Licznik odwiedzin:
N/A

Praktyka w Borowie- „wałowanie” praktykanta

Rewał praktykanta – „oryginał” i „elita”

W czasie praktyki najbardziej denerwowało mnie pytanie pracowników umysłowych – „jak się pracuje?”. Często je słyszałem, nigdy nie wiedziałem czy pytali z troską czy z ironią. Również nigdy nie odpowiedziałem zgodnie z prawdą, bo dużo niecenzuralnych słów by zawierała. W początkowych dniach praktyki, sianokosach, różne myśli mnie nachodziły, także chwile zwątpienia, ale przetrwałem. Duża różnica między „będę a bycie” rolnikiem. Natura Skorpiona wzięła górę. Będę dyrektorem. 

Po sianokosach przeszedłem pod opiekę brygadzisty polowego. Mój pierwszy nauczyciel w zawodzie wprowadzał mnie w pracę w rolnictwie. Już tak ciężko nie pracowałem. Rano z dyrektorem było omawianie zakresu prac na bieżący dzień. Zbiórka pracowników w centralnym miejscu placu z widokiem na kościelny, w tamtym czasie sprawny zegar,

dyspozycje brygadzistów pracownikom.

Od dziecka lubiłem konie, więc z pasją tutaj z nich korzystałem. Nadzór po polach SHR-u wykonywaliśmy z brygadzistą bryczką zaprzężoną w parę gniadych koni. Czasami trzymałem lejce i nią powoziłem, radość dla mieszczucha, a w  czasie jazdy często wyobrażałem siebie jako dyrektora na polach w zarządzanym gospodarstwie.

Brygadzista szybko zorientował się, że byłem zielony. Jeżdżąc z praktykantem „po szkołach”, usiłował maskować swój brak wykształcenia, co dziwnie się słuchało, bo górnolotne słowa nijak nie pasowały do wygłaszającego je. Przygniatał mnie swoją wiedzą fachową i doświadczeniem. Do czasu. Chłonąłem i podglądałem wszystko, w pracy i po pracy, zaglądałem wszędzie, doglądałem inwentarz, pole, sprzęt rolniczy, kuźnię i warsztaty. W myśl powiedzenia „pańskie /dyrektorskie/ oko konia tuczy”. Czasem wpadałem na popijających wódę i pomimo, że nikomu tej wiedzy nie przekazywałem, mieli mnie dosyć. Co on miastowy wie o życiu na wsi?

Po raz kolejny jesteśmy w polu, przejeżdżamy z brygadzistą koło jakiegoś zboża. „Pszenica – Ostka” –  objaśnia. Po chwili spoglądając na pole -„elita”- uzupełnia. Podobnie przy ziemniakach – „ziemniaki Giewont”- i za chwilę – „oryginał”. Rósł w moich oczach. Poznać stopień rozmnożenia po pokroju roślin? Fachura, myślę i uświadamiam sobie miałkość swojej rolniczej wiedzy. Z czasem, co mnie budowało, wysługiwał się mną. Wysłał mnie samego bryczką, żebym coś zawiózł, śniadanie czy napoje, pracownikom na pole. Zostawiłem ją na drodze i idę przez pole zboża. Potykam się o coś, prowiant się rozsypał i leżę jak długi, wstaję, rozglądam się o co się potknąłem. Znalazłem kołek z tabliczką – pszenica „Ostka” – stopień rozmnożenia – „elita”. Sprawdziłem na polu z ziemniakami – „ziemniaki Giewont”– stopień rozmnożenia – „oryginał”. Wracając zatrzymałem się na innych polach. Wszędzie tabliczki były. Wróciłem do pokoju po długipis i notes i znów na pola, spisałem wszystko z tabliczek.

Przy kolejnym wyjeździe z brygadzistą, na każdym polu podawałem, bez pomyłki, co rośnie i po roztarciu w palcach zielonych łodyg, oglądaniu i wąchaniu mówiłem w jakim rozmnożeniu.

Był zdziwiony moimi metodami rozpoznawania stopnia rozmnożenia, ale połapał się, bo zauważył, że zaglądam do notesu. W końcu zmienił o mnie zdanie i przestał się popisywać. Pracownicy z przekąsem mówili o mnie „oryginał”. Ja o sobie już myślałem „elita”. Jak będę o sobie myślał gdy już będę dyrektorem? Polubiliśmy się, nie na tyle jednak żeby nadal nie próbowali mnie w „wała” robić. Ale o tem potem.  

Sławoj Misiewicz Harnaś

Brak komentarzy on Praktyka w Borowie- „wałowanie” praktykanta

    Zostaw komentarz