Licznik odwiedzin:
N/A

Było też (i nadal jest) Wałdowo

Post scriptum

Nie pisałem o tym w poprzednim tekście dotyczącym Wałdowa, gdyż uważam,
że lepiej wyczerpać temat niż czytelnika, ale chciałbym wspomnieć jeszcze jeden
aspekt tamtejszego życia. Zwierzęta.

Było ich u Joli i Jurka zawsze dużo (owce), albo i bardzo dużo (gęsi). O psach już napomknąłem (też liczna gromadka). Koty jak to koty, chodziły własnymi ścieżkami i nie narzucały swej obecności. Zresztą w Wałdowie większość zwierzaków korzystała, jak to się teraz mówi, z wolnych wybiegów, krótko mówiąc chodziły, gdzie chciały i robiły, co chciały.

Konie. O nich dorzucę kilka zdań. Od czasu do czasu Jurek organizował nam przejażdżki bryczką po okolicznych lasach. Bryczkę ciągnęła Amanda, kawał okazałego, mocnego konia, a właściwie klaczy. Za Jurkiem chodziła krok w krok, jak najwierniejszy pies. Do domu nie wchodziła, czekała cierpliwie przed gankiem.
Przejażdżki były wspaniałe, ale Amanda miało jedną małą „szajbę”. W wojsku mówi się, że kałuża to „niewielki akwen wodny bez znaczenia strategicznego”. Jednak Amanda chyba o tym nie wiedziała, bo gdy na naszej drodze napotkaliśmy kałużę, to dostawała świra. Gdyby nie umiejętności Jurka, to razem z bryczką wlazłaby na czubek najwyższego drzewa w okolicy. Pewnie Amanda wyszłaby z tego cało, co do pasażerów bryczki takiej pewności nie mam. Z opowiadań Jurka wiem, że jako młody koń tonęła w bagnie i stąd ta awersja do „niewielkich akwenów wodnych…”.

Andrzej Bruski za kierownicą swojego off-roadowego monstrum.

Kolejna wałdowska, końska indywidualność to Rysio. Rysio był kolekcjonerem. Hasał sobie wolny i swawolny na łąkach za stodołą, i wszystko toczyło się swoim trybem… do czasu. Do momentu, kiedy Jurek lub Andrzej zabierali się za naprawcze bądź konserwacyjne prace przy maszynach, ciągnikach albo off- roadowym gaziku Andrzeja. Wtedy w Rysiu odzywała się jego motoryzacyjna i kolekcjonerska natura. Potrafił zabrać wszystko, co mu wpadło w łapy, czyli w pysk. Każdą odłożoną na bok część, klucz czy inne narządzie. Nie wiadomo, czy próbował skompletować swój pojazd, czy zestaw kluczy i narzędzi. W każdym razie robił to sprytnie, szybko i nie wiadomo kiedy. Takie to końskie indywiduum, sorry końska indywidualność. Poszukiwania „zagospodarowanego” przez Rysia elementu trwały czasem dłużej niż cała praca przy maszynie.
Jeszcze raz wszystkim wszystkiego naj…. naj…

Frenk

A to w pozycji pieskiej autor wspomnień czyli Leszek Modrzejewski w czasach pobytu w Henrykowie.

Było też (i nadal jest) Wałdowo

            Gdy w 1991 roku wybrałem się z rodziną do Wałdowa, do moich kolegów z Henrykowa Joli i Jurka (Jola mój rocznik, 1974-76 Jurek rocznik starszy, 1973-75), oczarowało nas to miejsce i ta kraina.

Jola, jako i ja rodowita Dolnoślązaczka, trafiła na Kaszuby po ślubie z Jurkiem, który właśnie stąd pochodzi.

            Dojeżdżaliśmy od strony Piaszczyny. Była jakaś piąta rano. Skręciliśmy w polną drogę w kierunku Wałdowa i po kilkuset metrach postój, bo na środku drogi wylegiwało się stado saren i nie miały zamiaru przerywać swej drzemki. Najmniejszego wrażenia nie robił na nich nasz wspaniały „maluch” czyli Fiat 126p, ani moje próby przegonienia ich z drogi. Po 20- 30 minutach łaskawie, choć niespiesznie, ustąpiły nam odrobinę miejsca i mogliśmy przejechać i to tylko dlatego, że jechaliśmy wspomnianą limuzyną, większe auto by nie przeszło (i niech ktoś powie, że maluch nie miał zalet).

            Gdy dotarliśmy na miejsce oczarowało nas siedlisko naszych przyjaciół. Pomiędzy dwoma stawami stał ich uroczy dom, wokół którego biegały rasowe i mniej rasowe, większe i mniejsze przyjazne psiaki. Piękne podwórze, duże i trawiaste, stara studnia, stodoła i uroczy przydomowy ogródek. PRZESTRZEŃ.

Dom Bruskich w wersji przed remontem.

Ona nas zachwyciła najbardziej. I luz właścicieli, którzy nigdzie się nie spieszyli, zawsze mieli czas, żeby z każdym zamienić kilka zdań, bez „spinki” i stresu, którego my jeszcze trochę do nich przywieźliśmy, bo rok szkolny dopiero co się skończył.

Od lewej: Michał Szczudło, Aleksander Samek, Andrzej Bruski, Jerzy Bruski i Marian Samek

            Nie byliśmy jedynymi gośćmi. Był Andrzej z żoną i synami oraz Marian ze swoją rodziną. Wszyscy w różnych chwilach towarzyszyliśmy gospodarzom w ich obowiązkach. Wykonywali je bez pośpiechu i „gonitwy”, czy to pasąc gęsi, czy pracując w ogródku.

            Moja żona pomyślała wtedy: to niezwykłe, że tak też można żyć. Tak blisko natury, wręcz w jej objęciach. Zachwyciło ją to. I rozmowy, i żarty, i śmiechy, i pieczenie kiełbasek na ognisku nad stawem, i wspomnienia z Henrykowa… I ta cisza. Dla kogoś, kto, tak jak my, mieszka kilkanaście metrów od drogi krajowej nr 8 (ok. 13 tysięcy pojazdów w ciągu doby) niezwykłe było to, że w Wałdowie tych pojazdów w ciągu doby było… cztery (gości i gospodarzy), przepraszam pięć bo jeszcze konna bryczka.

            Dużo czasu spędzaliśmy łowiąc ryby i spacerując po okolicy. Na spacery zawsze „zabierały się” z nami psy. Jeden z nich, pewnie szef, zawsze kontrolował, czy stado jest w komplecie (czworonożni i dwunożni członkowie). Jeśli ilość się zgadzała, pozwalał iść dalej. Dla odmiany w domu „rządził” czarny jamnik Urwis. Mój młodszy syn Jacek, w Wałdowie zwany Głęgorz (tak mówił na węgorza) pewnego dnia stwierdził, że: „Pan Jurek jest bardzo podobny do Urwisa”. Kiedy zaczęliśmy dociekać, w czym widzi to podobieństwo to stwierdził, że są podobni „z twarzy”. Nie drążyliśmy o czyją twarz mu chodzi, „z twarzy” to „z twarzy”.

Byliśmy w Wałdowie u Joli i Jurka oraz ich uroczych pociech (Andrzej i Alinka) jeszcze nie raz. Bo miejsce niezwykłe i gospodarze przemili. Zresztą niejeden Henrykus miał okazję się o tym przekonać.

Jola Bruska z ojcem.

Grywaliśmy w brydża, miłe chwile spędzaliśmy na rozmowach z Panem Tadeuszem, tatą Joli, znawcą okolicy i zapalonym grzybiarzem. Sami również zbieraliśmy grzyby, smażyliśmy kurki (grzyby), wędziliśmy sielawy (ryby) – pycha!!!. Odwiedziliśmy wiele bardzo ciekawie położonych jezior. Uczestniczyliśmy w fantastycznych spływach kajakowych Brdą. Ich niezrównanym organizatorem był oczywiście Jurek. Poznaliśmy niektórych członków rodzin Joli i Jurka z różnych stron Polski, itd. Itp.

Leszek Modrzejewski, U.Samek, J.Bruska, A.Szczudło z synem Karolem, M.Samek

Dzisiaj nasze spotkania są rzadsze, ale wspomnienia zawsze żywe i bardzo sympatyczne.

Wszystkim Henrykusom życzę wszelkiej pomyślności w 2025 roku.

Frenk

O tym spotkaniu pisaliśmy już kilka lat temu tu: Znowu o Bruskich – Henryków sentymentalnie

Wnuk wydoroślał

Jerzy i Igor w Henrykowie, rok 2014.

Dziesięć lat temu wnuk Jurka Bruskiego, Igor był jeszcze chłopcem. Dziś to mężczyzna. Mimochodem Jurek także stał się poważniejszy. Kilka dni temu 25 stycznia zaokrąglił mu się… nie, nie, nie brzuch, ale wiek. Jurek świętował swoje siedemdziesięciolecie. Patrząc na niego, wielu w to nie wierzy. Wątpliwości nie miało rodzeństwo Jerzego, które w komplecie stawiło się w Wałdowie na uroczystości.

Rodzeństwo Bruskich w komplecie, 27.01.2024 r.
Prawie każdy kto był u Jerzego, musiał zaliczyć spływ kajakowy Brdą. Kajak stał się dla niego znakiem firmowym.

Redakcja strony henrykusy.pl przyłącza się do licznych życzeniodawców Jurka Bruskiego i hojnie obdziela go szczerymi życzeniami dobrego zdrowia i wielu jeszcze ciekawych przeżyć na turystycznych szlakach. Ahoj przygodo!

Rydzyki

Działo się w roku 2011. Henrykus Jurek Bruski zauważył, że w podległych mu podmiasteckich lasach rydz się sypnął jak nigdy dotąd. Pierwsza myśl- wyzbieram. Chwila namysłu i przychodzi refleksja; sam nie dam rady! Trzecią myślą był pomysł, aby na zbieranie tak rzadkich w dzisiejszych czasach grzybów zaprosić Henrykusów. Przyjechało kilkanaście osób z trzech roczników PSNR, w większości z północnych stron Polski.

Było nas mendel plus Wandzia, która robiła zdjęcie.

Wiele uwagi gości agroturystycznego gospodarstwa przykuwały zwierzęta. Trudno było nie zauważyć, że u Bruskich nawet kot i pies jedzą z jednej miski.

Wykarmienie kilkunastu osób nie było zadaniem łatwym, ale kiedy angażowali się również goście, daliśmy radę.

Aldona z Jurkiem narobili bigosu

Wieczorne spotkanie przy stole ożywiło wspomnienia z lat szkolnych w Henrykowie. Brylował Krzysiek Rudzki, którego opowieści zostały utrwalone na kamerze. Najciekawsze wątki postaramy się udostępnić na naszej stronie.

W drugim dniu pobytu w Wałdowie (Grądzieniu) podziwialiśmy okolicę. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że jest to kraina licznych jezior, rzek, lasów- idealne miejsce na odpoczynek.

Tekst i foto: A.Sz.

Wałdowo drugie

Nie przesadzę jeśli powiem, że po Henrykowie Wałdowo jest drugą miejscowością, również wsią jak i Henryków, gdzie Henrykusy spotykały się najczęściej. Pytany o to Jurek Bruski, gospodarz tego przesiąkniętego henrykowskimi klimatami miejsca twierdzi, że nie jest w stanie podać liczby osób, jakie tam dotarły. Niestety nie prowadził stałej kroniki dla nas, a jedynie dla swoich agroturystów, do której tylko czasem również i Henrykusy się wpisywały. W lipcu roku 2008 spotkały się tam cztery pary; Jola i Jurek Bruscy, Mirka i Krzysiek Rekowie, Wanda i Krystian Talagowie oraz Aldona i Andrzej Szczudłowie. Pozostały po tym miłe wspomnienia i zdjęcia, którymi dzielimy się z innymi.

Foto i tekst: Andrzej Szczudło

Rymem w Bruskich

Na stronie henrykusy.pl wspominałem o wielokrotnych pobytach na agroturystycznym gospodarstwie Jolanty i Jerzego Bruskich w Wałdowie. Zwykle po każdej wizycie zostawały wspomnienia i zdjęcia, ale w 1999 było coś więcej. W kronice gospodarstwa zostawiłem rymowankę takiej treści.

Wpis do kroniki Jolanty i Jerzego Bruskich z Wałdowa.

(Gęsim piórem się wpisałem do Waszej kroniki, żeby inni nie mówili, że robię uniki.)

Gęś wodą, gęś wodą,

A kaczuszka strugą.

Czekałem, zwlekałem

Chyba ciut za długo.

Za długo nie byłem

na ranczo u Bruskich,

oglądać białe gęsi

i dzikie kaczuszki.

Kaczki kwaczą w chaszczach rzeki,

Płoszą spokój rybie,

Mnie nie spłoszą, bo ja chojrak

Drugi raz na spływie!

Spływam zgrabnie nurtem rzeki,

Co się Brda nazywa,

Nikt jak Bruski i kaczuszki

Rzeką tak nie spływa.

Dwie litery po raz trzeci,

Br…- woła Aldonka,

Kiedy woda niespodzianie

Zawitała w „dzwonkach”.

Moczy „dzwony” aptekarka

Moczy zadek Józio,

Gęsiej skórki dostał Michał,

Karol kręci buzią.

Nie w smak dzisiaj Karolkowi

Zimna we Brdzie woda,

Chociaż jego jest żywiołem

Woda, lato i przygoda.

Miło bywać jest u Bruskich,

Miła Jola jest i Jerzy

Dolcia, Kora ani Beja

Gościom kłów nie szczerzy.

Mają zawsze swoim gościom,

Uśmiech, kawał, dobre słowo,

Bo z tych rzeczy znane są

Brusy i Wałdowo.

Gwoli wyjaśnienia wspomnę, że oprócz imion uczestników spływu w tekście pojawiają się imiona psów, Dolcia, Kora oraz Beja towarzyszących mieszkańcom „rancza” w Wałdowie zwanym później Grądzieniem.

Zainteresowanych fotorelacjami z naszych kilkunastu innych spływów kajakowych zapraszam na fejsbukową stronę pt. Kajakiem do szczęścia.

Andrzej Szczudło

Na kajakach

W zasadzie sportów nie uprawiałem. Doraźnie lubiłem pograć w siatkę, piłkę nożną, pojeździć rowerem, pobiegać (w wojsku)… i pokajakować. To ostatnie mam od Jurka Bruskiego, mojego henrykowskiego kolegi i przyjaciela. To on mnie namówił i ośmielił. Już po wojsku, latem 1978 roku wybrałem się z nim na spływ kajakowy Brdą. Przez tydzień pokonywaliśmy trasę spod Miastka do Koronowa k. Bydgoszczy. Sporo się działo na trasie, była spektakularna wywrotka, ale nic takiego, co by mnie zniechęciło do dalszych prób. Wracałem na Brdę jeszcze kilka razy w kolejnych latach a w roku 2003 ośmieliłem się stworzyć własną grupę, już bez Jurka – kapitana. Wybraliśmy się na Czarną Hańczę i od tego czasu prawie co roku z gronem rodziny i przyjaciół tydzień spędzaliśmy na wodzie. Jurek – lokalny patriota rodem z Miastka stale był wierny Brdzie. Co roku rzucał hasło „kajaki” i werbował Henrykusów na spływ. Już bez nas. Ale to jemu zawdzięczam fakt, że kajakarstwo mogę nazwać moim sportem. Dziękuję za osobisty przykład i zachętę do uprawiania tego „papieskiego sportu”!

Zapraszam do obejrzenia zdjęć ze spływu kajakowego z Jurkiem Bruskim z 1999 roku. Brdą, oczywiście!

Andrzej Szczudło

Znowu o Bruskich

O Bruskich już pisałem, ale będę pisał jeszcze nie raz, bo są tego istotne powody. Pierwszy, że to para z Henrykowa. Tam się poznali, pokochali i pobrali, łącząc północ z południem. Jurek jest z Miastka (północ) a Jola z Barda (południe). Jurek kończył swoją dwuletnią edukację w PSNR w roku 1975, Jola rok później.

Dom Joli i Jurka Bruskich w Wałdowie (Grądzieniu)

Kolejny powód to ich niezwykła chęć do integrowania społeczności henrykowskiej. Mimo, że oboje byli z miasta (Jurek z miasta Miastka 😊 ) , zdecydowali się zamieszkać na wsi. Najpierw mieli do dyspozycji 25 ha, a po roku, kiedy brat zrezygnował z ryzykownego gospodarowania na słabej ziemi, wzięli kolejne 25 ha po nim. Kiedy odwiedziłem ich już na swoim, w Wałdowie Jurek wziął mnie na spacer i na jednym ze wzgórków powiedział; – Jędrek, wszystko co widzisz wokół to moje.

I tak było. Odtąd dysponował tym według własnego pomysłu i woli. Odwiedzaliśmy Bruskich niepoliczoną ilość razy i wielokrotnie mieliśmy ich u siebie za gości.

Bruscy, Samkowie i Szczudłowie.

Jedno ze spotkań, które można by nazwać małym zjazdem Henrykusów odbyło się w dniach 29 czerwca- 7 lipca 1991 roku. Nie pamiętam czy rzeczywiście spędziliśmy u Bruskich aż tyle dni, ale tak mam zapisane w kalendarzu. W moim przypadku wyczynem był wyjazd na wczasy w końcowej fazie budowy domu i owocowania kilkuarowej plantacji truskawek. Jednak daliśmy radę. Logistyka nie zawiodła. Przyglądając się starym zdjęciom przypominam, że oprócz mnie z żoną Aldoną i dwoma synami, na to spotkanie dotarli m.in. Ewa i Leszek Modrzejewscy z Przerzeczyna oraz Urszula i Marian Samkowie z Witkowa, także z dziećmi. Mając już po kilkoro dzieci, korzystaliśmy z dobrodziejstw gospodarstwa Joli i Jurka, które parę lat później przekształciło się w zarejestrowane gospodarstwo agroturystyczne. Pojawiły się foldery z ofertą, wizytówki i strona internetowa.

Będąc w Wałdowie mogliśmy łowić ryby, pływać łódką, spacerować po lesie. Z racji niedalekiej odległości od morza skorzystaliśmy z okazji do wyjazdu do Ustki.

Oto kilka fotek z tego spotkania.

Tekst; Andrzej Szczudło