Były też nielegalne przekroczenia granicy I.

Jak już wspominałem w tekście „Było też wojsko”, zasadniczą służbę wojskową (tak to się wtedy nazywało) odbywałem w WOP (Wojska Ochrony Pogranicza). Po szkole podoficerskiej trafiałem do różnych jednostek i strażnic. Nie miałem na to żadnego wpływu, gdzie mnie „rzucono”, tam chroniłem naszej granicy i Ludowej Ojczyzny (innej wówczas nie mieliśmy).

Chociaż w tamtych czasach ze wszystkich stron otaczali nasz kraj sami przyjaciele to zdarzały się jednak wspomniane w tytule nielegalne przekroczenia granicy. Z kilkoma miałem do czynienia osobiście. Jedno z nich wydarzyło się na naszej zachodniej granicy. Fragmenty granicy na odcinku strażnicy, w której służyłem, przebiegały przez miasto. Granica w tamtym czasie była zabezpieczana na wiele sposobów. Były ogrodzenia (na terenie miasta), pas bronowanej ziemi, w niektórych miejscach zainstalowane były tzw. US-y (urządzenia sygnalizacyjne). Jeśli między dwoma US-ami została przerwana wiązka podczerwieni, na strażnicy odzywał się alarm i na tablicy u dyżurnego „wyświetlały się” US-y, których alarm dotyczył. Zdarzało się, że wiązkę przerwały opadające jesienią liście albo wrzucony na „pasek”, czyli pas graniczny, przez „dowcipnisiów” psiak. Niemniej zgodnie z procedurą zawsze należało wysłać będący w pobliżu „zdarzenia” lub dyżurujący na strażnicy patrol i powód alarmu wyjaśnić.

Foto: muzeumsg.strazgraniczna.pl

Pewnego letniego dnia, a właściwie pewnej letniej nocy, pamiętam dokładnie, że z soboty na niedzielę, gdy pełniłem dyżur, około czwartej nad ranem (było już jasno) „wyświetlił” się US w mieście. Spodziewałem się, że to znowu robota jakichś „żartownisiów”, ale trzeba było sprawę zbadać, patrol wysłać i psiaka lub innego kociaka z pasa pogonić, bo będzie się błąkał i „odpali” kolejne US-y. Patrol wskoczył na motocykle i pojechał. Po kilkunastu minutach zawołali przez radio, żeby podesłać gazik (taki pojazd, nie mylić z gazikiem opatrunkowym czy do demakijażu), bo mają zatrzymanie. Gazik pojechał i po kolejnych dwóch kwadransach przywiózł zatrzymanego,  a właściwie zatrzymaną. Dziewczyna miała osiemnaście lat, była w stanie mocno wskazującym, umorusana i śmiertelnie wystraszona.

Najpierw dałem jej kawy (nie, nie prawdziwej, takiej czarnej żołnierskiej z kotła, tylko taka była), później ją uspokoiłem, że na razie nikt jej nie zastrzeli ani nie spotka ją żadna inna krzywda, no i kiedy nieco ochłonęła i się obmyła to przepytałem ją „na okoliczność”. Okazało się, że w sobotę wybierała się na zabawę, ale ojciec nie pozwolił jej wyjść, no to jak „stary” poszedł spać to „prysnęła” z domu przez okno (pokój miała na parterze). Zabawa była bardzo udana (było to zresztą po niej widać i czuć). Na tyle udana, że gdy nad ranem wracała do domu to pomyliła płoty. Zamiast przez płot okalający ich stojący przy ulicy dom, przeszła przez płot odgradzający od ulicy pas graniczny, tam kilka razy się przewróciła, dlatego była utytłana i „odpaliła” US-a, no i dalej wszystko potoczyło się tak, jak opisałem powyżej.

Sprawa nie miała dalszego ciągu. Chociaż zgodnie z przepisami powinna mieć. Ale trochę „nagiąłem” przepisy i uznałem, że nie ma potrzeby nadawać sprawie dalszego biegu. Kazałem odwieźć dziewczynę do domu i oddać rodzicom. Nie była szczególnie zadowolona, ale musiałem mieć pewność, że już niczego nie „wywinie”. Patrol zameldował, że dostarczyli dziewczynę „na adres”, obudzili ojca (było około szóstej, niedziela) i oddali dziewczę „do rąk własnych”.

O zdarzeniu poinformowałem dowódcę strażnicy. Był to bardzo przytomny facet i również uznał, że nie ma co robić afery. Będzie pisanie raportów, wyjaśnień i zawracanie przez kilka dni du… czyli głowy, a w końcu nic złego się nie stało. Uzgodniliśmy, że US-a uruchomiło nieustalone zwierzę. Podobne sytuacje nie były rzadkością. Kierowca ciągnika bronujący „pasek” też dostał właściwe instrukcje. Nikt o nic nie dopytywał, bo wszyscy znali starą zasadę: „im mniej wiesz, tym krócej będziesz przesłuchiwany”.

Od opisanych wydarzeń minęło blisko pięćdziesiąt lat, więc jakby co, to chyba obejmie mnie przedawnienie.

Pozdrawia Frenk

    OPUŚĆ