Henrykusy w Pradze

Nasze zjazdy zwykle trwają dwa dni; pierwszy to przyjazd uczestników i wieczorne balety do białego (czasem) rana. Drugi dzień to lizanie ran po nocnych baletach i skruszony powrót do domu. Zjazdy w Srebrnej Górze miały nieco inny przebieg. Drugiego dnia towarzystwo było zapraszane na grillową biesiadę u Ewy i Andrzeja Olewiczów w nieodległym, urokliwie położonym Budzowie.

W roku 2015 część uczestników, a konkretnie dwie pary, Bruscy i Szczudłowie, postanowiły imprezę jeszcze bardziej przedłużyć i wybrały się do Pragi. Pierwszego dnia udało nam się dotrzeć do czeskiej stolicy i zainstalować w podmiejskim hotelu. Pamiętając o swoich wyczynach na rajdach w Sudety („Jak dobrze nam zdobywać góry i młodą piersią”) ruszyliśmy pieszo. Wydawało się, że w ten sposób więcej zobaczymy i bardziej skorzystamy z okazji do zwiedzania. Tak się jednak nie stało. Nie stało nam kondycji. Zmęczone panie legły na trawie i już nie chciały słyszeć o zwiedzaniu. Zmieniły zdanie dopiero po regeneracji piwnej. Dzięki temu wróciliśmy do naszego planu i „zaliczyliśmy” słynny Most Karola.

Następnego dnia już bez większych ambicji turystycznych wróciliśmy do kraju. Chyba trzeba będzie kiedyś znów pojechać.

ASz.

Na Moście Karola

Na Teneryfie

1 kwietnia wspomniałem o pomyśle zorganizowania zjazdu naszego rocznika na Teneryfie. Był to oczywisty żart primaaprilisowy, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby pokazać jak tam jest na wypadek gdyby ktoś zechciał brać pomysł na poważnie lub po prostu tam się wybrać. Faktycznie byliśmy tam z Bruskimi w 2011 roku. Mamy piękne wspomnienia i zdjęcia, którymi tutaj się dzielimy.

Tekst i foto Andrzej Szczudło

Wstąpił do piekieł…

Uczestniczyłem w prawie wszystkich zjazdach Henrykusów, organizowanych przez mój rocznik lub roczniki sąsiednie. Zwykle dojeżdżałem samochodem, jadąc ze Wschowy przez Wrocław lub przez Legnicę. Ale raz było inaczej. Przyjechał do nas Jurek Bruski z Jolą i po wstępnej kawie powiedział, jedziemy do Otta! Nie oponowałem, bo takich sytuacji było już kilka w poprzednich latach i zawsze dawały ze spotkań wiele radości. Startowaliśmy ze Wschowy do Tośka Ślipki i do Anieli Górak z Wąsosza, teraz padło na Andrzeja Kłaptocza mieszkającego w Czechowicach- Dziedzicach.

Przyjazd Bruskich faktycznie wiązał się z zamiarem wspólnego uczestniczenia w zjeździe Henrykusów, ale zanim to się miało zdarzyć, chcieliśmy odwiedzić kolegę. Ruszyliśmy na południe i już po stu kilometrach byliśmy głodni.

Wstąpiliśmy do restauracji w Trzebnicy, gdzie oprócz obiadu syciliśmy się widokiem pięknych wnętrz urokliwej restauracji. Po obiedzie ruszyliśmy w trasę, ale nie jak zwykle na Wrocław, tylko skrótem w kierunku Opola. Zmiana ta podyktowana była chęcią odwiedzenia w Opolu Alinki, córki Bruskich i zabrania w dalszą trasę wnuczka Igora. Jechało się dobrze, co raz mijając oznaki demonstracji mieszkańców pod opolskich miejscowości, którzy protestowali przeciwko włączeniu ich do aglomeracji.

Bez przygód dotarliśmy do Czechowic- Dziedzic. Po przywitaniu z gospodarzami był czas na posiłek i serdeczne rozmowy. Wieczorem Andrzej Kłaptocz zabrał naszą ekipę na zwiedzanie okolic. Wyłamałem się z tego, bo chciałem pierwszy raz w życiu odwiedzić kuzyna mieszkającego w Bielsku Białej. Po noclegu, już w trzy samochody wystartowaliśmy w stronę Henrykowa. Mijaliśmy Racibórz, gdzie mieszka Jola Żurek. Obiecaliśmy sobie wstąpić do niej na kawę przy następnej okazji.

Ponieważ do umówionej godziny spotkania w Henrykowie było jeszcze sporo czasu, odwiedziliśmy kuzynkę Basi Kłaptocz, mieszkającą w okolicach Paczkowa. Kolejne zatrzymanie było we wsi, gdzie po ślubie mieszkali Kłaptoczowie.

Tak to drogą bardzo okrężną dotarliśmy do Henrykowa, „…gdzie się wszystko zaczęło” jak parafrazując papieża JPII można opisać związki dwóch par, które z nami jechały.

A.Sz.

Wałdowo drugie

Nie przesadzę jeśli powiem, że po Henrykowie Wałdowo jest drugą miejscowością, również wsią jak i Henryków, gdzie Henrykusy spotykały się najczęściej. Pytany o to Jurek Bruski, gospodarz tego przesiąkniętego henrykowskimi klimatami miejsca twierdzi, że nie jest w stanie podać liczby osób, jakie tam dotarły. Niestety nie prowadził stałej kroniki dla nas, a jedynie dla swoich agroturystów, do której tylko czasem również i Henrykusy się wpisywały. W lipcu roku 2008 spotkały się tam cztery pary; Jola i Jurek Bruscy, Mirka i Krzysiek Rekowie, Wanda i Krystian Talagowie oraz Aldona i Andrzej Szczudłowie. Pozostały po tym miłe wspomnienia i zdjęcia, którymi dzielimy się z innymi.

Foto i tekst: Andrzej Szczudło

Rymem w Bruskich

Na stronie henrykusy.pl wspominałem o wielokrotnych pobytach na agroturystycznym gospodarstwie Jolanty i Jerzego Bruskich w Wałdowie. Zwykle po każdej wizycie zostawały wspomnienia i zdjęcia, ale w 1999 było coś więcej. W kronice gospodarstwa zostawiłem rymowankę takiej treści.

Wpis do kroniki Jolanty i Jerzego Bruskich z Wałdowa.

(Gęsim piórem się wpisałem do Waszej kroniki, żeby inni nie mówili, że robię uniki.)

Gęś wodą, gęś wodą,

A kaczuszka strugą.

Czekałem, zwlekałem

Chyba ciut za długo.

Za długo nie byłem

na ranczo u Bruskich,

oglądać białe gęsi

i dzikie kaczuszki.

Kaczki kwaczą w chaszczach rzeki,

Płoszą spokój rybie,

Mnie nie spłoszą, bo ja chojrak

Drugi raz na spływie!

Spływam zgrabnie nurtem rzeki,

Co się Brda nazywa,

Nikt jak Bruski i kaczuszki

Rzeką tak nie spływa.

Dwie litery po raz trzeci,

Br…- woła Aldonka,

Kiedy woda niespodzianie

Zawitała w „dzwonkach”.

Moczy „dzwony” aptekarka

Moczy zadek Józio,

Gęsiej skórki dostał Michał,

Karol kręci buzią.

Nie w smak dzisiaj Karolkowi

Zimna we Brdzie woda,

Chociaż jego jest żywiołem

Woda, lato i przygoda.

Miło bywać jest u Bruskich,

Miła Jola jest i Jerzy

Dolcia, Kora ani Beja

Gościom kłów nie szczerzy.

Mają zawsze swoim gościom,

Uśmiech, kawał, dobre słowo,

Bo z tych rzeczy znane są

Brusy i Wałdowo.

Gwoli wyjaśnienia wspomnę, że oprócz imion uczestników spływu w tekście pojawiają się imiona psów, Dolcia, Kora oraz Beja towarzyszących mieszkańcom „rancza” w Wałdowie zwanym później Grądzieniem.

Zainteresowanych fotorelacjami z naszych kilkunastu innych spływów kajakowych zapraszam na fejsbukową stronę pt. Kajakiem do szczęścia.

Andrzej Szczudło

Wypad do Tośka

Działo się dnia 1 lipca 1988 r. Przed nasz dom we Wschowie zajeżdża samochód z obcą rejestracją. Kto to nas zaszczycił, zastanawiam się, ale już po chwili nie mam wątpliwości. Z auta wysuwa się dwoje uśmiechniętych ludzi. To nasi, to Jola i Jurek Bruscy, którzy przez kolejne lata po szkole odwiedzali nas na wszystkich adresach zamieszkania; w Lesznie, w Górczynie i w dwóch lokalizacjach we Wschowie. Jak zawsze jest radość ze spotkania, aktualizacja informacji o sobie. Dajemy wędrowcom przysłowiową szklankę wody, zapraszany do mieszkania i do stołu. Cieszymy się własną obecnością, wspominamy stare czasy, komentujemy i nowe. Ot, taki nasz henrykowski standarcik.

W pewnym momencie pada propozycja; jedziemy do Tośka Ślipki. Powszechnie lubiany kolega Tosiek mieszka w naszym województwie pod Krosnem Odrzańskim. Mamy do niego 140 km, ale to nas nie zniechęca. Antek wart jest takiego wysiłku. Ruszamy w trasę. Po dwóch godzinach docieramy do Wężysk. Przygotowani na zaskoczoną minę naszego sympatycznego kolegi pukamy do drzwi wiejskiego domu. Jednak zamiast kolegi w drzwiach pojawia się jego żona i informuje nas, że Antoni jest w polu. Nie chcemy czekać bezczynnie, postanawiamy z niego zażartować. Widząc z daleka masywną sylwetkę naszego kolesia bierzemy pod pachy teczki i pod osłoną parasola, mimo że nie pada, niespiesznie zmierzamy w stronę Antoniego. Udajemy inspektorów z banku względnie komorników. Przez chwilę chyba tak nas odbiera, ale kiedy już jesteśmy blisko, uśmiech na twarzy rolnika komunikuje nam, że zostaliśmy rozpoznani. Witamy się serdecznie i zabieramy się do domu Ślipków na kawę. Program tego typu spotkań jest standardem; wspominamy wspólny czas w Henrykowie, trochę opowiadamy o aktualnej sytuacji w naszych rodzinach. Po kilku godzinach zadowoleni wracamy do Wschowy.

Zastany w polu Antoni.

Oto kilka fotek z tego wyjazdu do Wężysk.

Nasza wizyta w Wężyskach nabrała jeszcze większego znaczenia po latach, kiedy z niedowierzaniem i przerażeniem przyjęliśmy wiadomość o przedwczesnej śmierci Tośka Ślipki. Pisałem o nim tu: … Pamięci Antoniego Ślipki – Henryków sentymentalnie (henrykusy.pl)

Pamięć i zdjęcia pozostały.

Andrzej Szczudło

Henrykusy na Sardynii

Wiele razy wspominałem już, że jeśli chodzi o Henrykusów, to najwięcej czasu spędzaliśmy z Bruskimi. Najczęściej na ich gospodarstwie agroturystycznym w Grądzieniu / Wałdowie, gdzie były warunki do wypoczynku i integracji. Kto był to wie, że u Joli i Jurka blisko jest na ryby i grzyby. A grzyby są tam wyjątkowe, bo np. w innych częściach kraju rydze są już rzadkością. Bruscy mają je w zasięgu wzroku, 100- 150 m od domu. Byłem i widziałem.

Od pewnego czasu uroki Ziemi Miasteckiej przestały nam wystarczać. Zdecydowaliśmy się wspólnie wyruszyć za granicę. We wrześniu roku 2012 odbyliśmy podróż aż na Sardynię. Widzieliśmy tam sporo pięknych widoków, którymi dziś się z wami dzielę. (A.Sz.)

Henrykusy w Wiedniu

Działo się w roku 2012. Żądni nowych wrażeń, we dwie pary, ja z żoną Aldoną i Jola z Jurkiem Bruskim postanowiliśmy wybrać się na Sardynię. Przedsięwzięcie było dosyć śmiałe, bo zdecydowaliśmy się jechać samochodem aż do celu, a po drodze na wyspę skorzystać z promu. Podróż trwała dosyć długo, ale w końcu naszą Renault Laguną dotarliśmy do Livorno we Włoszech, gdzie załadowaliśmy się na pokład promu. Podróż promem trwała 8 godzin.

Od lewej: Aldona Szczudło, Jerzy i Jolanta Bruscy, Andrzej Szczudło. Fot. archiwum redakcji.

W Sardynii działo się wiele, o czym napiszę innym razem. Dziś o Wiedniu.

W drodze powrotnej wymyśliłem sobie przystanek na trasie do domu. Przypomniałem sobie, że w Wiedniu mieszka Henrykus Staszek Bednarski, który bywając na kolejnych zjazdach absolwentów podzielił się ze mną adresem i numerem telefonu. Zadzwoniłem z trasy i usłyszałem zachętę do odwiedzin. Dotarliśmy tam bez problemu i po regeneracji wybraliśmy się na zwiedzanie miasta. Staszek był nam za przewodnika. Pokazał nam piękny Wiedeń, a przed wszystkim dzielnicę Kahlenberg związaną z Wiktorią Wiedeńską króla Jana III Sobieskiego. Od tego czasu Wiedeń kojarzy mi się z Sobieskim i … Staszkiem Bednarskim, Kujawiakiem, Henrykusem, autorem wielu tekstów na naszej stronie.

Andrzej Szczudło

Znowu o Bruskich

O Bruskich już pisałem, ale będę pisał jeszcze nie raz, bo są tego istotne powody. Pierwszy, że to para z Henrykowa. Tam się poznali, pokochali i pobrali, łącząc północ z południem. Jurek jest z Miastka (północ) a Jola z Barda (południe). Jurek kończył swoją dwuletnią edukację w PSNR w roku 1975, Jola rok później.

Dom Joli i Jurka Bruskich w Wałdowie (Grądzieniu)

Kolejny powód to ich niezwykła chęć do integrowania społeczności henrykowskiej. Mimo, że oboje byli z miasta (Jurek z miasta Miastka 😊 ) , zdecydowali się zamieszkać na wsi. Najpierw mieli do dyspozycji 25 ha, a po roku, kiedy brat zrezygnował z ryzykownego gospodarowania na słabej ziemi, wzięli kolejne 25 ha po nim. Kiedy odwiedziłem ich już na swoim, w Wałdowie Jurek wziął mnie na spacer i na jednym ze wzgórków powiedział; – Jędrek, wszystko co widzisz wokół to moje.

I tak było. Odtąd dysponował tym według własnego pomysłu i woli. Odwiedzaliśmy Bruskich niepoliczoną ilość razy i wielokrotnie mieliśmy ich u siebie za gości.

Bruscy, Samkowie i Szczudłowie.

Jedno ze spotkań, które można by nazwać małym zjazdem Henrykusów odbyło się w dniach 29 czerwca- 7 lipca 1991 roku. Nie pamiętam czy rzeczywiście spędziliśmy u Bruskich aż tyle dni, ale tak mam zapisane w kalendarzu. W moim przypadku wyczynem był wyjazd na wczasy w końcowej fazie budowy domu i owocowania kilkuarowej plantacji truskawek. Jednak daliśmy radę. Logistyka nie zawiodła. Przyglądając się starym zdjęciom przypominam, że oprócz mnie z żoną Aldoną i dwoma synami, na to spotkanie dotarli m.in. Ewa i Leszek Modrzejewscy z Przerzeczyna oraz Urszula i Marian Samkowie z Witkowa, także z dziećmi. Mając już po kilkoro dzieci, korzystaliśmy z dobrodziejstw gospodarstwa Joli i Jurka, które parę lat później przekształciło się w zarejestrowane gospodarstwo agroturystyczne. Pojawiły się foldery z ofertą, wizytówki i strona internetowa.

Będąc w Wałdowie mogliśmy łowić ryby, pływać łódką, spacerować po lesie. Z racji niedalekiej odległości od morza skorzystaliśmy z okazji do wyjazdu do Ustki.

Oto kilka fotek z tego spotkania.

Tekst; Andrzej Szczudło