki nie będę opisywać, gdyż nie był on tak bardzo ciekawy jak podróż na praktykę. Sama ona dała mi wielką szkołę życia i była nader pouczającą przygodą. Oby nigdy więcej mi i nikomu innemu taka przygoda w życiu się nie przydarzyła.

Helena Moszyńska „Kubuś”

Niezastąpiona

Niezastąpiona, nie tylko w klasie, ale w szkole i poza nią jest Ala Krzemieniecka. Jej błyskotliwość, talent, gracja urzekły już wielu. Bez niej żadna impreza nie może się odbyć, traci smak bez dźwięcznego głosu i urzekającej aparycji! Alu, wiemy że jesteś skromna, ale napisz kilka słów o sobie.

Ala Krzemieniecka, rok 1975.

Wprawdzie nie bardzo wiem od czego mam zacząć, ale postaram się przedstawić siebie w kilku zdaniach. Już od klasy szóstej szkoły podstawowej tańczyłam w zespole baletowym w Lubinie. Śpiewałam również w dwóch zespołach big beatowych i zespole wokalnym „Witaminki”.

W szkole podstawowej i zawodowej recytowałam na wielu imprezach organizowanych z okazji obchodzonych rocznic. Najdłużej utrzymałam się w zespole baletowym- prawie do klasy drugiej THRiN. Mieszkając w internacie, w tutejszym technikum w niektóre niedziele dojeżdżałam do Wrocławia na zajęcia w zespole baletowym.

W klasie maturalnej niestety nie mam czasu na takie rozrywki (matura za pasem).

Mój pobyt w zespole był chyba najciekawszym momentem mojego życia. Dzięki niemu zwiedziłam kilka krajów socjalistycznych, między innymi Węgry, Rumunię, Czechosłowację, NRD i ZSRR. Zespół  nasz występował również w Polsce w wielu ciekawych miejscowościach. Zespół nasz brał też udział w Centralnych Dożynkach, które odbywały się w Warszawie, Bydgoszczy, Białymstoku i Poznaniu. Chciałabym wrócić do zespołu, ale nie wiem czy moje marzenie się spełni?

Pomimo dużego poświęcenia się sprawom artystycznym nie zapomniałam o nauce, którą stawiam na pierwszym miejscu przed wszystkimi przyjemnościami. Naukę chciałabym kontynuować dalej po skończeniu szkoły średniej, ale na razie nie mogę o tym mówić, bo przede mną jeszcze przełomowy okres, a mianowicie matura. Myślę, że te kilka słów wystarczy, aby scharakteryzować moją sylwetkę od strony artystycznej.

Poniższe zdjęcie przedstawia mój udział w Konkursie Piosenki Radzieckiej organizowanym w naszej szkole. (Alicja Krzemieniecka).

Tyle wiemy z kroniki szkolnej z lat 70. minionego wieku. Chciałoby się dowiedzieć czy spełniły się marzenia niezastąpionej Ali, czy udało jej się wrócić do artystycznych aktywności? Niby wiem coś niecoś o losach sympatycznej koleżanki, bo uczestniczyła w Zjeździe Absolwentów w 2006 roku, ale nie znam jej losów na tyle dobrze, aby o tym napisać. Kilka razy w rozmowach telefonicznych obiecywała zaspokoić ciekawość Czytelników strony www.henrykusy.pl ale, jak dotąd, skończyło się na obiecankach.

(Andrzej Szczudło)

Alicja Szamburska (Krzemieniecka) w Ziębicach, rok 2006.

Egzamin wstępny

Kilka razy w tekstach publikowanych na tej stronie pojawiały się wspomnienia słuchaczy szkół pomaturalnych opisujące rozmowę kwalifikacyjną przy przyjęciu do szkoły. Tym razem opisujemy prawdziwy egzamin wstępny, z którym mierzyli się kandydaci do technikum.

Z Kroniki Mirki

Nadszedł dzień 25 czerwca 1972 roku, nazajutrz miały się odbyć egzaminy wstępne do tutejszego technikum, ale zacznijmy od początku.

Pociąg zatrzymuje się na małej stacji Henryków. Wysiadamy. Jest nas dość dużo, ale żadna z nas nie wie jaką drogą dojść do szkoły. Pomaga nam zawiadowca stacji, wskazując drogę przez park. Idziemy. Każda na swój sposób jest zdenerwowana. Park jest piękny. Każda z nas zachwyca się nim. O tej porze roku jest tu wspaniale. Wszędzie świeżo i zielono. Z dala widać wieżę kościoła i dach zamku. Jeszcze nie wiemy, że to nasz internat, a jednocześnie i szkoła. Zbliżamy się do celu, przekraczamy bramę i wchodzimy na dziedziniec. Tu znów jesteśmy w rozterce, w które drzwi wejść, gdzie się udać, co ze sobą począć? Z pomocą przyszły nam dziewczynki, które odbywały tu praktykę wakacyjną. Oglądamy zamek z zewnątrz i jego otoczenie. Zamek nie bardzo nam się spodobał, wszędzie wokół leżały deski, farby, panował nieprzyjemny bałagan. Wokół zamku stoją rusztowania. Na rusztowaniach pełno malarzy. Zamek onieśmielał nas swoją ogromnością. Czułyśmy się zagubione. Wchodzimy do środka i tu znów rozczarowanie. Widzimy wspaniałe rzeczy. Cały zamek, a właściwie jego wnętrze jest wspaniałe. Wchodzimy na pierwsze piętro, oglądamy po kolei sale. Purpurowa zachwyca nas pięknym kominkiem, rzeźbami na suficie i wspaniałym doborem kolorów ścian. Przechodzimy do sali dębowej. Tu jest jeszcze piękniej. Każda z nas jest zachwycona. Nikt się nie odzywa, od czasu do czasu słuchać tylko westchnienie zachwytu.

foto: Andrzej Dominik

Jesteśmy szczęśliwe, że możemy to oglądać. Od tej chwili jedynym naszym marzeniem jest zdać egzamin. Pragniemy zostać tu, oglądać te wspaniałości codziennie. Czy nam to uda się, nie wiemy. Zobaczymy dopiero jutro. Jutro rozstrzygną się nasze losy. Pierwszy życiowy egzamin, ale powróćmy do zamku i jego wspaniałości. Przechodzimy do internatu. Tu pani wychowawczyni wprowadza nas do pokoi, w których zamieszkamy podczas egzaminu. Wchodzimy do sal. Czujemy się zagubione, samotne. Jesteśmy bardzo zdenerwowane. Zbliża się wieczór. Jest już późno, kładziemy się do łóżek pełne wrażeń z całego dnia. Przed oczami mamy jeszcze wspaniałości zamku. Myślimy o jutrze, jak to będzie, czy nam się powiedzie. Kto zwycięży, a kto przegra? Jest nas dużo, nie wiemy komu szczęście dopisze? Zasypiamy z myślą o jutrze. Tak kończy się pierwszy dzień i i pierwszy wieczór w nowej szkole; Technikum Hodowli Roślin i Nasiennictwa w Henrykowie.

Dziś już jesteśmy w szkole. Jest nas mało. Wiele z nas odpadło. My miałyśmy więcej szczęścia. Cieszymy się bardzo, że jesteśmy w tej szkole. Jest nam tu dobrze. Jedynym naszym marzeniem jest teraz – wytrwać, skończyć szkołę. Na razie nikt z nas jeszcze nie odpadł. Mamy nadzieję, że w tym składzie dotrzemy do matury.

Oryginalny wpis w kronice.

(Wpis w kronice nie jest podpisany, ale być może ktoś w komentarzu przyzna się do jego autorstwa. Zachęcamy!)

Redakcja