Licznik odwiedzin:
N/A

Był też brydż

Skąd nazwa brydż? Jest to spolszczona nazwa angielskiego bridge (most). Przepraszam za to łopatologiczne tłumaczenie, jestem pewien, że Henrykusy świetnie to wszystko wiedzą, ale być może ten tekst przeczyta też ktoś spoza naszego środowiska.

Gra „brydż” wyewoluowała w Anglii z szesnastowiecznego wista w samej końcówce dziewiętnastego i na początku dwudziestego wieku. W grze biorą udział dwie pary zawodników. Partnerzy siedzą naprzeciw siebie (pewnie stąd ten most). Gra składa się z dwóch części, licytacji prowadzącej do kontraktu i rozgrywki, dochodzi odpowiednia punktacja, kary, itd..

Fot. Pixabay

Na tym koniec tego historyczno – teoretycznego wykładu. Zresztą na temat brydża są pewnie tysiące publikacji, więc zainteresowanych odsyłam tamże, na pewno znajdą coś dla siebie, bo jak to mówi Kazik P.: „u nas nie ma to tamto, i że coś”.

Wróćmy do naszej henrykowskiej rzeczywistości. Brydż to w Henrykowie nie była jakaś szczególnie popularna aktywność, ale było grupa nieźle brydżniętych gości. Miałem zaszczyt zaliczać się do tego grona.

Poza moją skromną osobą do tych najbardziej brydżniętych należeli Cezary M.,   Wacek F., Jurek S., pewnie kogoś pominąłem, gdyż byli jeszcze inni brydżnięci, bo zdarzało się, że graliśmy „na dwa stoliki”, ale …więcej grzechów nie pamiętam. Jeśli mnie pamięć nie zawodzi (co jest możliwe, cholerny PESEL), to niektórzy z wyżej wymienionych brali nawet udział w turniejach brydżowych.

W tym miejscu chciałbym przeprosić za takie „policyjne” używanie imion tylko z pierwszą literą nazwiska, ale nie wiem, czy wspomniane osoby życzyłyby sobie ujawnienia pełnych personaliów (RODO, czy cóś). Zresztą Henrykusy z naszej „fali” z pewnością wiedzą, o kogo chodzi, a innym taka wiedza do niczego nie jest potrzebna.

Henryków z lat 70. – fot. Andrzej Dominik

Wracając do meritum. Graliśmy. Graliśmy często i długo, czasami bardzo długo. Zasiadaliśmy do stolika po południu lub wieczorem i zdarzało się, że robiliśmy przerwę rano: stołówka, śniadanie, dokupienie papierosów (podobno karta lubi dym) i dalsza gra, bo przecież rober niedokończony. Nieobecnością na zajęciach jakoś szczególnie nie byliśmy zmartwieni. Zresztą wiedzieliśmy, że nie unikniemy tego co nieuniknione i Czesław czy Ciotka i inni i tak nas w końcu dopadną, nie ma się gdzie schować.

Żeby wszystko było jasne, nigdy w grę nie wchodziły jakiekolwiek pieniądze, chodziło o czystą przyjemność gry, te niebywałe licytacje, rozgrywki, kontry, rekontry, wpadki, kiedy wydawało się, że układ jest „nie do wyjęcia”. Bywały układy kart tak rzadkie, że pożyczaliśmy od technikum podręcznik do matematyki (w PSNRze nie mieliśmy tego przedmiotu), i korzystając ze wzorów rachunku prawdopodobieństwa wyliczaliśmy, jaka jest szansa na taki układ. Wychodziło nam, że trafienie szóstki w totka jest bardziej prawdopodobne.

Czasami bywały sytuacje ekstremalne. Kiedy po kilkudziesięciogodzinnym maratonie padałem wykończony na łóżko, próbując złapać trochę snu, nie było mi dane. Ledwo udało mi się przytulić do poduszki, wpadał któryś brydżnięty i wyciągał człowieka z koja z hasłem: „Frenk, ruchy, bida jest, brakuje nam czwartego”. Na moje próby ratowania życia i propozycje „zagrajcie z dziadkiem” (nie chodzi o starszego mężczyznę, ale o specyficzny sposób gry w trójkę) słyszałem „q..wa, czy ciebie podżebało, to jak lizać miód przez słoik”. Rozumiałem to i spieszyłem z pomocą w tej bidzie.

Jeszcze dzisiaj, kiedy sobie to wszystko przypominam, to mam gęsią skórę na… całym ciele.

Można by snuć tę opowieść jeszcze długo, ale nie chodzi mi o to, żeby zamęczyć czytelnika, ale by pokazać jeden z aspektów henrykowskiego życia, chyba niezbyt powszechnie znany.

Z brydżem jest jak z jazdą na rowerze, wszyscy wiedzą jak. Dlatego wszystkim „murzynom” z Henrykowa dużo zdrowia, a brydżniętym dodatkowo samych szlemów, najlepiej bez atu.

  L. M. (Frenk)

7 komentarzy on Był też brydż

    Mariola Minta Hawel
    11/21/2023

    Ciekawy tekst, a komentarzy nie widzę! Widzę na naszym koncie Facebookowym ciekawy wpis następującej treści:
    Mariola Minta Hawel
    "Brydżnięci"
    Pana opowieści są niesamowite.
    Zawsze czytam jednym tchem. Dla miłośników Henrykowa bezcenne Dziękuję za kolejną opowieść. Pozdrawiam

      Frenk
      11/23/2023

      Miło się dowiedzieć, że ktoś to jednak czyta. Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam.
      L.M.

        eugk
        11/28/2023

        Pamiętam te nocne rozgrywki, chociaż sam nie grałem. Frenk oprócz zaskakujących zagrywek był duszą żartu i humoru. Byli jeszcze szachiści- Stefan wspomnij mistrzowsko rozgrywane partie tu i tam.
        Stefan szukał coraz mocniejszych przeciwników, ze mną partyjki wygrywał jak w warcaby, dlatego czasami przewracałem szachownicę i mówiłem PAT!!!

        eugk

          Frenk
          11/29/2023

          A ja bardzo dobrze pamiętam te Wasze szachy (Twoje Gienek i Stefana). Czyli jednak nie tylko fizycznie (w sensie sportowo), ale i intelektualnie w Henrykowie się działo.
          Frenk

        Sławoj Misiewicz
        12/10/2023

        Treflówką też graliście? Na moim roczniku była bardzo grana. Pozdro dla brydżiętego.

          Frenk
          12/11/2023

          Oczywiście. Częściej tak zwanym skróconym gerberem. Czyli najprościej rzecz ujmując pytaniem o asy był następny kolor po odzywce partnera, lub przeciwnika (to zależało od licytacji) z "przeskokiem o jeden", bez względu na "posiadaną rękę". Umożliwiało to "dogadanie się" na niższym poziomie niż w przypadku "treflówki" rozpoczynającej się od czterech trefli.

    Sławoj Misiewicz
    12/11/2023

    To byliście na wyższym poziomie, bo skróconego gerbera dopiero poznawaliśmy. Pozdrawiam brydznięty szachista.

    Zostaw komentarz