Po powrocie z wojska uznano, że staż mam zaliczony i zostałem kierownikiem należącego do firmy ogrodnictwa. Cztery szklarnie, kilka tuneli foliowych, ponad setka okien inspektowych, kilka hektarów, dziesięcioro pracowników, koń, jugosłowiański ciągnik TV 521 z kompletnym zestawem maszyn, i …. taka trochę nuda. Specjalnie mnie ta robota nie rajcowała, niewielka skala i nieduży rozmach.
Całe przedsiębiorstwo (POHZ) to było coś ponad pięć tysięcy hektarów, na których gospodarowało pięć samodzielnych gospodarstw. Gdy tylko nadarzyła się okazja, przeniosłem się do jednego z nich. No bo to i skala, i rozmach zupełnie inne: około 1000 ha, kilkudziesięciu pracowników, ogromny park maszynowy (łącznie z samolotem lub śmigłowcem rolniczym w sezonie), warsztaty, kuźnia, własna rzeźnia i gorzelnia (pyszne wyroby!, te z rzeźni też), około tysiąca sztuk trzody w różnego rodzaju chlewniach (od hodowlanych, poprzez „porodówki” po tuczarnie), kilkaset sztuk bydła (obory udojowe, jałowniki, baza eksportowa byków). Czyli, jak wspomniałem: i skala, i rozmach zupełnie inne.
Dano mi do wyboru: stanowisko zastępcy kierownika do spraw produkcji polowej/roślinnej albo stanowisko brygadzisty do tych samych spraw? Wybrałem to drugie. Powód był oczywisty. Obowiązki te same, ale zastępca otrzymywał stałą pensję, brygadzista stawkę godzinową. Czyli zastępca, bez względu na to, ile godzin w miesiącu przepracował, dostawał zawsze tyle samo pieniędzy. Brygadzista, tyle kasy, ile godzin pracy, a osiem godzin pracowało się jedynie od bardzo późnej jesieni do bardzo wczesnej wiosny (praktycznie niecałe cztery miesiące). Przez pozostałą część roku bardzo rzadko kończyło się pracę po ośmiu godzinach. No i… nie wiadomo, kiedy minęło dziesięć lat. W międzyczasie ożeniłem się i doczekałem dwóch synów.
Moja żona była dyrektorem szkoły no i tu zaczęliśmy się trochę rozmijać, no bo od wczesnej wiosny do późnej jesieni więcej mnie w domu nie było, niż byłem. A kiedy mojej żonie zaczynał się urlop, a synom wakacje, to często kiedy wracałem z pracy to wszyscy już spali, a kiedy wychodziłem do pracy to jeszcze spali. Nie było szans na wspólny, choćby kilkudniowy wypad, o jakimś dłuższym wyjeździe np. nad morze mogliśmy zapomnieć. No to trzeba było coś z tym zrobić. No i nadarzyła się okazja. W szkole żony zwolnił się nauczyciel wf-u. Długo się nie zastanawiałem.
Dyrektor przedsiębiorstwa był nieco zdziwiony, że decyduję się na tak marne zarobki w szkole. Jednak kiedy mu pokazałem, że przez ostatnie pięć miesięcy (rozmawialiśmy w końcu sierpnia) to mam przepracowane po dwa miesiące w miesiącu (ilość godzin), a w szkole będę pracował osiemnaście godzin tygodniowo (często miałem dłuższe dniówki), to wyraził zgodę na przejście za porozumieniem zakładów. Zmieniłem branżę. Rozpocząłem pracę „u żony”.
Nie miałem żadnych kwalifikacji pedagogicznych. Przepisy w tamtym czasie pozwalały zatrudnić w szkole takich jak ja, ale pod warunkiem szybkiego uzupełnienia kwalifikacji. No to bardzo szybko zdałem egzaminy (sprawnościowe i teoretyczne) i rozpocząłem studia na wrocławskim AWF-ie. Nie był to lekki kierunek. Wykładali i zajęcia praktyczne prowadzili najwyższej klasy fachowcy, zresztą w Henrykowie było podobnie, i nie było żadnej taryfy ulgowej, ani nic za darmo (ja to mam… znowu szczęście, jak z wojskiem). Najlepszy tego dowód to fakt, że ze stu ośmiu osób, z którymi rozpoczynałem studia, po dziesięciu semestrach (tak, trwały pięć lat, chyba tylko medycyna była dłuższa), po ich zakończeniu, w terminie, do obrony pracy magisterskiej przystąpiło nas ośmioro.
Niemniej były to studia pod wieloma względami interesujące, a nawet przyjemne. Choćby możliwość przebywania przez całe dnie z wysportowanymi, niekompletnie ubranymi dziewczynami (pływalnia, hala gimnastyczna, lekkoatletyka, gry zespołowe)… Oczywiście chodzi mi tylko i wyłącznie o odczucia estetyczne.
Pracując w szkole niejako „po drodze” ukończyłem na uniwersytecie wrocławskim studia podyplomowe z geografii, biologii, informatyki oraz organizacji i zarządzania. Nie z powodu jakiejś szczególnej miłości do nauki, ale czasy się zmieniały i żeby można było czegoś uczyć i dodatkowo „dorobić” trzeba było posiadać odpowiednie kwalifikacje. No to zdobywałem te kwalifikacje.
Oprócz tego napisaliśmy z żoną i jedną z koleżanek dwa projekty unijne, każdy o wartości kilkuset tysięcy złotych, wystartowaliśmy w konkursie i nasze projekty wygrały. Realizowaliśmy je przez trzy lata. Poza tym założyłem i prowadziłem koło turystyczne „Tulaki” (tulak to po czesku wędrowiec). Schodziliśmy trochę polskie, czeskie i słowackie góry. itp., itd. W czasie wakacji, współpracując z biurami turystycznymi, często prowadziliśmy z żoną obozy młodzieżowe, a w czasie ferii zimowych zimowiska. W Polsce, we Włoszech, w Czechach. Były to obozy zarówno sportowe (tenisowe, rowerowe, narciarskie), jak i typowo wypoczynkowe, chociaż zawsze z jakimiś elementami sportowymi. Nie będę ukrywał, że dzięki temu i nasi synowie mieli okazję atrakcyjnie spędzać wolny czas.
Praca w szkole wiązała się z dużą odpowiedzialnością (szczególnie wuefisty), ale dawała sporo satysfakcji. Chociaż czasami dopadało mnie zwątpienie, szczególnie kiedy widziałem mizerne efekty niewspółmierne do włożonego wysiłku. Obyś cudze dzieci uczył, jest sporo racji w tym powiedzeniu. Suma summarum „dopracowałem” do emerytury. Po tych latach pracy w szkole stwierdziłem, że wystarczy, że już nigdzie, nigdy, nikogo i niczego nie chcę uczyć. Chociaż… są jeszcze wnuki.
Żona również już posiadała uprawnienia i w tym samym czasie przeszła na zasłużoną emeryturę. Piszę zasłużoną nie bez powodu, była dyrektorem ponad trzydzieści lat.
Często słyszałem: „chłopie, co ty będziesz na tej emeryturze robił?” No to muszę powiedzieć, że chociaż już ponad dziesięć lat wku(rw)…rzam ZUS, to jak do tej pory, jeszcze ani razu się nie nudziłem. Powiedziałbym nawet, że polecam każdemu, nareszcie nic nie muszę, ewentualnie mogę,… jak mi się zechce.
Pozdrawiam
Frenk
4 komentarze on Była też szkoła (część druga, c.d. „Było też wojsko”)
Lesiu, mam podobnie jak Ty - na emeryturze ani jednego dnia się nie nudziłam, jestem naj szczęśliwszą osobą na świecie i tak jak mówisz: niczego już nie muszę!!!!!! Ale życiorys po henrykowski miałeś bujny i ciekawy. Dużo z nas przebranżowiło się bo takie przyszły czasy. Ja w końcu wylądowałam w księgowości i nawet nie wiedziałam że tak mi się spodoba ta ekonomia.
Przez 22 lata byłam główną księgową w dużej zagranicznej firmie i z ochotą przeszłam na emeryturę.Pozdrawiam całą Twoją rodzinkę. Pisz jeszcze - fajnie Ci to wychodzi:)
Ewa dzięki za pozdrowienie. Również życzę Tobie i Twoim bliskim wszystkiego naj.. naj... i tak jeszcze z .....dzieści lat na emeryturze (w miejsce kropek dowolna liczba, ale nie mniejsza niż 40).
Pozdrawiam Frenk
Jak patrzę na Twoje foto przy poręczy na ganku to wypisz, wymaluj aktor Władek Kowalski. Podobieństwo niesamowite. Pozdrawiam. Harnaś.
Nigdy nie ośmieliłbym się, pod żadnym względem, porównywać do tak wielkiego aktora (szkoda, że zmarł). Andrzej przysłał mi zdjęcia... może faktycznie jest jakieś podobieństwo. Podobno każdy z nas ma gdzieś swego sobowtóra. W każdym razie dzięki za porównanie i pozdrowienia. Również pozdrawiam.
Frenk