Było Kaszubów dwóch…

Wspomnienie pamięci śp. Rajmunda Janka, autorstwa inżyniera Zenona Kowalczyka.

Obaj pochodzili z okolic Kartuz, powiatowego miasta w województwie pomorskim. Zawsze myślę o nich w przededniu spotkania absolwentów Policealnego Studium Nasiennictwa Rolniczego w Henrykowie, w którym uczyliśmy się w latach 1972- 74. Nazywali się Rajmund Jank i Władysław Czaja i byli słuchaczami tegoż studium we wspomnianym powyżej okresie. Nigdy bym nie przypuszczał, że jeden z nich utkwi w mojej pamięci na całe życie. Jest nim Rajmund.

Ro 1973, rajd na Śnieżnik. Rajmund Jank drugi od lewej. Czytaj więcej: https://henrykusy.pl/turystyka-w-henrykowie/

Los nas złączył po ukończeniu szkoły podstawowej, ja szkoły w Wyczułkach, dużej wsi, której nazwa związana jest z osobą malarza Leona Wyczółkowskiego (1852- 1936) ochrzczonego, podobnie jak ja, w kościele parafialnym w Mikołajewie- miejscowości niedalekiej od Wyczółki. Rajmund i  Władek ukończyli szkołę podstawową w niedalekim od Łączyńskiej Huty Borzestowie.  Po podstawówce obaj z Władkiem uczęszczali do Liceum Ogólnokształcącego w Kartuzach, a ja do LO w Sochaczewie. Po niepowodzeniu na egzaminie do Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie swoją edukację kontynuowałem w Henrykowie. To tam poznałem ich obu. Szczególnie zaprzyjaźniłem się z Rajmundem, bo szybko zauważyłem, że wiele nas łączy. Przyczyniła się do tego magister Barbara Czarnoleska, która była opiekunką szkolnej drużyny harcerskiej, a Rajmund już w podstawówce należał do harcerstwa.

RAJMUND JANK

On to zaszczepił we mnie bakcyla że i ja polubiłem harcerstwo, a to spowodowało, że zbliżyliśmy się do siebie. Wiele czasu spędziliśmy razem. Spodobały nam się niedzielne wypady do okolicznych miejscowości, takich jak Skalice, Brukalice, Muszkowice, które pozwoliły na bliższe poznanie się, bo pochodziliśmy z dwóch odrębnych regionów Polski; ja z Mazowsza, a on z Kaszub. Duże doświadczenie Rajmunda wynikające z przynależności do harcerstwa, którym mnie zafascynował, doprowadziło do tego, że i ja wstąpiłem w szeregi ZHP i aktywnie brałem udział we wszystkich wyjazdach w latach 1972- 74.

We dwójkę byliśmy uczestnikami wszystkich rajdów,  najczęściej trzydniowych, organizowanych przez Chorągiew Dolnośląską ZHP, a ukoronowaniem był udział w Ogólnopolskim Rajdzie w lipcu 1973 roku zwanym „Operacja 1001 Frombork, a związanym z rocznicą Mikołaja Kopernika. Jego początek miał miejsce na dworcu w Toruniu, z którego wyruszyliśmy pieszo przez Malbork, Elbląg, Gdańsk- Oliwę, w której uczestniczyliśmy w pracach społecznych parku przez trzy dni, dalej zmierzaliśmy przez Półwysep Helski, a w Krynicy Morskiej wsiedliśmy na statki, które zawiozły nas do Fromborka. Uczestniczyliśmy w wieczornym widowisku przed katedrą nazwanym „Światło i dźwięk”, po którym zmęczeni zasnęliśmy tam na murawie. Rano obudził nas dozorca kościelny słowami: „– Koperniczki wstawać, mamy już nowy dzień!”.

Rajmund okazał się wspaniałym, sympatycznym kumplem zarówno w Henrykowie, jak i na wyjazdach. Tego samego dnia po pożegnaniu się z uczestnikami rajdu do Fromborka wyruszyliśmy z Rajmundem do miejscowości Choczewo koło Lęborka. Była tam Stacja Hodowli Ziemniaka, w której mieliśmy odbyć sześciotygodniowe praktyki wakacyjne. Dotarliśmy tam następnego dnia. W czasie odbywania tych praktyk byliśmy zdani tylko na siebie, a opiekował się nami nowo upieczony magister po studiach na Wyższej Szkole Rolniczej w Poznaniu (nie pamiętam jego nazwiska), z którym spotkałem się jeszcze raz w życiu po kilku latach, kiedy pracując w Łódzkim Przedsiębiorstwie Nasiennym „Centrala Nasienna” Oddział w Łowiczu, wyjechałem na tygodniowy kurs z zakresu nowych odmian zbóż do niedalekiego od Sochaczewa Radzikowa koło Błonia. Mieści się tam do dziś Instytut Hodowli i Aklimatyzacji Roślin. Na tym samym kursie był Bartek Grochowski, znany nam już wcześniej i powszechnie lubiany pracownik Działu Hodowli Stacji Hodowli Roślin w Henrykowie. Bardzo cieszyliśmy się z tego spotkania.

Z Radzikowa wyjechaliśmy na trzydniowy objazd Województwa Poznańskiego, w czasie którego wylądowaliśmy w Słupi Wielkiej koło Poznania. I tam spotkałem naszego opiekuna praktyk, który tam pracował. Jaki zbieg okoliczności…

Po odbyciu praktyk w Choczewie we wrześniu 1973 roku wróciliśmy z Rajmundem do Henrykowa i rozpoczęliśmy drugi rok wspólnego pobytu w naszym studium. Rok szybko minął, ale udało nam się razem z Rajmundem i panią Czarnoleską zorganizować dwutygodniowy obóz wędrowny w Rumunii, który rozpoczynał się w górskiej miejscowości Sinaia koło Braszowa, a kończył po poznaniu delty Dunaju w Costinesti. Był tam olbrzymi międzynarodowy camping studencki. Costinesti to miejscowość letniskowa koło Eforie Nord i Sud. Ten obóz w Rumunii zaowocował moimi przyszłymi wyjazdami urlopowymi nad Morze Czarne do Rumunii i Bułgarii.

Po obozie w Rumunii od września 1974 roku podjęliśmy pracę, ja w Płocku w Centrali Nasiennej, a Rajmund u siebie w Kartuzach. Ale to nie był koniec naszej edukacji zawodowej. W 1975 roku Rajmund Jank zaczął studiować rolnictwo w Olsztynie na Wyższej Akademii Rolniczo- Technicznej. Byłem w Olsztynie na inauguracji jego pierwszego roku studiów. Byłem taki szczęśliwy, że mu się udało. Studia magisterskie ukończył na tej uczelni w 1980 roku.

Studniówka w Henrykowie, rok 1974.. Drugi od lewej Bartek Grochowski, piąty dyrektor Władysław Szklarz, szósty Rajmund Jank.

Ja natomiast zacząłem studiować rolnictwo w 1976 roku w Warszawie, w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego- Akademia Rolnicza na ulicy Rakowieckiej. Z tytułem inżyniera ukończyłem ją również w 1980 roku. Nadal pracowałem w Łódzkim Przedsiębiorstwie „Centrala Nasienna” Oddział w Łowiczu na stanowisku kierownika działu handlowego. Po ukończeniu studiów Rajmund wraz z żoną (imię?) podjęli staż w Stacji Hodowli Ziemniaka w Mielnie koło Grunwaldu. To wszystko pamiętam, bo byliśmy w stałym kontakcie korespondencyjnym. Nie było wtedy komórek, był tylko listonosz i telefon stacjonarny. Pracując w Mielnie Rajmund został wezwany do odbycia rocznej służby wojskowej w Szkole Oficerów Rezerwy w Kołobrzegu i to było przyczyną tragedii, która nam się przydarzyła.

W 1981 roku u mnie w domu zjawiła się żandarmeria wojskowa, która szukała Rajmunda Janka. Mnie nie było tego dnia w domu, gdyż byłem w pracy w Łowiczu. Po powrocie do domu o wizycie żandarmerii poinformowała mnie mama, co bardzo mnie zaniepokoiło. Nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć, ale to, czego się dowiedziałem, było rzeczą najgorszą, co przydarzyło mi się w życiu. Chyba w lipcu listonosz dostarczył mi telegram informujący pogrzebie Rajmunda, ale była to informacja dostarczona już po terminie pogrzebu. To był dla mnie szok! Przez całe popołudnie i wieczór rzewne łzy nie przestawały kapać z moich oczu. Nie mogłem uwierzyć! Następnego dnia rano wsiadłem do pociągu i pojechałem z Sochaczewa z przesiadką w Warszawie do Gdańska. Autobusem PKS dotarłem do Kartuz, a potem do Łączyńskiej Huty. Tak, zjawiłem się w domu rodzinnym Rajmunda. Po obiedzie, jego rodzony brat (imię) zawiózł mnie na parafialny cmentarz w Borzestowie. Tam pochyliliśmy się nad świeżym grobem Rajmunda i składając wiązankę kwiatów pożegnałem się z nim po raz ostatni. Cześć jego pamięci!

Zenon Kowalczyk

Słuchacze PSNR z dr Zbigniewem Urbaniakiem na wycieczce do Legnicy. Rok 1973. Rajmund Jank w środku, oznaczony X.

Bartek Grochowski, ponownie

Jednym z trofeów mojej wiosennej wizyty u pani profesor Trawińskiej, był biogram Bartka Grochowskiego. Pamiętam go ze szkoły, bo często widywałem Bartka w pobliżu budynku działu hodowli SHR Henryków (obok boiska). Wiedziałem, że tam pracował i że był postacią charyzmatyczną, budzącą zaciekawienie innych. Sam byłem raz w jego kwaterze, chociaż zupełnie nie pamiętam w jakich okolicznościach.

Wspominając to po latach mam wrażenie, że czułem tam klimat starej zielarki, coś czego doświadczyłem także w słynnym Klubie Muzyki i Literatury Stefana Piecyka we Wrocławiu.

Do tego klubu trafiłem w 1977 roku, pod koniec służby wojskowej, skierowany na kurs działaczy kulturalno- oświatowych Śląskiego Okręgu Wojskowego. Z przekąsem wspomnę, że niektóre z działań potępianego po latach w czambuł PRL były całkiem sensowne. KTOŚ pomyślał, aby osoby aktywne społecznie w wojsku zabrały bakcyla do cywila i udzielały się potem w swojej społeczności lokalnej. W trakcie dwutygodniowego kursu dla żołnierzy służby zasadniczej przedstawiono nam różne formy aktywności kulturalnej w mieście i na wsi. Jednym z bardzo pozytywnych i nowatorskich przykładów był właśnie Klub Muzyki i Literatury we Wrocławiu, przepełniony nie tylko muzyką i literaturą, ale również kwiatami, owocami z ogródków działkowych mieszkańców miasta. (ASz.)

Klub Muzyki i Literatury we Wrocławiu jest instytucją kultury miasta Wrocławia od 1991 roku. Został powołany przez Dolnośląskie Towarzystwo Muzyczne oraz Centralę Handlu Przemysłu Muzycznego w Warszawie. Uroczysta inauguracja działalności Klubu odbyła się w niedzielny wieczór 19 kwietnia 1959 roku, a jego założycielem jest Ewa Kofin i Bronisław Turoń. W początkowym okresie Klub MiL występował również pod szyldem Salon Muzyki i Literatury. W 1963 roku został przekazany Okręgowemu Zarządowi Kin (późniejszemu Przedsiębiorstwu Rozpowszechniania Filmu). W latach 1959-1961 instytucją zarządzała Halina Teodoryczyk, a w latach 1963-2010 Stefan Placek (1929-2015). Placówka znajduje się na pl. gen. Tadeusza Kościuszki 10 (dzielnica Stare Miasto, osiedle Przedmieście Świdnickie) w Kościuszkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej wzniesionej w latach 1954-1958.
Klub MiL zajmuje się propagowaniem muzyki dawnej i współczesnej (nazywany małą filharmonią) oraz upowszechnianiem literatury. Jest to miejsce recitali instrumentalnych i wokalnych, koncertów i prób muzycznych (w sali koncertowej ‒ portretowej ‒ znajdują się dwa fortepiany: Steinway model B-211, Steinway model A oraz pianino Legnica M-110 ‒ w galerii wystawienniczej), mistrzowskich kursów interpretacji muzycznych, wykładów, spotkań, konkursów literackich oraz prezentacji publikacji książkowych.

Więcej o Klubie tu: Klub Muzyki i Literatury we Wrocławiu (klubmil.pl)

Nie dojechała na zjazd…

Kiedy rozjeżdżaliśmy się do domów po zakończeniu nauki w Henrykowie w 1975 roku, wymienialiśmy się adresami. Ja także zadbałem o to, żeby zapisać adresy wszystkich koleżanek i kolegów z mojego rocznika. Wyobrażałem sobie, że los może mnie rzucić w różne strony kraju, zawsze bliżej do kogoś z listy, bo mieliśmy reprezentantów całej Polski. Po latach okazało się, że tak było. Odwiedzałem swoich Henrykusów w różnych miejscach, od morza do Tatr.

Ela Kłębek u góry, oznaczona żółtą literą „V”.

Gdy w 1991 roku zostaliśmy zaproszeni na Zjazd w Henrykowie i usłyszeliśmy, że nasze szkoły zamykają, przyszła refleksja. Zrozumiałem ja, zrozumieli i inni, że to od nas zależy ile zachowamy w pamięci z pięknych lat w Henrykowie. Zaczęliśmy spotykać się na różnych zjazdach, mniejszych i większych, bliżej i dalej od naszej Mekki. Grono uczestników zwykle było powtarzalne. Część jednak nie umiała lub nie chciała zorganizować się na wyjazd. Zawsze były jakieś ważne powody.

Rajd nocny na Gromnik. Od lewej stoją; D.Dolińska, A.Szczudło, K.Studziński, U.Kalmuk, E.Brzana.
Siedzą; U.Wiecha, J.Niewiadomska, H.Ograbek i Ela Kłębek.

Na tych zjazdach zwykle dopytywano się o nieobecnych; co się z nimi dzieje, gdzie pracują, czy założyli rodziny? O niektórych z nich nic nie dało się powiedzieć, bo byli poza obiegiem. I chyba z tego powodu sięgnąłem sobie do starego kajecika z adresami. Wyłowiłem z niego adres Eli Kłębek z Proszowic, z którą lubiłem się przekomarzać w czasach szkolnych. W cichej nadziei, że jeśli nie ona to ktoś z rodziny może mieszkać pod jej starym adresem, napisałem list. I warto było! Dostałem odpowiedź! Na dosyć skromnej kartce papieru Ela, po mężu Nowak odpisała na zaproszenie do udziału w kolejnym zjeździe.

Bardzo dziękuję za zaproszenie, jest mi bardzo przykro, ale nie dam rady uczestniczyć w tym spotkaniu. W tych dniach mam wykupioną wycieczkę do Pragi. Bardzo żałuję, że się nie spotkamy, ale myślami będę z Wami. Gorąco pozdrawiam i mam nadzieję na kontakt lub kolejne spotkanie.

PS. Podaję adres mailowy koleżanki, bo gdyby była taka możliwość to proszę o przesłanie zdjęć.”

Dziś już nie pamiętam czy wysłałem Eli zdjęcia, ale prowadziłem korespondencję mailową na wskazany adres. Napisałem po jakimś czasie i przyszła odpowiedź.

„Dzień dobry, z tej strony Iwona D. Byłam długoletnią współpracowniczką pani Eli. Miałyśmy wspaniałą relację i mam nadzieję, że trochę byłam dla Niej jak córka. Nawet jestem z tego samego rocznika co starszy syn Eli. Niestety piszę o tej wspaniałej osobie w czasie przeszłym, ponieważ od 2 lat nie ma Jej wśród nas… zmarła (w 2019 r.) po długiej chorobie. Pamiętam jak miło wspominała koleżanki, kolegów, wykładowców oraz czas spędzony w Henrykowie… Wciąż brakuje Jej wśród nas.
Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego dobrego.”

Pozostało mi tylko przekazanie przez koleżankę kondolencji rodzinie i prośba o chociaż krótki biogram zmarłej. Czekałem pół roku, ale daremnie. Dowiedziałem się tylko, że któregoś roku podczas rodzinnych wakacji Ela odwiedziła Henryków.

Andrzej Szczudło