Licznik odwiedzin:
N/A

…Omnes pro uno!

Z cyklu; Opowieści Sławoja

Często narzekaliśmy w Henrykowie na nadmiar nauki tego okropnego łacińskiego słownictwa, te zboża, trawy czy inne rośliny… Z przekory, dwie opowieści zatytułuję po łacinie. Dzisiaj druga część popularnego zawołania muszkieterów, stąd te kropki na początku tytułu.

Pierwsza część tego zawołania – Unus pro omnibus… jest zarezerwowana na tytuł następnej opowieści o potyczkach z „Heńkiem z Portofino” w restauracji „Piastowska”.

Nie odkryję Ameryki pisząc, że zgromadzenie młodych ludzi w jednej miejscowości stwarza różne sytuacje, również dogodne do zawierania znajomości. Szczególnie dlatego, że prawie wszyscy są poza domem, bez nadzoru rodziców, z poczuciem grupowej lojalności, siły, ważności i z własną wizją zdobywania świata.

Jak świat światem młodzież łączyła się w pary w damsko- męskich konfiguracjach, w ramach jednej czy różnych klas, wiekowo, a także poszukiwała partnera poza szkołą czy miejscem zamieszkania. Tak było i w Henrykowie.

Również, dla miejscowych osiłków stanowiliśmy, według nich, łakomy i łatwy kąsek, co często chcieli udowadniać w miejscowej restauracji „Piastowska”. To będzie tematem innej opowiastki /Unus pro omnibus…/.

Model integracji, tym razem z okoliczną płcią piękną, z dużym sukcesem stosował również nasz przystojniak, Wojtek. Wzajemnie oczarowali się z dziewczyną mieszkającą pod Ziębicami. Spotykali się w różnych miejscach, w parku, na mostku, na Waimarze, czasem pojawiali się w naszym klubu „Awena”. Po miłym spędzeniu czasu zawsze ją odprowadzał.

Jednego razu po takim odprowadzaniu, dość późnym wieczorem, wrócił do pokoju poobijany, z opuchniętą twarzą, porwanym ubraniem.

Na pytania, co się stało, opowiedział, że na szosie pod Ziębicami został pobity przez jakichś chłopaków.

Bić naszego kolegę? Tak się nie godzi! Słysząc to poczuliśmy się zobligowani do wytłumaczenia napastnikom zasad dobrego wychowania. Zasad w naszym rozumieniu!

Na wici i larum – „pobili Wojtka” – podniesione w internacie, odpowiedziało 10- 14 kolegów. Cała silna grupa oprócz Cz. Trawińskiego, Kwietniewskiej i Kędziorka. Chociaż nie wszyscy, którzy akurat byli w pokojach.

Było kilku, jak kolega z Chojnic (foto poniżej), bardziej ceniących spokój i swoje plany naukowe i życiowe, niż udział w takich eskapadach. Ja z racji tego, że kiedyś trenowałem boks w LECHII Tomaszów, byłem jednym z bardziej żądnych przygód.

Pełną mocnych postanowień grupą ruszyliśmy w stronę Ziębic. Zimna i ciemna noc, późna godzina, nie sprzyjały spacerom. Szosa świeciła pustką. Do pewnego momentu nic się nie działo. Właściwie już pogodziliśmy się z niepowodzeniem karnej ekspedycji, gdy pod światła jadącego samochodu dojrzeliśmy w oddali poruszające się sylwetki. Postanowiliśmy popytać czy może kogoś widzieli. Zbliżając się usłyszeliśmy jednak głośną rozmowę. Rozeszliśmy się na boki, przysłuchiwaliśmy się o czym mówią, a oni z dumą, dosadnie o nim i wulgarnie o dziewczynie opowiadali sobie jak to im dali i co jeszcze mogli z nią zrobić.

To wzbudziło nasz jeszcze większy niesmak i złość. Wszystko jasne, to byli ci, którzy nieopacznie na swoją zgubę zaczepili naszego Wojtka. Chcąc się jednak upewnić, mówiliśmy im, że szukamy tu pary, która nam nacisnęła na odcisk, na co oni po dopytaniu o kogo chodzi, z entuzjazmem, satysfakcją i przechwałkami przyznali, że jakiś czas temu dali im popalić. Dla nas wszystko było klarowne. Przedstawiliśmy im w sposób jednoznaczny i zrozumiały podłość takiego ich postępowania.

Nie mieli szans, na próżno usiłowali dyskutować. Byliśmy bardziej „elokwentni” i mieliśmy większą siłę argumentów.

Osobiście skorzystałem ze swoich umiejętności nabytych w klubie Lechia w Tomaszowie, chociaż z uwagi na naszą liczebną przewagę, z jednym z oprawców Wojtka, „dyskutowaliśmy” wspólnie z kolegą z Człuchowa, pozostawiając bardzo widoczne tego efekty na jego fizis.

(Na zdjęciu powyżej stoimy trzeci i czwarty po lewej stronie P. Czesława Trawińskiego.)

Nasi przeciwnicy pozostali w przydrożnym rowie i na jesiennym polu z gorzką świadomością niewłaściwości swojego postępku.

Poczuliśmy słodki smak dobrze spełnionego poczucia koleżeńskiej solidarności – jak trzej muszkieterowie, …omnes pro uno. Wojtek odczuł jeszcze większą koleżeńską więź z nami.

Nie pamiętam jak się skończyła znajomość Wojtka z dziewczyną spod Ziębic, bo jakoś przestaliśmy ich razem widywać.

Sławoj Misiewicz / Andrzej Szczudło

Na zdjęciu pojedynczym po prawej Jerzy Strzałkowski

Dwie opowieści, jedna puenta

Na zdjęciach pola henrykowskie koło Krzelkowa; wokół  malownicza panorama okolicy. Jesień 1968 rok. Właśnie odbywa się organizowany przez władze powiatowe konkurs orki.

Ludowe państwo hołubiło PGR-y, SHR-y, nie żałowano pieniędzy na imprezy, swoistą ornamentykę ustroju. Zawodnikami był człowiek i maszyna, sprawność obojga. W henrykowskim konkursie zaangażowano do pomocy oczywiście młodzież z miejscowej szkoły rolniczej. Dziewczyny i chłopców z policealnego i z technikum. Chłopcy otrzymali specjalne drewniane miarki, którymi oznaczali parametry orki. Te dane donosili koleżankom, a one to skrupulatnie zapisywały. Dalszego ciągu to już dziś nie znamy, ale Lodzia Diaków (na zdjęciu poniżej) ma z tego dnia szczególne wspomnienia. Stawiliśmy się – opowiada- na polu punktualnie, ale organizatorzy z Ząbkowic Śląskich spóźniali się. Gdzieś poniżej zauważyliśmy parę pracowicie zbierającą ziemniaki. Koniki wyorywały bulwy, a potem trzeba było je wyzbierać.

Rodzice Adasia- ta wiadomość zelektryzowała nas! Adaś Kozioł, kolega z roku; ich krzelkowskie pole sąsiadowało z SHR- em. Całą czeredą rzuciliśmy się pomagać. Co dwudziestoosobowa gromada młodych rąk to nie dwie. Pole szybko zostało wyzbierane. Państwo Koziołowie byli przeszczęśliwi, my chyba też. Nazajutrz (niedziela) zapukano do drzwi internatu. Przesyłka! Dwie blachy pysznego ciasta ze śliwkami upieczone w tradycyjnym piecu chlebowym. Oczywiście przez mamę Adasia. Jak nam to, będącym na wikcie internatowym, smakowało, nie trzeba tłumaczyć.

Iza Kostrzycka z technikum w czasie pracy.

O p o w i e ś ć d r u g a

W tym to czasie, gdy miały miejsce wyżej wymienione wydarzenia, po Henrykowie, bliżej stacji PKP, biegał nastoletni Piotrek Włodarczak. Piszę biegał, bo to mu zostało do dziś. Jako 60.latek też nie chodzi a biega. Piotrek urodził się w Henrykowie. W latach 50. Henryków witał swoich potomnych na miejscu, a nie w jakichś tam miejskich szpitalach. Porodówkę umieszczono w pięknym, okazałym poniemieckim budynku, ustronnie na malowniczym wzniesieniu. Dziś jest tam przedszkole.

Piotrek nie tylko urodził się w Henrykowie, ale tu też pobierał nauki. Wyjątkiem było 4.letnie liceum ogólnokształcące w Ziębicach. Po maturze zasilił szeregi słuchaczy Policealnego Studium Nasiennictwa Rolniczego, oczywiście w Henrykowie.

Klasa PSNR rocznik 1977- 78. Wychowawca klasy Czesław Trawiński siedzi pierwszy po lewej.

Był to rok 1977. Na zdjęciu widzimy go w tych „szeregach”. Jedyny pod krawatem, zawsze sprawy traktował serio, na poważnie. Po ukończeniu Studium natychmiast zgłosił się do pracy. Gdzie?- no oczywiście w Henrykowie, do SHR-u. 1 sierpnia 1978 r. podjął pracę w miejscowym gospodarstwie, z dwuletnią przerwą na wojsko. Pracuje tu do dziś, 43 lata, chociaż zmienił się szyld pracodawcy. Dobija już mety, za kilka miesięcy, w kwietniu 2022 r. nabędzie prawa emerytalne.

Przez te dziesiątki lat Piotrek pracował głównie jako kierownik bazy maszynowej obsługującej produkcję roślinną. Na przestrzeni lat był świadkiem ogromnych zmian, które następowały w myśl tak zwanego postępu. Piotrek już nie wysyła w pole ciągniczków, jak na pierwszym zdjęciu, ale potężne agregaty wykonujące kompleksowo czynności uprawowe. Rolnictwo się uprzemysłowiło, mechanizacja i chemizacja zdominowały produkcję. Konsekwencje fatalne, perspektywy trudne do przewidzenia. Piotrek swe obowiązki wykonuje sumiennie, ale na zmiany wpływu nie ma. Ciekaw jest losów koleżanek i kolegów ze zdjęcia.

A puenta? Każdy ma swoją zależnie od kontekstu. Moja? Piękne obrazki z przeszłości odchodzące bezpowrotnie w przeszłość. Ocalmy je od zapomnienia…

 W.B.Trawińska

Szczudłowie w odwiedzinach

Dotąd zwykle to ja opisywałem swoje odwiedziny u Henrykusów lub ich wizyty u mnie. Tym razem jest inaczej. Relację z mojego z żoną jesiennego pobytu u Misiewiczów koło Owocka zdaje Sławoj. (A.Sz.)

Nareszcie doczekaliśmy się Aldony i Andrzeja w naszych skromnych warunkach…

i w domowych pieleszach…

…po posiłku…

…i oglądzie lokum…
…dostali do dyspozycji pokój…
…z łazienką…
…i rybkami na ścianie…
Zastali nas pod Otwockiem w jesiennym nastroju…
… w pięknym Rezerwacie Przyrody Świder…
… z wiszącym nad nim mostem…
… z młynem wodnym, będącym kiedyś własnością znanej aktorki kabaretowej Krystyny Sienkiewicz…
…gdzie obecnie mieszka rzeźbiarz ludowy, który specjalnie upodobał sobie świątki … Tomek Niwiński, wnuczek znanego aktora Stanisława Niwińskiego…
…jego pasja konweniuje z ukrytym w lesie budynkiem starej plebanii przywiezionej w częściach z Mazur i ponownie zmontowanej w pięknej scenerii dzikiego Świdra…

Wykorzystali swoją obecność do odszukania na cmentarzu w Otwocku grobów…

…swojej bliższej rodziny…
…zaś na cmentarzu w Józefowie, nieco dalszej.

Niestety, „… tak szybko mija chwila, tak szybko mija czas”… i trzeba się było pożegnać.

Czekamy na Was ponownie!

Spotkanie w Ziębicach

Ostatnie przed pandemią Covid-19 spotkanie Henrykusów odbyło się w kwietniu 2019 r. w Ziębicach. Jego organizatorem był Zenon Kowalczyk, absolwent PSNR z lat 1972- 74 zamieszkały w Sochaczewie.

Zenon Kowalczyk w wersji z 2019 r.

Do udziału w spotkaniu Zenek zaprosił kolegów ze swojego rocznika, a także rocznik młodszych, którzy byli z nim w Henrykowie przez cały rok szkolny 1973/74. Organizator nie zapomniał także o swoim wychowawcy, Janie Tetlaku, który mieszka niedaleko Ziębic.

Jan Tetlak

Główne części programu czyli integracja przy stole, cieszenie się własną obecnością w gronie Henrykusów, wspomnienia sprzed lat i nocleg odbywały się w Ziębicach. Był też wyjazd w teren, do Henrykowa i Muszkowic. Nikt szerszej relacji z tego spotkania nie napisał, więc pozostaje mi podzielić się reportażem fotograficznym, o który zadbali Andrzeje, Konarski i niżej podpisany.

Andrzej Szczudło

Księga Henrykowska

Zbigniew Zielonka, prozaik, eseista, publicysta oraz scenarzysta telewizyjny.

Za kilka dni, 24 stycznia 2022 r. obchodzona będzie pierwsza rocznica śmierci Zbigniewa Zielonki, prozaika, eseisty, publicysty oraz scenarzysty telewizyjnego. Nas Henrykusów interesuje głównie jako autor powieści historycznej pt. „Księga Henrykowska”. Wydaną w 1979 roku książkę nabyłem już dawno i przetrzymałem na swoim regale do dziś. Niestety nie przeczytałem, co źle świadczy o mnie jako czytelniku, ale … może dobrze jako o osobie aktywnej na różnych polach :). Doceniając wysiłek twórczy autora ufam jednak recenzentom, którzy zdecydowali się przyznać autorowi nagrodę za opis polskiej wsi. (A.Sz.)

Zbigniew Zielonka urodził się 12 sierpnia 1929 roku w Poznaniu. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu. W 1974 roku obronił rozprawę doktorską na temat: „Bohaterowie literaccy polskiego średniowiecza X - XII wieku”. Debiutował w 1953 r. Opublikował: „W Jamielnicy sądny dzień” - powieść historyczna (1956), „Jakub Kania” - szkic (1961), „Orły na sarkofagu” - powieść historyczna (1964), „Klucz ziemi” - powieść historyczna (1965), „Ziemia wschodząca” (1973), „Księga Henrykowska” (1979), „Śląsk: ogniwo tradycji: rozważania o historii i kulturze” (1981), „Henryk Prawy” (1982), „Papa Musioł: rzecz o Karolu Musiole i Opolu mieście” (1993), „Geografia życia literackiego polskiego okręgu kulturowego na Śląsku” (1994), „Jakub Kania” (1998).
Za powieść „Orły na sarkofagu” uzyskał nagrodę miesięcznika „Odra”, a nagrodę Ludowej Spółdzielni Wydawniczej (za powieść o wsi polskiej) za „Księgę Henrykowską”. Eseistyczna książka „Śląsk - ogniwo tradycji” została uhonorowana nagrodą miesięcznika „Opole”. Jest także laureatem Nagrody Wojewody Opolskiego oraz Prezydenta Miasta Opola.(www.lubimyczytac.pl )

Odwiedzamy się

Mój kolega z PSNR i imiennik Andrzej Kłaptocz posiadacz ksywki OTTO po szkole zaszył się w swoich stronach. Mieliśmy tylko sporadyczne kontakty, o czym świadczy jego wojskowe zdjęcie w moim albumie.

Kapral Andrzej Kłaptocz (PSNR 1973- 75)

Zobaczyliśmy się ponownie dopiero w 2008 roku, na największym zjeździe Henrykusów organizowanym przez Tadeusz Keslinkę. Przyjechał ze swoją żoną Barbarą, która, jak się później okazało, też była absolwentką Henrykowa. Spotkaliśmy się tylko na placu przy szkole, bo na udział w oficjalnym balu nie był zdecydowany. Widzieliśmy go tam jak dawniej w szkole, u boku Czarnego Września (Krzysztofa Wójcikowskiego). Czytaj: https://henrykusy.pl/czarny-wrzesien/

Po kilku latach Andrzej docenił szkolne zjazdy i zaczął się pojawiać na prawie wszystkich spotkaniach. My z żoną wybraliśmy się do niego, do Czechowic- Dziedzic, gdzie stale mieszka. W roku 2013 wraz z żoną odwiedził na we Wschowie (fot. poniżej). Od tego czasu był u nas z Basią jeszcze kilka razy.

W ostatnich latach Andrzej Kłaptocz jest najbardziej aktywnym „telefonistą” i „odwiedzaczem”. Kontaktuje się telefonicznie i odwiedza wielu z nas. Dziękujemy! Zachęcamy również innych do tego typu aktywności i integrowania się społeczności szkół, których już nie ma – Henrykusów.

Andrzej Szczudło

Henrykusy na Sardynii

Wiele razy wspominałem już, że jeśli chodzi o Henrykusów, to najwięcej czasu spędzaliśmy z Bruskimi. Najczęściej na ich gospodarstwie agroturystycznym w Grądzieniu / Wałdowie, gdzie były warunki do wypoczynku i integracji. Kto był to wie, że u Joli i Jurka blisko jest na ryby i grzyby. A grzyby są tam wyjątkowe, bo np. w innych częściach kraju rydze są już rzadkością. Bruscy mają je w zasięgu wzroku, 100- 150 m od domu. Byłem i widziałem.

Od pewnego czasu uroki Ziemi Miasteckiej przestały nam wystarczać. Zdecydowaliśmy się wspólnie wyruszyć za granicę. We wrześniu roku 2012 odbyliśmy podróż aż na Sardynię. Widzieliśmy tam sporo pięknych widoków, którymi dziś się z wami dzielę. (A.Sz.)

Ciepło w klasztorze

Mój apel o przesyłanie informacji lub linków na temat Henrykowa nie pozostał bez echa. Krzysztof Rek, mój kolega z PSNR 1973- 75 podzielił się informacją o zmianach w klasztorze. Dotyczą one ogrzewania tego potężnego obiektu. Szczegółowo opisuje i pokazuje to niespełna dziesięciominutowy film na YouTube. Nawet jeśli nie jest się zainteresowanym szczegółami modernizacji systemu ogrzewania tak wielkiego obiektu, warto nacieszyć oko widokiem Henrykowa z góry, co nie było nam dane w czasie nauki.

(A.Sz.)

Film można oglądać idąc za linkiem:

Koniec szkół

… Nadszedł koniec lat 80. , czas transformacji ustrojowej w kraju. Władze oświatowe w Wałbrzychu chciały się pozbyć Henrykowa, gdyż była to placówka trudna ze względu na nietypowość zabudowy, ogrom kubatury, specyfikę zawodową i inne. Likwidacji dokonano w 1990 r. Podobnie i inne szkoły rolnicze w regionie wkrótce zostały zlikwidowane albo się przeprofilowały… (W.B.Trawińska)

Cytatem z historii szkół henrykowskich chcę nawiązać do Zjazdu XXV- lecia, który odbył się w sobotę 9 czerwca 1990 roku. Uczestniczyłem w nim dzięki temu, że bywałem w Henrykowie po szkole i zostawiłem tam swój adres. Jechałem z mieszanymi uczuciami; z jednej strony z radością, że odwiedzę miejsce pełne tylu dobrych wspomnień i spotkam kolegów ze szkolnej ławy, z drugiej – pełen żalu, że szkoły z ćwierć wieczną historią nie będą miały kontynuacji. (A.Sz.)

Linki pożądane

Chyba jeszcze jasno nie apelowałem do społeczności Henrykusów, aby podsyłać mi linki do ciekawych dla nas wątków w Internecie. Jest tego sporo na różnych stronach, czasem z przeszłości Henrykowa ale i aktualności. Ja chętnie umieszczę to na stronie ku zadowoleniu nas wszystkich.

Wyczuwając moje intencje odezwała się Beata Woźniak (dziękuję pięknie!), podsyłając link na temat Opactwa w Henrykowie. Zapraszam na sesję historyczną!

Andrzej Szczudło